Heidi/Rozdział dziewiąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Johanna Spyri
Tytuł Heidi
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1934
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.



PAN DOMU DOWIADUJE SIĘ ROŻNYCH NIEZNANYCH DOTĄD RZECZY.

W kilka dni potem panował w domu pana Sesemanna ruch wielki i ciągła bieganina po schodach, gdyż właśnie pan domu wrócił z podróży, a Sebastjan i Tineta wynosili z naładowanego pojazdu niezliczone paczki i paki. Przywoził on zawsze ze świata dużo pięknych rzeczy.
Poszedł, zaraz po przyjeździe, wprost do pokoju córki, by ją powitać. Został tam Heidi, gdyż o tej porze dnia zawsze bywały razem. Powitanie ojca z córką było nader serdeczne, gdyż kochali się bardzo. Potem wyciągnął pan Sesemann rękę do Heidi, stojącej w kątku, i rzekł:
— To jest więc nasza mała Szwajcareczka! Zbliż się, moje dziecko, i podaj mi łapkę. Tak, dobrze! Powiedzże mi, czy się lubicie z Klarą. Źle jest jeśli się ktoś kłóci, gniewa, płacze, potem godzi i zaczyna wszystko na nowo od początku.
— O nie! Klara jest zawsze bardzo dobra dla mnie! — odparła Heidi.
— Heidi ani razu nie próbowała się ze mną kłócić, ojczulku! — rzekła Klara spiesznie.
— Cieszy mnie to bardzo! — powiedział, wstając. — Teraz jednak, droga Klarciu, muszę coś przekąsić. Nie jadłem nic prawie dzisiaj. Potem wrócę tu i zobaczysz, com przywiózł dla ciebie.
Pan Sesemann wszedł do jadalni, gdzie panna Rottenmeier wodziła badawczem spojrzeniem po stole nakrytym do kolacji. Usiadł, a panna Rottenmeier zajęła miejsce naprzeciwko. Spostrzegłszy, że wygląda jak samo nieszczęście, zapytał:
— Cóż to znaczy, panno Rottenmeier? Wita mnie pani tak ponurą miną? Cóż się stało? Klarcia wygląda doskonale.
— Proszę pana, — zaczęła dama z naciskiem i powagą. — Klarę dotyka również to, co się stało. Zostaliśmy strasznie oszukani.
— Jakto? — spytał spokojnie, pijąc wino.
— Postanowiliśmy, jak panu wiadomo, wziąć do domu towarzyszkę zabaw dla Klary. Wiedząc, jak bardzo panu zależy na tem, by otoczenie córki składało się wyłącznie z tego, co dobre i szlachetne, powzięłam zamiar sprowadzenia dziewczynki z Szwajcarji, ponieważ, jak wiem z książek, istoty te zrodzone w przeczystem powietrzu górskiem, rzec można nie tykając ziemi, idą przez życie...
— Sądzę — zauważył pan Sesemann, — że mieszkańcy Szwajcarji muszą także dotykać ziemi, jeśli chcą iść. Inaczej mieliby skrzydła, nie zaś nogi.
— Ach! Pan mnie chyba dobrze rozumie! — ciągnęła dalej. — Mam na myśli owe znane w wysokich sferach górskich żyjące, czyste postacie, płynące w dal, jak wiew ideału...
— Nacóż Klarci takiego wiewu ideału, proszę pani?
— O, ja nie żartuję wcale! Sprawa jest dużo poważniejsza, niźli pan sądzi. Zostałam strasznie, okropnie oszukaną!
— Na czemże polega ta groza? Dziecko nie wygląda wcale strasznie! — zauważył spokojnie.
— A więc, niech pan wie jedną choćby rzecz. Istota ta wprowadziła w dom pański strasznych ludzi i zwierzęta!
— Zwierzęta? Cóż to znaczy? Jakże mam to zrozumieć?
— Właśnie się to zrozumieć nie da zupełnie! Zachowanie tej istoty tłumaczyć może chyba fakt, że ma chwilami zupełne pomieszanie zmysłów.
Pan Sesemann nie brał dotąd sprawy poważnie, słysząc jednak o napadach pomieszania zmysłów, zastanowił się. Mogło to być brzemienne w najgorsze skutki dla Klary. Obejrzał dokładnie pannę Rottenmeier, jakby ją podejrzewał o bzika. W tej chwili otwarto drzwi i zjawił się pan profesor.
— Ach! — zawołał pan Sesemann. — Oto nasz profesorek! Chodźże pan i siadaj przy mnie! — podał mu rękę i dodał: — Pan profesor wypije z nami filiżankę czarnej kawy, panno Rottenmeier. Siadajże pan, siadaj, nie potrzeba mi komplementów. Powiedz pan odrazu, co sądzisz o towarzyszce córki mojej? Cóż to za zwierzęta, które sprowadziła do domu, i czy jest naprawdę szalona?
Pan profesor wyraził przedewszystkiem radość swoją z powodu szczęśliwego powrotu pana Sesemanna, potem zaś jął odpowiadać na zapytanie w sposób szczegółowy:
— Mając wydać opinję o tej młodej dziewczynie, muszę na wstępie zwrócić uwagę czcigodnego pana na tę okoliczność, iż chociaż z jednej strony niedostateczny stan rozwoju, wywołany zaniedbanem wychowaniem, czyli lepiej powiedzmy, spóźnionem kształceniem i odosobnieniem, które, jakkolwiekbyśmy je sądzili, podkreśla raczej zalety dziecka, to jednak zbyt długi pobyt w Alpach, bardzo skuteczny, o ile nie przekracza pewnego określonego czasu...
— Drogi profesorze! — zawołał pan domu. — Zadajesz sobie pan trud niepotrzebny zgoła. Powiedz pan, proszę tylko, czy i pan zostałeś przerażony zwierzętami, jakie sprowadziła pono do domu, i co pan sądzisz o jej obcowaniu z córką moją?
— Nie chciałbym, zaprawdę, uczynić krzywdy tej dziewczynie, — zaczął pan profesor — bowiem, o ile z jednej strony, brak towarzyskiego doświadczenia, związany mniej, lub więcej z niekulturalnym sposobem życia, jakie wiodła, aż do chwili przesiedlenia jej do Frankfurtu, które to przesiedlenie było przełomem w rozwoju tego, rzec można, zgoła, lub po większej części nierozwiniętego, ale z drugiej strony, zaletami nie do pogardzenia wyposażonego dziecka, należałoby przypuścić, że oględne i staranne nauczanie...
— Przepraszam! Mów pan dalej, drogi profesorze! — zawołał pan domu wstając. — Ja zajrzę tylko na chwilę do córki!
Rzekłszy to, wybiegł i nie wrócił. Usiadł w pracowni przy wózku Klary. Heidi wstała. Zwrócił się w jej stronę i rzekł:
— Droga Heidi, proszę cię, przynieś mi... zaraz, zaraz... — zawahał się czego ma żądać, by ją oddalić na chwilę — przynieś mi szklankę wody!
— Świeżej? — spytała.
— Tak, tak, świeżej! Całkiem świeżej! — odparł, a Heidi wybiegła natychmiast.
— Droga Klarciu! — rzekł ojciec, przysuwając się całkiem blisko i biorąc ją za rękę. — Powiedzże mi krótko i wyraźnie, jakie to zwierzęta sprowadziła do domu towarzyszka twoja i co dało powód pannie Rottenmeier do powątpiewania w jej zdrowy rozum.
Przestraszona dama zwierzyła się i Klarze także ze swych obaw, przeto dziewczynka mogła zrozumieć dobrze i oceniła jak trzeba słowa ojca. Opowiedziała ona więc historję z grajkiem, żółwiem i kociętami, oraz objaśniła to, co mówiła przyjaciółka, a co tak bardzo przeraziło czcigodną damę. Pan Sesemann śmiał się długo i serdecznie.
— A więc nie chcesz, Klarciu, bym ją odesłał do domu, nie znudziła cię? — spytał.
— O nie, ojczulku! — zaprotestowała Klara. — Nie czyń tego! Od kiedy jest tu Heidi, co chwila coś się dzieje śmiesznego i wesołego. Przedtem było nudno i nic się nie działo. Przytem opowiada mi Heidi różności.
— Dobrze! Dobrze, drogie dziecko! — zgodził się ojciec. — Oto twoja towarzyszka! No i cóż czy woda całkiem świeża? — spytał, biorąc szklankę z ręki Heidi.
— Prosto ze studni! — zapewniła.
— Nie chodziłaś, sądzę, do studni sama? — spytała Klara.
— Chodziłam i to dość daleko! Przy pierwszej studni było dużo ludzi. W końcu ulicy znalazłam drugą studnię i także dużo ludzi czekało, musiałam tedy zaczerpnąć wody aż w trzeciej. Jakiś pan z siwemi włosami przesyła pozdrowienie panu Sesemannowi.
— To widzę, cała ekspedycja! — powiedział pan domu ze śmiechem. — Ale cóż to za pan?
— Przechodził koło studni, stanął i rzekł: Masz szklankę, widzę, daj mi się tedy napić, moje dziecko! Dla kogóż to przyszłaś po wodę? Odpowiedziałam, że dla pana Sesemanna. Roześmiał się w głos, polecił mi zanieść pozdrowienie i dodał na końcu: Smacznego panu Sesemannowi!
— Któż to być może? Jakże wyglądał? — spytał pan domu.
— Śmiał się bardzo przyjemnie, miał gruby, złoty łańcuszek, u którego wisiało coś złotego, z wielkim, czerwonym kamieniem, a w ręku trzymał laskę z końską głową.
— To pan doktór! To mój stary lekarz! — zawołali razem córka i ojciec.
Pan Sesemann zaśmiał się znowu na myśl o spostrzeżeniach przyjaciela na temat tak nowego sposobu zaopatrywania się w wodę.
Tegoż jeszcze wieczora zasiadł pan Sesemann w jadalni wraz z panną Rottenmeier dla omówienia różnych spraw domowych. Na wstępie zaraz powiedział:
— Towarzyszka mej córki pozostanie tu nadal. Dziewczynka jest zupełnie normalna, a Klarcia lubi ją bardzo, nie potrzeba tedy innej. Pragnę, by — dodał z naciskiem — by oryginalnych cech usposobienia tego dziecka nie traktowano jako wybryki i by się z niem obchodzono życzliwie. Jeśli dla pani, mimo wszystko, trudną jest rzeczą dać sobie z nią radę, to pospieszy jej z pomocą matka moja, która przybędzie niebawem na dłuższy pobyt. Matka zaś moja, jak pani wiadomo, umie wszystkiemu zaradzić.
— Wiem to dobrze! — odpowiedziała panna Rottenmeier, nie czując jednak ulgi na wiadomość o bliskiej pomocy.
Pan Sesemann nie mógł i tym razem zażywać długo domowych wywczasów. Po dwu tygodniach interesy powołały go z powrotem do Paryża, a gdy Klara protestowała przeciw temu, pocieszył ją obietnicą rychłego przyjazdu babuni.
Istotnie, zaledwo odjechał, nadszedł list od pani Sesemann, zamieszkałej na wsi w Holsztynie, z wiadomością, że przyjeżdża i z życzeniem, by po nią wysłano powóz na stację kolejową.
Ucieszyło to bardzo Klarę i zaczęła zaraz opowiadać Heidi o babuni, tak długo i szczegółowo, że dziewczynka jęła zwać ją także babunią. Panna Rottenmeier patrzyła na nią raz po raz karcąco, ponieważ jednak czyniła to zawsze, Heidi nie domyśliła się, o co idzie. Odchodząc do swego pokoju, panna Rottenmeier przywołała do siebie dziewczynkę i oświadczyła, że nie wolno jej używać słowa „babunia“, ale ma mówić „wielmożna pani“. Heidi wydało się to wielce dziwnem, ale panna Rottenmeier popatrzyła na nią tak surowo, że nie śmiała pytać o wyjaśnienie, mimo że tytułu tego nie zrozumiała wcale.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Johanna Spyri.