Gwiazda przewodnia/Rozdział V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Gwiazda przewodnia |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1924 |
Druk | Drukarnia „Głosu Narodu“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Zofia Hartingh |
Tytuł orygin. | Marjorie’s Quest |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Reginaldzie! czy nie wiesz, gdzie jest Marjorie? — spytała ciotka Rachela, wchodząc do bibljoteki, gdzie bratanek jej siedział nad książką, ucząc się greckich deklinacyj. — Wybieram się do ciotki Livingstone i chciałam, aby mała poszła ze mną do Mety, która obiecała jej pokazać pokoik swej lalki.
— Marjorie? Prawdopodobnie jest w moim pokoju. Jak mnie ona ubawiła, niech sobie ciocia wystawi!... Pobiegłem na górę po słownik łaciński, aż tu spostrzegam, że ta mała zrobiła rodzaj barykady z krzeseł w rogu pokoju i ubrana w białą poszewkę od poduszki, związaną pod brodą, stała tak na wyniesieniu, szepcząc coś półgłosem. Ujrzawszy mnie wchodzącego, zwróciła się ku mnie z największą powagą i rzekła:
— Tylko co właśnie miałam iść po ciebie, Rexie. Jestem pastorem, jak widzisz, i chcę cię prosić, abyś przyszedł buczeć ze mną razem.
— Co? — w głos rozśmiała się ciotka.
— Jak cioci powiadam! Nie mogła mówić modlitwy, a zarazem nadążyć z odpowiedziami ministrantury, więc chciała, abym przyszedł akompanjować jej, bucząc. Jakże się też papa uśmiał, gdy mu to opowiadałem!
— Jest to zabawne dziecko! — rzekła miss Rachela, która
coraz więcej przywiązywała się do małej dziewczynki. — A teraz sprowadź ją, proszę, i przykaż, aby się ciepło ubrała, bo dzień jest chłodny.
Regie żywo poskoczył na górę, gdzie zastał Margie siedzącą w pośrodku dywanu i tulącą Dolcię w swych objęciach. Pokój Reginalda był ulubionem jej schronieniem; młody jego właściciel tyle miał zawsze ciekawych historyjek do opowiadania, tyle ładnych fraszek do pokazania, że przywykła gabinet jego uważać za rodzaj zaczarowanego pałacu, gdzie gospodarzyły same dobre wróżki, dobroczynnie znacząc ślady swego pobytu. Ucieszywszy się z propozycji miss Racheli, dziewczynka uczepiła się Rexa i pobiegła z nim do swego pokoiku, gdzie pomógł jej ubrać się w ciepły płaszczyk i związał jej pod bródką wstążki od kapturka.
Trzymając za rękę miss Rachelę, Margie szybko biegła drobnemi krokami naprzód. Już przywykła trochę do miasta, jego gwaru i ruchu. Drugi miesiąc upływał, jak bawiła w domu swoich nowych opiekunów, ale przy końcu tygodnia miano ją przenieść do ochronki, gdzie szkarlatyna już zupełnie ustała.
Myśląc o tem, dziewczynka czuła łzy, napływające do oczu. O! jakże sieroce jej serduszko mocno uczuje brak wesołego towarzysza zabaw, a nadewszystko brak czułej troskliwości ukochanego opiekuna, do którego przywiązała się całą duszą! Miss Rachela dobrotliwie rozmawiała z nią przez drogę, co trochę rozpraszało jej smutek.
Po zamarzniętym gościńcu sanki mijały się w różne strony, a wesoły brzęk dzwonków i mosiężnej uprzęży rozlegał się w powietrzu.
Naraz między przejeżdżającemi miss Gray i Marjorie spostrzegły babcię Livingstone, która, zobaczywszy je, kazała stangretowi przystanąć i zabrała je do swych sanek.
— Za zimno jest dzisiaj na pieszą przechadzkę — mówiła babcia. — Podwiozę was, dokąd chcecie, ale czemuż to nie wzięłyście sanek?
— Jeden z koni okulał, a że miałam interes do Edmundowej Livingstone, wzięłam więc z sobą Marjorie, bo chciałaby odwiedzić Metę.
— Właśnie jadę w tę samą stronę. A jak się ma Regie? Niespokojna jestem o jego gardło.
— Lepiej mu trochę; on się jednak nic nie szanuje. Patrz, jedzie Helena — dodała miss Rachela, gdy sanki skrzyżowały się z innemi. — Lili leżała rozparta na siedzeniu; dumnie skinąwszy głową Marjorie, przesłała babci pocałunek ręką.
Gdy sanki zatrzymały się przed domem pana Edmunda Livingstone, Meta, której milutką twarzyczkę panie ujrzały już w oknie, wybiegła aż na próg naprzeciw miłych gości.
— Jakże się mama ucieszy! — zawołała uprzejmie. — Dziękuję pani, droga miss Gray, za przywiezienie Marjorie. Nie wyszłam dzisiaj, bo mam chrypkę i papa bał się, abym się nie przeziębiła. Mamo! miss Gray przyjechała, a oto mała Marjorie.
Pani Livingstone, uprzejmie powitawszy miss Rachelę, przyciągnęła do siebie dziewczynkę i ująwszy drobne jej rączki w swoje przezroczyste niemal dłonie, zaczęła łagodnym głosem zadawać jej różne pytania. Była jeszcze młodą i bardzo ładną, ale drobne rysy jej twarzy powleczone były wielką bladością, gdyż ciężka i długa choroba wycisnęła na nich niezatarte piętno. Od wielu miesięcy pozbawiona władzy w krzyżu, leżała na sofce, nie mogąc nawet przechadzać się po pokoju.
Miss Rachela usiadła obok niej, rozpytując o zdrowie, a Meta zabrała Marjorie, aby jej pokazać na górze swój pokoik.
— Czy nieładny? — spytała, otwierając drzwi. — Papa sam wybierał dywanik i obicie, a mama wyhaftowała mi ten oto taborecik i na wiązanie dała mi te obrazy, które wiszą na ścianie.
— I te wszystkie książki? — zawołała Margie, stojąc w osłupieniu przed małą bibljoteczką, ustawioną w rogu. — O! Meto! jakże ty mądra być musisz, jeżeli to wszystko przeczytałaś! Ja zaledwie umiem składać wyrazy!
— Słyszę, że robisz wielkie postępy. Wszak Regie cię uczy?
— Tak, a czasem i pan sędzia, a nawet miss Rachela. O! jakież to piękne!... — To mówiąc, stanęła w zachwycie przed domkiem dla lalki. Było to istotnie śliczne cacko, a że Meta utrzymywała je bardzo starannie, żadna więc część tego czterostopowego budynku, jakoteż i wewnętrznego jego urządzenia nie była uszkodzoną. Metalowa kuchenka błyszczała czystością, a wszystkie przyrządy do gotowania wisiały na półkach; obok były rzędem poustawiane porcelanowe talerzyki i salaterki. Salonik był wysłany dywanem, miał meble niskie i wygodne, duże lustra, a nawet maleńkie pianino, stojące w rogu. Sypialny pokój mieścił w sobie łóżko, zasłane pościelą i przykryte kapą, ponad którem zwieszała się od sufitu wzorzysta kotara, dalej gotowalnię z przyborami do tualety i szafę na pomieszczenie sukienek lalki.
Margie z błyszczącemi radośnie oczami klaskała w rączki, przyglądając się każdemu szczegółowi, gdy miss Gray przywołała ją do siebie, mówiąc, że babcia przysłała po nie sanki. Z żalem rozstała się z Metą, otrzymawszy przyrzeczenie, że dostanie od niej wiosenny kapelusik dla Dolci, przybrany pączkami małych różyczek.
Wróciwszy do domu, uszczęśliwiona dziewczynka pobiegła zaraz pochwalić się z tem Rexowi, który, widząc bladą twarzyczkę swej małej przyjaciółki tak rozpromienioną, podzielał jej zadowolenie. Zaprowadziwszy ją następnie do stołowego pokoju na herbatę, rozmawiał z nią, myśląc z wzrastającym żalem o bliskiem z nią rozstaniu, bo właśnie ojciec mu powiedział, że nazajutrz Margie odwiezioną zostanie do ochronki. Rex, choć nie zwierzał się z tem nikomu, czuł, jak bardzo brak mu będzie małej towarzyszki, do której przywiązał się całą siłą swego współczującego serca.
— Chodź do salonu, Margie — rzekł po herbacie. — Zagram ci coś...
— Dobrze — odparła dziewczynka wahająco — ale poczekaj chwilkę, Regie... Słyszałeś, co twój ojciec mówił... o jutrze? — i usta maleńkiej zadrżały boleśnie.
— Że mają cię odwieźć do zakładu? Tak, wiem o tem, ale to tylko o pięć ulic od nas. Będę cię często widywał... Może więc wolisz zamiast muzyki, żebyśmy zagrali w loteryjkę?
Marjorie potrząsła główką. — Nie, wolałabym, jeżeli ci to wszystko jedno, abyś mi opowiadał dalej o tem, co zacząłeś mówić wczoraj... o gwiazdach i o Szatanie...
— O Saturnie — poprawił Rex, śmiejąc się. — Zaciekawiła cię więc moja astronomiczna prelekcja? Dobrze, maleńka, chodźmy do pokoju papy, stamtąd jest obszerny widok na niebo.
Posadziwszy małą na oknie, Regie usiadł obok na krześle i w sposób przystępny i zajmujący zaczął jej tłumaczyć wielkie tajemnice światów zawisłych w przestworzu. Reginald zamiłowany był w astronomji i z wielkiem zajęciem śledził obroty ciał niebieskich. Margie słuchała z przejęciem, gdy opowiadał jej o Małej i Wielkiej Niedźwiedzicy, o gwieździe polarnej, służącej za przewodnika żeglarzom, zabłąkanym na morzu; wkońcu, odstąpiwszy od przedmiotu, przytoczył jej poetyczną legendę o zatraconej Plejadzie. W tejże chwili błyszcząca gwiazda przemknęła szybko po ciemnym firmamencie nieba i jak iskra ognista zgasła w ciemności.
— Co to jest? — zawołała Marjorie.
— Gwiazda spadająca. W Niemczech istnieje przesąd, że jest ona oznaką, iż dusza, oderwana od ziemi, łączy się w tej chwili z Bogiem. Powinno się wtedy wypowiedzieć w myśli jakieś życzenie, a dobre duchy je spełnią. Może i ty, Margie, wymienisz teraz jakie życzenie? No, prędzej, prędzej, maleńka! Oto spada druga gwiazda...
Nastała chwila milczenia; oboje zamyślili się z wzrokiem zatopionym w niebieskie przestworze.
— Ja już wypowiedziałem gwiazdom swoje życzenie — odezwał się Regie po chwili, spoglądając na wzruszoną i pobladłą twarzyczkę dziewczynki, na której licach osiadł wyraz niezwykłej powagi. A ty, Margie, czego sobie życzyłaś?
— Żebym mogła odnaleźć mego ojca.
Regie drgnął. — Czy ty wiesz co o nim?
— Nic nie wiem — rzekła smutno i gruba łza stoczyła się zwolna po twarzy sierotki.
— Biedne dziecię! Lecz skądże ci przyszło myśleć o tem... teraz?
— Bo mam przeczucie, że on żyje... Czuję to... tutaj... — i drżącą rączką wskazała na serce.
— Czy pamiętasz go cokolwiek?
— Nie, i mamy prawie że już sobie nie przypominam. Pamiętam tylko tę noc, kiedy umarła, ale Barnej opowiadał mi o niej...
Regie z wielkiem zajęciem zaczął rozpytywać ją o wszystkie szczegóły, które dziewczynka opowiedziała mu w dziecięcem zaufaniu. Wkońcu zdjęła związany wstążeczką złoty łańcuszek, który Barnej zawiesił jej na szyi, i pokazała go Rexowi.
— Tak się boję go zgubić! — rzekła.
— Rozumie się — żywo odparł chłopiec. — Jest to przedmiot, który może ci dopomóc w odszukaniu ojca.
— Czy tak? — zrywając się, radośnie krzyknęła dziewczynka.
— Tak sądzę, lecz ręczyć za to nie mogę. W każdym razie powiem ci, co zrobić. Daj mi ten łańcuszek do schowania aż do czasu, gdy wyrośniesz, a wtedy będziemy wspólnie czynili zachody, celem odnalezienia twego ojca. Tak mi Boże dopomóż, że uczynię wszystko, co będzie w mojej mocy, aby ci w tem dopomóc.
Mówił to z młodzieńczym zapałem, który rumieńcem wytrysnął na twarz jego, a oczy wyrażały serdeczne współczucia dla sieroty.
— Wiesz, pewien poeta napisał dawno temu historję o pięknej, opuszczonej dziewczynie, która zwała się Ilma — rzekł po chwili. — Opiekunem jej i obrońcą był tak zwany rycerz „Czerwonego krzyża“, bo na stalowej zbroi swojej nosił krwawe godło Męki Pańskiej. Przestań płakać, Margie, kochanie! Ja będę twoim rycerzem... tylko, tylko — dodał, rumieniąc się nagle — nie mów o tem nikomu, boby mię wyśmiano...
— Za to, że chcesz mnie bronić przeciw złym ludziom? — żałośnie spytała dziewczynka.
— Nie, nie za to właściwie — tłumaczył się zakłopotany. — Trzeba, maleńka, abyś często myślała o tym starym panu i o dziwnym ptaku, którego widziałaś nade drzwiami w pokoju, w którym byłaś... a może... może przypomnisz sobie zczasem coś więcej, choćby najdrobniejszy napozór szczegół. Ale chodź, rozpogódź swoją smutną twarzyczkę... Przestańmy teraz mówić o tem i o naszych przyjaciółkach gwiazdach, które zaprowadziły nas daleko po złotych swoich promieniach. Zejdziemy teraz na dół, zagramy w loteryjkę.
— A nie powiesz nikomu o łańcuszku, Regie? — spytała Margie.
Chłopiec przyrzekł jej to uroczyście, poczem zeszli na dół i zabawiali się w różne gry, które Regie wymyślał dla jej rozrywki. Wkońcu sędzia wziął Marjorie na kolana i zaczął jej opowiadać różne zajmujące historyjki, podczas kiedy Reginald usiadł do fortepianu i zagrał ulubioną jej „Modlitwę Mojżesza“.
Tak się zakończył ostatni wieczór pobytu Marjorie w domu sędziego Graya.