Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Rano bardzo Edward był na nogach, ubrał się w długi surdut, wziął kapelusz i laskę, pieniądze do kieszeni, poszedł szukać mieszkania dla Julki. Już w myśli je widział, już w marzeniach je stroił, już całą przyszłość tego mieszkania i swoją odmalował był sobie.
Ale gdy przyszło pogodzić rzeczywistość z marzeniami, wiele zaszło jak zwyczajnie trudności. Jedne izdebki były za ciasne, drugie nadto obszerne, te zbyt na ulicę, tamte na brzydkie dziedzińce, w jednych nie podobała mu się fizjonomja prozaiczna, od drugich jakiś ślad przeszłych mieszkańców pozostały, odrażał. On chciał koniecznie tego co roił: czystej, pięknej izdebki, z oknami na pola, na łęgi, na rzeki, nie na brudne miasto, sąsiadów pewnych, uczciwych, nie ciekawych i tysiąc jeszcze dokładał warunków, którym dogodzić razem było trudno.
Nic gorszego, jak kiedy człowiek ma do czynienia z imaginacją swoją i uroi sobie marzenia urzeczywiścić; walczy wówczas jak senny, któremu śni się, że go zabijają, a ruszyć się nie może.
Do południa chodził, szukał, patrzał, przebierał Edward, żadne z mieszkań które widział, nie podobało mu się. Przeszedł tym sposobem większe i pomniejsze ulice miasta, prócz tych, których powierzchowność odstręczająca, nie dozwala myśleć nawet, aby tam podobne mieszkanie znaleść się mogło.
Znużony, z niczem powrócił do siebie, a chwilkę tylko odpocząwszy, udał się jeszcze na przedmieściach szukać owej urojonej izdebki. Poszedł na Antokol: tam nie było prawie mieszkań, lecz żyd, który mu służył za przewodnika, znalazł przecie jedno w mizernym starym domku nad samą Wilją, ocienionym do koła gęstemi drzewy, a tak ukrytym, że go z żadnej strony widzieć nie było można; ścieżka nawet mało udeptana, która do niego wiodła, nie bardzo zdradzała mieszkanie człowieka, zdało się że ją bydło błąkające się nad brzegami wydeptało. Widok domku mile uprzedził Edwarda, było w nim coś tajemniczego, wdzięcznego, malowniczego, poetycznego. Podobali się sąsiedzi, dwoje staruszków, więcej nie było żadnego mieszkańca. Wprowadzono go do pokoików które wynająć chciano. Nizkie, były dość ciemne, ale czyste, sprzęty stare, ale któż nie woli starych? podłoga nierówna, ale wymyta, ściany obielone, okienka zacienione drzewami.
O cenę nie mówił Edward i w pięć minut najął mieszkanie. Chcąc przedłużyć myśl o swojem szczęściu, nadzieją za rok zapłacił z góry. Pobiegł potem z wiadomością do Julki.
— Ostatni raz, — rzekł wpadając do sklepiku, — ostatni raz tu się widziemy, już masz nowe mieszkanie, takie jakiego żądać mogłaś, dalekie, ustronne, ciche, wiejskie, wśród drzew.
— Tak prędko! już! już! — rzekła dziewczyna udając obojętność. — I gdzież?
— Na Antokolu.
— Ach! tak daleko od Ostrej-bramy!
— Bodajże mnie, — rzekł Edward uderzając się w czoło, wszak w wyborze mieszkania o tem zapomniałem. Cóż kiedy całe miasto przetrząsłem, a żadnego dla ciebie stosownego nie znalazłem.
— Ach panie! sam chodziłeś?
— I cóż dziwnego? — spytał Edward, — była to tylko przechadzka. Oto masz nazwisko gospodarza i domu, bierz dorożkę, zabieraj rzeczy, ruszaj, wieczorem będę u ciebie! Musim pogadać o tem, czego ci jeszcze braknie, muszę postarać się o resztę... Może ci z początku nim się oswoisz będzie dziwnie mieszkać tak daleko od ludzi, od miasta: ale potem uczujesz roskosz wioski! Bo tam prawdziwa wieś, można zapomnieć że tuż blisko rusza się w błocie kilkadziesiąt tysięcy ludzi. No, jedź!
— Nie mogę, — rzekła Julka smutnie, — wprzód jeszcze...
— Braknie ci czego? powiedz tylko.
— Muszę pójść pożegnać opiekunkę u Ostrej-bramy.
Te słowa smutnie wymówiła Julka, miała łzy w oczach. O mocy nałogu! źle jej tu było, smutno, ciasno, ciemno, nie jedno więzienie bywa weselsze, żałowała jednak swego mieszkania i swojej przeszłości: tam gdzie lat kilka przecierpiał człowiek, już wrósł częścią swojego serca, przykleił się duszą... już trudno mu się oderwać, żal mu pamiątkę życia porzucać nawet w odmianie na lepsze, jest zawsze tęsknota, bo przyszłość... zagadka, a przeszłość to część nas samych. Nie dziw też, że Julka boleśnie prawie rozstawała się z swoim smutnym sklepikiem, a łzami gorzkiemi zalała się, ukląkłszy pod Ostrą-bramą. Długo tam, długo klęczała, myślała, modliła się, dumała. Rzuciwszy raz ostatni okiem na miejsce, w którem lat kilka siadywała codziennie, które widziało ją ubogą, opuszczoną, potem wspomożoną i cale dziś zmienioną, odeszła powolnie. W tem miejscu żegnała się z życiem swojem dawnem, czując że całkiem nowe ją czekało, nie wiedząc jakie będzie. Ono się już ukazywało z daleka, ale straszne choć słodkie, niebezpieczne, niepojęte, a końca nie było widać, ginęło we mgłach.
— Matko Boża i opiekunko, — w duchu raz jeszcze odwracając się, zawołała dziewczynka — strzeż mnie sieroty, jakeś dotąd strzegła! Lękam się siebie i przyszłości, jego i wszystkiego: Matko Boża, tyś matka sieroty.
I szła i odwracała się, póki widziała obraz za sobą, a nie ocierając łez, potem, zwinąwszy nie wielki węzełek, pojechała do nowego swego mieszkania.
Nie potrzebujem mówić jak się jej wydało, pałacem, rajem! Z okna widać było niebo, drzewa, zieloność, słyszała ptaszki, czystem oddychała powietrzem. Z drugiej izdebki, wyglądał brzeg Wilji, woda i dalekie siniejące wzgórza, w pół tylko widne, za drzew gałeźmi. Niepodobna też było nie uczuć jakiejś tęsknej swobody, jak gdyby świat zapomniał o tem ustroniu i o nie się nie troszczył i nie patrzał na nie; nie było tu niespokojnych oczu, szpiegujących za twemi kroki, ani tego ruchu ustawicznego, wrzawliwego, nieznośnego, który nieprzywykłym głowę zawraca. Julka opatrzyła wszystkie kątki, rozłożyła w drugiej izdebce wszystko co miała, usłała swoje dziewicze łóżeczko, zawiesiła nad niem obrazek swej opiekunki, potem klękła i pomodliła się z bijącem sercem, aby nie wiele łez wylać w nowem mieszkaniu. I znowu opatrywała oba pokoiki, otwierała okna, probowała drzwi, ustawiała krzesła, ścierała stoliki, siadała na kanapach: — biła się jak ptaszek w nowej klatce.
Już się zmierzchało, kiedy nadszedł Edward, niósł on z sobą co mógł tylko zabrać do ozdobienia swego raju. Pełne miał kieszenie i chustki drobnych sprzęcików, których potrzeby dotąd nie znała Julka, które dla niej miały powab zbytku i wdzięk nowości.
— No! na progu jeszcze zaczął Edward, jakże ci się tu podobało?
— A! prześlicznie, wybornie, — odezwała się dziewczynka, już nigdzie na świecie wyborniej, milej być nie może... Jednakże, co powiesz pan na to, żem wychodząc z mego sklepiku, gorzko płakała.
— Pojmuję i nie dziwię się, — odpowiedział z westchnieniem młody człowiek, siedziałem raz w więzieniu, a wychodząc oglądałem się z żalem na jego okna... bom w niem przeżył część życia. Człowiek nie mieszkania, ale życia ubiegłego żałuje.
— Cóżeś to pan poprzynosił? — spytała przestraszona prawie Julka na widok wypchanych kieszeni i pełnych dwóch chustek, które Edward kładł ostróżnie na kanapie. Ach Boże, pewnie nowe dary, a i tych za wiele!
— Tylko mi pozwól pogospodarować, — odpowiedział pełen zajęcia i zapału opiekun. Są to fraszki, ale fraszki czasem lepiej od wielkich rzeczy słodzą życie i wdzięczą... Człowiek się do nich przywiązuje jak do przyjaciół, patrzy na nie czasem z większem niż na obojętnych ludzi uczuciem. To mówiąc dostał naprzód zegarek, który postawił na kominku.
— Cóż to kosztować musi! — mimowolnie zakrzyknęła Julka.
— To do ciebie nie należy! Daj pokój, jeśli mi nie chcesz zrobić przykrości. Zegarek pokaże ci godziny, bez niego trudno się obejść, miło na niego spojrzeć, często ostrzega jak przyjaciel, czasem coś przypomina.
— To, — mówił dalej, — kilka obrazków na ściany; to, lusterko, resztę sama sobie zobaczysz i poustawiasz... Jutro przywiozę ci kwiatki na okna, pieska, żeby ci służył i pilnował ciebie, inne wreszcie potrzebne sprzęty, których nie miałaś, a bez których teraz obejść się nie możesz.
— Ach! mogę, mogę, — zawołała Julka, i wolę się obejść, bo mnie przestraszasz tyle czyniąc dla mnie!
— Przepraszam! — rzekł Edward, — znowu ci więc wracają dawne strachy!
— Prawie, — szepnęła dziewczyna.
— Jeszczeż mnie nie znasz? — z wyrzutem spytał.
Ona milczała i westchnęła tylko nieznacznie, Edward nie pytał więcej, chcąc rozerwać dziewczynę, zaczął z nią obchodzić wszystkie kąty: ustawiać co mieli, wymyślać czego była potrzeba. Tak w słodkich marzeniach upłynął wieczór, późno bardzo wybrał się Edward i powrócił do domu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.