Heidi/Rozdział dziewiętnasty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Heidi |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1934 |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pietrek przyszedł nazajutrz punktualnie do szkoły. Miał ze sobą obiad w plecaku. Dzieci zamieszkałe w osiedlu szły do domów w południe, te jednak, które miały daleko, spożywały posiłek w klasie, siedząc w ławkach, aż do pierwszej, kiedy naukę rozpoczynano na nowo. Ile razy Pietrek bywał w szkole, odwiedzał zawsze po nauce Heidi i dziadka.
Przybył i tego dnia i zauważył zaraz, że Heidi czeka nań niecierpliwie.
— Pietrku, mam ci coś powiedzieć! — zawołała.
— Mów! — zgodził się ochotnie.
— Musisz się nauczyć czytać! — oświadczyła.
— Uczę się przecież! — zauważył.
— Nie, nie, to na nic! — powiedziała. — Musisz się tak uczyć, żebyś umiał raz na zawsze!
— Nie mogę! — zaręczył.
— Nikt w to już nie uwierzy i ja także nie! — powiedziała stanowczo. — Wiem dawno od babuni z Frankfurtu, że to nieprawda.
Pietrek skamieniał na te słowa, ze zdziwienia.
— Nauczę cię sama, a ty musisz czytać babce codziennie jeden, albo dwa hymny, rozumiesz?
— Nie dam rady! — mruknął.
Ten zacięty upór rozdrażnił ją, przystąpiła doń z rozbłysłemi oczyma i powiedziała groźnie:
— Wiedz w takim razie, co się stanie! Matka twoja wspominała już dwa razy, że cię wyśle do Frankfurtu, byś się czegoś wreszcie nauczył. Jest tam straszny, ogromny dom, który mi pokazała Klara. Tam muszą chodzić chłopcy przez długie lata, nauczyciele są wielcy, czarni i chodzą w takich oto wysokich kapeluszach, spojrzyj! — pokazała, jak wysokie są od ziemi cylindry profesorów. — Oni są źli, nie tak, jak nasz łagodny, poczciwy nauczyciel. Rozumiesz? Jest ich bardzo dużo.
Dreszcz przejął Pietrka.
— Będziesz musiał słuchać tych panów, a jeśli i wówczas jeszcze nie zdołasz, jak należy, sylabizować, to oni będą drwić z ciebie, gorzej jeszcze niż Tineta, a drwiny Tinety, wierzaj mi, to coś strasznego.
— Będę się uczył! — bąknął trwożnie i niechętnie zarazem.
Heidi złagodniała zaraz.
— To dobrze! Zaczniemy od dziś! — powiedziała mu. Zawiodła chłopca do stołu i dobyła potrzebne przybory.
W wielkiej paczce od Klary znalazła się także czytanka, którą Heidi lubiła bardzo. Przyszła jej na myśl jeszcze w nocy, jako doskonały podręcznik dla nauki Pietrka. Było tam na początku abecadło z wierszykami.
Usiedli oboje, pochyleni nad książką i rozpoczęli naukę.
Pietrek musiał przesylabizować pierwszy wierszyk i powtórzyć po kilka razy, gdyż Heidi nie znosiła niedbalstwa.
Wkońcu rzekła:
— Nie umiesz jeszcze tego wiersza, więc posłuchaj, przeczytam ci go kilka razy, co ułatwi sylabizowanie:
Jeśli nie poznasz A. B. C.
Pójdziesz pod sąd i będzie źle!
— Nie pójdę! — burknął.
— Staniesz przed sądem szkolnym! — zaręczyła. — Jeśli nie chcesz, ucz się.
Pietrek jął powtarzać, tak że wkońcu Heidi przyznała, iż zna dobrze te trzy litery.
To ją zachęciło do dalszej pracy i rzekła:
— Przeczytam ci kilka następnych wierszy, które będziemy przerabiać jutro:
D. E. F. G. się naucz, bracie,
Bo wielka bieda spadnie na cię!
Jeśli zapomnisz H. I .K.
W opałach będzie skóra twa!
L. M. wyraźnie zawsze mów,
Jeśli chcesz cały być i zdrów!
N. O. i P. też poznać trzeba,
Bo coś na głowę spadnie z nieba!
Gdy R. S. T. nie umie chłopiec,
Wielka mu boleść może dopiec.
Heidi przerwała, gdyż Pietrek stulił pokornie uszy, zdrętwiały od tych wszystkich pogróżek tajemniczych.
Wzruszyło to Heidi i rzekła pocieszająco:
— Nie bój się, Pietrku. Wszystko to nie nastąpi, jeśli będziesz przychodził każdego wieczora i poznasz wszystkie litery. Tylko nie opuszczaj ani jednego dnia, choćby śnieg padał!
Pietrek przyrzekł i wrócił do domu, nie mogąc jeszcze ochłonąć ze strachu.
Przychodził teraz każdego wieczora, uczył się pilnie liter i wierszy. Czasem bywał na tych próbach dziadek. Siedział, ćmiąc fajkę, a usta mu nieraz drgały od tłumionego śmiechu.
Po dokonanym przez Pietrka wysiłku, zostawał on zazwyczaj na kolacji i mógł sobie powetować strach, jakim go zawsze przejmował każdy wiersz zosobna.
Płynęła zima, Pietrek przychodził regularnie i czynił rzeczywiste postępy. Bał się jednak ciągle jeszcze wierszy karcących.
Gdy nie rozpoznasz U od W,
Dostaniesz kijów blisko stu!
Pietrek zerknął wokoło i rzekł butnie:
— Niema tu nigdzie kija!
— Tak? — odparła Heidi. — Więc chyba nie widziałeś grubej, jak ramię, laski, którą chowa Halny Dziadek w skrzyni? A wystarczy otworzyć i powiedzieć: Bij, mój kiju samobiju! I zaraz kij wymłóci ci z grzbietu cały opór.
Nazajutrz przyszły litery S, Z i Ż.
Pietrek był tak przestraszony, że usłyszawszy wiersz:
Kto liter poznać tych nie gotów,
Iść musi hen, do Hotentotów.
zaniemówił przez chwilę, potem zaś rzekł krnąbrnie:
— Nikt nie wie, gdzie są ci Hotentoci!
— Wie to doskonale dziadek! — zawołała Heidi. — Czekajże, jest on u proboszcza. Zaraz go zapytam! — to rzekłszy, skoczyła ku drzwiom.
— Czekaj! — krzyknął zrozpaczony, gdyż wyobraził sobie, że za chwilę zjawią się Halny Dziadek i proboszcz, poczem zostanie niezwłocznie wysłany do Hotentotów. Na jego krzyk rozpaczny zatrzymała się Heidi, pytając ze zdziwieniem:
— Cóż ci się stało?
— Nic. Zaczekaj! Będę się uczył! — wyrzucił nerwowo.
Heidi zapragnęła wiedzieć, gdzie są Hotentoci, i wróciła tylko dlatego, że desperacki krzyk Pietrka wzruszył ją do głębi. Chłopak rzucił się na trzy ostatnie litery z taką zajadłością, że zostały na zawsze utrwalone w jego pamięci. Tegoż wieczora uczynił postęp niemały i tak się działo dzień po dniu.
Śnieg zmiękł znowu i zaczęły się śnieżyce, tak że Heidi nie mogła iść do babki przez trzy tygodnie z rzędu. Tem pilniej pracowała z Pietrkiem, który miał ją zastąpić w czytaniu. Pewnego dnia wrócił chłopiec do domu i powiedział:
— Umiem!
— Co umiesz, dziecko? — spytała Brygida z zaciekawieniem.
— Umiem czytać! — odparł.
— Czyż to możliwe? — zawołała. — Słyszysz, matko?
Babka wyraziła także wielkie zdziwienie.
— Muszę teraz przeczytać hymn, który mi poleciła Heidi!
Matka podała mu prędko książkę, a babka była wielce uradowana, gdyż dawno nie słyszała czegoś takiego. Pietrek siadł przy stole i zaczął czytać. Brygida siedziała obok, nadsłuchując uważnie, i powtarzała za każdym wierszem:
— Czyż to możliwe?
Babka śledziła także czytanie z zainteresowaniem, nie mówiła jednak nic.
Nazajutrz wypadło w szkole ćwiczenie w czytaniu. Kolej przyszła na Pietrka, a zacny nauczyciel powiedział:
— Zapewne trzeba będzie znowu go pominąć. A może spróbujesz, nie powiem już czytać, ale choćby sylabizować?
Pietrek przeczytał bezbłędnie trzy całe wiersze.
Nauczyciel odłożył książkę. Patrzył z niemym podziwem na najgorszego z uczniów swoich, potem zaś rzekł:
— Cud się nad tobą ziścił, Pietrku! Pracowałem z niestrudzoną cierpliwością, a nie mogłeś pojąć sylabizowania. I oto, w chwili, kiedy chciałem z przykrością dać wszystkiemu pokój, ty czytasz wcale dobrze. Cóż się stało, mój drogi Piotrze?
— Heidi mnie nauczyła! — odparł.
Nauczyciel spojrzał z podziwem na Heidi, nie zwracającą na to uwagi, i rzekł:
— Zauważyłem także w tobie wielką zmianę. Dawniej nie bywałeś w szkole całemi tygodniami, teraz zaś nie opuszczasz ani jednej lekcji. Skądże się wzięło, powiedz?
— Tak kazał Halny Dziadek! — powiedział Pietrek.
Nauczyciel spoglądał coraz bardziej zdumiony na Heidi i Pietrka naprzemian, potem zaś oświadczył:
— Spróbujmy raz jeszcze! — gdyż był to człowiek ostrożny, a Pietrek musiał wiedzę swą udowodnić na nowych trzech wierszach.
Po godzinach szkolnych udał się nauczyciel do proboszcza z wieścią o tem, co zaszło, i nie miał słów na wychwalanie skutecznego oddziaływania Halnego Dziadka i Heidi na mieszkańców gminy.
Każdego dnia odczytywał teraz Pietrek babce po jednym hymnie. Nie poczuwał się do niczego więcej w posłuszeństwie dla Heidi, a babka nie zachęcała go też wcale.
Brygidę dziwiło to coraz bardziej i nieraz mawiała do matki, kiedy lektor spał już na dobre:
— Jakaż to radość, że Piotruś nauczył się czytać. Kto wie co z niego jeszcze będzie?
— Dobrze, że coś umie! — odpowiadała babka. — Ale wyczekuję wiosny, prosząc Boga, by mi wrócił Heidi, ona czyta zupełnie inaczej. W hymnach Piotrusia brak mi zawsze czegoś, szukam w pamięci i znaleźć nie mogę, a przytem nie czyni to na mnie wrażenia, jakiego doznaję podczas jej czytania.
Powód był zrozumiały. Oto Pietrek ułatwiał sobie trudne zadanie i opuszczał, poprostu, słowa zbyt długie i trudne, sądząc, że i tak ich dosyć w hymnie. To też w hymnach jego brakło wszystkich niemal rzeczowników.