Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Dnia 28-go lipca, jakby dla uzasadnienia proklamacji o niebezpieczeństwie ojczyzny, nadszedł do Paryża manifest z Koblencji.
Według manifestu, winnym był każdy Francuz; każde miasto, każda wieś powinna być zniszczoną i spaloną; co zaś do Paryża, tego nowego Jeruzalem, nie pozostanie z niego kamień na kamieniu! Łatwo zrozumieć wybuch spowodowany tą odezwą: była to iskra, padająca na prochy. Wszystkie serca zadrżały, wszyscy się zatrwożyli, wszyscy przygotowali się do walki.
Wybierzmy z pomiędzy tych wszystkich ludzi jednego człowieka, o którym już słyszeliśmy, wybierzmy Barbaroux. Pisał on w początkach lipca do Rebecqui: „Przyślij mi pięciuset ludzi takich, coby umrzeć potrafili“.
Burza była w powietrzu, bezmyślne chmury przebiegały z północy na południe, ze wschodu na zachód.
Barbaroux nadał im kierunek, zgromadził je nad łupkowym dachem Tuileries.
Gdy jeszcze nikt nie miał stałego postanowienia, on pisał do Rebecqui: „Przyślij mi pięciuset ludzi, którzyby umrzeć potrafili“.
Niestety! Prawdziwym królem Francji był ten król rewolucji, który żądał tych pięciuset ludzi i otrzymał ich za pierwszem wezwaniem.
Robecqui sam ich wybierał z partji francuskiej w Awinjonie.
Walczyli od lat dwóch, a nienawidzili od dziesięciu pokoleń. Bili się w Tuluzie, w Nimes, w Arles, byli stworzeni do krwi; o zmęczeniu nie mówili nigdy.
Na dzień oznaczony puścili się w podróż 22-milową, jakby w zwyczajną przechadzkę.
Byli to cierpcy marynarze, surowi wieśniacy, o twarzach osmolonych afrykańskim sirocco, lub północnym wiatrem gór Ventoux; ręce mieli poczerniałe od smoły, stwardniałe od prac.
Gdzie tylko przechodzili, nazywano ich zbójcami.
Przybyli wreszcie do Paryża.
Ta mała garstka z oczyma błyszczącemi, z twarzą ogorzałą, ze słowami ostremi, przeszła cały Paryż, od ogrodu królewskiego do Pól Elizejskich, śpiewając Marsyljankę.
Obozowali na Polach Elizejskich, gdzie nazajutrz miał być dla nich bankiet urządzonym.
Bankiet odbywał się w istocie między Polami Elizejskiemi a mostem Zwodzonym, a o dwa kroki stały uszykowane bataljony grenadjerów.
Była to gwardja królewska, a stanowiła szaniec pomiędzy dworem i nowo przybyłymi.
Marsylczycy i grenadjerzy byli nieprzyjaciółmi.
Zaczęli od ostrych wzajemnych wymówek, potem zaczęli się kułakować, a na pierwszy widok krwi, marsylczycy zawołali: „do broni“, skoczyli po karabiny ustawione w kozły i nastawili bagnety.
Grenadjerzy paryscy zostali odparci, lecz mieli poza sobą Tuileries z kratami. Most Zwodzony zasłonił ich ucieczkę, podniósłszy się w górę.
Uciekający znaleźli schronienie w pokojach królewskich, a wieść niesie, że jednego ranionego opatrywała sama królowa.
Związkowi marsylczycy, bretoni i delfinat, liczyli razem około pięciu tysięcy; nie była to potęga fizyczna lecz moralna.
Dnia siedemnastego lipca, wysłali adres do Zgromadzenia:
„Ogłosiliście, że ojczyzna w niebezpieczeństwie, ale czy nie wystawiacie jej sami na zgubą, odwlekając ukaranie zdrajców?... Ścigajcie Lafayetta, zawieście władzą wykonawczą, odwołajcie dyrektorów z departamentów, przywróćcie władzą sądową.
Dnia trzeciego sierpnia, Pétion wznowił toż samo żądanie.
Pétion lodowatym swoim głosem, w imieniu gminy zażądał powołania ludu do broni.
— Gmina... mówi Pétion, oskarża przed wami władzą wykonawczą. Aby uleczyć cierpienia Francji, trzeba szukać ich źródła i nie tracić ani chwili. Pragnęlibyśmy, aby odjąć władzą Ludwikowi XVI, a że konstytucja opiera się temu, żądamy aby go zdetronizować. Czy słyszycie tego króla Paryża, który oskarża króla Francji, tego króla Ratusza, który wypowiada wojną królowi Tuileries...
Zgromadzenie ulękło się strasznych środków, jakie mu przedstawiono.
Kwestja detronizacji została odłożoną na dziewiąty sierpnia.
Dnia ósmego Zgromadzenie oświadczyło, że nie ma zasady do oskarżenia Lafayetta.
Zgromadzenie cofało się zatem widocznie.
Co postanowi nazajutrz o detronizacji?... Czy sprzeciwi się również ludowi?...
Niechaj się strzeże!... Niech pamięta, co się dzieje!...
Dnia trzeciego sierpnia, kiedy Pétion wniósł żądanie detronizacji, przedmieście Saint-Marceau zniecierpliwione tą walką, która nie jest ani pokojem, ani wojną, wysyła deputację do sekcji Quinze-Vingt (szpital ślepych św. Ludwika) z zapytaniem braci z przedmieścia św. Antoniego:
— Jeżeli pójdziemy na Tuileries, czy pójdziecie z nami?..
— Pójdziemy!... odpowiedziano.
Dnia czwartego sierpnia Zgromadzenie potępia proklamację powstańczą sekcji Monconseil.
Dnia piątego Gmina odmawia ogłoszenia dekretu.
Nie dość, że król Paryża wypowiada wojnę królowi Francuskiemu, Gmina jeszcze staje w opozycji ze Zgromadzeniem.
Wszystkie te wiadomości dochodziły marsylczyków. Mieli oni broń, ale nie mieli nabojów.
Domagali się ich gwałtownie, lecz nie dostawali.
Dnia czwartego wieczorem, w godzinę po otrzymaniu wiadomości, że Zgromadzenie potępiło akt powstania sekcji Monconseil, dwóch młodych marsylczyków udało się do merostwa.
Zastali w biurze dwóch oficerów municypalnych: Sergenta i Panisa.
— Czego chcecie?... spytali urzędnicy.
— Nie wolno ich wydawać! — oświadczył Panis.
— Nabojów! — odpowiedzieli młodzi ludzie.
— Niewolno wydawać nabojów?... Ale godzina walki się zbliża, a my nie mamy czem jej podtrzymać!...
Czy po to nas sprowadzono do Paryża, aby pozwolić nas wymordować?...
Pierwszy z młodych marsylczyków wyciągnął z za pasa pistolet.
Sergent uśmiechnął się ironicznie.
— Co to, pogróżki, młodzieńcze!... rzekł, myślisz, że groźbami nastraszysz członków Gminy?...
— Kto tu mówi o pogróżkach!... zawołał młody człowiek, ten pistolet nie dla ciebie przeznaczony, lecz dla mnie!...
I przykładając broń do skroni, zawołał: Prochu!.. nabojów!... lub, słowo marsylczyka, że w łeb sobie wystrzelę!...
Sergent miał imaginację artysty, a serce francuza: odczuł, iż ten krzyk młodego człowieka, był echem całej Francji.
— Panie! rzekł do kolegi — jeżeli on się zabije, jego krew spadnie na nasze głowy!...
— Mniejsza o to, zdaje mi się, że nadeszła chwila, w której nam głów naszych oszczędzać nie wolno... odpowiedział Sergent. — Zresztą, każdy odpowiada tylko za siebie: ja stawiam moją łepetynę, ty możesz nie iść za moim przykładem.
Wziął pióro, napisał rozkaz wydania nabojów marsylczykom i podpisał takowy.
— Daj!... rzekł Panis, gdy Sergent skończył.
I podpisał także.
Gdy marsylczycy otrzymali naboje, wiedzieli, że nie dadzą się wymordować bezkarnie.
Uzbrojeni podali groźną petycję do Zgromadzenia, a Zgromadzenie nietylko ją przyjęło, ale dopuściło podających do udziału w posiedzeniu.
W dniu czwartym sierpnia, to jest w dniu, w którym Zgromadzenie potępiło proklamację powstańczą sekcji Mon conseil, w dniu, w którym marsylczycy rozdali pięciuset ziomkom swoim naboje, otrzymane od Panisa i Sergenta, miało także miejsce zebranie na bulwarze du Temple. Kamil Desmoulins mówił tam za siebie i za Dantona; Carra trzymał pióro i kreślił plan powstania.
Po posiedzeniu udano się do byłego członka konstytuanty, Antoniego, zamieszkałego przy ulicy St. Honoré, wprost kościoła Wniebowzięcia, u stolarza Duplay, w tym samym domu, co Robespierre.
Gdy pani Duplay zobaczyła wchodzącą całą bandę burzycieli, zawołała przerażona:
— Ależ, panie Antoni, czy chcecie zamordować pana Robespierre?...
— Wcale o nim nie myślimy!... odpowiedział były członek konstytuanty, wcale nie o niego nam idzie. Jeżeli się boi, może się schować.
O północy, plan skreślony przez Carra, posłano Santerowi i Aleksandrowi, dwom przywódcom przedmieścia.
Aleksander chciał zaraz wyruszyć, lecz Santerre odpowiedział, że przedmieście nie jest przygotowane.