Historja o rybaku i genjuszu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bracia Grimm
Tytuł Historja o rybaku i genjuszu
Pochodzenie Powieści z 1001 nocy opracowane dla dzieci
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1928
Druk S. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Historja o rybaku i genjuszu.

Był razu pewnego rybak, ubogi ogromnie, do tego stopnia, iż nie miał za co utrzymywać żonę i dzieci.
Pewnego razu stał on jak zwykle nad wodą, do której sieci zarzucał i myślał, wiele mu się też dzisiaj z połowu da zarobić.
Zarzucił pierwszy raz sieć; gdy ją wyciągnął była strasznie ciężką. Cieszył się ogromnie, iż tak dużo ryb w niej być musi; lecz jakżeż było jego zdumienie i rozpacz, kiedy zamiast ryb, po wyciągnięciu szkielet osła dojrzał w sieci, który w dodatku popadł mu sieci tak, iż je długo naprawiać musiał.
Za drugim razem, gdy wyciągał, sieć była również ciężką, lecz też ryb w niej nie było, lecz jakieś dosyć duże naczynie miedziane. Oczywiście było to już lepsze, jak ów szkielet, gdyż można to było sprzedać blacharzowi i coś nie coś za to uzyskać. Zainteresował go tylko dziwny wygląd tego naczynia.
Wyglądało ono na ogromnie stare naczynie i zapieczętowane było dużą pieczęcią ołowianą. Rybak ciekawy był, co by też w środku być mogło; wyjął nóż odciął pieczęć i ujrzał zupełnie puste wnętrze.
Lecz po jakimś czasie zaczął unosić się z naczynia cienki dymek, który powoli grubiejąc, zmieniał się w dość duży obłok.
Wreszcie obłok ten zamienił się w ogromną postać z siwą brodą w popielatym płaszczu. Z wyglądu wydawał się to być genjusz.
Genjusz wyprostował się i rzekł do rybaka:
— Cóż ty tu robisz człowieku:
Rybak, który był ogromnie dobrodusznym człowiekiem i miał czyste sumienie, a więc nie przerażało go, rzekł:
— A no jak widzisz mój genjuszu, wyciągnąłem cię oto z tej wody, gdzieś długo pewnie przesiedzieć musiał.
— Tak, ale też za to zginiesz teraz. Bo wiedz o tem, że ja przeleżałem w tym naczyniu 800 lat. Źli ludzie zaklęli mnie i wrzucili do tej wody. Ja zaś z początku ofiarowywałem w duszy największe skarby temu, kto mnie z wody wyciągnie. Potem zaś po pięciuset latach, gdy nikt mnie nie wyciągał, poprzysiągłem naprzekór losowi, że zabiję tego, który mnie wyciągnie. I zakląwszy się na Boga, więc muszę spełnić to zaklęcie. To jedynie tylko zostawiam ci, iż możesz sobie rodzaj śmierci wybrać.
— Ależ to niemożliwe mój dobry panie — mówił rybak — byście mnie zabijać chcieli za to, że was oswobodziłem z tej strasznej uwięzi. To byłoby nieszlachetnie.
— Powiedziałam ci już — odparł genjusz — iż tak postanowiłem i próżne jest twoje gadanie — musisz zginąć.
Tedy rybak naprawdę przeraził się i zaczął bardzo zawodzić, aż wreszcie, naglony ciągle przez genjusza chwycił się chytrej myśli.
— No dobrze już — rzekł — cóż mam robić, w życiu cierpiałem tylko nędzę, niechże mnie śmierć od niej uwolni Ale mam przed śmiercią jedną prośbę do was. Powiedz mi proszę, czy to możliwe, byś ty, tak ogromny człowiek, zmieścił się rzeczywiście w tym naczyniu.
Genjusz zapewniał rybaka, że cały się zmieścił, lecz ten nie wierzył, tedy genjusz, rzekł mu:
— Więc patrz.
I cały zamienił się znów w obłok, który zaczął powoli wpływać do niszy miedzianej, aż wreszcie cały tam spłynął. Wtedy genjusz odezwał się z urny:
— No cóż teraz wierzysz, iż cały jestem w urnie.
— Tak wierzę — odparł rybak — zostaniesz tam też na zawsze — to mówiąc przykrył naczynie znów ową ołowianą pokrywą.
Napróżno genjusz kołatał się w środku i chciał wydostać. Rybak dogadywał mu:
— Widzisz, chciałeś mnie zabić, a teraz ja ciebie do wody wrzucę, a na naczyniu jeszcze napiszę ostrzeżenie by nikt z rybaków nie odkrywał tego naczynia.
Genjusz zaryczał mu, iż go nie zabije już, błagał, jak tylko umiał o otworzenie naczynia, lecz rybak niewzruszony był. W końcu genjusz obiecał mu, iż zrobi go najbogatszym człowiekiem, pokaże mu skarby ogromne. Rybak zawachał się, lecz gdy odebrał od genjusza przysięgę, tedy odemknął znów naczynie. Genjusz wyskoczył szybko i kopnął naczynie nogą, iż potoczyło się odrazu do morza.
Przestraszonego rybaka uspokoił, iż nic mu już po przysiędze nie zrobi i zaprowadził go nad wspaniałe jezioro otoczone czterema górami i kazał mu w tej wodzie ryby wyłowić, lecz nigdy więcej, jak raz na dzień tu przychodzić. Rybak zarzucił sieci i po pewnym czasie wyciągnął cztery piękne złotawe rybki, ogromnie dziwnego wyglądu.
Zaniósł je sułtanowi do miasta i otrzymał po 100 sztuk złota za każdą. Niezmiernie był ucieszony, gdyż nigdy tyle pieniędzy naraz nie miał.
Sułtan tymczasem kazał ryby te specjalnie usmażyć. Lecz gdy kucharka je na drugą stronę po przypieczeniu przewrócić chciała, rozstąpiła się w kuchni ściana, wyszła z niej piękna jakaś kobieta w królewskim stroju i wrzuciła do ognia. To samo powtórzyło się i drugi raz z rybkami przyniesionemi przez rybaka przyniesionemi już w obecności sułtana, którego fakt ten ogromnie zaciekawił.
Sułtan domyślał się w tem jakichś czarów i postanowił to wykryć.
Rybak zaprowadził go do tego jeziora, lecz go już tam nie zastali, tymczasem idąc dalej natrafił sułtan na wspaniały pałac, ogromnie bogaty w środku pełny pereł, złota z niezmiernymi skarbami wszędzie. Gdy wreszcie do największej sali wszedł, dojrzał w niej tron i na tronie siedzącą postać męską w koronie.
— Niech cię nie dziwi cudzoziemcze, iż nie wstaję na twe przybycie, lecz jestem od pasa skamieniały i ruszać się nie mogę — rzekł mu siedzący na tronie.
Sułtan zaczął wypytywać o powody tego i dowiedział się od siedzącego na tronie mężczyzny, iż był on niegdyś królem rozległego ogromnie państwa, które składało się z czterech wysp, na których stały piękne miasta. Żona zaś jego, bardzo zła kobieta, postanowiła go kiedyś zakląć i zamieniła go w ów posąg o żyjącej głowie, zaś państwo jego w jezioro, a wyspy w góry; ludzi zaś w złote ryby, które postanowiła jeszcze wrzucać do ognia sama przy smażeniu.
Przychodziła też do niego codzień i trzciną, którą trzymała w swej pięknej ręce, okładała go też niemiłosiernie po plecach.
Sułtan oburzony był tą opowieścią ogromnie. Wyczekał takiej chwili, aż żona owego nieszczęsnego króla przyszła do pałacu, zabił ją uderzeniem szabli i krwią jej prysnął na skamieniałego króla, który w tejże chwili życie odzyskał.
Radował się on teraz ogromnie i dziękował sułtanowi, poczem wyszli oni przed zamek i ujrzeli, iż całe państwo również odżyło i piękny widok na olbrzymią i bogatą stolicę ukazywał się z okien pałacu.
Sułtan przesiedział kilka tygodni u owego króla, poczem wraz z nim udał się do swego państwa, gdzie go dawno już z niecierpliwością oczekiwano.
Tłumy wyległy na spotkanie sułtana, a stary wezyr aż się popłakał z radości.
Sułtan opowiedział wszystkim swoje przygody i przedstawił im owego króla. Król ten okazał się tak dobrym i mądrym człowiekiem, iż po śmierci sułtana, naród obrał go jego zastępcą i sułtanem, on zaś połączył oba państwa i rządził niemi długo i szczęśliwie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bracia Grimm.