Hiszpanija i Afryka/Afryka/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Afryka
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leon Rogalski
Tytuł orygin. Le Véloce, ou Tanger, Alger et Tunis
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


TRAFALGAR.

Przedstawiłem już pani kommendanta Bérart i porucznika Vial: wspomnę teraz o reszcie sztabu Szybkiego.
Składali go czteréj oficerowie:
Drugi porucznik, drugi podporucznik,[1], chirurg i kommissyoner.
Drugi porucznik, pan Salles, był to mężczyzna mający około trzydziestu pięciu lat, blondyn, twarzy miłéj i przyjemnéj, bardzo światły i w obejściu uprzejmy; lecz słabowity a stąd bardzo często melancholiczny, po całych godzinach przesiadywał w swojéj kajucie, a na pokład prowadziła go jedynie służba. Gdyśmy się rozłączyli, jużeśmy byli go prawie uleczyli, nie ze słabości lecz ze smutku; mniemam że żałował nas, choćby tylko dla tego żeśmy mu służyli za środek odwracający chorobę.
Drugi podporucznik, pan Antoni, był to człowiek już w wieku: dla czego dotąd był tylko drugim podporucznikiem? tego nikt powiedziéć nie umiał; uchodził bowiem za wybornego officera. Jednak, chociaż miał dwadzieścia lat służby, ale nie był wpisany do kadr, więc za lada chymerą naczelnika wydziału w ministeryum marynarki, mógł dostać dymissyą bez emerytury. To przykre położenie niepokoiło go. Czy z powodu mizantropii, czy też z powoda bojaźliwości, mało się nam pokazywał.
Chirurg, pan Marques, miał lat dwadzieścia pięć do sześciu; zastępował na statku Szybki chirurga okrętowego, niewiem dobrze czy urlopowanego czy też chorego. Należał do armii lądowéj; i jak mówią w pałacu Instytutu, nie był jeszcze obznajmiony ze zdradliwym żywiołem. Maquet i Giraud zostali mu wyłącznie poleceni.
Kominissyoner, pan Rebec, nietylko przybył wprost z Marsylii, ale się tam i urodził; a to pochodzenie od razu zbliżyło nas ku sobie. W rzeczy saméj, jak pani wiadomo, Marsylia to druga dla mnie ojczyzna, wiele bowiem doznałem w niéj gościnności; kilku najlepszych przyjaciół moich pochodzi z Marsylii, jako to: Méry, Autran. Kiedy zapragnąłem utworzyć dwa typy: jeden, roztropności do najwyższego stopnia posuniętéj, drugi, posuniętego do ostatnich granic honoru handlowego, pożyczyłem ich u téj córy staréj Focyi, którą kocham jak matkę, a nazwałem je Dantes i Morrel.
Resztę załogi stanowili podoficerowie i majtkowie, razem około stu dwudziestu ludzi.
Wówczas zaledwie zdołaliśmy zabrać powierzchowną tylko znajomość: gdyż zaraz po naszem wejściu na pokład zaczęto ruszać z miejsca.
Przepowiednia Vial’a, co do barometru, nie sprawdziła się; zamiast przyrzeczonéj nam stałéj pogody, padał deszcz drobny zarzucający mglistą zasłoną to miasto lazuru, szmaragdu i złota, które zowią Kadyxem; ale Viai ciągle przy swojem obstawał; utrzymywał że skoro wypłyniemy z portu, barometr pójdzie w górę; że wiatr na pełnem morzu, pędząc przed sobą mgłę i chmury, jeszcze przed południem, w zamian za listopadowe słońce i zachodową atmosferę, da nam zawsze młode stonce i zawsze czyste niebo Afryki.
Wyraz Afryka ma w sobie jakąś czarodziejskość i uroczość do innych części świata zastosować się nie dającą. Afryka od wieków była krainą czarów i cudów; spytajcie starego Homera, a powie nam że na jéj czarownym brzegu rośnie lotus, ów owoc tak słodki, że cudzoziemcy którzy go skosztowali, tracili pamięć ojczystéj ziemi; to jest, obojętnieli dla najpotężniejszéj z wszystkich pamiątek.
W Afryce to Herodot umieszcza ogród Hesperyd, którego owoce zbierać miał Herkules, i pałac Gorgonów którego podwoje wysadzić miał Perseusz.
W Afryce to szukać należy kraju Garamantów, w którym, jak znowu twierdzi Herodot, woły paść się muszą tyłem, bo ich dziwne rogi rosną równolegle od głowy i zakrzywiają się przy pysku.
W Afryce Strabon umieszcza pijawki na siedm łokci długie, z których każda może wyssać krew dwunastu ludziom.
Jeżeli wierzyć należy Pomponiuszowi Melasowi, satyry, fauny i egipany zamieszkiwały Afrykę; w pobliżu zaś gór po których skakały te kozionogie duchy, żyć mieli Atlantow’ie, ostatnie szczątki zniknionéj ziemi, które ryczały przy wschodzie i zachodzie słońca.
Monokole, które na jednéj nodze biegały równie szybko jak strusie lub gazelle; leokroty, mające nogi jelenia, głowę borsuka, ogon, szyję i piersi lwa; psyke, których ślina uleczała od ukąszenia węża; kalopleby spojrzeniem równie pewno zabijające jak Part strzałą; bazyliszki, których tchnienie roztrącało najtwardszy kamień, wszystko to były zwierzęta pierwiastkowo z Afryki pochodzące.
„I nic dziwnego, mówi Pliniusz, że Afryka jest ziemią cudów potworów, woda bowiem tak tam rzadka iż zawsze przy źródlach i jeziorach znajdziesz mnóstwo dzikiego zwierza; tam, dobrowolnie lub przemocą, samce parują się z samicami rozmaitéj rasy i tym sposobem płodzą istoty nieznanych nazwisk i nowych kształtów.
W Afryce nadto panował ów słynny ksiądz Jan, którego Marco Polo czyni potężniejszym nad wszystkich innych ziemskich mocarzy, bogatszym nad wszystkich królów tego świata, a którego państwo rozciągało się wzdłuż większej połowy rzeki Nilu.
W Afryce także, orzeł zapłodnił wilczycę, a ten związek wydał smoka, ową potworę co przychodząc na świat roztrzaskała wnętrzności swojéj matki, co ma dziób i skrzydła ptaka, ogon węża, głowę wilka, skórę tygrysa, i którego Leon Afrykański byłby niezawodnie widział, gdyby przyrodzenie niebyło téj potwory pozbawiło powiek, co ją zmusza do ciągłego przebywania w ciemności, gdyż światło dzienne szkodzi jej oczom.
Czyliż, przed trzema zaledwie wiekami, doktór Schaw, niespotkał w samym nawet Algierze, sławnego muła spłodzonego z krowy i osła, co zarazem podobny jest do ojca i matki, a nazywa się kumrah?
Same nawet Afrykańskie burze zdają się nam być straszliwszemi aniżeli wszelkie inne. Same nawet wiatry pustyni przybierają tajemniczą nazwę porywając za sobą ocean piasku o palących bałwanach, który zazdroszcząc zapewne Czerwonemu morzu że pochłonęło Faraona i Egipcyanów jego, udusił Kambyzesa i całe jego wojsko.
Wieśniacy nasi uśmiechają się gdy im mówimy o wietrze północnym lub południowym.
Arab truchleje gdy mu wspomnisz o simun lub khamsin.
Nakoniec, wszakże to w Afryce odkryto w roku pańskim 1845, i przedstawiono kommissyi naukowéj w ogólności, a pułkownikowi Bory de Saint-Vincent w szczególności, sławnego szczura trąbonosa, o którym będziemy mieli zaszczyt późniéj nadmienić? To mile zwierzątko podejrzywał Pliniusz, zaprzeczał go Buffon, a wynalazły zefiry, ci wielcy exploratorowie Afryki.
Widzisz pani zatem, że od czasów Homera aż do dni naszych Afryka była ciągle cgraz bajeczniejszym Światem, a dla podróżników i filozofów podwójnie powabnym, zwłaszcza w porównaniu do naszego, który o ile rzeczywistszy, o tyle niestety jest smutniejszy.
Szczęście chciało, że podówczas płynęlismy właśnie pomiędzy dwoma światami, mając na lewo ciaśninę Gibraltaru, skupiającą się i zagłębiającą we wschodzie; po za sobą Europę mknącą w pośród deszczu, a na przodzie odbijające się w słońcu Marokańskie góry.
Maquet leży już w swojéj kajucie, zaraz przy pierwszych ruchach Szybkiego, ziemia zdawała się znikać z pod stóp jego, musiał więc niezwłocznie położenie prostopadłe zamienić na położenie poziome.
Giraud jeszcze stoi prosto, jeżeli to prostem nazwać można; ale otulony chałatem, nie mówi ani słowa, bo wielce lęka się aby ust nieotworzył; niekiedy siada, smutny jak Jeremiasz nad brzegiem Jordanu: Giraud myśli o swojéj rodzinie.
Desbarolles przechadza się z Viaf’em szerokiemi kroki tam i na powrót: rozprawia i gestykuluje opowiadając swą podróż po Hiszpanii, swoje kłótnie z mulnikami w Katalonii, swoje polowania z bandytami w Sierra-Morena, swoje miłostki z Manolami Madrytu, oraz walki ze złodziejami w Villa Mejor i w Malo Sitio. Na każdym zawrocie korzysta z cygara swojego towarzysza. Sądzę że nim skończy się podróż, Desbarolles choć w części ulegnie napadowi nieuleczonéj choroby która dręczy Maquet’a a grozi Giraud’owi.
Boulanger i ja stoimy na ławce uczepieni jedną ręką o liny; ulegamy kołysaniu się statku badając wzmaganie się lub zmniejzanie kolorów. Pod ręką mam karabin nabity kulą, i czekam na delfiny, oraz strzelbę nabitą śrutem na cześć margatów, mew, aglościgów, lub jakiegobądź ptastwa które zechce sprawić nam tę przyjemność i przelatywać w odległości strzału.
Część załogi jest na pomoście, reszta niema nie do czynienia, to jest śpi, gra lub gawędzi na pierwszym spodzie, jakby dowiedziano w teatrze opery; dwudziestu lub dwudziestu pięciu ludzi widzialnych stanowią malowniczą grupę na przedziale między pomostami, u stóp windy lub na działach.
Trzech chłopców okrętowych igra z naszemi amputowanemi, które skaczące zbierają rzucane sobie okruchy chleba, i ciągle okazują największą obojętność dla nakazywanéj sobie przymusowéj zmiany miejsca.
Statek płynie sam przez się, jak okręt Argos, i aby nim kierować, niepotrzeba innéj potęgi, innéj woli, prócz potęgi i woli sternika, który niedbale obraca kołem to w prawo, to w lewo.
Czuć się w ten sposób unoszonym ku nieznajoméj okolicy, jest to zaiste pewna przyjemność.
Ta nieznajoma okolica leży przed nami, zbliżamy się do niéj co chwila. Vial prawdę powiedział, niebo się wyjaśnia, morze się uspokaja. Pomiędzy Oceanem a Śródziemnem morzem istnieje widoczny nurt. Lecz pojmujesz pani że to co żaglowy okręt w wielką niespokojność wprawić może, nie troszczy zgoła królów morza, którzy orzą państwo swoje, zasiadłszy na ognistym tronie, z koroną dymu na czole.
Ciągle mówią o długotrwałości morskiéj podróży. Być może iż na wielkich szerokościach, tam gdzie ląd znikł zupełnie, gdzie o ile zdołasz zasięgnąć okiem, widać tylko samo niebo i wodę, być może, powtarzam, iż nuda i słabość jéj poprzednik lub towarzysz, zasiadają obok podróżnika; lecz dla myśliciela, zaiste, to jest dla człowieka usiłującego zanurzyć spojrzenia swoje w otchłaniach morza lub w głębokościach niebios, tych dwóch symbolach nieskończoności, nieznam zmienniejszego, bardziéj urozmaiconego, a częstokroć wznioślejszego widowiska, jak ów pusty horyzont na którego krańcach chmura, ten bałwan niebios, zdaje się stykać z bałwanem, tą chmurą morza.,
Wiem dobrze iż wiecznie marzyć nie można; iż podróże morskie trwają trzy lub cztery miesiące, a marzenie trzy lub cztery miesięczne w końcu przydługiem się wydaje; lecz czyliż mieszkańcy wschodu nie marzą przez całe życie, a skoro się przypadkiem przebudzą, czyliż aby czemprędzéj usnąć na nowo, nieuciekają się spiesznie do opium lub haczyss.
Miałem właśnie prawidło poprzeć przykładem i po same uszy zagłębić się w marzeniach, w tem Vial ciągle rozmawiający z Desbarolles’em, przechodząc trącił mię po ramieniu i wyciągnąwszy rękę ku przylądkowi, na którym igrał tryumfalnie promień słońca co deszcz zwyciężyło.
— Trafalgar! rzekł.
Są nazwiska pełne szczególniejszéj potęgi, bo mieszczące w sobie cały świat pojęć, które skoro się tylko nastręcza umysłowi naszemu, natychmiast go opanowują i gwałtownie rugują zeń wszelkie pojęcia poprzednie, w śród których umysł nasz wypoczywał łagodny i pogodny jak sułtan w seraju.
Pomiędzy Anglią i nami istnieje sześć wyrazów, mieszczących w sobie całą naszę historyę:

Crécy, — Poitiers, — Azincourt, — Abukir,
Trafalgar i Waterloo.

Każda z tych sześciu nazw oznacza klęskę, po odniesieniu któréj zdaje się, że kraj nigdy już nie powstanie, oznacza ranę przez którą zdaje się że powinna ujść krew całego narodu.
A jednak Francya powstała, a jednak krew wpłynęła w żyły silnego jéj ludu; Anglia zawsze nas zwyciężała, aleśmy ją zawsze wypędzali.
Joanna d’Arc odzyskała pod Orleanem koronę którą Henryk VI już był na swej skroni umieścił; Napoleon, mieczem z pod Marengo i Sławkowa (Austerlitz) wyskrobał lilje które od czterystu lat połyskiwały na herbie Jerzego IV.
Prawda że Anglicy Joannę d’Arc spalili w Rouen, a Napoleona uwięzili na wyspie Séj Heleny.
Aleśmy się pomścili czyniąc z jednéj męczennicę, a z drugiego Bóstwo.
A teraz, skąd pochodzi owa nienawiść nieustannie napastująca, owa siła wiecznie odpierająca?
Skąd pochodzi przypływ, jaki od pięciu wieków Anglia nam przynosi, i odpływ, jaki od pięciu wieków z sobą zabiera?
Może stąd że na szali światów ona przedstawia siłę, my zaś myśl; może ta odwieczna walka, ten uścisk nieskończony, jest ową genetyczną potyczką Jakóba z aniołem, którzy przez całą noc walczyli, czoło z czołem, bok z bokiem, kolano z kolanem, aż póki dzień niezajaśniał.
Trzy kroć obalany Jakób, trzykroć powstawał; nakoniec gdy stanął na nogi, pozostał ojcem dwunastu pokoleń które zaludniły Izrael i rozproszyły się po całym świecie.
Niegdyś, na obu stronach Sródziemnego morza, istniały dwa narody uosobione w dwóch miastach, które spoglądały na siebie podobnie jak teraz z dwóch stron Oceanu spoglądają na siebie Anglia i Francya; dwa te miasta były: Rzym i Kartago.
Dla świata, w owéj epoce, przedstawiały one jedynie dwa materyalne pojęcia: jedno handel a drugie rolnictwo; jedno plug, a drugie okręt.
Po dwuwiekowéj walce, po Trebii, Kannach i Trazymenie, tych Crécy, Poitiers i Waterloo Rzymu, Kartago zburzoną została pod Zamą a zwycięzki pług przeszedł po mieście Didony, a sól zasiano w bruzdach pługu, a piekielne przekleństwa zawisły nad głową każdego ktoby zapragnął odbudować to co zburzonem zostało.
Dla czegóż Kartago upadła nie zaś Rzym? czy dla tego że Scypion większym był mężem niż Annibal? Nie; tam podobnie jak pod Waterloo, zwycięzca znika zupełnie pod cieniem zwyciężonego.
Nie, bo w Rzymie była myśl; bo Rzym w żyznem łonie swojem nosił słowo Chrystusa; to jest cywilizacyą świata; bo Rzym był pochodnią równie potrzebną upłynionym wiekom jak Francya wiekom przyszłym.
Oto dla czego Francya powstała mimo bitw pod Crécy, Azincourt, Poitiers i Waterloo! Oto dla czego Francyi nie pochłonęli ani pod Abukir ani pod Trafalgar!
Bo Francya katolicka, jest to Rzym; bo Anglia protestancka, jest to tylko Kartago.
Anglia zniknie może z przestrzeni świata, a połowa świata nad którym ona cięży, poklaśnie w dłonie.
Lecz niech zagaśnie światło jaśniejące w ręku Francyi, już jako pochodnia już jako lampa, a cały świat w ciemnościach pogrążony, wyda długi okrzyk skonu i rozpaczy.




  1. Pierwszy podporucznik pan Durand nie był obecny, dowiemy się w krotce dokąd go wyprawiono.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Leon Rogalski.