Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Nie będziemy rozbierać i opisywać stanu duszy Edwarda, może i tak czytelnicy nasi, (zawsze czego innego wymagający od pisarza nad to co uczynił i czyni) może i tak niecierpliwią się w trzecim rozdziale powieści, stojąc w miejscu, na którem ich pierwszy postawił. Cierpliwości, panowie mili, cierpliwości; kiedy pisarz czuje potrzebę zatrzymania się, czytelnicy powinni z nim razem uczuć konieczność tego chwilowego spoczynku! a jeśli nie ma między nim a niemi tej sympatji, lepiej książkę porzucić niż kłócić się z nią czytając. Po tak krótkim wstępie (proszę uważać, że gdybym tylko chciał, mógłbym go był dziesięć razy dłuższym uczynić) powracamy do rzeczy.
Edward trzeci raz już spotkawszy nieznajomą dziewczynkę, skutkiem zapewne szczególniejszego usposobienia duszy, uczuł się nią silnie zajęty. Nie każda jałmużna, którą dajem, przywiązuje do obdarzonego, jego dar tajemniczy, zdawało się, że połączył jakimś węzłem z ową biedną Julką, że na niego włożył jakieś względem niej obowiązki. Broniąc się myślom o niej, bo czuł całą ich śmieszność, mimowolnie dumał, w nocy widział ją we snach, wstał z postanowieniem mocnem wyszukania jej, ofiarowania pomocy, dowiedzenia się o przeszłości. Nie poszedł jednak rano do Ostrej-bramy, oczekując wieczora, a prawie pewnym będąc, że ją wieczór na zwykłej modlitwie zastanie. Dzień mu się wydał długi i nudny, i nie dziw, oczekiwanie zawsze czas przedłuża, doświadczył tego każdy. Śmiesznie też, gdy kto utrzymuje, że dwie godziny są sobie równe, bo mają równą ilość minut i t. p. Śmiesznie, gdy chcą koniecznie zrównoważyć rok szczęścia z rokiem cierpienia, bo oba równą ilość dni miały.
Nadszedł wieczór. Edward zmrokiem był u Ostrej-bramy... omylił się, nie było jej tutaj. Zaledwie oczom swym wierzył. Przeczucie mówiło do niego tak głośno, tak wyraźnie, że ją tam znajdzie: byłby przysiągł, że nie omyli, a jednak... Edward zaprzysiągł, że żadnemu przeczuciu nie uwierzy: i gdy tak przysięgał, nie odchodził przecie, sparł się i czekał. W kątku jego duszy była iskierka nadziei... patrzał na miejsce, które zajmowała Julka, niekiedy spoglądał w ulicę, ale nikt nie przychodził. Edward zaczął się modlić, uczuł się bardzo smutnym, wstydził się sam siebie.
Wśród modlitwy usłyszał szelest w ulicy, drobnemi kroki, spieszno szła jakaś kobieta.
— To ona! to pewnie ona! — pomyślał i serce mu zabiło.
Spojrzał i już nie wątpił: postać jej była tak charakterystyczna, ruchy tak cudownie zręczne i szlachetne, iż druga jej stanu dziewczyna mieć by ich nie mogła. Tem mocniej się przekonał, iż to była jego nieznajoma, gdy się zwróciła ku galerji, i uklękła na swojem miejscu, żegnając się do modlitwy.
Lecz zkąd wracała?... Więc miała znajomości, stosunki w mieście, zajęcia? Edward postanowił dowiedzieć się o wszystkiem i nie chcąc jej przerywać, czekał aż dokończy pacierzy. A tymczasem mierzył ją okiem badawczem, nie mogąc pojąć jak wprzódy, zkąd pod ubogą suknią służebnej, sieroty, mogła wykwitnąć twarz taka, taka postawa? przez jaką szczególną przyrodzenia igraszkę dostały się jej wdzięki innego rodu ludzi, których jej równi cenić nawet nie umieją?
— Przypadek — powiedział sobie, bo inaczej pojąć tego nie potrafił.
W pół godziny może wstało dziewczę od modlitwy, ale nie siadła usypiać tu jak pierwszej nocy, przeżegnawszy się odchodziła. Edward potrzebował niesłychanej odwagi, aby ją zaczepić: im prędzej ją gonił, tem chyżej uciekała; rzucił słowo, odwróciła głowę, spojrzała i milcząc jeszcze żywiej pospieszała.
— Nie bój-że się — rzekł Edward — zaklinam cię na wszystko, nie jestem zły człowiek, muszę się z tobą rozmówić koniecznie.
— Czegoż pan chce odemnie? — spytała, odwracając się nagle zdyszana dziewczyna.
— Dowiedzieć się tylko coś za jedna i dla czego spałaś kilka nocy w galerji: czy nie masz opiekuna, miejsca, służby, sposobu do życia?
— Proszę, a cóż panu do tego? — odpowiedziała idąc już dalej nieznajoma.
— Ale stój-że — zatrzymując ją, wołał Edward — nie wiedzieć czego boisz się mnie. Ja nie jestem z tych młodych ludzi, którzy dla twarzyczki tylko gonią za dziewczętami, mogłaś mnie widzieć modlącego się... Uczułem litość nad twoim losem, zwierz mi się i zaufaj.
Dziewczyna wstrzymała się znowu, zastanowiła i spojrzała Edwardowi w oczy ciekawie, ale nic nie powiedziała. Zdawała się zdziwiona niezmiernie.
— Trzy dni, jak co dzień widzę cię rano i wieczorem u Ostrej-bramy: czuwałem nad tobą, gdyś spała pod galerją: słyszałem cię narzekającą przez sen, płaczącą przed obrazem... Musisz być nieszczęśliwa: może nie masz sposobu do życia, może...
— Ale zkąd-że ta litość? — spytała dziewczyna naiwnie.
— Alboż ona jest tak dziwna?
— Nie dziwuję się jej, ale boję od pana — odpowiedziała.
— Dla czegoż? mam-że minę zbójcy?
Dziewczyna kręcąc końce chustki, nic nie odpowiedziała, spuściła tylko głowę.
Edward sam skończył:
— Pojmuję zresztą, moja miła. Całe życie widziałaś młodych roztrzepańców i boisz się mojej młodości.
Uśmiechnęła się dziewczynka, i kłaniając się powiedziała:
— Dobranoc!
— Ale poczekaj-że, na Boga! nie lękaj się choć kilka słów przemówić.. Masz-że ty już służbę, boś jej nie miała wczoraj jeszcze, kiedy ta stara żebraczka.
— Zkąd-że pan?...
— Mówię ci, żem szpiegował dni kilka.
— Mnie! umyślnie?
— I stałem nad tobą, gdy — dodał Edward — gdy ci N. Panna zesłała we śnie jałmużnę!
— To pan!! — zdziwiona krzyknęła dziewczynka.
— Wszystko widziałem; miałaś wówczas sen niespokojny, przez sen wołałaś do Matki Boskiej, aby się zlitowała nad sierotą, nad Julką... Wszak nazywasz się Julka?
— Zkąd-że pan to wiesz?
— Powiedziałaś przez sen.
— A! a! — przerwała dziewczynka — i pan wszystko słyszał! a ja... oczu już nie podniosę...
— Nic złego nie słyszałem... lecz wiem, żeś biedna. Wracasz do miasta, musiałaś znaleść służbę?
— Nie panie! — odpowiedziała dziewczynka; — kiedy pan już tak gwałtem chce wiedzieć, to powiem, cóż robić... Z tej jałmużny założyłam sobie sklepik szkaplerzy, obrazków i paciorek, z którym siedzę w Ostrej-bramie: a tu niedaleko najęłam mizerną izdebkę w suterenach.
— Z czegoż będziesz żyła?
— Z czego? — spytała sierota głosem zadziwienia i odwagi — a mój sklepik, a mój zysk, który mi da Matka Boża, pod której kościołem siedzę?
— Ubogie to będzie życie, bardzo ubogie.
— Ale swobodne — rzekła Julka — już za nic nie chcę służby! za nic! to niewola, to nędza! Bylem miała choć suchy kawałek chleba, na co mi więcej.
— Ale sama jedna, bez pomocy, rady, opieki, tak młoda, cóż ty poradzisz?
— Mam Opiekunkę.
— Kogo? gdzie?
Odwróciła się ku Ostrej-bramie i przeżegnała, mówiąc: Matkę Boską!
— Słuchaj — rzekł Edward po chwilce milczenia — a naprzód odpędź wszelki strach, wszelkie niedowiarstwo. Widziałem cię w największem twojem nieszczęściu, pobożność twoja podobała mi się, interesujesz mnie; jeślibyś kiedy potrzebowała mojej pomocy, zgłoś się do mnie, oto mój adres i nazwisko. Teraz na początek handlu daję ci jeszcze sto złotych, najmij lepsze mieszkanie... Za moją litość zapłacisz mi, jeśli opowiedzieć zechcesz, co cię do tego stanu przywiodło, żeś nie miała gdzie głowy położyć?
Dziewczyna zdziwiona, przelękła prawie na widok pieniędzy, cofnęła się.
— Cóż to, boisz się znowu?
— Panie! ale panie! — bąknęła — bo prawdziwie, bo...
— Weź to jako dar Matki Bożej, nie mój, jako nagrodę ufności w jej opiece. Jutro nad wieczorem przyjdę do twego sklepiku pogadać z tobą.
— Ach! zmiłuj się pan — zakrzyknęło dziewczę, wzięte, oddając pieniądze — nie czyń-że tego, proszę! nie czyń.
— Czemuż?
— Ja nie chcę, nie chcę, dośćby na moją zgubę jednej takiej rozmowy.
— Przecież się muszę dowiedzieć więcej o tobie.
— Ach, ale nie tam... wszyscy będą myśleli...
— Do siebie nie pozwolisz mi przyjść, i o to nie proszę... to by ci więcej szkodzić mogło.
Dziewczynka temi słowy zdziwiona, nabrała odwagi od nich.
— Jutro wieczór u Ostrej-bramy... pod Obrazem; będzie święty świadek rozmowy, a ja nie tyle się będę lękać.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.