Hiszpanija i Afryka/Afryka/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Afryka |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1849 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Leon Rogalski |
Tytuł orygin. | Le Véloce, ou Tanger, Alger et Tunis |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
O pół do siódméj wieczorem, to jest, gdy już noc zapadła, zarzuciliśmy kotwice prawie o pół mili od Tangeru.
Nadaremnie było myśléć o dostaniu się do miasta tego samego wieczoru, to też gdy oznajmiono że już na stole, bez żadnéj trudności zeszliśmy do jadalnéj sali.
Giraud, skoro uczuł że ruch ustaje lub prawie nic go nieczuć, wyszedł ze swojéj kajuty na pomoście, a Maquet ośmielił się opuścić swoję kajutę przy oficerskiéj kwaterze umieszczoną. Tak więc, wyjąwszy Aleksandra znajdowaliśmy się w wielkim komplecie.
Porucznik Vial jadł z nami, bo kapitan miał zwyczaj zapraszać co dzień jednego ze swoich oficerów po kolei, na śniadanie i obiad.
Przy śniadaniu, Desbarolles i ja dotrzymaliśmy placu, Boulanger wstał gdy podano pieczeń i poszedł przechadzać się na pomost; Giraud zaś i Maquet, równie jak Brutus i Cassius, jaśnieli swą nieobecnością.
Giraud prosił o potrawy z oliwą i octem, Maquet o herbatę.
Możesz pani śledzić stopniowanie istniejące pomiędzy mną a Maquet’em przechodząc przez Boulanger’a.
Uczta więc była wesoła, bo surowizny zemdliły Giraud’a, a herbata osłabiła Maquet’a; Boulanger który tylko w połowie śniadał, niekompletny obiad dopełnił tem co mu ze śniadania pozostało; a każdy jak mógł najlepiéj oddawał honory obiadowi kapitana, który rzeczywiście smaczny, wydał nam się przez porównanie wybornym.
Przy desserze, dało się słyszéć na pomoście wyszłe z ust oficera służbowego kto idzie, i oznajmiono nam przybycie kanclerza francuzkiego konsulatu w Tangerze.
Dodano, że kanclerzowi towarzyszy jeden z naszych przyjaciół, który dowiedziawszy się żeśmy przybyli do przystani, pospiesza uścisnąć nasze dłonie.
Jeden z naszych przyjaciół w Tangerze, czy pojmujesz pani? Tak więc wstępując na brzeg marokański nie mieliśmy ujrzeć marokanina, ani araba, lub żyda, lecz chrześcijanina i do tego przyjaciela.
Gdzieś wspomniałem że mam na Świecie najmniéj trzydzieści tysięcy przyjaciół; widzisz pani że nie przesadziłem, bo trzeba mieć przynajmniéj trzydzieści tysięcy przyjaciół rozsianych po świecie, aby za przybyciem do Tangeru, znaleść jednego zupełnie żywego.
Czekaliśmy z otwartemi usty, z wytężonemi oczyma, w tem wszedł kanclerz konsulatu.
Za nim jaśniała wypogodzona twarz Couturier’a.
Pamiętasz pani Couturier’a naszego gospodarza w Grenadzie,[1] któregośmy zostawili na placu Cuchilleros’ów, na przeciw nieszczęsnego domu Contrairos, skąd wypadł sławny kamień który tylko co niewprowadził dynastyi Dumasów na miejsce dynastyi Muhammedów.
Otóż, był to on, on któregośmy mieli za pożartego, kiedy tymczasem był tylko wygnańcem, a nawet, wyznać należy, wygnańcem dobrowolnym. Pan Duchateau, konsul nasz w Tangerze, znając jego biegłość w daguerrotypowaniu, kazał mu zaprojektować towarzyszenie sobie do Maroku; Couturier zabrał swoje szkatułki i platy, i pospieszył.
Ale, przybył dopiero we dwa dni po odpłynięciu Acherona, który miał wrócić po niego i którego oczekiwał co chwila.
Znał już Tanger równie dobrze jak Grenadę, i obowiązał się czynić nam w nim honory.
Kanclerz, pan Florat, przybył ofiarować nam wszelkie swoje usługi. Że zaś Szybki zwykle miał stacyą w Tangerze, kapitan więc i pan Florat znali się od dawna. Że w Tangerze kapitan otrzymał rozkaz udania się po nas na brzegi Hiszpanii, postrzegłszy więc z daleka statek jego, domyślano się iż nas przywozi, a gdy tym sposobem, rozeszła się wieść o naszem przybyciu, Couturier zdziwił nas swojem zjawieniem się, w chwili kiedy, wyznać należy, wcaleśmy o nim nie myślili.
Pan Florat był to wielki myśliwy; ja wiele słyszałem o łowach w Afryce; zapytalem go więc czy niemożnaby urządzić polowania nazajutrz lub po jutrze.
Boulanger i Giraud, jak dawniéj tak i teraz słabi w myśliwskiéj sztuce, mieli w takim razie pozostać z Couturier’em i ołówkiem lub pęzlem cudów w mieście dokazywać.
Polowanie w głębi kraju, było wielkiem zadaniem, mianowicie dla chrześcian; lecz nakoniec pan Florat przyrzekł powziąść potrzebne wiadomości i nazajutrz udzielić nam odpowiedź.
Wyszliśmy wszyscy razem na pokład i ujrzeliśmy janczara który im towarzyszył, trzymając w jednéj ręce kij, a w drugiéj latarnię.
Zaiste ajenci konsularni są nietykalni, równie jak deputowani, i ściśle rzeczy biorąc mogliby obejść się bez janczara; jednak nieobchodzą się.
Ten który tym panom towarzyszył, bardzo nędznie wyglądał, a ubiór jego nie wskazywał bynajmniéj, że pełni obowiązki protektora dwóch osób które zapewne nieuznałyby rzeczą stosowną przyjąć go za służącego; lecz cóż począć moja pani, w Maroku tak się rzeczy mają!
Wreszcie był to bardzo zacny człowiek: jeżeli pani kiedykolwiek będziesz w Tangerze, racz proszę, wziąść go do swoich usług, nazywa się El-Arbi-Bernat. Tyle co do nazwiska.
Co do rysopisu: jest jednooki.
Ah! jeszcze jedna szczególna oznaka, gdyby dwie wyżej wymienione nie były dostateczne. Oto, w wolnych chwilach, jest on katem.
Ci panowie nie chcieli bawić u nas do późna. Pan Florat jako reprezentant francuzkiego rządu, mógł kazać otworzyć sobie bramy miasta o każdéj godzinie, lecz wolał nie nadużywać téj możności.
Gdy więc dziewiąta godzina, chciałem powiedzieć, wybiła, a to z przyzwyczajenia, bo zapomniałem że na brzegach Afryki godzina upływa w milczeniu i bez hałasu zapada w przepaść wieczności; gdy więc dziewiąta godzina nadeszła, ci panowie pożegnali nas.
Morze wielce było podobne do owéj przepaści która pochłania godziny, miesiące i lata; niebo było ponure; gdzie niegdzie tylko błyszczały na niem gwiazdy i odbijały się w głębiach Oceanu, którego powierzchnia stała się niewidzialną. Statek nasz wyglądał niby grobowiec Mahometa zawieszony w powietrzu, pomiędzy dwiema nieskończonemi przestrzeniami.
Gdy goście nasi zeszli z drabiny, rzekłbyś że się w otchłań jaką zanurzyli.
Lecz wnet światło latarni rozwidniło barkę i odbiło swoje promienie w wodzie, pokazując nam błyszczące oczy i nagie ramiona marokańskich wioślarzy; potem barka oderwała się od statku, jak jaskółka od dachu i odpłynęła. Czas jakiś przedmioty objęte kołem światła latarni były widzialne; następnie koło to powoli zwężało się, lecz w krótce wyglądało już tylko jak gwiazda z niebios spadła i zwolna przesuwająca się po powierzchni morza; nakoniec ta gwiazda zachwiała się, obiegła kilka krzywych linii, które, z punktu naszego stanowiska, wyglądały niby płoche ewolucye błędnego ognika; znikła, to się znowu zjawiła, wspięła się na jakąś pochyłość, jeszcze znikła jeszcze się pokazała, aż wreszcie zdawała się gubić we wnętrznościach ziemi.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa, bramy miasta zamknięto za panem Florat i jego towarzyszem.
Z resztą, to zasługiwało na uwagę, że Tanger był najciemniejszym punktem na brzegu; trzeba było zupełnego przekonania aby się domyśleć że tam istnieje miasto, a w nim siedm tysięcy mieszkańców; taka panowała tam noc i cisza grobowa.
Za nami, przeciwnie, na bokach okrągłéj góry która tworzy zatokę, gdzie niegdzie, jaśniały ognie, odzywały się okrzyki dosyć podobne do głosów ludzkich.
Te ognie palili ubodzy duarowie niewidzialni w dzień, bo ukryci w zaroślach na pięć lub sześć stóp wysokich, które jeżeli tak powiedzieć można, stanowią sierść góry.
Temi okrzykami był ryk hyen i szakalów.
Nie ma nie dziwniejszego nad przekonanie jakie w sobie żywimy, przekonanie żeśmy przeniesieni w świat nowy i nieznany, a żaden zmysł nie stawia nas w widocznym stosunku z tym światem: zaledwie w takim razie, dusza posiada moc przekonania znajdującego się tam ciała i nie czującego w koło siebie żadnéj zmiany, a przecież słuchającego, głosu rozsądku który mówi: dzisiaj rano opuściłeś kraj przyjazny, a dzisiaj wieczorem dotkniesz kraju nieprzyjaznego; ognie które postrzegasz zapaliło pokolenie ludzi zupełnie przeciwnych pokoleniu twojemu, wiecznie nieprzyjazne twojéj osobie, pokolenie któremu nigdy nie złego nie wyrządziłeś, któremu nigdy złego wyrządzić nie myślisz; te krzyki nakoniec, jest to wycie dzikich zwierząt, nieznanych ziemi którą opuszczasz, które jak ów lew z Pisma Świętego, szukają kogoby pożarły.
Zstąp na tę ziemię, a jeżeli unikniesz zwierząt, to nieunikniesz ludzi.
A dla czego? Ponieważ koryto wody, na siedm mil szerokie, dzieli tę ziemię od drugiéj; ponieważ ta ziemia zbliża się o ćwierć stopnia ku równikowi, nakoniec, ponieważ tę ziemię nazywają Afryka, nie zaś Hiszpania, Włochy, Grecya lub Sycylia.
Vial zapewnił mię, że księżyc nie wejdzie; pragnąc więc pozbyć się moich wątpliwości, udałem się na spoczynek, i zaleciłem aby mię przebudzono skoro świtać zacznie.
Naturalnie, przebudził mię oddział załogi będący z rana na służbie, który czyścił okręt. Wstałem i wczołgałem się na pomost.
Działo się to właśnie w chwili zarania, w któréj niknąca już noc walczy jeszcze z jawiącym się dniem; rozległy półkolisty port w którym nocowaliśmy, odbijając w sobie niewiem jakie światło, objęty w ramy z czarnych gór, wyglądał niby jezioro roztopionem srebrem napełnione. Przy pierwszem zarannem światełku, z jednéj strony dawała się postrzegać wieża wieńcząca przylądek Malabatta, z drugiéj zaś na pochyłości przylądku Spartelle, zaledwie rozróżniano, jeszcze uśpiony nad brzegiem morza Tanger.
Na górze ognie ciągle się jeszcze paliły; na niebie drżały jeszcze ostatnie gwiazdy.
Wkrótce zdało się że różowa mgła wychodzi z ciaśniny, postępuje z wschodu na zachód, przesuwa się pomiędzy Europą i Afryką, i rzuca dziwnie miłą i cudownie przezroczystą barwę na brzeg Hiszpański, począwszy od Sierra de San-Maleo, aż do przylądku Trafalgar.
Przy świetle téj błyszczącéj atmosfery, widziałeś bielejące się wioski, a nawet i odosobnione domy, rozsiane po europejskim brzegu.
Wnet, chociaż słońce jeszcze nie weszło, promienie jego zajaśniały po za łańcuchem otaczających nas gór; lecz zamiast płynąć z góry na dół, owszem z dołu do góry tryskały; rzekłbyś że uderzywszy gwałtownie o przeciwległą stronę, odskakując rozpryskiwały się po nad górą.
Powoli to światło wzrosło, tracąc promieniste kształty a przybierając postać ognistej kuli; w chwili gdy ta kula zaczęła pokazywać się po nad przylądkiem Malabatta, który ciągle jeszcze zostawał w niebieskawym pół-cieniu, wschodni bok przylądku Spartelle rozwidnił się, wydobywając Tanger z pomiędzy ciemności i rysując jego kredziaste oblicze, pomiędzy złoconym piaskiem morskiego brzegu, a zieleniejącym wierzchołkiem góry.
Jednocześnie, morze zaczęło przybierać barwę różową, tam gdzie promienie słońca dosięgły; a tymczasem, w miejscach w których jeszcze zmrok lub noc zupełna panowały, barwa ta stopniowo przemieniała się, z różowéj w siarczaną i z siarczanéj w zimny odcień cyny.
Nakoniec, słońce zwycięzko rzuciło się ku niebu, a ranek jak powiada Szekspir, stopami jeszcze rosą zwilgoconemi, zstąpił na równinę, pokołysawszy się przez chwilę na wierzchołkach gór.
W téj chwili również, karawana złożona z dwunastu wielbłądów, siedmiu lub ośmiu mułów, i pięciu czy sześciu osłów, wysunęła się z po za góry, rozciągnęła fałdzisto po piasku i na kształt węża poczołgała się ku Tangerowi.