Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział XL

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XL.
GDZIE SPOTYKAMY RAZ JESZCZE PANA DE BEAUSIRE.

W liczbie tych przemyślnych, którzy 10 sierpnia obłowili się w Tuileries, znajdował się dawny nasz znajomy, pan Beausire, były gwardzista.
Czytelnicy, którzy przypominają sobie kochanka panny Oliwji, ojca małego Tosia, nie zadziwią się bynajmniej, odnajdując go pomiędzy tymi, co potrzebowali zdać rachunek nie narodowi ale trybunałom, z zysków, osiągniętych ze szkatuł Tuilleries:
Pan Beausire w istocie, wszedł ostatni do pałacu. Był to człowiek zanadto rozumny, aby chodzić pierwszy lub jeden z pierwszych.
Wcale jednak nie przekonania polityczne poprowadziły pana de Beausire do pałacu królów, nie; pan Beausire przybył tam jako amator wyższy po nad te słabości ludzkie, które nazywają się przekonaniami — i miał tylko jeden cel przed sobą: zobaczyć, czy też ci, którzy stracili tron, nie zgubili zarazem jakich kosztowności, łatwiejszych do przeniesienia i ukrycia?...
Dla zachowania pozorów, pan Beausire włożył na głowę czerwoną czapkę, uzbroił się w olbrzymią szablę i umaczał ręce we krwi pierwszego zabitego, którego napotkał. Dzięki temu, ten wilk, ciągnący za armją zwycięską, ten kruk, krążący po walce nad polem bitwy, mógł być wziętym za zwycięzcę. Ci, co słyszeli, jak wykrzykiwał: „Śmierć arystokratom!“ co widzieli, jak plądrował pod łóżkami, jak otwierał szafy i wysuwał nawet szuflady z komód, aby się przekonać, czy nie ukrył się tam jaki arystokrata, wzięli go w istocie za zwycięzcę.
Na nieszczęście jednak pana Beausire‘a, jednocześnie z nim. znajdował się tam człowiek, który nie krzyczał, nie zaglądał pod łóżka, nie otwierał komód, ale który wszedł podczas ognia, bez broni, wraz ze zwycięzcami — i choć sam nie zwyciężał, przechadzał się z rękoma w tył założonenmi jakby w publicznym ogrodzie, zimny i spokojny, w wytartem, ale czystem ubraniu, a podnosił głos kiedy niekiedy, aby zawołać:
— Nie zapominajcie, obywatele, że zwycięzca nie zabija kobiet i nie rusza kosztowności!...
Co się tyczy tych, którzy zabijali mężczyzn i wyrzucali meble oknami, nasz przechadzający się, nie uważał za stosowne zabraniać im tego.
Spostrzegł on, na pierwszy rzut oka, że pan Beausire nie należał do ostatnich.
To też około w pół do dziesiątej wieczór, Pitoux, który wystawał na warcie w przedsionku Zegara, spostrzegł zbliżającego się olbrzyma; olbrzym ten grzecznie ale stanowczo, jak gdyby miał rozkaz zaprowadzania porządku w nieporządkach i wymierzania sprawiedliwości, powiedział:
— Kapitanie, schodzić tu będzie człowiek w czerwonej czapce, z szablą w ręku, przytrzymasz go i każesz zrewidować swoim ludziom: ukradł pudełko z brylantami.
— Panie Maillard. zrobię wszystko, co rozkażesz! O! pan jesteś prawdziwym patrjotą!
— Chlubię się z tego i dlatego też chcę, abyśmy nie pozwalali hańbić nazwy, do której mamy prawo. Baczność! oto ten człowiek.
W istocie, w tejże chwili pan Beausire schodził ze schodów przedsionka, wywijając wielką szablą i krzycząc:
— Niech żyje naród!
Pitoux dał znak dwom swoim ludziom, aby nieznacznie zajęli stanowisko po obu stronach drzwi, sam zaś oczekiwał Beausire’a na ostatnim stopniu schodów.
Łotrzyk zauważył widać ten manewr, bo zatrzymał się i jak gdyby coś zapomniał, chciał powracać na górę.
— Za pozwoleniem, obywatelu!... zawołał Pitoux, tędy się wychodzi.
— Tędy?
— Ponieważ zaś mamy rozkaz opuścić Tuilleries, proszę wyjść z łaski swojej.
Beausire podniósł głowę do góry i zaczął znów schodzić.
Stanąwszy na ostatnim stopniu, poniósł rękę do czerwonej czapki i, udając żołnierską butę, zapytał:
— No jakże, kolego, czy można wyjść, czy nie?
— Można; ale przedtem, trzeba się poddać małej formalności, odpowiedział Pitoux.
— Jakiejże to, mój piękny kapitanie?...
— Trzeba się dać zrewidować.
— Co, rewidować patrjotę, zwycięzcę, człowieka, który tylko co wytępiał arystokratów?...
— Taki jest rozkaz, kolego, jeżeli zachodzi między nami jakie koleżeństwo, schowaj zatem swoją wielką szablę do pochwy, bo już ci niepotrzebna i poddaj się, bo inaczej będę zmuszony użyć siły.
I Pitoux pochwycił rzekomego patrjotę prawą ręką, lewą wyrwał mu szablę, złamał jej ostrze, a rękojeść rzucił zdala od siebie.
— Dalej, przyjaciele!... zawołał popychając byłego sierżanta między swoich ludzi, zrewidujcie pana de Beausire!...
— No to rewidujcie!... — oświadczył Beausire, i rozpuścił ręce jak ofiara — rewidujcie!..
Nie czekano na pozwolenie pana de Beausire, ale ku wielkiemu zdziwieniu kapitana Pitoux a szczególniej też Maillarda, po przetrząśnięciu wszystkich kieszeni, nie znaleziono w nich nic oprócz talji kart wytartych i jedenastu sous.
— Poszukajcie no jeszcze!... — powiedział Pitoux, którego największą cnotą była cierpliwość.
Szukano znowu, ale i tym razem bez skutku. Pan Beausire triumfował.
— Idź pani... — oświadczył Pitoux, jesteś wolnym!...
Beausire skłonił się poufale i odszedł.
Pitoux szukał wzrokiem Maillarda, ale go już nie było.
— Czy widzieliście pana Maillard?... zapytał.
— Zdaje mi się, że powrócił na górę, rzekł jeden z żołnierzy.
— Miałeś słuszność, bo schodzi oto właśnie.
Maillard szedł w istocie z góry, przeskakując naraz po parę schodów był za chwilę w przedsionku.
— No... — zapytał, znaleźliście co?...
— Nie, odrzekł Pitoux.
— Ja zatem byłem szczęśliwszy, znalazłem pudełko.
— Nie mieliśmy więc słuszności.
— Przeciwnie, mieliśmy najzupełniejszą.
I Mallard, otworzył pudełko i wyciągnął złotą oprawę, ogołoconą z kosztownych kamieni.
— Hę, co to ma znaczyć... zapytał Pitoux.
— To znaczy, że ptaszek przewidywał co go spotka, powyciągał więc djamenty, a oprawę z pudełkiem porzucił w gabinecie w którym go znalazłem.
— A cóż się stało z brylantami?...
— Musiał je ukryć jakimś sposobem.
— W którą się stronę udał?... zapytał Maillard.
— Skręcał na nadbrzeże.
— Bądź zdrów — kapitanie.
I wyciągając swoje długie nogi, puścił się w pogoń za panem Beausire.
Pitoux pozostał zdumiony i rozmyślał jeszcze nad szczególniejszym wypadkiem, gdy zdało mu się, iż zobaczył zbliżającą się hrabiny de Charny. Następnie zaszły wypadki, przedtem już przez nas opowiedziane i których nie uważaliśmy za stosowne łączyć z ostatnim rozdziałem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.