Hiszpanija i Afryka/Afryka/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Afryka
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leon Rogalski
Tytuł orygin. Le Véloce, ou Tanger, Alger et Tunis
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


JENERALNY GUBERNATOR ALGIERYI.

Algier, 9 Listopada 1846 r.
GABINET
Panie!

Marszałek przybył do Algieru dopiero 6 bieżącego miesiąca, dla tego też i ja dopiero po wylądowaniu miałem zaszczyt odebrać list który pan raczyłeś pisać do mnie z Madrytu. Jednocześnie otrzymaliśmy list od pana Salwandy, zalecający abyśmy wysłali za panem do Kadyxu.
„Nie umiem opisać panu, ile zasmuca marszałka przeciwność niedozwalająca nam oglądać pana o kilka dni prędzéj. Tego wieczora odchodzi do Oranu jeden parostatek z rozkazem do fregaty Szybki, aby się udała po pana do Kadyxu, lub na punkt brzegu w którym się pan znajdować możesz. Dowódca nawet powinien wypytywać się czy pan nie uczyniłeś wycieczki w okolice i oczekiwać pana w miejscu najstosowniejszym do przyjęcia pana na pokład. Mam nadzieję, że bawiąc w tak pięknym kraju cierpliwie pan zniesiesz mimowolną kwarantannę, jaką mu na brzegach Hiszpanii odbywać każemy.
Szybki sprowadzi pana do Oranu przepływając obok Tangeni. Stamtąd jeżeli pan zechcesz, będziesz się mógł dostać do Algieru parostatkiem odchodzącym w każdą sobotę. Przyjmiemy tam pana z całym pańskim sztabem; a ponieważ mocno pragniemy oglądać pana jak najspieszniéj pomiędzy nami, proszę więc w swojem imieniu, abyś w Oranie bawił tylko przez czas koniecznie potrzebny i czem prędzéj przybywał do stolicy Algieryi, wszakże zostawujemy panu zupełne prawo powrotu w już przebyte strony, skoro to uznasz stosownem.
„Nie widzę potrzeby oświadczać panu, że marszałek z największą przyjemnością przyjmie wszystkich towarzyszy pańskiéj podróży.
„Mocno żałuję, że nie mogę udać się do Kadyxu na spotkanie pana, spieszniejsze zbliżenie się do pana bardzoby mię uszczęśliwiło, ale niezależę od siebie. Marszałek przybył tu chory i dotąd nie mógł jeszcze na nowo objąć dowództwa. Wreszcie, przybywszy zastaliśmy tyle zaległéj pracy, iż koniecznie należało natychmiast zabrać się do niéj.
„Racz panie, przyjąć obok wyrazów ubolewania nad wszelkiemi przygodami jakie cię spotkały, zapewnienie najszczerszych życzeń szczęśliwéj podróży, oraz najgłębszego szacunku mojego.[1]
Spodziewałem się że odbiorę po prostu rozkaz dyplomatyczny lub wojenny, aż obok tego rozkazu odebrałem list pełen uprzejmego gustu i grzeczności. To daleko przechodziło moje oczekiwania.
Podziękowałem panu Vial za jego trudy, a że oznajmiono nam właśnie że już na stole, chcąc nie chcąc zatrzymałem go na obiedzie.
Cały obiad przeszedł na zapytaniach. Czy Szybki dobrze chodzi? czy kapitan dobry kolega? czy pogoda sprzyjać będzie?
Szybki właśnie nie odznaczał się znakomitym biegiem; był to piękny i dzielny statek, potężnie władający morzem, dobrze obeznany z niepogodą; dzięki doświadczeniu swéj osady, umiejący wywinąć się z fałszywego kroku, jak tego dowiódł w Dunkierce, gdy miął zaszczyt przewozić króla Francyi i część Jego rodziny; ale mający kocioł za mały w stosunku do swojéj postaci, i ruch za słaby w stosunku do swéj objętości; wreszcie nie było to bynajmniéj winą Szybkiego że nie biegał szybko, bo, wyznać trzeba że za pięknych dni swoich, wiązał zaledwie po siedm lub ośm węzłów na linach, to jest przebiegał dwie lub półtrzeciéj mili na godzinę.
Co do kapitana Bérart, był to człowiek czterdziesto lub czterdziesto pięcio-letni, uprzejmy jak zwykle wszyscy oficerowie marynarki, ale poważny i milczący; na pokładzie rzadko kiedy widziano aby się śmiał, i wątpiono mocno czy mimo zapasu wesołości jakiśmy z Paryża przywieźli, a dotąd jeszcze niezupełnie wyczerpali, potrafimy rozjaśnić jego czoło.
O pogodzie, wspominać nie potrzeba... Powiedziano nam że będzie piękna.
Po takiem zapewnieniu Maquet nieco weselszém okiem spojrzał na przyszłość, bo gdy tylko co nie umarł na morską chorobę przepływając Gwadałkwiwir, bez uśmiechu zatem zapatrywał się na podróż po kraju Cymmeryanów, który starożytni mieli za kraj burz.
Obiad przeminął wesołe, i daliśmy panu Vial próbkę tego co pod tym względem dokazać umiemy. On nawzajem przekonał nas że jest wybornym współbiesiadnikiem, pożegnalismy się zatem wspólnie zachwyceni.
Umówiono się, że nazajutrz po południu, udamy się na pokład Szybkiego w celu odwiedzenia kapitana, w sobotę zaś, to jest 21 o ósméj rano, odpłyniemy do Tangeru.
Tych trzech dni żądali moi towarzysze dla zwiedzenia Kadyxu, ja zaś dla dania Alexandrowi czasu aby się z nami połączył.
Nazajutrz o jedenastéj z rana, właśnie gdyśmy zamierzali udać się na pokład, oznajmiono nam komendanta Bérart.
W rzeczy saméj kapitan statku Szybki uprzedzając nas oddawał nam swoję wizytę; nieco zawstydzeni, poznaliśmy wtem dowód nadzwyczajnéj uprzejmości naszych oficerów marynarki. — Komendant Bérart bawił u nas cztery godziny, i sądzę że za powrotem na pokład równie zadowolony był z takich passażerów, jak my z takiego kapitana.
Postanowiono że odwiedziny nasze na statku Szybki nastąpią dopiero nazajutrz, i że podczas tych odwiedzin zabierzemy znajomość z naszem morskiem mieszkaniem.
Stawiliśmy się na czas. Szybki oczekiwał nas jak kokietka pod bronią; komendant stał na schodach, cała załoga na pomoście; przyjęto nas odgłosem piszczałki sternika.
Komendant opanował nas i wprowadził do wnętrza parostatku; wskazana nam naprzód sala jadalna, — gdyż komendant słyszał że umieramy z głodu od chwili wyjazdu z Bajonny, — nosiła jeszcze na sobie ślady przyjęcia dostojnych podróżnych; listwy na jéj ścianach były złocone, a wiśniowe jedwabne firanki zasłaniały drzwi wiodące do przyległych pokoi.
Pokoi tych było pięć.
Tylny, do którego wiodło dwoje drzwi, obejmował całą szerokość statku; był najobszerniejszy, ale też i najbardziej ożywiony, mianowicie pod czas kołysania się okrętu, którego ostateczny kraniec stanowił.
Po bokach tego pokoju znajdowały się cztery inne.
Do ich liczby należał pokój kapitana, któremu podziękowałem natychmiast gdy objawił zamiar ustąpienia mi tego pokoju, i stanęło na tem że o ile możności nie wyrugujemy nikogo.
Pozostawały więc trzy inne pokoje.
Jeden zająłem ja, Boulanger drugi, a trzeci pozostawiono dla Aleksandra.
Chcieliśmy okazać Maquet’owi i Giraud’owi podobną uprzejmość jaką nam okazał kapitan, ale oni już się pobratali z panem Vial i oświadczyli że pozostaną w oficerskiéj kwaterze.
Kwatera oficerska znajdowała się w samym środku parostatku, w tem miejscu okrętu ruch najmniej czuć się daje.
Każdemu z nich wskazano wyborne pokoiki we wspomnionéj kwaterze.
Desbarolles głośno chełpił się z doskonałego przyzwyczajenia do kaprysów Neptuna, i dla tego pragnął zachować zupełną niezależność pod względem miejsca w którem noc przepędzi.
Że zaś pozostawało jeszcze pięć próżnych pokoi, byliśmy więc o niego spokojni; gdyż aż nadto było miejsca na pomieszczenie Desbarolles’a wraz z jego karabinem.
Vial zresztą oddał nam pod rozporządzenie swoję kajutę na pomoście, w któréj znalazło się zaledwie miejsce na stół, łóżko i krzesło, lecz stanowiła ona prawdziwą niespodziankę, z powodu swojego położenia dozwalającego powietrzu wchodzić drzwiami a wychodzić oknem i vice versa.
Przedstawiono nam puszkarza, którego strzelby nasze wielce potrzebowały; miano broń wszelką zapakować i tę pakę oddać mu bezpośrednio; zaraz na tem posiedzeniu mianowałem go moim nadzwyczajnym puszkarzem.
Mam już bowiem zwyczajnego puszkarza, spodziewam się że w ciągu niniejszego dzieła znajdę sposobność wspomnienia o nim czytelnikom moim.
Wróciliśmy do Kadyxu, zachwyceni statkiem, kapitanem i jego oficerami; Giraud i Maquet jakkolwiek zachwycenie nasze podzielali, swoje jednak objawiali daleko obojętniéj. Przyczynę tej obojętności już wyjaśniłem.
Zapomniałem nadmienić we właściwym czasie i miéjscu, iż Giraud umknął morskiéj choroby na Gwadalkwiwirze, jedynie dla tego iż leżał na pomoście płynąc z San Lucar do Kadyxu.
Na drugi i trzeci dzień nadaremnie oczekiwaliśmy, Alexander niepojawił się, ale wiadomości o nim otrzymywane przez konduktorów dyliżansowych i sztafety pocztowe, tak były fantastyczne, iż zasadzając się na nich niepodobna było przypuścić aby wrócił.
Szczęściem, pan de Saint-Prix młody francuz którego spotkaliśmy w Sewilli, towarzyszył nam do Kadyxu. Obiecał mi czekać na Alexandra i przysłać go do Gibraltaru parostatkiem żeglującym pomiędzy dawną Gades i dawną Kalpéą.
Mimo wszelkiéj przezorności pod względem szczęśliwego powrotu wyrodnego syna, ze ściśnionem sercem i niespokojnym umysłem opuszczałem Kadyx; lecz godzina wyjazdu naznaczona była na sobotę 21, o ósmej rano, i w tęż sobotę o pół do ósméj wstępowaliśmy w łódź którą przysłał komendant dla zabrania nas do portu, tymczasem yola, z całą swoją załogą w wielkim komplecie, zabierała nasze bagaże.
Po nad Szybkim krążyła chmura morskiego ptastwa; zbliżywszy się do parostatku, chciałem przyszłym moim towarzyszom dać próbę mojéj zgrabności, i z obu luf dubeltówki wypaliłem do dwóch mew, które natychmiast spadły.
Majtkowie yoli udali się po nie, my zaś po wystrzale, tryumfalnie wchodziliśmy na pokład.
Traf sprawił że obie mewy były tylko postrzelone, przyniesiono je, chirurg za pomocą nożyczek wykonał operacyą i puszczono je na pokład, gdzie zaraz zaczęły biegać i jeść, z największą radością dorosłych dzieci zwanych majtkami.
Obie natychmiast ochrzczono, jedna otrzymała imię Szybki a druga Acheron.
Paweł przyniósł trzeciego passażera, postrzelonego na Gwadalkwiwirze, był to wielki ptak morski podobny do żaglościga, nazywał się Rapido, podobnie jak statek który nas przewiózł z Sewilli do Kadyxu.
Formalność mieć chciała abyśmy złożyli kapitanowi nasze paszporta: spiesznie więc dopełniliśmy téj formalności, pragnąc o ile można najrychléj pozbyć się urzędowego naszego charakteru.
Ponieważ pan minister wojny i pan minister Spraw zagranicznych oświadczyli na mównicy.
Pierwszy: Iż można rzeczywiście mniemać że mi poruczono pewną missyę, gdyż się tem umyślnie chełpiłem.
A drugi. — Iż nie wie zgoła czy poruczono jaką missyę panu o którym mowa, zatem łaskawi czytelnicy pozwolą że im okażę mój paszport, podobnie jak to uczyniłem z listem dotyczącym Szybkiego.
Po czem, skończę z tymi panami.

W Imieniu króla Francuzów.

My, minister sekretarz Stanu do spraw zagranicznych, upraszamy cywilnych i wojskowych urzędników, obowiązanych czuwać nad porządkiem publicznym wewnątrz królestwa i we wszystkich krajach przyjaznych lub sprzymierzonych z Francyą, aby wolno przepuszczali P. Aleksandra Dumas, Davy de la Pailleterie, udającego się do Algieryi przez Hiszpanią, a to z missyą od ministra Oświecenia Publicznego.
„Podróżującego z dwoma służącymi;
„Oraz aby mu udzielili pomocy i opieki w razie potrzeby.
„Niniéjszy paszport wydany w Paryżu dnia 2 Października 1846.

podpisano Guizot.

„Przez ministra.

Szef kancellaryi.
De Lamarre
Może kto zarzuci iż pan minister spraw zagranicznych podpisuje tyle paszportów że łatwo mógł zapomniéć iż i mój podpisał?

Na ten zarzut odpowiem, że okoliczność zupełnie osobista powinna była wesprzéć pamięć jego.
Drugiego października, o godzinie jedenastéj rano, pan minister spraw zagranicznych kazał mię prosić, przez pana Génie abym sam przybył po mój paszport do ministeryum.
Miałem zaszczyt udać się na te zaprośiny i blizko dwie godzin bawiłem w hotelu na bulwarze kapucynów.
Jeżeli pan Guizot zapomniał o tém, pan de Salwandy, który już dowiódł że lepszą ma pamięć niż jego koledzy, przypomni to sobie zapewne.




  1. Niewiem czy osoba która list ten pisała, a należała do jeneralnego zarządu w Algieryi, znajduje się w téj chwili we Francyi lub w Algierze, lecz gdziekolwiek jest, niech raczy przyjąć moje dzięki za uprzejmość, wyższą nad wszelkie czynione mi obietnice; a chociaż z powodu moich zatrudnień ta osoba posądzić mię może o niewdzięczność lub zapomnienie, niecił jednak raczy ufać mojéj pamięci a nadewszystko mojéj wdzięczności.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Leon Rogalski.