Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział LIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ LIV.
RADY CAGLIOSTRA.

Wieczorem tego okropnego dnia, gdy ludzie z dzidami przebiegali puste, iluminowane ulice Paryża i na końcach dzid nieśli kawałki chustek zakrwawionych, dwaj ludzie siedzieli w jednym z domów ulicy Ś-go Honorjusza, w jednakiem milczeniu, lecz w odmiennej zupełnie postawie.
Jeden z nich w czarnem ubraniu, siedział przed stołem, z głową wspartą na rękach i pogrążony był w głębokiam marzeniu, albo w głębokiej boleści; drugi w odzieży wieśniaka, przechadzał się wielkimi krokami, z czołem zmarszczonem, z zasępionym wzrokiem i z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. Mijając stół, rzucał, zawsze ukradkiem, badawcze spojrzenie na drugiego.
Człowiek w ubraniu wieśniaka przerwał milczenie:
— Tak, tak, obywatelu Gilbercie, więc to ma znaczyć, że ponieważ głosowałem za śmiercią króla, to jestem rozbójnikiem.
Człowiek w czarnem ubraniu podniósł głowę, wstrząsnął mą melancholijnie, wyciągnął rękę do swego towarzysza i odrzekł:
— Nie, Billot, nie jesteś rozbójnikiem, tak, jak ja nic jestem arystokratą: głosowałeś według swego sumienia, jak ja, według mego: ja głosowałem za życiem, a ty za śmiercią. Zbrodnią jest odejmować człowiekowi to, czego żadna władza ludzka nie jest mu w stanie powrócić!
— Słuchaj, panie Gilbert, podjął Billot, ja teraz przemówię do ciebie moim chłopskim rozumem, a pan odpowiedz mi z całą przenikliwością twego bystrego umysłu. Czy mieliśmy prawo, gdy król probował uciec i przejść do nieprzyjaciół, zatrzymać go w Varennes?
— Tak.
— Czy gdy po zaprzysiężeniu konstytucji 1791 roku, widzieliśmy króla wchodzącego w porozumienie z emigracją i spiskującego z zagranicą, mieliśmy prawo zrobić dzień 20-go czerwca?
— Tak.
— Czy, gdy odmówił swej sankcji prawom, mieliśmy prawo urządzić 10-ty sierpnia, to jest zdobyć Tuilleries?
— Tak.
— Czy mieliśmy prawo, gdy zamknięty w Temple nie przestawał być żyjącym spiskiem przeciwko nam, czy mieliśmy lub, nie mieliśmy prawa stawić go przed Konwencją narodową, wybraną, dla osądzenia działalności jego?
— Mieliście to prawo.
— Jeżeli mieliśmy prawo go osądzić, mieliśmy więc prawo go potępić?
— Nigdy na śmierć.
— Dlaczegóż?
— Bo, choć winny w skutkach, nie był winnym w zamiarach. Czy był tyranem jak go nazywacie? Czy był ciemięzcą ludu? Wspólnikiem arystokracji? Nieprzyjacielem swobód? Nie... nie i nie...
— A więc i pan go sądziłeś z punktu widzenia monarchii?
— Nie, bo a tego punktu, byłbym go zupełnie uniewinnił.
— Czyż nie uniewinniłeś go, głosując za darowaniem mu życia.
— Tak, ale żądałem dożywotniego więzienia. Wierzaj mi, Billot, sądziłem go z większą stronnością, aniżeli chciałem. W ręku mojem, jako syna ludu, waga, którą trzymałem przechyliła się na stronę ludu. Wy patrzyliście na niego zdaleka i nie widzieliście go takim, jak ja: niezadowolonym z władzy, jaką mu pozostawiono, szarpanym z jednej strony przez Zgromadzenie, dla którego był jeszcze za potężnym, z drugiej przez żądną panowania królową, z innej jeszcze przez szlachtę, niespokojną i upokorzoną, przez nieubłagane duchowieństwo, a nakoniec przez swych braci, którzy rozbiegli się po świecie, by szukać w jego imieniu nieprzyjaciół rewolucji. Dla ciebie, Bidot, był to nieprzyjaciel. Otóż twój nieprzyjaciel został zwyciężonym, a człowiek uczciwy nie zabija nieprzyjaciela zwyciężonego. Morderstwo, dokonane a zimną krwią, nie jest sądem, tylko oddaniem na ofiarę. Ale ostrożnie! mówię wam, ostrożnie! Odstręczyliśmy od siebie na pięćdziesiąt, może na sto Lat, tę olbrzymią część ludności, która sądzi sercem rewolucję. Wierzaj mi, mój przyjacielu republikanie najbardziej powinniby opłakiwać Ludwika XVI, bo krew jego spadnie na nich i pozbawi ich rzeczpospolitej.
— Prawda, to co mówicie, panie Gilbert! odpowiedział głos pochodzący ode drzwi.
Obaj mówiący drgnęli i odwrócili się, poczem zawołali jednogłośnie:
— Cagliostro!
— Tak jest, odpowiedział tenże.
I siadłszy pomiędzy nimi, mówił dalej:
— Ty, Billot, głosowałeś za śmiercią — ty, Gilbercie, głosowałeś za życiem. Otóż teraz, czy chcecie posłuchać ostatniej rady? Ty, Gilbercie, zostałeś członkiem Gminy dlatego tylko, aby spełnić obowiązek; ty, Billot, aby dokonać zemsty: obowiązek i pomsta wszystko już spełnione; nie macie tu co robić, — wyjeżdżajcie!
Obadwaj spojrzeli na Cagliostra.
— Tak, ciągnął om dalej, żaden z was nie należy do żadnego stronnictwa; rządziliście się instynktem. Otóż, gdy król już nie żyje, stronnictwa staną naprzeciw siebie, a, stanąwszy raz przeciwko sobie, wkrótce się zniweczą. Które z nich pierwej ulegnie? Nie wiem, ale wiem, że jedne po drugich upadną. Jutro, Gilbercie, poczytają ci za zbrodnię twoje pobłażanie, pojutrze potępią cię, może, Billocie za twoją surowość. Wierzcie mi — w śmiertelnej walce, która przysposabia się pomiędzy nienawiścią, obawą, zemstą, fanatyzmem, mało kto czystym zostanie, jedni powalają się błotem, drudzy krwią. Jedźcie, moi przyjaciele, jedźcie!
— Ależ Francja? — powiedział Gilbert.
— Ależ Francja — powtórzył Billot.
— Francja materjalnie jest ocaloną, rzekł Cagliostro. Nieprzyjaciel jej zewnętrzny pobity, wewnętrzny nie żyje.
— Oh! rzekł Gilbert, Bóg mi świadkiem, że nie żałuję Francji, jeżeli jest ocaloną, mimo swych zbrodni. Ale gdzież pójdziemy?
— Niewdzięczny! — zawołał Cagliostro. — Nie pamiętasz o drugiej swej ojczyźnie, o Ameryce? Czyż byś zapomniał o jej niezmierzonych jeziorach, dziewiczych lasach, stepach, jak ocean obszernych? Czy nie czujesz potrzeby wypocząć na łonie natury, po tych okropnych wstrząśnieniach?
— Czy pojedziesz ze mną, Billot — zapytał Gilbert.
— Czy mi przebaczycie, panie Gilbert? — zapytał Billot, podchodząc do niego.
Rzucili się w objęcia.
— Zatem, rzekł Gilbert, pojedziemy.
— Kiedy? — zapytał Cagliostro.
— No.. za tydzień.
— Pojedziecie dziś wieczór...
— Dlaczego dziś wieczór?
— Bo ja wyjeżdżam jutro!
— A dokąd jedziesz, mistrzu?... — zapytał Gilbert.
— Dowiecie się kiedyś o tem, moi przyjaciele!
— Jak mamy jechać?
— Franklin odpływa za trzydzieści sześć godzin do Ameryki.
— Paszporty?
— Oto są.
— A mój syn?
Cagliostro poszedł drzwi otworzyć.
— Chodź, Sebasitjanie, rzekłł, ojciec cię wzywa.
Młodzieniec wszedł i rzucił się ojcu w objęcia.
Billot westchnął głęboko.
— Zatem, powiedział Gilbert, potrzeba nam już tylko powozu pocztowego.
— Mój, zaprzężony, czeka przed bramą, oświadczył Cagliostro.
Gilbert poszedł do biurka, gdzie było we wspólnej kasie z tysiąc luidorów, i dał znak Billotowi, aby wziął część swoją także.
— Czy będziemy mieli dosyć? — zapytał Billot.
— Mamy więcej aniżeli potrzeba na zakupienie całej prowincji.
Billot rozejrzał się dokoła z zakłopotaniem.
— Czego szukasz, mój przyjacielu? — zapytał Gilbert.
— Szukam, odrzekł Billot, przedmiotu, który byłby mi bezużytecznym, gdybym go znalazł, ponieważ nie umiem pisać.
Gilbert uśmiechnął się, wziął pióro, atrament i papier.
— Podyktuj mi, rzekł.
— Chciałbym pożegnać Anioła Pitoux — powiedział Billot.
— Biorę to na siebie.
I Gilbert napisał. Gdy skończył, Billot zapytał:
— Co pan napisałeś?
Gilbert przeczytał

„Mój drogi Pitoux!

„Opuszczamy Francję: Billot, Sebastjan i ja, i wszyscy trzej ściskamy cię serdecznie.
„Ponieważ zarządzasz folwarkiem Billota sądzimy, że nic ci nie potrzeba.
„Kiedyś prawdopodobnie napiszemy, abyś przybył za nami.

Twój przyjaciel.
„Gilbert“.

— Czy to już wszystko?... — zapytał Billot.
— Jest jeszcze post scriptum, powiedział Gilbert.
— Jakie?
Gilbert popatrzył na dzierżawcę i przeczytał:
„Billot poleca ci Katarzynę“.
Billot przejęty wdzięcznością, rzucił się na szyję Gilberta.
W dziesięć minut później, kareta pocztowa unosząca z Paryża Gilberta, Sebastjana i Billota, toczyła się po drodze do Hawru.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.