<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Herod-baba
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Zygmuś pojechał na wieczerzę do Francuzicy, gdzie liczne zgromadziło się towarzystwo, było i tanecznic kilka, i kilku młodzieży senatorskiéj, która tu z niemi szczęśliwą zrobić umiała znajomość i kilku Francuzów wędrownych, i parę małych dyplomatów... Wieczerza jak zawsze składkowa być miała, a Duparc do niéj dostarczała za swą część mieszkanie i sprzęty.
Zygmuś, który bardzo w podobnych wieczorach smakował, bo na nich też i grubo grywano, tym razem wszedł na próg tak pochmurny, iż gospodyni musiała mu aż czynić wymówkę.
— Masz być taki — rzekła — to idź do licha, do domu, prześpij się, wysap, wyzłość, a potém powrócisz. Ja twarzy posępnych nie lubię... Idź do dyabła!
Zygmunt nie odpowiedziawszy nic, zawrócił się do jadalnego pokoju, trafił na butelkę wina, nalał szklanicę ogromną, jedną i drugą wychylił, i czekając skutku padł na krzesło. Złość wszakże silniejsza była od wina... upić się nie mógł. Głowę łamał co zrobić z tą kobietą. Duparc bawiła weselszych gości śmiechem i dowcipami. Ogólna rozmowa toczyła się o czarnéj nieznajoméj, którą już wszyscy przyznawali królowi. Zygmuś musiał słuchać krytycznych uwag nad jéj pięknością, postawą, chodem, domysłów, ucinków, które mu serce darły... Rozpowiadano kłamliwie okoliczności, w jakich król miał ją poznać w Warszawie, i jak jéj teraz przybyć tu rozkazał. Zaprzysięgali niektórzy, iż to była stara, odnowiona tylko znajomość...
Zygmunt wciąż dumał co z nią począć. Passya dla Francuzki chwilowo go opuściła... nie spodziewał się nigdy żeby takie za sobą pociągnąć miała następstwa... Mówił sobie, że przesycony nią do domu powróci, całusem sprawę zagodzi — i pójdzie wszystko po staremu. Z razu nie zdało mu się, żeby Elżusia mogła zbroić coś nawet dla łask królewskich — teraz powoli przychodził do tego, iż wszystko było możliwe. On ją porzucił, mogła ona też powiedzieć sobie, iż jéj się z pod jarzma wyrwać wolno i bujać po świecie... Co tu począć? powtarzał... Z razu na myśl przychodziło, rzucić tu te amory zgniłe, zabrać żonę i powracać do domu; — ale — dyabeł w nim palił jeszcze, odzywała się passyjka, szkoda było łajdackiego żywota wśród rozpasanéj młodzieży, szkoda Duparc, — a na wsi takie nudy!! — Pomyślał potém by zebrać garść ludzi, żonę schwycić i z Dziembą ją do domu wyprawić, a samemu tu zostać. — Gdzież znaleźć pomocników? a w domu, też Okónie, napadliby i odebrali... Zresztą wiedział o tém, że z Elżusią wcale łatwo nie było. I ona się tak gołą garścią wziąćby może nie dała...
A możeby się pójść stanąwszy oko w oko rozmówić! i...?? Ale do czego prowadziła taka rozmowa? do zajadlejszéj kłótni jeszcze? Myślał długo i poszedł po radę do butelki powtórnie... Za czwartą szklanką pożądany nastąpił skutek... w głowie zrobiło się jaśniéj, na sercu lżéj... przybyło odwagi, odbiegło trochę gniewu... Duparc wydała się ładniejszą znowu... a żona — pal ją dyabli! — rzekł w duchu. — Tylkobym jéj chciał dokuczyć... bo tego warta. Chciało się jéjmości szkosztować zakazanego owocu? nie dosyć! przyszła mi go jeść pod nosem, ażebym na to patrzał! To co się zowie miło!... cha! cha!
Pociągnięto go do wieczerzy... poszedł. Duparc, ulitowawszy się nad nim, dała mu całusa... ale go otarł zaraz... i siadł od niéj z daleka. Była pewna, że zazdrośny o króla, i śmiała się z radości. Tymczasem posadziła przy sobie nowego wielbiciela, który już od trzech dni o względy jéj się starał. Był to młody Flemming, ledwie wypuszczony w świat... bez brody i wąsów, ale już w mundurze i z kieszenią dotąd nabitą. Miał tylko jedną babkę staruszkę, która go niezmiernie kochając, na wszystkie mu dostarczała fantazye. Duparc, dobrze się wprzódy dowiedziawszy o nim, zaczynała przychylném nań patrzeć okiem. Zygmunt zresztą, od niejakiego czasu, był całkowicie wyczerpany... pieniędzy pożyczał, pora go się pozbyć było. Flemming zaręczał, że nad kilkanaście dukatów pożyczonych nie ma nic Polak w kieszeni...
Duparc wierzyła temu bardzo; jedno ją tylko od zupełnego zerwania wstrzymywało, że podobni Zygmuntowi, z dala przybywający panicze, słynęli w Saksonii jako bogacze... a chwilowy niedostatek mógł nic nie znaczyć, bo z dóbr nowe przypływały zasoby... Zawsze niedostatek ten dawał do myślenia, że familia nieznośna mogła pod pozorem marnotrawstwa obciąć źródło dochodów...
Nie wiedziała jeszcze co pocznie... bo znowu Flemming jako niemiec nie wiele obiecywał, choć jako młodzieniec bezwąsy... wielkich był nadziei... Wahała się jeszcze... Wszystko przemawiało za tém, żeby Zygmunta albo grzecznie, albo awanturą się pozbyć... trącił już długami i golizną... zaczynał być razem śmiesznym i grubianinem... Pieniądze mu nie przychodziły!! — Gdyby jéj zrobił scenę z powodu Flemminga? gotowa była kazać go wyrzucić za drzwi... Tym czasem Zygmunt pił okrutnie, a sceny żadnéj czynić jakoś nie myślał...
Wieczerza w ogóle mniej była wesoła niż zwykle... Wstali wszyscy od stołu, nie więcéj ożywieni niż do niego zasiedli... W drugim pokoju zaczynała się gra.. Jak tylko złoto brzęknęło, co żyło potoczyło się ku niemu...
Zaczęto stawiać.
Zygmunt machinalnie szukał po kieszeniach, miał jeszcze kilkadziesiąt dukatów... trzeba było sprobować szczęścia... rzucił na stół połowę, — przegrał... Postał chwilę... wyciągnął resztę... nie długo czekał, i tę mu wzięto.
— Słuchaj no — rzekła zbliżając się Duparc: — postaw na moje szczęście, to wygrasz...
— Nie mam już pieniędzy...
— Jakto można nie mieć pieniędzy? mais c’est ridicule! odezwała się Francuzka... to masz w domu...
— Nie mam i w domu... odparł Zygmunt..
— A kiedyż ci przyjdą?
— Nie wiem czy mi rychło przyjdą...
Duparc spojrzała na niego ze wzgardą.
— Cóż będziesz robił?
— Hę? spytał Zygmunt: będę pożyczał...
— A potém?
— Nie będę oddawał.
— A daléj?
— Albo ja wiem! ruszył ramionami Piętka... pal dyabli!
Duparc zrobiła minę surową: wszystko to mocno się jéj nie podobało.
— Jakże waćpan chcesz bywać w porządnych domach, nie mając pieniędzy?...
Zygmunt popatrzał na nią: — Czy to się nazywa porządnym domem? spytał szydersko... ha! ha!..
Duparc zmarszczyła brew strasznie...
Sapristi! zawołała — waćpan mi prawisz impertynencye?
Zaczął się śmiać Zygmunt, odszedł parę kroków i siadł w krześle; Francuzica poszła za nim, uważając rzecz za nadto dobrze poczętą, żeby ją porzucić w pół drogi.
— Ja tego nie zniosę — dodała...
— Czego? człowieka bez pieniędzy? spytał Piętka.
Popatrzali na siebie. Zygmunt znajdował ją znowu szkaradną czarownicą, ona go niebezpiecznym hołyszem... Zatrzymała się zamyślona przed nim...
— Prosiłabym pana — rzekła — abyś przestał do mojego domu uczęszczać!
Piętka patrzał długo, długo na nią, mierzył ją od stóp do głowy... nie powiedział ani słowa... ręce trzymając w kieszeniach, poszukał kapelusza, nałożył go na głowę... i krokiem powolnym wyszedł... Patrząca za nim Duparc trochę była niespokojna. Licho go wie! minę ma takiego wielkiego pana... że gotów jutro mieć pieniądze! Szkodaby go było jakiéj Niemce oddać do wyssania...
Ale już za uchodzącym słychać tylko było ciskane drzwi, od których drżały szyby po oknach. Śmiech graczów zagłuszył wszystko... Duparc pobiegła do młodego Flemminga, i garść dukatów wziąwszy z jego kieszeni, rzuciła ze śmiechem... na szczęście — obojga!..
Dukaty na teraz wygrały!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.