Józef Balsamo/Tom IX/Rozdział CXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Józef Balsamo |
Podtytuł | Romans |
Wydawca | Wende i spółka |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Drukarnia „Rola“ J. Buriana |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Joseph Balsamo |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IX Cały tekst |
Indeks stron |
Po jakimś czasie Rousseau uspokoił się i zaczął obserwować towarzystwo; widział wkoło siebie damy kokietujące jak pasterki, słyszał głosy męskie fałszujące i profanujące jego kompozycję. Następczyni tronu śpiewała nieźle, lecz była złą aktorką, zresztą miała głosik tak słaby, że ją zaledwie słychać było. Król skrył się w swej loży i emablował damy. Delfin był suflerem; całość szła po królewsku źle.
Rousseau kręcił się na krześle, był jak na mękach, wtem spostrzegł wśród całej trupy anielsko-piękną dziewczynę, ubraną w gustowny strój wieśniaczki; miała głos cudowny, porywający. Rousseau cały w słuch się zamienił. Delfinowa spostrzegła zmianę fizjognomji filozofa i, chcąc może wywołać komplement, zbliżyła się do niego.
— Panie Rousseau, proszę, powiedz prawdę, czy bardzo źle idzie to wszystko?
Rousseau wsłuchany jeszcze w czarowne dźwięki, które drżały w powietrzu, nic nie odpowiedział.
— Panowie i panie, zawołała Marja-Antonina, pomyliliśmy się, a pan Rousseau nie śmie nam zwrócić uwagi. Proszą cię, mistrzu, naprowadź nas na dobrą drogą.
Ale Jan-Jakób śledził wzrokiem piękną pasterką.
— Ach, przerwała delfinowa milczenie, to panna de Taverney musiała się pomylić!
Andrea zaczerwieniła się, czuła wszystkie spojrzenia na sobie.
— Nie! nie! zawołał filozof, to nie wina tej pani, ona śpiewa, jak anioł!
Pani Dubarry rzuciła na Rousseau wzrok ostrzejszy od sztyletu.
Pan de Taverney uśmiechnął się rozkosznie.
— A tobie czy także ten głos się podoba?... — zapytała faworyta Ludwika XV.
— Przyznam ci się, że nie słyszałem dobrze, zresztą ażeby móc wyróżnić jeden głos wśród takiego chaosu, trzeba być znawcą wytrawnym.
Rousseau dał w tej chwili znak orkiestrze i chór powtórzył śpiew poprzedni. Filozof z przyjemnością zauważył ukłon pana de Jussieu. Nareszcie ktoś z dworu królewskiego ukłonił mu się przecie, jak należy; Andrea zarumieniona, niby wiśnia, powtórzyła swoją arję. Przez cały ciąg próby pani Dubarry rozmawiała z królem, chciała za jaką bądź ceną przykuć jego uwagą do siebie. Tymczasem z dwóch stron estrady uformowały się dwa kółka; z jednej strony delfinowa, miła jak zawsze, czarowała swym uśmiechem i porywającym humorem; przy niej stary i dowcipny Richelieu wodził rej między młodzieżą. Śmiechy wybuchały co chwila i niepokoiły mocno hrabinę Dubarry i jej wielbicieli, stojących po przeciwnej stronie salonu.
— Zdaje mi się — mówił Richelieu — iż panna de Taverney ma głos ładny, co się zowie.
— Ładny to mało, cudowny! — odpowiedziała Marja-Antonina.
Przez egoizm jedynie nie oddałam jej roli Coletty, bo, co prawda, ponieważ urządziłam to wszystko dla mojej przyjemności, chciałam więc mieć główną rolę.
— Jestem pewny, iż panna de Taverney nie zaśpiewałaby jej lepiej od Waszej Królewskiej Wysokości.
— Panna de Taverney jest znakomitą śpiewaczką, wtrącił zachwycony Rousseau.
— Widzisz marszałku — rzekła delfinowa. — Przyznam się wam, moi panowie, że to ona wyuczyła mnie mojej roli; baronówna tańczy przytem zachwycająco, a ja nie posiadam tego talentu.
Można sobie wyobrazić efekt, jaki te słowa wywarły na zgromadzeniu, to jest na królu, pani Dubarry i na całej falandze ciekawych intrygantów i zazdrosnych, bo obojętnych niema na dworach królewskich. Delfinowa prosiła Andreę o powtórzenie raz jeszcze romansu. Król wychylił się z loży z takiem ukontentowaniem, iż hrabinie krew uderzyła do głowy.
Niegodziwy marszałek oddychał zemstą; zbliżył się do barona de Taverney i utworzył łącznie z nim grupę, której śmiało możnaby było nadać nazwę: „Hipokryzja i sprzedajność“.
Dubarry nie mogła pokonać gniewu i, wbrew wszelkiej etykiecie, powstała, gdy Ludwik XV siedział jeszcze na miejscu. Dworacy przeczuwali burzę, zgadywali, iż niedługo faworyta będzie mogła zaintonować romans, zaczynający się od słów:
„Straciłam kochanka
Colin mię opuszcza i t. d.”
— Czy widzisz?... — szepnął marszałek baronowi — Andrea ma powodzenie niesłychane; wyjdźmy stąd dodał i zaciągnął de Taverneya na korytarz, oddzielony od salonu oszklonemi drzwiami; pchnął je, lecz nie mógł ich otworzyć. Richelieu szarpnął drzwi z całej siły i zdziwił się niepomału, ujrzawszy po drugiej ich stronie chłopaka z koszem kwiatów na ręku, który przypatrywał się przez szyby towarzystwu zebranemu w salonie.
Gilbert, bo to on był, drgnął z przestrachu.
— A! to oni — rzekł Taverney do marszałka.
— Co za on? znasz go baronie? — zapytał książę.
— Skąd ty się tu wziąłeś, łotrze? — zapytał de Taverney ogrodnika.
Gilbert odpowiedział dumnie:
— Przyszedłem popatrzyć.
— Zamiast pracować — dodał książę.
— Robotę na dziś przypadającą skończyłem — odrzekł grzeczniej nieco Gilbert.
— Wszędzie cię pełno, leniuchu! — zawołał ze złością baron.
— No, no, leniuchu! — powtórzył jakiś głos.
— Gilbert nie jest wcale leniuchem, proszę nie obrażać mego ucznia.
Taverney odwrócił się i poznał w mówiącym pana de Jussieu. Zacisnął zęby ze złości.
— Lokaje także tutaj? — mruknął do księcia.
— Cicho! cicho!... — odparł marszałek. — Patrz Nicolina jest także... patrz tu... dalej...
Rzeczywiście, baron spostrzegł wśród dwudziestu może osób ze służby, piękną głowę i śmiejące się oczy subretki.
— Chodźmy, chodźmy — rzekł Richelieu do barona, coś mi się zdaje, iż cię Jego Królewska Mość poszukuje...
Dwaj przyjaciele wrócili do salonu. Dubarry rozmawiała z księciem d’Aiguillon, który pomimo to, nie spuszczał oczu ze swego wuja. Rousseau, zachwycony Andreą, wpatrywał się w nią, jak w obraz, gdy delfinowa udała się do buduaru i dała w ten sposób znak wszystkim artystkom i artystom, iż nadszedł czas zmiany toalet. Richelieu zbliżył się do loży królewskiej, po chwili wrócił do przyjaciela z palcem na ustach.
Taverney zbladł ze wzruszenia.
— Chodź za mną — szepnął marszałek i wprowadził barona tylnemi drzwiami do loży, gdzie usłyszeli co następuje:
— Czy mam czekać z kolacją na Waszą Królewską Mość? — zapytała Dubarry.
— Jestem tak znużony hrabino... że musisz mi przebaczyć... nie mogę ci służyć dzisiaj.
Hrabina zatrzęsła się z oburzenia, skłoniła się nisko i wyszła.
Prawie we drzwiach spotkała delfina, który udał, że jej nie widzi.
— Królu, czyż będziemy mieli zaszczyt widzieć cię przy naszym stole w Trianon?
— Dziś nie, mój synu, w tej chwili odmówiłem właśnie hrabinie; bawcie się jak najlepiej, moje dzieci, chcę dziś pozostać sam.
Delfin skłonił się i wyszedł śpiesznie.
Król dał wtedy znak Richelieu’mu.
— Mam ci coś powiedzieć, książę....
— Najjaśniejszy Panie...
— Jestem bardzo niezadowolony. Chcę cię prosić, abyś wytłumaczył mi jedną rzecz.
Będę dziś sam, dotrzymaj mi towarzystwa przy kolacji.
Ludwik XV spojrzał na barona.
— Zdaje mi się, że znasz, książę, tego pana?
— Barona de Taverney? Znam, Najjaśniejszy Panie.
— A! to zapewne ojciec tej cudnej śpiewaczki?...
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie.
— Słuchajno, książę.
Król szepnął coś Richelieu’mu na ucho.
Taverney zacisnął zęby, aby nie okazać wzruszenia.
Król oddalił się natychmiast.
— Chodź za mną, — szepnął książę baronowi, — tylko ostrożnie, aby nie zwrócić niczyjej uwagi.
— Gdzie pójdziemy? — spytał cichutko Taverney.
— Zobaczysz.
Książę wysunął się z loży, baron podążał o dwadzieścia kroków za nim i tak doszli do apartamentów króla. Richelieu wszedł do salonu, baron pozostał w przedpokoju.