I Sfinks przemówi.../„Zaczarowane koło“, Lucjana Rydla
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | „Zaczarowane koło“, Lucjana Rydla |
Pochodzenie | I Sfinks przemówi... |
Wydawca | Instytut literacki „Lektor“ |
Wydanie | pośmiertne |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie |
Miejsce wyd. | Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Wstań pieśni, wstań z drgających strun
I dzwoń i dźwięcz!...
Przez blask wieczorny złotych łun,
Przez triumfalne łuki tęcz
Płyń w lazurową nieba toń
I dźwięcz i dzwoń!...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Powstała piosenka, powstała nawet cała pieśń i drgały struny wrażeń przez blask teatralnych kinkietów, przez triumfalne łuki złoconego proscenjum i płynęły w lazurową toń duchowego rozmarzenia w duszę widza. Poeta chciał, by to, co on wyśpiewa, szło w „szkarłatny odmęt krwawych skier“ — i szło w ten odmęt ludzkich zbrodni i namiętności i świeżej pieśni, jak śpiew skowronka, jak liście róż, gdy z nich rosa spadnie.
Bo napozór to „Zaczarowane koło“ nie ma żadnej wspólnej nici i zdaje się tylko nagromadzoną masą epizodów. A przecież tam jest nić, krwawa nić, straszna nić. Tam jest zbrodnia — cała ludzka zbrodnia — we wszelkich odcieniach. Tam jest cała nędza ludzkiej duszy, skąpana w krwi, stężała w trupach. Tam jest podła strona ludzkiej natury w oświetleniu siedmiu grzechów głównych. Tam jest to, co nas żre, co nam mordercze narzędzie w rękę wciska, co z nas robi tych z „dołu“ — z krainy upadłej pychy“ — lub w chwili szału dreszczem płomiennym zasłania. Tę pieśń „Zaczarowanego koła“ zbierał autor nie tylko
W wichrów szumie
I w milczącej głuszy
I w zachwycie i w zadumie
I w tym żalu, co nie umie
Wyśpiewać się z duszy...
Bo tam główną dla mnie nicią jest cały sznur zbrodni, a na ten sznur dwóch szatanów w księżycową noc nawłóczy dusze ludzkie, z których ścieka krew czarna, cała spieczona od namiętności, od gorączki zmysłowego pożądania lub bezbrzeżnej, magnackiej pychy, pijaństwa i samolubstwa.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Dwóch jest szatanów w sztuce Rydla — dwóch nerwowych, jak skra ogniowa, kusicieli o palących słowach. To — Kusy, ten nasz krotochwilny Kusy w purpurowym fraczku, z harzopfem, podrygujący, trochę bon enfant, wodzący baby po błocie, rechocący jak żaba w stawie. — On kusi lud, jest z nim za pan brat, ma do tych „prostych“ dusz dostęp nader łatwy. Tam w chłopach wrą jeszcze żywiołowe potęgi. Tam — miłość gotowa w swej obronie do zbrodni i gdy żal za serce „chyci“ młynarkę, bo Jasinek ją rzuca, to już w ucho wrzucić słowa
„Weź z nim krwawy ślub“ —
— łatwo i dostępnie. Krew gra — siekiera błyśnie i trup męża leży w leśnej gęstwinie z szeroko otwartemi oczyma. Tak robi Kusy — dochodzi łatwo do celu i chichocze figlarnie dokoła swej ofiary.
Inne, trudniejsze zadanie ma drugi szatan Boruta. Ta w stroju lisowczyka, długa, tajemnicza, zagadkowa postać krasomówcą jest i dyplomatą.
Nie po bagnach jeziora włóczy on swe upatrzone zdobycze, po bagnach szlacheckich komnat, w których płyną strugi wina, rozlane ze szklanic „panów braci“ — przy wiwatach, wznoszonych na cześć dławionego pychą wojewody. On, ten szlachecki demon, musi grać na strunie pychy, aby złowić w swe sieci duszę szlachcica. I za dygnitarską, ziemską godność, ten magnat oddaje mu życie... brata, a lisowczyk w piekielnej purpurze mota dokoła niego całą ognistą sieć, w którą, jak ongi Twardowski, wpada wojewoda. Różnica pracy tych dwóch demonów widoczna. Idą dwiema ścieżkami, lecz idą razem, pomagając sobie wzajemnie. I za sprawą skazanego niewinnie na śmierć chłopa ginie magnat w huku grzmotów i płomienia, bo jedna zbrodnia rodzi drugą, jedna wina ciągnie za sobą drugą winę.
Zaczarowanem kołem jest istnienie ludzkie, kołem, w którem kręcą się istoty żywe, smagana ognistemi rózgami własnych namiętności. Straszne to koło, błędne, z którego wyrywają się tylko wybrani. Reszta obraca się w niem aż do braku tchu, czasem nóż bratobójczy błyśnie, czasem jęk obłąkanej kobiety zawodzi, czasem mara zamordowanego pojawi się w szeleście migających śmig wiatraka, czasem buława, jak złota pochodnia zaświeci i zgaśnie. A tło tego koła krwawe i serca tych istot, dręczonych namiętnościami, krwawe, a ręce ich ociekłe od krwi, wznoszą się w górę z rozpaczą i prośbą o wstrzymanie wiru koła, w które je wrzuciła nieubłagana twórcza potęga. — Lecz, napróżno. Dwaj szatani w noc księżycową biegają po lesie, wkradają się do kurnych chałup, do dworów magnackich i chichotem płoszą sen, dusze wtrącają w koło — a potem smagają rózgą swego śmiechu, swych głosów, swych szeptów i próśb.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Lecz pieśni, które Rydel zamknąć chciał w swej sztuce, zbierał nie tylko z płaczących szatańskich źrenic. One
Szeptały mu swoje głosy
W każdej wierzbie srebrnowłosej
W brzozach i topolach.
Szły Skowronkiem pod niebiosy
Echem grały w polach.
I dlatego powstał Maciuś, dlatego jak kwiat, jak promień słońca zjawia się co chwila wojewodzianka. To, co oni mówią, to jest „śpiewne granie“ — zbierane cichą nocą — nocą księżycową. Nasłuchać się nie można ich śpiewania. Gdy znikną, ginie jasność czysta i niezwykłym wabiąca czarem. Jeszcze jedna mi majaczy postać, potężna, wielka, wspaniała. To dziadek leśny — ten, który strzeże lasu smukłych świerków o brodatej korze.
I ten cały mchem pokryty starzec, to dusza lasu, ta dusza, co to o zachodzie słońca takim dziwnym jękiem wśród boru zawodzi. To dziad leśny skarży się na bezbożne siekiery, które dla grosza niszczą mu jego świątynię. I oni wszyscy, Maciuś, dziad leśny, wojewodzianka, żyją tylko księżycem, błękitem, śpiewem ptaków, wonią świerków. Pudrowana lalka, bosy naiwny pastuch i pół‑bóg leśny mają jednakie dusze, otulone w czyste uwielbienia natury i miłością dla niej dyszące. Do nich zbrodnia przystępu nie ma. Zasłuchani w pieśń, którą grają leśne ptaki, sami są pieśnią i wzlatują ponad zaczarowanem kołem, ponad purpurową krwią, w której się pławią wojewoda, młynarka, parobek i inni. W sercach swych, w poetycznym czarze swych rozmarzonych serc, znajdują dość siły do lotu, i jak te skowronki, o których Maciuś mówi tak pięknie, wiszą w powietrzu bez kropli krwi na skrzydłach swych dusz.
A pod niemi wre bratobójcza walka i stygnie trup młynarza, czernieje szubienica, na której wiatr kołysze drwala‑wisielca i najgroźniejszy ze wszystkich majaczy trup zmarłego hetmana, którego zabiła myśl — zawistnego brata.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Ktoby szukał w sztuce Rydla tak zwanej „akcji“ — intrygi — ten dozna zawodu. Mierzyć fantazję poety miarą sztukorobów trudno. Rydel nie mógł i nie chciał się krępować perspektywą teatralną. Należy więc przyjąć „Zaczarowane koło“ bez zastrzeżeń i patrzeć na nie, jako na pieśń udramatyzowana i niewymownie piękną. Silna jest chwilami, to znów delikatna i przeźroczysta. Założony więc cel jest osiągnięty.
Rydel choć wprowadza bardzo realistyczne postaci chłopów, to przecież nadaje im tak piękną poezję, że ani na chwilę nie wyprowadziłby widza z nastroju — gdyby... Gdyby wszyscy artyści zrozumieli i grali tak, jak grać powinni. Nie znam bowiem trudniejszych ról do grania, jak kilka ról w „Zaczarowanem kole“. Przedewszystkiem odnosi się to do roli młynarki. Grała ją pani Stachowicz. Główny nacisk artystka ta położyła na stronę charakterystyczną roli. Podkreślała, wydobywała jaskrawe efekta i osiągała ten skutek, że śmiano się i bawiono.
Jeżeli pani Stachowicz chciała bawić, to jej się to udało — lecz ani na chwilę nawet nie było w duszy tej chłopki odrobiny rozmiłowania poetycznego, szczególniej w pierwszych aktach. Dopiero w scenie obłąkania pani Stachowicz odszukała trochę poezji i złączyła ją z realnymi szczegółami dość szczęśliwie. Wytrwała jednak do końca w charakterze i raz jeszcze powtarzam, że jeśli tak rolę pojęła, to przeprowadziła z prawdziwą siłą.
Maciusiem był pan Nowacki. Dał nam niezmiernie ładną postać, ciepłą — i on właśnie szczęśliwie kojarzył w sobie te dwa pierwiastki poezji i realizmu. Umiarkowany w ruchach — nadzwyczaj poetyczny w chwili wypowiadania legendy o Matce Boskiej, bardzo delikatny i dyskretny w objawach humoru, był miłem zjawiskiem i wysoce artystycznem.
O panu Romanie pisać chyba zbyteczne. Trzeba go zobaczyć w roli tego Jaśka, bo tego wrażenia doprawdy opisać nie można. To samo się odnosi do pana Solskiego w roli drwala. W piątym akcie niema jego odpowiedzi na pytania wojewody, to cała tragedja oniemiałej już z bólu i strachu duszy, a wyjście na szubienicę, to stopniowe opadanie z sił, jest arcydziełem w swoim rodzaju. Pan Wysocki w roli dziadka leśnego, nie miał dość siły, ani warunków zewnętrznych, potrzebnych do oddania tej roli. Dziad leśny, gdy broni lasu przed siekierą drwala, rośnie prawie w oczach i staje groźny i straszny na straży swych praw i swych drzew świętych. Pan Wysocki jest nader utalentowanym artystą, ale według mnie, powinien był dublować rolę Maciusia z panem Nowackim.
Jako Kusy, pan Feldman, był znakomitym. W niczem nie przypominał Kozodoja, co było dla mniej utalentowanego i wprawnego artysty niezmiernie łatwem niebezpieczeństwem. Zwinny, pełen humoru, pijanica, uwijał się jak iskra po scenie. Pan Węgrzyn był inteligentny, ale za blado rezonował, a za mało kusił. Więcej póz‑by się przydało — póz i wypunktowań myśli. Pan Chmieliński dźwigał rolę wojewody, trudną i niewdzięczną. Wiadomo, jak piękną dykcję ma pan Chmieliński i jak mówi wierszem.
Rolę p. Klimontowicza stanowczo powinien był grać p. Woleński. Wystawa była staranna, dekoracje piękne, najady cokolwiek chybiły. Jezioro jednak było całe srebrnoniebieskie, „paprocie kryły świerkowych korzeni kolana — w powietrzu woń, mdłe pół‑blaski, pół‑cienie majaczyły w borze“ i pełno było poezji dokoła na scenie i ze sceny całe potoki płynęły w dusze publiczności.
A o poezję tak trudno, jak o poetę czystej wody. Więc chwytać ją należy — chwytać, gdy nam ją podają w złotej oprawie i w błękitnych blaskach księżycowej nocy.
Biedne pieśni mojej duszy
Co się z wami stanie?
Czy was przyjmą ludzkie uszy
I czy jaką pierś poruszy
Śpiewno wasze granie?...
Poruszyły ludzkie dusze, bo są bardzo piękne i prawdziwie natchnione...