Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

— „Nie wiem kto byli moi rodzice: znaleziono mnie maleńką w pieluchach, na słomie u bramy jednego domu na wielkiej ulicy. Chciano podobno z początku odesłać do Sióstr Miłosierdzia, ale potem jakoś zlitowała się nademną szynkarka, która na dole tam miała szynczek, wzięła i wykarmiła. Ona sama nie miała dzieci, kochała też mnie biedna.
Ja tego mało co pamiętam, jak przez mgłę, słyszałam tylko od ludzi. W kilka lat biedna kobieta umarła i zostawiła mnie znowu na Bożej opiece, bo Bóg ojciec sieroty.
Siostrzeniec jej wyrzucił mnie z domu, nie myśląc karmić: a gdym siadłszy płacząc w ulicy, głośno wołała matki, ludzie się zaczęli gromadzić koło mnie, rozpowiadać o nieboszczce i kląć nielitościwego siostrzeńca.
Młoda jakaś pani przechodząca wstrzymała się, spostrzegła dziecię, rozpytała o mnie i wzięła do siebie.
O! dobraż to była pani, nabożna, cierpliwa jak anioł, ale nieszczęśliwa, bo płakała często. Ona to nauczyła mnie modlić się i ufać w Bogu, ona dała mi wielki skarb na sieroce życie... pobożność, cierpliwość. Patrząc na nią, musiałam ją naśladować, i nigdy potem nie zapomniałam o niej, o jej macierzyńskich naukach. I ta umarła, zostawując mnie małą, znowu bez opieki, samą jedną.
Mąż jej, który tego anioła nie pojmował, nie rozumiał też litości dla bezużytecznej sieroty. Poszłam z tego domu z wielkim bolem serca. Wzięła mnie potem jedna przekupka, z której kramikiem siedziałam długo w Ostrej-bramie, trzy lata prawie.
Nie mogę narzekać, życie to było rozkoszne: gdy wspomnę, jeszcze łzy mi się kręcą po sercu. Rano bywało szłam z moim stołkiem i towarem, gdy jeszcze spało miasto, przychodziłam na pierwszą mszę u Ostrej-bramy, której słuchałam często sama jedna, albo z kilku mleczarkami, potem szłam na swoje miejsce i usiadałam. U mnie były do przedania obrazki N. Panny i świętych, małe książeczki nabożne, abecadła, szkaplerze, krzyżyki, paciorki, wstążeczki, szpilki, pierścionki mosiężne, medaliki... tyle pięknych rzeczy, którym się wieśniaczki, idące i wracające z targu, tak dziwiły! Dzień wschodził, siedziałam na świeżem powietrzu, wśród ludzi, targowałam złotych kilka, miałam co zjeść i byłam szczęśliwa, bardzo szczęśliwa! Ludzie, których tyle się do Ostrej-bramy zbiera, wszyscy się modlili, wydawali mi się poczciwymi i dobrymi! Nie jeden kupiwszy co, dał groszyk dla biednej dziewczynki, kupowałam sobie mleka, jabłek i długo błogosławiłam go. Wieczorem, o mroku, gdy tylko żebracy przychodzą modlić się u Ostrej-bramy, szłam do domu, tu przędłam, albo pomagałam gospodyni. I sny moje wówczas swobodne były i wesołe. Nie raz pamiętam widywałam we śnie N. Pannę z Panem Jezusem, która mi rzucała grosz na mleko, lub bułkę białą! Teraz nigdy mi się to nie śni, często i przez sen nie można się nawet poradować, kiedy na jawie serce pęka. Szczęśliwemu i we śnie szczęście, biednemu łzy i przez sen.
Mój Boże! jak ja pamiętam te trzy wiosny u Ostrej-bramy i te trzy lata. Zima tylko dokuczała trochę, bo nie było się czem okryć, trzeba było chuchać w ręce, bić nogami, żeby się rozgrzać. Inne kobiety miały żar w garnkach, śmiały się, żem marzła: ja, kiedy było bardzo zimno, myślałam o wiośnie i o lecie, albom się modliła.
Raz, w końcu tych trzech lat, wieczorem, chora czegoś wróciłam do domu, jesień to była chłodna, deszcz bijący z wrót, przemoczył mnie do nitki, bo miałam nie dobre miejsce: gorzej jeszcze, pomokły szkaplerze i obrazki. Przekupka zobaczywszy to, o mało mnie nie wybiła. Płakałam, nie wiedząc co począć; w nocy siedziałam i suszyłam po jednemu wszystko przed kominem, ale że ogień był z trzasek mokrych i więcej dymił niż grzał, do ranku przyszło i już dzwonili na czwartą, gdym robotę skończyła. Ledwiem się spać położyła i usnęła płacząc, przebudziła mnie gospodyni z łajaniem, przypominając niedzielę, i że chłopi rano bardzo na targ jadą, kazała zaraz iść z kramikiem do Ostrej-bramy... Mnie się spać chciało tak, że padałam ze snu. Całą noc nie spałam, czułam się chorą, głowa ciężyła, nogi drżały, oczy się mrużyły, ale kto służy ten musi słuchać... poszłam.
W ulicy jeszcze nikogo nie było, w Ostrej-bramie nikogo, nawet przekupek co najraniej siadały... zmrok i sen wszędzie, wszyscy spali, mnie tylko zasnąć nie dano. Usiadłam, płacząc, na mojem miejscu, i ciężkim snem, oparłszy się o mur, zasnęłam. Nie wiem jak długo spałam na moje nieszczęście, obudziwszy się, mało nie umarłam z przestrachu... przedemną stał tylko goły kramik, paciorki, wstążki, obrazki, szkaplerze... wszystko znikło. O mój Boże! języka nie mam na opisanie mojej rozpaczy; wolałabym była umrzeć; rzuciłam się na ziemię płacząc, przekupki zaczęły śmiać się ze mnie... pobiegłam do Obrazu Matki Boskiej i prosiłam Jej o pomoc, o ratunek... Ona cudowna, mogła cud zrobić, ale ja widać grzeszna, nie byłam cudu warta, bo mnie nie wysłuchała. Nie wiedziałam jak się pokażę przekupce i chciałam z początku uciekać, ale pomyślawszy, że ona mnie może o kradzież posądzić, że biedna ma troje dziatek a uboga, a ja powinnam przynajmniej odsłużyć, kiedy nie mogłam zapłacić... poszłam do niej, nie bez wielkiego strachu.
Przekupka nie zważając na moje łzy, wybiła mnie, odarła z odzienia i wypchnęła z domu. Odszedłszy kilka kroków, usiadłam na kamieniu i płakałam: jakiś pan z panią szli ulicą, zaczęli do mnie gadać, rozpytywać się, a poszeptawszy coś między sobą, kazali mi pójść. Poszłam za nimi dziękując Najświętszej Pannie: Ona to ich sprowadziła... i to był cud dla sieroty.
Pani moja i pan nowy bardzo byli dobrzy ludzie, łagodni, poczciwi, pobożni; żyli z sobą przykładnie i zgodnie, a mnie nie jak sługę domu, lecz uważali jak sierotę, której czynili dobrze dla miłości Bożej. Dla czegoż tak krótko trwała spokojność, tak prędko wszystko się zmieniło! Tak dobrze było mi u nich! Ale na świecie, od wieków to powtarzają, długo być dobrze nie może, bo na to ten świat. Naprzód pani umarła, po której płakałam gorzko; potem pan zaczął słabnąć, chorzeć, z żalu usychać i nawet przytomność tracić powoli.
Jak tylko dowiedzieli się o tem jego krewni, pospieszyli do niego, obsiedli oni, opanowali bezsilnego staruszka i całym domem trząść zaczęli. Wkrótce z pana stał się ich sługą, a płacz brał patrzeć, jak z nim nielitościwie się obchodzono, jak często wszystkiego mu brakło, gdy słudzy obcych brali i porywali pełnemi rękami.
Kilka razy ujęłam się za starego pana, nie dałam rozrywać jego dobra i niszczyć: ztąd gniew na mnie, odgróżki, a potem i zemsta. Słudzy obcych zmówili się na sierotę, i popełniwszy sami kradzież, jednogłośnie zwalili ją na mnie. Nie było dowodów żadnych, obrażona podejrzeniem, pobiegłam do pana z płaczem i skargą na krewnych. Chciał mnie bronić, ale nadbiegli, w oczach jego łajać mnie zaczęli, domagać się, aby mnie odprawił. Tyle krzykiem swoim sprawili na biednym, osłabionym starym, iż milczeniem na wszystko dozwolił. Nie miał siły się oprzeć. Płaczącą wyrzucono mnie za drzwi, wśród śmiechu, szyderstwa i naigrawań sług obcych. A! jakże mi się okropnie serce krajało, kiedym wychodziła z domu, w którym tak dobrze niegdyś mi było, w którym rzucałam biednego starego pana w ręku rozbójników! Lecz cóż począć było? Zabrawszy rzeczy, poszłam do Ostrej-bramy.
Cały dzień tam przesiedziałam, całą noc... Pan widziałeś mnie i wiesz resztę.
Edward, który z ciekawością słuchał naiwnego opowiadania Julki, powstał w tej chwili zadumany.
— Biedna sierota! — zawołał — miałaś przeszłość ciężką, bez pociech, rodziny, opiekunów, rzucał cię los z tułactwa w tułactwo... mam nadzieję, że przyszłość lepsza będzie.
Julka nic nie odpowiedziała.
— Umiesz ty czytać? — spytał po chwili Edward.
— Trochę.
— Cóżeś czytywała?
— Książki nabożne.
— Co za szkoda — pomyślał w sobie młody opiekun. — Tak piękna, według wszelkiego podobieństwa pełna zdatności, oczywiście roztropna i poczciwa, zginie w tłumie, na dnie gminu!
Chciał jeszcze coś do Julki powiedzieć, lecz ona wskazując na dogorywającą na kominku świecę, rzekła po cichu:
— Dobranoc panu, już późno.
Obejrzał się raz jeszcze Edward i wyszedł w ulicę milczący, myślący, niespokojny, sam nie wiedząc czemu i dla czego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.