Hrabina Charny (1928)/Tom II/Rozdział XXXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXVI.
POSŁANIEC.

Tegoż ranka, drugiego kwietnia, na godzinę przed śmiercią Mirabeau, wyższy oficer marynarki, odziany w paradny mundur kapitana okrętu, skręcał do Tuileries z ulicy Św. Honoriusza. przez ulicę św. Ludwika.
Znalazłszy się na dziedzińcu stajennym, przestąpił łańcuchy, przedzielające go od wnętrza i oddawszy ukłon prezentującemu broń odwachowi, znalazł się na dziedzińcu Szwajcarów.
Przybywszy tu jak człowiek, któremu droga ta jest znaną, wąskiemi schodami i krętym korytarzem, dostał się do gabinetu króla.
Spostrzegłszy go, kamerdyner wydał okrzyk zdziwienia, prawie radości; ale on położywszy palec na ustach, rzekł:
— Panie Hue, czy król może mnie przyjąć teraz?
— Król jest z generałem de Lafayette, któremu daje dzienne rozkazy — odpowiedział kamerdyner — ale skoro tylko generał wyjdzie...
— Oznajmisz pan mnie? — spytał oficer.
— O! to zapewne niepotrzebne; Jego królewska mość czeka pana, bo od wczoraj wieczór wydał rozkazy, żeby wprowadzić pana, skoro przybędziesz.
W tej chwili odezwał się dzwonek w gabinecie monarchy.
— Słyszysz, pawie — rzekł kamerdyner — król dzwoni, zapewne, aby się o panu dowiedzieć.
— Wejdź, panie Hue, i nie traćmy czasu, jeżeli król rzeczywiście może mnie przyjąć.
Kamerdyner otworzył drzwi, a na dowód, że król jest sam, oznajmił:
— Hrabia de Charny.
— O! niech wejdzie! niech wejdzie! — zawołał król czekam go od wczoraj.
Charny żywo przystąpił, a zbliżając się do króla z pośpiechem pełnym szacunku, rzekł:
— Najjaśniejszy Panie, spóźniłem się o kilka godzin, ale gdy powiem Waszej królewskiej mości przyczynę opóźnienia, wybaczy mi zapewne.
— Chodź, chodź, panie de Charny. Czekałem cię, to prawda, z niecierpliwością, ale z góry powiem, że ważna przyczyna uczyniła twą podróż mniej szybką. Przybyłeś, witaj więc.
I wyciągnął do hrabiego rękę, którą tenże z uszanowaniem pocałował.
— Najjaśniejszy Panie — ciągnął Charny, widząc niecierpliwość króla — odebrałem Wasz rozkaz onegdaj w nocy, a wczoraj o trzeciej zrana wyjechałem z Montmedy.
— Jakżeś pan przyjechał?
— Pocztą.
— To mi tłomaczy kilka godzin spóźnienia — rzekł król z uśmiechem.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł Charny — mogłem przyjechać konno, a prostą drogą byłbym tu najpóźniej o godzinie jedenastej wieczorem, ale chciałem poznać dobre i złe strony drogi przez Waszą królewską mość wybranej; chciałem obejrzeć, jak są urządzone stacje pocztowe, a nadewszystko chciałem wiedzieć co do minuty, wiele czasu potrzeba z Paryża do Montmedy. Wszystko notowałem i jestem w stanie za wszystko odpowiadać.
— Brawo! panie de Charny — rzekł król — jesteś przedziwny; tylko pozwól sobie powiedzieć najprzód, jak my tu stoimy, a potem powiesz mi, jak daleko wy tam zaszliście.
— O! Najjaśniejszy Panie — rzekł Charny — jeżeli mam saązić z tego, co mnie tam doszło, rzeczy bardzo źle stoją.
— Do tego stopnia, że jestem więźniem w Tuileries, kochany hrabio! Mówiłem tylko co kochanemu panu de Lafayette, który jest moim dozorcą, że wolałbym być królem Metzu, niż królem Francji: ale, na szczęście, pan właśnie przybyłeś!
— Wasza królewska mość miała mnie łaskawie objaśnić co o położenia...
— Tak, prawda, w dwóch słowach... Dowiedziałeś się pan o ucieczce moich ciotek?
— Jak wszyscy, Najjaśniejszy Panie, ale bez żadnych szczegółów.
— A! mój Boże, rzecz to bardzo prosta. Wiesz, że Zgromadzenie dozwala nam mieć przy sobie tylko księży przysięgłych. Biedne kobiety za nadejściem Wielkiej Nocy przelękły się: myślały, że narażają swe dusze, spowiadając się księżom konstytucyjnym i zgodnie z moją radą, muszę to wyznać, pojechały do Rzymu.
Żadne prawo nie sprzeciwiało się tej podróży i nie było obawy, aby dwie biedne, stare kobiety wzmocniły nazbyt partie emigrantów.
Narbonne zajął się tym odjazdem, ale nie wiem, jak się tam wziął do tego; bo zwietrzono sprawę i wizytę, w rodzaju owej wersalskiej, złożono im w Bellevue tegoż wieczora, kiedy miały odjechać.
Na szczęście wychodziły jednemi drzwiami, kiedy cała zgraja nadciągała drugiemi. Pojmujesz pan? Ani jednego gotowego powozu! Trzy miały czekać zaprzężone w wozowniach.
Do Meudon szły piechota. Tam znaleziono powozy i pojechały szczęśliwie.
W trzy godziny potem ogromny powstał ruch w Paryżu; ci co poszli, aby przeszkodzić ucieczce, zastali gniazdo cieple lecz puste.
Nazajutrz prasa zawyła; Marat krzyczał, że uwiozły miljony; Desmoulins, że uprowadziły delfina.
Nic z tego wszystkiego nie było prawdą; biedne kobiety miały kilka tysięcy franków przy sobie: a i tak były same dość zakłopotane, ażeby jeszcze dziecko zabierać mogły z sobą: ono by je wydało.
Poznano je nawet, najprzód w Moret, gdzie je puszczono, potem w Arnay-le-Duc, gdzie je przytrzymano.
Musiałem pisać do Zgromadzenia o wolny przejazd dla nich, a mimo to Zgromadzenie cały dzień rozprawiało.
Nakoniec, upoważnione zostały do dalszej podróży, pod warunkiem, że komitet przedstawi prawo o emigracji.
— Tak — rzekł Charny — ale sądziłem, że na wspaniałą mowę pana de Mirabeau, Zgromadzenie prawo komitetu odrzuciło.
— Bezwątpienia, odrzuciło. Ale po tym małym triumfie, nastąpiło wielkie upokorzenie. Widząc wrzawą, jaką sprawił wyjazd biednych kobiet, niektórzy oddani mi przyjaciele — zostało mi ich więcej, niż sądziłem, kochany hrabio, niektórzy więc oddani mi przyjaciele, około stu szlachty, przyszło do Tuileries, ofiarując mi swe życie.
W tej chwili rozchodzi se pogłoska, że zawiązał się spisek i że chcą mnie uwieźć.
Lafayette, którego wyprawiono na przedmieście św. Antoniego, pod pozorami, że odbudowują Bastylje, wściekły, że go oszukano, wraca do Tuileries, wchodzi tu z mieczem w ręku, aresztuje naszych przyjaciół i rozbraja.
Znajdują przy jednych pistolety, przy drugich noże.
Każdy miał to, co znalazł pod ręką. Dobrze! dzień ten zapiszą w historji, nazywać się on będzie dniem rycerzy sztyletu.
— O! Najjaśniejszy Panie, Najjaśniejszy Panie! straszne nastały czasy! — rzekł Charny, skłaniając głową.
— Poczekaj pan. Każdego roku jeździmy do Saint-Cloud; rzecz to ułożona i praktykowana oddawna. Onegdaj, zamawiamy konie; schodzimy i widzimy pięćset osób koło powozów. Wchodzimy; nie można kroku stąpić; lud chwyta za cugle, oświadcza, że chcą uciekać, ale że nie uciekną. Po godzinie bezskutecznych usiłowań trzeba było powrócić. Królowa płakała ze złości.
— Ale czy nie było tam generała de Lafayette, aby nakazał szacunek dla Waszej królewskiej mości?
— Lafayette! wiesz pan, co on robił? Kazał dzwonić na alarm u św. Rocha; biegł do ratusza, żądając czerwonej chorągwi, i oświadczając, że ojczyzna jest w niebezpieczeństwie. Ojczyzna w niebezpieczeństwie, bo król i królowa jadą do Saint-Cloud! Wiesz pan, kto mu odmówił, kto mu wydarł z rak czerwoną chorągiew, którą już trzymał?... Danton i dlatego utrzymują, że Danton jest zaprzedany, że dostał sto tysięcy franków ode mnie. Oto, jak stoimy, kochany hrabio, nie licząc konającego Mirabeau, który może już umarł w tej chwili.
— Wiec, tembardziej spieszyć się trzeba. Najjaśniejszy Panie.
— Tak też uczynimy. Powiedz pan, coście z panem de Bouille uradzili! Jest silny zapewne. Sprawa w Nancy dopomogła mi zwiększyć zakres jego dowództwa, oddałem mu nowe wojska pod rozkazy.
— Tak, Najjaśniejszy Panie; ale, na nieszczęście, rozkazy ministra wojny krzyżują nasze projekty. Odjął mu pułk huzarów saskich, odmawia pułków szwajcarskich. Z wielkim trudem zatrzymał w Montmery pułk piechoty de Bouillon.
— Czy wątpi teraz?
— Nie. Najjaśniejszy Panie, to tylko kilka szans mniej: ale mniejsza! w podobnych przedsięwzięciach wszystko zależy od przypadku, a jeżeli będzie rzecz dobrze poprowadzona, mamy na sto — dziewięćdziesiąt szans.
— W takim razie, wróćmy do tej rzeczy.
— Najjaśniejszy Panie, Wasza królewska mość jest zdecydowany jechać przez Chalons, Sainte-Menehould, Clermont i Stenay, chociaż droga ta o dwadzieścia mil dłuższa i w Varennes niema stacji pocztowej.
— Mówiłem już panu de Bouille, jakie są po temu powody.
— Tak. Najjaśniejszy Panie, i on przedstawił nam w tym przedmiocie rozkazy Waszej królewskiej mości. Nawet w skutek tych rozkazów zrewidowałem całą drogę, przejrzałem krzak po krzaku, kamień po kamieniu; praca ta musi być w rekach Waszej królewskiej mości.
— Tak, kochany hrabio. Znam drogę, jakbym ją sam wytykał.
— Oto Najjaśniejszy Panie, moje objaśnienie z ostatniej podróży.
— Mów, panie de Charny, słucham cię, a dla jasności, oto mapa twojej roboty.
I król wyjął z pudełka mapę, którą rozłożył na stole. Nie była to mapa odbita, ale rysowana odręcznie, i jak mówił Charny, nie brakło tam ani drzewa, ani kamienia; było to dzieło przeszło ośmiomiesięcznej pracy.
Charny i król pochylili się nad mapą.
— Najjaśniejszy Panie — powiedział Charny — prawdziwe niebezpieczeństwo dla Waszej królewskiej mości znacznie się w Sainte-Menehould a skończy się w Stenay. Na tych ośmnastu milach trzeba rozstawić nasze oddziały.
— Czy nie możnaby ich zbliżyć do Paryża, panie de Charny?... posunąć je aż ku Chalons, naprzykład?
— Najjaśniejszy Panie — rzekł Olivier — to trudno. Chalons za wielkiem jest miastem, aby czterdziestu, pięćdziesięciu, a nawet stu ludzi, mogło zapewnić bezpieczeństwo Waszej królewskiej mości, gdyby to bezpieczeństwo było zagrożone. Pan de Bouille jest odpowiedzialnym dopiero od Sainte-Menhoudl. Wszystko co zrobić może, i o tem jeszcze z Waszą królewską mością rozmówić mi się polecił, jest to umieścić ostatni swój oddział w Pont-de-Sommevelle. Spojrzyj, Najjaśniejszy Panie, pierwsza to stacja za Chalons.
I Charny wskazał królowi palcem na mapie wspomniane miejsce.
— Niech i tak będzie — rzekł król — w dziesięć lub dwanaście godzin można być w Chalons. Ile godzin potrzebowałeś na przebycie ośmdziesięciu mil, hrabio?
— Godzin trzydzieści sześć. Najjaśniejszy Panie.
— Ale lekkim powozem i byłeś pan sam, ze służącym.
— Najjaśniejszy Panie, straciłem trzy godziny na oglądaniu i badaniu, gdzie w Varennes najlepiej obrać przeprząg, czy od strony Saint-Menehould, czy od strony Dun. Wszystko to prawie jedno. Trzy godziny stracone, zrównoważą ciężar powozu. Mojem więc zdaniem, król może przejechać z Paryża do Montmedy w trzydzieści sześć godzin.
— I cóż postanowiłeś pan o przeprzęgu w Varennes?... To punkt ważny; trzeba wiedzieć na pewno, czy nie zabraknie koni.
— Tak, Najjaśniejszy Panie, i mojem zdaniem konie do przeprzężenia czekać będą za miastem od strony Dun.
— Na czem opierasz pan ten projekt?
— Najjaśniejszy Panie, na samem położeniu miasta.
— Objaśnij mi to położenie, hrabio.
— Rzecz łatwa. Najjaśniejszy Panie. Przejeżdżałem kilka razy przez Varennes, od czasu wyjazdu z Paryża i kilka godzin tam przepędziłem. Varennes jest małem miasteczkiem, z szesnasto-tysięczną ludnością, złożone z dwóch części niższego i wyższego miasta, przedzielonych rzeka Aire i mostem. Niech Wasza królewska mość spojrzy tu na mapę... tu. Najjaśniejszy Panie, koło lasów Argonne, na samym skraju...
— O! widzą — rzekł król — droga skręca się ogromnie w lewie, prowadząc do Clermont.
— Tak jest. Najjaśniejszy Panie.
— Ale nie tłomaczy mi to dlaczego mamy zmienić konie za miastem?
— Zaraz to wytłomacze, Najjaśniejszy Panie. Mostu, łączącego obie części, strzeże wieża wznosząca się na ponurem, ciemnem i wąskiem sklepieniu. Tam najmniejsza przeszkoda zamknęłaby wejście; lepiej wiec, żeby przebiec tam końmi wprawionemi do biegu a wziętemi z Clermontu, niż przeprzęgać je o pięć kroków przed mostem; gdyby król był przypadkiem poznany, na dany znak czterech ludzi wzbroni przejazdu.
— Dobrze — rzekł król — zresztą, w razie wahania i ty tam będziesz, hrabio.
— Będzie to dla mnie obowiązkiem i zaszczytem, jeżeli król uzna mnie godnym...
Król wyciągnął znów rękę do Oliviera.
— Więc pan de Bouille wyznaczył już drogę i ludzi?
— Już, Najjaśniejszy Panie, i czeka tylko zezwolenia Waszej królewskiej mości.
— Czy dał panu jaką notę w tym przedmiocie?
Charny wyjął z kieszeni papier złożony, który, skłoniwszy się, oddał królowi.
Król rozwinął i czytał:
„Zdaniem margrabiego de Bouille, oddziały maja być ustawione dopiero w Sainte-Menehould. Gdyby jednak król żądał, aby doszły do Pont-de-Sommevelle, ja tak proponuje rozstawić siły eskorty Jego królewskiej mości.
„1-o. W Pont-de-Sommeyelle, czterdziestu huzarów pułku Lauzun, pod dowództwem pana de Choiseul, który mieć będzie pod rozkazami podporucznika Boudet;
„2-o. W Sainte-Menehould, trzydziestu dragonów pułku królewskiego, dowódzca pan Dandois, kapitan;
„3-o. W Clermont, stu dragonów pułku hrabiego Prowancji i czterdziestu pułku królewskiego, dowódzca hrabia Karol de Damas;
„4-o W Varennes, sześćdziesięciu huzarów pułku Lauzun, pod dowództwem panów Rahrig, de Bouille syna i de Raigecourt;
„5-o. W Dun pięćdziesięciu huzarów, pułku Lauzun, dowódzca pan Deslon, kapitan;
„6-o. W Mouzay, pięćdziesięciu jezdnych z pułku Royal-allemand, z panem Guntzer, kapitanem;
„7-o. Wreszcie w Stenay, pułk Royal-allemand, dowodzony przez pułkownika barona de Mandell“.
— To mi się wydaje dobrem — rzekł król. — Ale pod jakim pozorem oddziały te przez kilka dni stać będą w tych wsiach i miasteczkach?
— Najjaśniejszy Panie, pozór gotów, będą czekały na znaczna sumę pieniędzy, którą ministerjum posyła dla armji północnej.
— No — rzekł król — z widocznem zadowoleniem — wszystko jest obmyślone.
Charny skłonił się.
— Co do pieniędzy — dodał król — nie wiesz pan, czy pan de Bouille, odebrał przesłany miljon?
— Tak jest. Najjaśniejszy Panie; tylko Wasza królewska mość wie, że ten, miljon był w asygnatach, które tracą dwadzieścia na sto.
— Ale czy tak chociaż mógł je zmienić?
— Najjaśniejszy Panie, najprzód znalazł się wierny poddany Waszej królewskiej mości, i tyle szczęśliwy, że mógł sam jeden wziąć sto tysięcy franków bez potrącenia, naturalnie.
Król spojrzał na Oliviera.
— A reszta, hrabio? — zapytał.
— Resztę — powiedział hrabia de Charny — wymienił pan Bouille syn, u bankiera swego ojca, pana Perregaux, który mu wypłacił całą sumę wekslami na dom Betchman w Frankfurcie; dom ten weksel akceptował, więc w danej chwili nie zabraknie pieniędzy.
— Dziękuję, panie hrabio, rzekł Ludwik XVI, teraz musisz mi powiedzieć nazwisko tego wiernego sługi, który może naraził swój majątek dając te sto tysięcy panu de Bouille.
— Najjaśniejszy Panie, ten wierny sługa Waszej królewskiej mości jest bardzo bogaty, nie ma więc żadnej zasługi w tem, co uczynił. Nic nie szkodzi, panie, życzę sobie wiedzieć jego nazwisko.
— Najjaśniejszy panie — rzekł Charny — z ukłonem — on za jedyny położył warunek, ażeby pozostać bezimiennym.
— Jednakże — rzekł król — pan go znasz?
— Znam go, Najjaśniejszy panie.
— Panie de Charny — rzekł wtedy król z godnością, jaką miał w pewnych chwilach — oto pierścień bardzo dla mnie cenny... — I zdjął z palca skromną złotą obrączkę. — Wziąłem go z ręki umarłego ojca, kiedy ją zlodowaciałą całowałem. Ta jest jego wartość dla mnie... nie inna; ale dla serca, które mnie zrozumieć potrafi, pierścień ten droższy będzie nad djament. Powtórz temu wiernemu słudze, to, co ci powiedziałem, panie de Charny i daj mu ten pierścień odemnie.
Dwie łzy potoczyły się z oczu hrabiego Charny; z piersią podniesioną prędkim oddechem, ugiął kolano, aby przyjąć pierścień z rąk króla.
W tej chwili drzwi się otworzyły. Król żywo odwrócił się, bo te drzwi z hałasem otwarte, były przełamaniem praw etykiety i mogły być tłomaczone tylko nagła potrzebą.
Była to królowa; królowa blada z kawałkiem papieru w ręku.
Ale na widok hrabiego, klęczącego przed królem, gdy, całując pierścień, kładł go sobie na palec, wypuściła z rąk papier i wydała okrzyk zdziwienia.
Charny powstał i z szacunkiem skłonił się królowej, która szeptała półgłosem:
— Pan de Charny!... Pan de Charny!... tu... u króla... w Tuileries?
I cicho dodała:
— A ja nic nie wiedziałam!...
Taka była boleść w oczach tej kobiety, że Charny, który nie dosłyszał ostatnich słów, ale je odgadł, postąpił dwa kroki ku niej.
— Przybyłem w tej chwili — powiedział — i miałem prosić króla o pozwolenie powitania Waszej królewskiej mości.
Krew wróciła na lica królowej.
Dawno już nie słyszała jego głosu, a w głosie owej słodyczy, z jaką przemawiał w tej chwili.
Wyciągnęła wtedy obie ręce, idąc ku niemu, ale niedługo jednę z nich oparła na sercu, które pewno biło za gwałtownie.
Charny wszystko widział, wszystko odgadł, jakkolwiek wzruszenia w kilku wierszach tu opisane, trwały tylko chwilę, podczas której król podnosił papier wypadły z rąk królowej, a wiatrem w głąb pokoju podrzucony.
Król czytał, ale nic nie mógł zrozumieć.
— Co znaczą te trzy słowa: „Uciekać!... uciekać!... uciekać!...“ i ta połowa podpisu? — spytał król.
— Najjaśniejszy panie — odparła królowa, to znaczy, że pan de Mirabeau skonał przed chwilą, a to jest jego rada dla nas przed śmiercią.
— Najjaśniejsza pani — podjął król — rady usłuchamy, bo jest dobrą, a nadeszła już chwila nawet jej wykonania.
Potem zwracając się do Oliviera, dodał:
— Hrabio, możesz iść za królową i wszystko jej opowiedzieć.
Królowa spojrzała z kolei na króla i na hrabiego, a zwracając się do pana de Charny:
— Chodź pan, panie hrabio — rzekła.
I wyszła szybko, bo gdyby chwile dłużej została, niepodobnaby jej było ukryć sprzecznych uczuć, rozrywających jej serce.
Charny po raz ostatni skłonił się królowi i udał się za Marją-Antoniną.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.