Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Zwierzenie się jakiegokolwiek rodzaju jest wielkim węzłem: dwoje ludzi, obojętnych sobie wprzódy, wiążą się czasem jednem słowem powierzonem tajemniczo, jednem wylaniem serdecznem, jedną powieścią o przeszłości. Edward uczuł się połączonym z tajemniczą sierotą, której los przeszły wiedział, a przyszłości pomagał, ona także, choć z bojaźnią, rachowała trochę na jego opiekę. I nie samo opowiadanie dziewczynki tak ich połączyło, widzieliśmy wprzód, że Edward zajął się nią przez litość, przez ciekawość, przez jałmużnę, przez uczucie jej niezwyczajnej piękności. Wiele więc rzeczy nie dało mu o niej zapomnieć. Ona nawzajem pamiętała o nim, myślała, bo musiała mu być wdzięczną.
Stosunki ich z sobą nosiły cechy szczególne... z jego strony delikatność, jakiej w obcowaniu z niższymi nikt prawie nie czuje się obowiązanym zachowywać, udany czy prawdziwy chłód i rozwaga, bezinteresowność zupełna; z jej strony bojaźliwe niedowierzanie, wdzięczność lękająca się wynurzyć i okazać, codzienny strach, aby dobroczyńca nie zmienił się w charakterze i postępowaniu. Co dzień się prawie widywali, co dzień pytał ją o handelek, o zdrowie Edward; ona zawsze bojaźliwie, trwożnie odpowiadała, każdym prawie śmielszym jego ruchem przestraszona. Nie było jednak czego bać się tyle; Edward nie był ani tak zepsutym, aby ją uwiódł, ani tak ograniczonym umysłowie, aby ją mógł pokochać. Wdzięk twarzy, głosu, spojrzenia, działał na nerwy młodzieńcze; lecz odrobina uwagi rozpędzała uroki.
Edward marzył o miłości, kochał dawniej, ale jak wszyscy młodzi, w tej namiętności niebieskiej szukał pokarmu dla duszy, pokarmu myśli, nie rozrywki ciału... marzył kochankę Korynnę, któraby go pojęła, egzaltacją upoetyzowała i sam szał opasała kwiatami wyobraźni. Mogł-że potem pokochać biedną Julkę, tak niepoetyczną z bliska, tak prozaicznie siedzącą z kramikiem u Ostrej-bramy? A jednak, jednak gdy wpatrywał się w rysy jej twarzy, gdy rozbierał znaczenie jej spojrzenia, intencją i myśl uśmiechu, nie raz, nie raz marzył, że ona chyba udaje prostotę, bo nie pojmował, jak tak piękna, mogła nie mieć poetycznej duszy? Ileż to razy podobnie zachwyca nas kobieta wiele mówiącem spojrzeniem i ciągnie, i obiecuje świat ideałów... dopóki się nie odezwie, nie przemówi.
Posąg, który Pigmaljon starożytnych chciał ożywić, pokochawszy kształty jego cudowne, nie tyle go dręczyć musiał swoją nieczułością marmurową, ile nieraz dręczy kobieta, której duszy brakuje. A ileż takich kobiet w świecie, tysiące, miljony... mijasz je, spoglądasz, wszystkie obiecują póki milczą i serca młode i umysły wyższe, ukształcone: w ich oczach czytasz marzenia wielkie, w uśmiechu dowcip, w poruszeniach uczucia! Proś-że niech milczą, niech milczą, bo zginąłeś, gdy tylko usta otworzą. Czasem osłupiejesz zdumiony, gdy z oczu co innego, co innego z ust wyleci; ale któż winien? ty sam łatwowierny młody chłopcze, który cienie byś ściskał po nocy, gdyby tylko westchnieniem nic nieznaczącem się odezwały.
Nie mamy za złe kobietom żadnego zwodzenia, za które dawniej tak bardzo na nie wykrzykiwano, żadnego, prócz tego jednego. Czemuż nie są po większej części tak piękne w środku, jak po wierzchu? czemu obiecują duszę, gdy nie mają tylko instynkta? czemu świecą poezją przez oczy, gdy nie czują co poezja? czemu uniesienie grają, gdy wewnątrz nich chłodno jest jak pod północnym biegunem? A tu znowu potrzeba uniewinnić kobiety, i oneby nie oszukiwały, gdyby z jednej strony... ale dajmy temu pokój, bośmy się puścili manowcami jak podróżny, który postrzegłszy kwiatki, rzuca gościniec, aby się im przypatrzeć bliżej: wróćmy do Edwarda i Julki.
Czego najbardziej na widok pięknej dziewczynki doznawał Edward, to przykrego uczucia politowania nad zaniedbanem jej ukształceniem. Zdawało mu się, był przekonany, że gdyby inny świat, inne wyobrażenie ją otoczyły, stałaby się czemś niewidzianem, cudownem, istotą rzadką, łączącą w sobie wszystko, co tworzy ideał. Zajęty nią i zajmujący się co raz bardziej, potrzebował tej hipotezy, na wytłumaczenie przed sobą swojego przywiązania ku niej. Tymczasem hipoteza ta zupełnie a priori wzięta, zasadzała się na jednym tylko egzystującym przymiocie... piękności. Z niej domyślał się Edward reszty, za oznakę pięknej duszy biorąc tę pobożność posunioną do egzaltacji, która cechowała sierotę.
Witając ją z rana, dobranoc mówiąc wieczorem, przechodząc, poglądając, nazwyczajał się Edward patrzeć na tę twarz tak wdzięczną i powziął coraz silniej myśl próby ukształcenia, które wprawdzie przychodziło trochę późno... ale rachował na ekscentryczność istoty, na jej zdatności, a trochę na tę empiryczną edukacją, którą daje miasto, a która przysposabia (jeśli nie zawadza) do dalszego potem ukształcenia.
Julka okazywała, że ta edukacja miejska, którą się prawie łapie w powietrzu, a która jednak czyni o wiele umysłowo wyższym miejskiego od wiejskiego mieszkańca, nie była dla niej stracona. Skorzystała z niej, nie tak jak wiele kobiet i mężczyzn, którzy złe tylko wsiąkają w siebie, ona wsiąknęła co lubiła; to co było piękne, dobre, poczciwe; wsiękła też urywkowe wiadomostki, nabrała śmiałości... Ale czego nikt jej nie dał, tylko Bóg przy urodzeniu, to takt szczególny w postępowaniu, w ruchu, w mowie, jakieś przeczucie szlachetności i przyzwoitości, jakiś instynkt, który wiódł jej postępowaniem i językiem. Ten to takt najwięcej obiecywał Edwardowi, gdyż będąc czasem towarzyszem głupstwa w wyższych klasach towarzystwa, w niższych jest zawsze oznaką wielkich zdolności.
Gdybym miał czas, łatwobym ten pozorny paradoks wytłumaczył, lecz idźmy dalej, nie mamy czasu do stracenia: powiedziałby kto potem, że się tylko sztukujem.
Chcąc jednak coś więcej zrobić z tej dziewczynki, Edward nie wiedział zupełnie, jak się wziąć do tego. Późno już było myśleć o porządnem wychowaniu, sam jej stan czynił je niepodobieństwem. Pomyślał Edward o książkach, lecz przebiegłszy je wyobraźnią, przekonał się, że ci, którzy nie systematycznie kształcą się czytaniem bez wyboru, wprawdzie mogą w końcu odnieść ztąd korzyści, ale też narażają się na niebezpieczeństwo. Kropelki prawdy pływają w książkach, rozprawione morzem fałszów i czczych dodatków, wyciskać je potrzeba jak odrobinę farby z wielkiej ilości przygotowanego materjału. A ileż razy barwa wyjdzie nieczystą i zalaną mętami? Widział także, iż prosta dusza istoty naiwnej wiele by rzeczy w książkach wzięła za prawdy, które tam są rzucone szyderczo, nierozmyślnie lub dla wyśmiania tylko. Pojmując jednak niebezpieczeństwa kształcenia się na książkach, Edward nie widział dla swej wychowanicy innego; a w części usunąć myślał zły wpływ dobrym wyborem, który miał uczynić! Tak więc mimo wszystkich uwag ostrzegających, Edward przedsięwziął namawiać Julkę, aby długie godziny próżnego życia sprobowała zająć czytaniem.
— Naówczas — mówił do siebie — gdy się ta piękna dusza, śpiąca jeszcze w pączku, rozwinie, gdy rozkwitnie, cóż to za anioł będzie! Ona dziś ubrana w suknią wytworniejszą, nie jednąby z naszych panien zawstydziła, cóż dopiero później!
Ale Edward, jak wszyscy ludzie, którzy dogadzają sobie, nie pomyślał, jakie z tego ukształcenia niestosownego dla stanu jego wychowanicy, wynikną następstwa; nie spytał siebie o przyszłość, nie zastanowił się, czyli to będzie szczęściem dla Julki.
I jednego wieczora naprowadził rozmowę na książki. Szli właśnie ulicą od Ostrej-bramy do jej mieszkania.
— Julko — spytał — nie nudzisz-że się ty, siedząc dzień cały bez zatrudnienia za twoim kramikiem?
— Bez zatrudnienia? — podchwyciła. — A to pięknie! przecież robię pończochę, muszę uważać na przechodzących, a do tego modlę się jeszcze.
— Są jednak godziny próżne, nie nudzisz-że się, nie czujesz potrzeby jakiego innego, szlachetniejszego zajęcia?
— Mówiłam panu, że się modlę! — powtórzyła, nie pojmując o co chodziło.
— Nie zawsze jednak i modlić się można.
— Jak to? nie zawsze? — zdziwiona podchwyciła.
— Juściż czasem — rzekł Edward — są chwile.
— Doprawdy, nie rozumiem.
— Nigdyż ci na myśl nie przyszło — rzekł już wyraźniej — żeby co przeczytać?
— Gdybym była w innym stanie — odpowiedziała dziewczynka — ale w moim... na cóż to mi się zda?
— W każdym stanie, moja droga, im kto więcej umie, pozna, tem lepiej.
— Może to być prawda — obojętnie odezwała się dziewczynka.
— Chciałbym — rzekł Edward — abyś czytała, będę ci dawał książki... wybiorę je sam, powoli poznasz z nich świat lepiej, ludzi, Boga, wszystko.
— Bardzo dziękuję panu, bardzo dziękuję, ależ...
— Ale co?
— Ale tyle mówią złego o książkach, mówią... słyszałam.
— Są złe i dobre, ja sam ci je wybiorę.
— Jednakże — po chwilce dorzuciła Julka — książki pisane dla tych, co już coś umieją, ja nic nie umiem, to próżno będę czytała, pewnie ich nie zrozumiem.
— I na to jest sposób — rzekł młody opiekun — od łatwych przejdziesz kolejno do trudniejszych, od tych do trudniejszych jeszcze, trochę uwagi, a pojmiesz potem wszystko, bylebyś chciała.
— Chęci mi nie zabraknie, ale wątpię czy co z tego będzie! A potem, ja muszę pracować, ja nie mam czasu jak panowie i panie, co całe dni czytają tylko.
— Sprobuj jednakże.
— Kiedy pan każesz...
— Ja tylko proszę... Oto pierwsza książka, po niej dam inną.
Dziewczynka wzięła dość obojętnie, ukłoniła się i weszła do swojej podziemnej izdebki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.