Hrabina Charny (1928)/Tom II/Rozdział XXXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Boleść była ogromna, powszechna.
W jednej chwili rozeszła się od środka miasta wokół, z ulicy Chaussee-d‘Antin do rogatek Paryża.
Było to z rana o wpół do dziewiątej.
Lud wydał okrzyk straszliwy, potem zajął się oznakami żałoby.
Pobiegł do teatrów, zerwał afisze i drzwi pozamykał.
Tegoż wieczora tańczono na balu w jednym z pałaców ulicy Chausse-d’Antin; lud opanował pałac, rozproszył tańczących, porozbijał instrumenty muzyczne.
Prezes Zgromadzenia Narodowego zawiadomił tę instytucję o poniesionej stracie.
Natychmiast Banrrere wszedł na trybunę i zażądał, aby Zgromadzenie w protokole dnia tego wyraziło żal po stracie wielkiego męża, i nalegał, aby w imieniu ojczyzny zaproszono wszystkich członków na pogrzeb.
Nazajutrz, trzeciego kwietnia, zarząd miasta Paryża stawił się przed Zgromadzeniem, zażądał i wyjednał, aby kościół Św. Genowefy przeznaczony był na Panteon, na groby wielkich ludzi, i ażeby pierwszy Mirabeau był tam pochowany.
Nazajutrz o godzinie czwartej po południu członkowie Zgromadzenia Narodowego opuścili salę Maneżu, aby się udać do palacu Mirabeau; czekali tam na nich: dyrektor wydziału, wszyscy ministrowie i przeszło sto tysięcy osób.
Ale z tych stu tysięcy osób, ani jedna nie przybyła od królowej.
Orszak wyruszył.
Lafayette szedł na czele, jako głównodowodzący gwardią narodową państwa.
Za nim prezes Zgromadzenia Narodowego Tronchet, otoczony po królewsku dwunastu heroldami, z łańcuchami na szyi.
Potem ministrowie.
Potem Zgromadzenie, bez różnicy stronnictw, Sieyes pod rękę z Karolem de Lameth.
Za Zgromadzeniem klub Jakóbinów, jako drugie Zgromadzenie narodowe; klub odznaczał się udanym żalem; nakazał osiem dni żałoby, a Robespierre za ubogi, aby mógł kupić czarne ubranie, wynajął je, jak na żałobę po Franklinie.
Następnie cała ludność Paryża, między dwoma szeregami przeszło trzydziesto tysięcznej gwardji narodowej.
Muzyka pogrzebowa grała temu niezmiernemu tłumowi.
O ósmej dopiero godzinie orszak przybył do kościoła świętego Eustachego. Mowę pogrzebowa wygłosił Cerutti; przy ostatniem słowie dziesięć tysięcy gwardji narodowej będącej w kościele, dało ognia. Zgromadzeni, którzy tego wystrzału nie spodziewali się, wydali okrzyk. Wzruszenie było ogromne; sądzono przez chwilę, że zapadnie się sklepienie świątyni, że kościół ton będzie mogiłą dla trumny.
Przy pochodniach puszczono się w dalszą drogę; zmrok zapadł nie tylko na ulice, ale i na serca przechodzących.
Śmierć Mirabeau, w rzeczy samej sprowadziła zmierzch polityczny. Gdy Mirabeau nie żył, czyż wiedziano, jaką dalej iść drogą?... Zbrakło jedynego człowieka, który umiał poskramiać dwa ogniste rumaki, nazywające się ambicja i nienawiścią. Czuli wszyscy, że on unosi z sobą coś, czego odtąd brakować będzie w Zgromadzeniu: ducha pokoju, czuwającego wśród wojny, dobroci serca ukrytej pod gwałtownością rozumu. Każdy stracił na tej śmierci; rojaliści nie mieli już bodźca, a rewolucjoniści wędzidła. Odtąd wóz miał biec prędzej, a pochyłość była większą jeszcze. Któż mógł powiedzieć, gdzie się toczył, czy do triumfu, czy w przepaść?
Do Panteonu dotarto o północy.
Jednego tylko człowieka brakło w orszaku — Petiona.
Czemu Petion się odłączył? Sam na to odpowiedział nazajutrz, przyjaciołom pytającym go z wymówką.
Czytał plan spisku kontr-rewolucyjnego, który pisał Mirabeau.
W trzy lata potem, podczas ciemnego dnia jesiennego, już nie w sali Maneżu, ale w Tuileries, kiedy Konwencja zamordowawszy króla, królowa, pozabijawszy Źyrondystów, Kordeljerów, Jakobinów, zabiwszy siebie, nie miała już nikogo żywego do zabijania, wzięła się do umarłych. Wtedy z dziką radością oświadczyła, że pomyliła się w sądzie o Mirabeau, bo w jej oczach genjusz nie może nagrodzie zepsucia.
Wydano nową uchwałę, wykluczającą Mirabeau z Panteonu.
Przyszedł herold i na progu świątyni przeczytał uchwałę, która uznawała, że Mirabeau niegodny jest dzielić grobu z Wolterem, Rousseau i Kartezjuszem, i poleciła stróżowi kościoła, ażeby wydał trupa.
Tak więc, głos straszniejszy od głosu mającego dać się słyszeć na dolinie Józefata, zawołał przed czasem:
— Panteonie, oddaj twych zmarłych!
Panteon usłuchał; ciało Mirabeau oddano heroldowi, który, jak to sam mówił, kazał przenieść je i złożyć w zwykłem miejscu grzebalnem.
Tem zwykłem miejscem, był Clamart, cmentarz skazanych na śmierć.
I zapewne, aby tem straszniejszą uczynić karę, pochowano trumnę nocą, bez żadnego orszaku, bez krzyża, bez kamienia, bez napisu.
Dopiero później stary grabarz, zapytany przez jednego z ciekawych, którzy chcą wiedzieć czego inni nie wiedzą, poprowadził pewnego wieczora jakiegoś człowieka przez smutny cmentarz, a zatrzymując się w środku, tupnął nogą i rzekł:
— To tutaj.
A gdy ciekawy dla pewności nalegał:
— Tutaj — powtórzył — ręczę za to; pomagałem składać do grobu, i tylko co sam weń nie wpadłem, tak ciężką była ta trumna ołowiana.
Tym ciekawym człowiekiem był Nodier. Kiedyś zaprowadził mnie także do Clamart, a tupnąwszy nogą, rzekł:
— To tutaj!
Oto, przeszło pięćdziesiąt lat zmieniają się pokolenia, przechodząc po nieznanym grobie Mirabeau. Czy nie za długie to wygnanie za zbrodnię, będąca może bardziej grzechem nieprzyjaciół jego, niżeli Mirabeau samego, i czy nie czas, aby przy pierwszej sposobności, przeszperać nieczystą ziemię, w której spoczywa trumna ołowiana, tak ciężka dla biednego grabarka, i po której łatwo poznać skazanego z Panteonu?
Może Mirabeau na Panteon nie zasługuje; ale z pewnością wielu leży i leżeć będzie w chrześcijańskiej ziemi, którzy więcej od niego zasługują na cmentarz winowajców.
Francjo! między takim cmentarzem a Panteonem, znajdź stosowną mogiłę dla Mirabeau, gdzieby nazwisko jego było jedynym napisem nagrobnym, popiersie jedyną ozdobą, a przyszłość jedynym sędzią!