Historja Dziadka do Orzechów/Królestwo lalek

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas
Tytuł Historja Dziadka do Orzechów
Wydawca Księgarnia Polska Bernarda Połonieckiego
Data wyd. 1927
Druk Piller-Neumann
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Wanda Młodnicka
Tytuł orygin. Histoire d’un casse-noisette
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Królestwo lalek

Wkrótce przybyli oboje przed ogromną starą szafę, stojącą tuż przy drzwiach na korytarzu, gdzie przechowywano suknie. Dziadek się zatrzymał — a Marynia na wielkie swe zdziwienie spostrzegła, że drzwi szafy, zazwyczaj szczelnie zamknięte, otwarte były narozścież, tak że dokładnie rozróżniała podróżną lisiurę ojca, która wisiała w pierwszym rzędzie. Dziadek wyjął natychmiast prześliczną cedrową drabinkę i ustawił ją, dół dotykał ziemi, wierzch zaś gubił się w szerokim futrzanym rękawie.
— Teraz kochana panienko racz mi podać rękę i wejdź za mną.
Marynia usłuchała i zaledwie spojrzała w rękaw, gdy iskrzące światło przed nią zabłysło i nagle znalazła się przeniesioną pośród wonnej łąki, która połyskiwała, jak gdyby cała zasiana kosztownemi kamieniami.
— Ach mój Boże! gdzież ja jestem — zawołała Marynia olśniona.
— Jesteśmy na płaszczyźnie cukru lodowatego, ale się tu nie zatrzymamy. Jeśli pozwolisz, przejdziemy natychmiast temi drzwiami.
Wtedy dopiero zauważyła Marynia cudowne podwoje, któremi wychodziło się z łąki. Zdawały się zbudowane z marmurów różnokolorowych; ale zbliżywszy się poznała, że to pomarańczowe konfitury, smażone migdały i rodzynki. Dlatego też drzwi te — jak dziadek powiedział — nazywały się drzwiami bakaljowemi.
Drzwi te wiodły do wielkiej galerji, podtrzymywanej przez kolumny z cukru owsianego, a sześć małp czerwono ubranych wykonywało tu najosobliwszą muzykę.

Marynia tak szybko biegła, że nie zważała, iż bruk był z pistacji i makaroników. Doszła nareszcie na koniec galerji i zaledwie znalazła się na otwartem powietrzu, gdy otoczyły ją rozkoszne wonie, płynące z cudnego lasku. Lasek ten byłby ciemny bez mnóstwa świateł, był jednak oświetlony tak rzęsiście, że można było rozróżnić dokładnie złote i srebrne owoce, zwieszające się z ozdobnie strojnych gałęzi.
— Ach! cóż to za piękne miejsce! — zawołała Marynia.
— Jesteśmy w lasku choinek Bożego Narodzenia — odpowiedział dziadek — tutaj przychodzą po drzewka, na których przedtem Dziecię Jezus zawiesza swoje dary.
— Czy nie moglibyśmy zatrzymać się dłużej? Tak tu jest miło i wszystko tak pachnie!

Natychmiast dziadek klasnął w dłonie, a z lasku powychodzili pasterze i pasterki, delikatni jak z cukru. Przynieśli śliczne krzesełko czekoladowe i zaprosili Marynię, żeby usiadła. Zaledwie to uczyniła, pasterze i pasterki, strzelcy i ogrodniczki stanęli w pozycji i zaczęli tańczyć prześliczny balet przy towarzyszeniu waltorni. Po skończonym tańcu wszyscy znikli w lasku.

— Przebacz mi panno Maryniu — rzekł dziadek — ale te niedołęgi jeden tylko taniec umieją. Pójdźmy na dalszą przechadzkę, jeżeliś łaskawa.
— Tak mi się tu podoba! — rzekła Marynia, podążając za dziadkiem nad brzeg rzeczki, która wydawała najcudniejsze zapachy.
— To — rzekł dziadek — jest rzeka esencji pomarańczowej, jedna z najmniejszych w królestwie, gdyż oprócz zapachu nie może się równać ani z rzeką limoniadową, która wpada do morza ponczowego, ani do jeziora malinowego, które ma ujście w morze orszadowe.
Niedaleko stamtąd była wioska, której domy, kościół, plebanja, wreszcie wszystko miało kolor brunatny, tylko dachy złocone, a ściany wysadzane pastylkami różowemi i białemi.
— To wieś marcypanowa — rzekł dziadek — piękne miejsce, położone nad potokiem miodowym. Tylko, że mieszkańcy zawsze tu w złym humorze z powodu wiecznego bólu zębów. Nie powinniśmy się zatrzymywać często po drodze, tylko podążać do stolicy. Dziadek ujął Marynię za rękę i oboje przyśpieszyli kroku.
Po chwili zapach róż rozszedł się w powietrzu i wszystko koło nich przybrało barwę różową. Marynia poznała, że to był zapach i odblask rzeki esencji różanej, która płynąc wydawała uroczą melodję. Na woniejących falach płynęły śnieżne łabędzie w złotych naszyjnikach, śpiewając pieśni harmonijne.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Wanda Młodnicka.