Hrabia Monte Christo/Część II/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas
Tytuł Hrabia Monte Christo
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Comte de Monte-Cristo
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.
UCZONY WŁOCH.

Dantes uścisnął mocno obu rękami dłonie nowo pozyskanego przyjaciela, z takiem utęsknieniem wyczekiwanego, i poprowadził go do okienka, aby przy jego nikłem świetle lepiej mu się przyjrzeć.
Była to istota małego wzrostu, o włosach pokrytych szronem, lecz raczej dzięki pracy myśli, niż wiekiem, o oku przenikliwem. Twarz chuda, poorana zmarszczkami, broda czarna, do połowy piersi spadająca, zdradzały człowieka nawykłego raczej do pracy umysłowej, aniżeli fizycznej.
Mógł mieć około sześćdziesięciu lat. Z pewnym rodzajem uprzejmości i słodyczy przyjmował dowody zapału młodzieńca. Zlodowaciały jego duch jakby się ogrzewał w gorących spojrzeniach oczu Dantesa.
— Obejrzyjmy i przekonajmy się przedewszystkiem — rozpoczął rozmowę przybyły — czy da się ukryć przed okiem dozorcy otwór w ścianie. Bo nasz spokój w przyszłości od tego zależy.
Nachylił się do otworu i największym kamieniem, jaki w głębi znalazł, zasłonił go całkowicie.
— Dość niezręcznie i niedbale kamień został wyjęty — rzekł kiwając głową — czyż działałeś bez narzędzi?
— A ty miałeś jakie?
— Sam sobie niektóre porobiłem, prócz piły, mam wszystko, co może być potrzebne: dłuto, obcęgi i drąg.
— Ach! jakżeżbym pragnął zobaczyć te owoce twej pracy.
— Masz dłuto, oto.
I pokazał Dantesowi kawałek mocnego i ostrego żelaza, oprawny w dobrze obrobiony kawałek drzewa bukowego.
— Czem to zrobiłeś?
— Tym czopem od łóżka. Wykopałem nim cały tunel, a ma on do trzydziestu metrów długości.
— Trzydzieści metrów! — zawołał Dantes, z pewnym rodzajem przestrachu.
— Nie mów tak głośno — rzekł nieznajomy.
— Powiadasz, żeś przekopał tunel długości trzydziestu metrów, ażeby dostać się do tego miejsca?
— Taka, zdaje się, będzie odległość pomiędzy twoją celą a moją. Źle tylko wyrachowałem powierzchnię krzywą; ale to wina niedokładności mych narzędzi geometrycznych i nieproporcjonalna skala, która zamiast 40 centimetrów elipsy — 33 pokazała. Myślałem, że się dostanę do muru zewnętrznego, że go przebiję i wyjdę, by rzucić się do morza. Posuwałem się wzdłuż korytarza, do którego twój pokój przylega, lecz zamiast podkopać się w należytym kierunku, podkopałem się źle, pracowałem napróżno. Ten korytarz przylega do dziedzińca, który jest przepełniony strażą.
— Lecz przecież teraz możnaby się w innym przebijać kierunku?
— Niewątpliwie, ale dwie ściany cytadeli tej są utworzone z naturalnych skał, zaś trzecia ściana przylega do mieszkania komendanta. Tak tedy...
— Co?... — zapytał Dantes głosem zamierającym.
— A zatem — rzekł starzec — niechaj się dzieje wola nieba!
I z wyrazem głębokiej rezygnacji pochylił wdół głowę.
— Ha! — cóż robić! W takim razie tutaj przeżyjemy nasze życie. Bo razem żyć będziemy, nieprawdaż? — zapytał Dantes.
Starzec trwał w zamyśleniu.
— Nie powiesz mi teraz kim jesteś?
— Jestem Faria, opat. Zostałem osadzony tutaj w 1811 roku. Przedtem więziony byłem w twierdzy Fenestrelles, przez 3 lata. W 1811 r. przewieziono mnie z Piemontu do Francji i wtedy dopiero dowiedziałem się, że syn Napoleona został, w kolebce, królem rzymskim. Od ciebie dowiedziałem się, że w 3 lata później kolos ten runął. Któż teraz panuje we Francji? Czy Napoleon II-gi?
— Nie. Ludwik XVIII-ty.
— Ludwik XVIII, brat Ludwika XVI? Wyroki boskie są niezbadane. Jakąż myśl miała Opatrzność w poniżeniu tego, którego sama wyniosła i w wywyższeniu tego, którego sama strąciła?
Dantes uważnym wzrokiem badał tego niezwykłego człowieka, który zdawał się zapominać o sobie, mówiąc o losie świata.
— Tak, tak!... — zaczął opat ponownie — to zupełnie tak samo jak w Anglji. Po Karolu I — Kromwell, po Kromwellu — Karol II; po Jakubie II... może książę Oranji. A wtedy: nowe dla ludu ustępstwa, konstytucja może... a w końcu... Ty zobaczysz to jeszcze — rzekł, zwracając na Dantesa wzrok przenikliwy, jakim być muszą obdarzeni prorocy. — Jesteś w takim wieku, że możesz jeszcze to wszystko zobaczyć.
— Jeśli wyjdę stąd kiedy.
— Prawda — rzekł Faria — że to my w więzieniu jesteśmy. Są chwile, w których o tem zapominam i zdaję mi się, że jestem wolny, a ja myślą tylko wybiegam poza te okrutne mury.
— Za co zostałeś uwięziony?
— Za to, żem w 1807 r. marzył o projekcie, który Napoleon chciał urzeczywistnić w r. 1811. Za to, że chciałem, że pragnąłem, aby z tych wszystkich małych księstw włoskich, w których gnieździ się tyranja, utworzyć jedno państwo i dać mu jednego pana. Plany te miał już Aleksander VI-ty i Klemens VII-my. Ale potężne te pomysły nie były zdolne przyoblec się w ciało. Jeżeli nawet Napoleon nie zdołał ich urzeczywistnić, to już widać nad ziemiami temi wisi jakieś przekleństwo.
Powiedziawszy to, opuścił głowę.
— Czy nie jesteś czasem — zapytał Dantes — przypominając sobie to, co słyszał od dozorcy — czy nie jesteś owym kapłanem, o którym mówią, że jest... chory?
— O którym mówią, że jest szalony, powiedzieć chciałeś zapewne?
— Nie śmiałem tego powiedzieć — odrzekł Dantes zawstydzony.
— Tak — powiedział Faria ze smutnym uśmiechem — ja to właśnie uchodzę za warjata. Mną to rozweselają od wielu lat gości tego więzienia, ze mnie miałyby zabawkę również i małe dzieci, gdyby dzieci przebywać mogły w przeklętym jak ten domu...
— I mimo to masz zamiar wyrzec się walki, rezygnujesz?
— Bo widzę, iż ucieczka jest niepodobieństwem, zaś kusić się o to, czego Bóg nie chce, aby się spełniło, jest buntem przeciwko Jego wyrokom.
— Dlaczego jednak straciłeś nadzieję?
— A czy ty wiesz, jak wielkie były wysiłki moje, co zrobiłem, nim tak zacząłem mówić? Cztery lata zużyłem na zrobienie tych oto narzędzi, któremi dwa lata kruszyłem twardą ziemię i kamienie? Że każdy kamień na przestrzeni tych 30 metrów musiałem czyścić z tynku, a dopiero potem wyjmować. Częstokroć po całodziennej pracy, po olbrzymim wysiłku, za najszczęśliwszego się uważałem, gdym choć kwadratową piędź ziemi wygrzebał, bo wapno, jak kamień, w głębi tych murów stężało? Czy wiesz, że byłem już pewien, że cel mych zamierzeń osiągnę i oto Bóg nietylko cel ten oddalił, ale mi drogę do niego zasłonił? Więc ci powiadam, że odtąd nic już nie przedsięwezmę, aby się z murów tych wydostać, Bóg mi objawił swą wolę, że nie chce bym świat i ludzi oglądał.
Wyczerpany wzruszeniem Faria położył się na łóżku Dantesa, zaś ten siedział w milczeniu, płonącemi oczyma wpatrując się w starca.
Są rzeczy, które uważamy za niemożliwe, a które niemniej — się zdarzają.
Oto starzec ten jakiej rzeczy dokonać zamierzał? Przekopać w murach, jak skała twardych czterdziestometrowej długości tunel, by wyjść na szczyt urwistej skały, by rzucić się w morze, ryzykując pewne roztrzaskanie się o skały, nie mówiąc już o kulach strażników. Gdyby się to udało — płynąć miał parę mil... Ktoby się na tyle trudów mógł odważyć...
A jednak znalazł się człowiek.
Dantes w duchu skłonił głowę przed tą potęgą.
Teraz, gdy się dowiedział, ile starzec ten przeszedł, czego dokonał, gdy usłyszał, z jaką działał energją, gdy zobaczył z jakim spokojem znosi teraz swoją rozpacz — wierzyć i zgłębiać zaczął siły i swoją odwagę.
Faria przekopał trzydzieści metrów muru, on sto przekopie; Faria, mając lat sześćdziesiąt, trzy lata na to poświęcił, on ma lat dwadzieścia pięć dopiero, więc dziesięć śmiało poświęcić może; Faria, uczony opat, nie wahał się przebyć przestrzeni z zamku If, do wyspy Daume, Ratenneu, albo Lemaira, on marynarz, on, który rzucał na dno morza dla oderwania od rafy kolorowej gałązki, miałżeby się ulęknąć morza? Cóż to jest przepłynąć milę — na to godziny trzeba.
Odwaga zaczęła mu prężyć ramiona. Cokolwiek bądź będzie trzeba — dokona.
I pogrążył się w głębokiej zadumie.
— Znalazłem to, czegoś ty szukał. Wyjście na wolność — powiedział w pewnej chwili do opata.
Faria zerwał się z łoża.
— Ty? — rzekł, podnosząc głowę i z niedowierzaniem spoglądając — ty znalazłeś? — Mów! — zobaczymy.
— Korytarz, jaki wykopałeś w tym samym idzie kierunku aż do samego muru, wszak tak?
— Tak.
— Odległość nie przenosi 15 kroków?
— Mniej więcej.
— A więc na środku korytarza wybijemy otwór, którym się wydostaniemy, rzucimy się na straż i uciekniemy w morze. Tobie nie brak odwagi, a mnie i sił jeszcze.
— Poczekajno! — odrzekł Faria — jak wielka jest moja odwaga... próżnobym ci o tem mówił. Lecz zawsze miałem sprawę z rzeczami, teraz — miałbym z ludźmi. Mogłem zwalczać mur 80-metrowej głębokości, mogłem mieć nadzieję zwalczenia morza, walki z ludźmi nie chcę. Nie chcę zabijać!
Dantes aż krzyknął ze zdumienia.
— Jakto?... dla wyjścia na świat, na swobodę, miałbyś się krępować podobnymi skrupułami?
— Ale ty sam, dlaczego nie zabiłeś którego dnia dozorcy, nie ubrałeś się w jego suknie, by próbować ucieczki?
— Bo mi ta myśl do głowy nie przyszła.
— Boś miał odrazę, boś miał wstręt do podobnego występku i dlatego nie wpadłeś na myśl podobną.
Dantes, zmieszany, nie odrzekł słowa.
— Przekonałem się, iż ucieczki, z gwałtem połączone, prawie nigdy się nie udają. Ucieczki szczęśliwe, to są takie, które były dobrze obmyślone i ostrożnie, zwolna, przygotowane. Tak właśnie uciekł Beaufort z zamku Vincennes, Lutule z Bastylji i wielu innych. Zdarzają się także ucieczki przypadkowe, te są najlepsze, czekajmy więc sposobności, a jeśli się zdarzy — uciekniemy.
— Ty mogłeś czekać, bo wyczerpująca praca odrywała cię od rzeczywistości. Ja — trwałem w bezczynie.
— W słowach twych dużo jest prawdy, jednakże ja nietylko tą jedną, o której myślisz, żyłem pracą.
— Cóż robiłeś jeszcze?
— Prowadziłem badania naukowe.
— Dają ci potrzebne do pracy takiej przedmioty, jak pióro, papier i kałamarz?
— Cóż znowu? Sam zrobiłem sobie to wszystko.
— Jakto? — Sam robisz papier, pióra, atrament?
— Ależ naturalnie...
Dantes z pełnym podziwu zachwytem spojrzał na tego człowieka, nie mógł jednak odrazu uwierzyć jego słowom. Faria spostrzegł to powątpiewanie.
— Gdy odwiedzisz mnie, pokażę ci wszystkie owoce moich trudów, a także poszukiwań i badań całego życia mego, skutek marzeń mych w cieniu Colosseum w Rzymie, u stóp kościoła Ś-go Marka w Wenecji i we Florencji, nad brzegami Arno... gdym to ani pomyślał, bym mógł kiedykolwiek przebywać w murach więziennych. Obecnie pracuję nad dziełem: „Możliwość zjednoczenia wszystkich ziem włoskich pod jednem berłem“. Będzie to duży tom „in quarto“.
— I dzieło to napisałeś w więzieniu?
— Na dwóch koszulach; wynalazłem taki sposób przygotowywania płótna, że najzupełniej może zastąpić papier.
— A więc i chemikiem być musisz?
— Trochę. Znałem Lavoisiera i w ścisłych stosunkach byłem z Cabanisem.
— Jednakże dla napisania podobnego dzieła niezbędne są przecież źródła historyczne. Masz więc książki?
— W Rzymie miałem w swej bibliotece do pięciu tysięcy tomów. Z czytania, a zwłaszcza głębokiego wniknięcia w istotę czytanych dzieł — przekonałem się, że już sto pięćdziesiąt dzieł dobrze wybranych wystarcza najzupełniej, by dojść do pełnej znajomości rzeczy ludzkich, a przynajmniej do poznania, co człowiekowi jest niezbędne, by wiedział. Lata całe poświęciłem na przetrawienie tych stu pięćdziesięciu dzieł, tak iż w końcu na pamięć je prawie umiałem, kiedy zostałem aresztowany.
— Musisz znać wiele języków?
— Mówię pięciu żyjącymi językami, po angielsku, po niemiecku, po francusku, po włosku i po hiszpańsku; przy pomocy starożytnego greckiego, — uczę się teraz nowożytnego języka współczesnych nam hellenów.
Zdziwienie Dantesa było coraz większe. Ten człowiek nadprzyrodzone miał widać zdolności. Wrócił jednak do tematu, który go najwięcej zajmował, zapytując:
— Jeżeli ci jednak nie dali piór, czem napisałeś ten swój olbrzymi traktat?
— Sam sobie robię wyborne pióra, lepsze o wiele od powszechnie używanych. Robię je mianowicie z chrząstek głowy pewnego gatunku ryb morskich, jakie nam dają w zupach, w dni postne.
— A atrament?
— Był kiedyś w celi mojej kominek, w którym najwidoczniej długi czas palono, jak to wnioskować wolno z dużej ilości nagromadzonych sadzy. Te sadze rozprowadzam winem, jakie nam dają w dni uroczystych świąt, i mam wyborny atrament. Zdania zaś, które specjalnie powinny zwracać uwagę czytelnika, piszę własną krwią.
— Kiedyż ja te wszystkie dziwy będę mógł zobaczyć?
— Kiedy tylko zapragniesz. Choćby w tej chwili.
I nie czekając nawet na odpowiedź, zniknął w podziemnym korytarzu, a Dantes poszedł za nim.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.