Józef Balsamo/Tom IX/Rozdział CXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Józef Balsamo |
Podtytuł | Romans |
Wydawca | Wende i spółka |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Drukarnia „Rola“ J. Buriana |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Joseph Balsamo |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IX Cały tekst |
Indeks stron |
Taverney nie czekał długo. Książę rozkazał kamerdynerowi przynieść przedmiot, który król pozostawił na toalecie.
Służący wrócił wkrótce i oddał coś marszałkowi.
— Pójdźmy do galerji.
— Wątpiłeś baronie o mej przyjaźni, wszak prawda? — zapytał marszałek towarzysza, gdy się znaleźli sami.
— Nie teraz, przerwał baron.
— Wątpiłeś jednak o losie twych dzieci?
— Przyznaję.
— Myliłeś się przyjacielu. Przyszłość ich zabezpieczona.
— W jaki sposób?
— No, pan Filip jest kapitanem.
— Prawda!... Tobie to zawdzięczam.
— Panna Taverney będzie, o ile mi się zdaje, wkrótce markizą...
— Moja córka?!.. — zawołał baron.
— Słuchaj, stary, król ma dobry gust, piękność, talent i cnota zachwycają go zawsze... Panna Andrea posiada wszystkie te przymioty w wysokim stopniu... Rozumiesz więc, iż Ludwik XV zachwycony jest twoją córką.
— Książę — zapytał wyzywająco baron — co rozumiesz przez to słowo „zachwycony?“
Marszałek odpowiedział sucho:
— Nie jestem zbyt tęgim lingwistą ani nawet dobrym ortografem, dla mnie więc „zachwycony“ znaczy „niezwykle zadowolony“. Jeżeli cię obraża, iż Jego Królewska Mość zachwyca się twemi dziećmi, wrócę zaraz do Najjaśniejszego Pana i...
— Na litość boską! — zawołał baron z przerażeniem nie zrozumiałeś mnie, marszałku.
— Dlaczego więc nie jesteś zadowolony?...
— Nie mówiłem tego przecie.
— Pytać, co król zamierza uczynić, toż to głupota w tym wypadku.
— Ależ i o to nie pytałem. Jestem bardzo zadowolony, bardzo...
— A!... Nareszcie!... Któż bo nie byłby zadowolony!... Twoja córka...
— E!...
— Mój drogi, wychowałeś córkę w tem tam swojem pustkowiu, nic też dziwnego, że jest zanadto skromną.
— Andrea wychowała się sama, ja śmiertelnie nienawidziłem dziury, którą zwą pałacem de Taverney.
— Hm... kto to wie... może panna Andrea udaje tylko cnotliwą.
— Mylisz się, Andrea, to gołąbka niepokalana.
— W takim razie, szukaj biedaczce męża, nie można zostać niczem wyższem, mając taką brzydką wadę.
Taverney z niepokojem patrzył na księcia.
— Szczęściem — ciągnął dalej marszałek, — król jest tak zakochany w Dubarry, że na nikogo nie zwraca wcale uwagi.
Niepokój barona zamienił się w przerażenie.
— To też — mówił wolno Richelieu, — uważaj to za żarty tylko. Możesz być spokojnym o córkę, baronie, zwrócę to zaraz królowi...
— Co takiego?... — zawołał baron i pobladł.
— Najjaśniejszy Pan chciał ofiarować mały prezent pięknej Andrei.
— Prezent?!... — wykrzyknął Taverney z entuzjazmem. — Co takiego?...
— Ech! głupstwo — rzekł marszałek, — patrz oto.
Richelieu podał przyjacielowi ozdobne puzdro, wysłane atłasem.
— Co zawiera to puzderko?...
— Bagatelkę... Naszyjnik wartości kilku tysięcy liwrów!... Jego Królewska Mość chciał go ofiarować pięknej śpiewaczce, a ja nic w tem nie widzę nadzwyczajnego. Skoro jednak ma to przerazić pannę Andreę, niema już o czem mówić.
— Odmawiając, obrazi króla.
— Naturalnie, lecz cnota zwykle kogoś obraża.
— Andrea nie będzie tak nierozumna...
— Skądże tak sądzisz?...
— Domyślam się zawsze, co moja córka uczynić zamierza.
— Szczęśliwi ludzie, ci chińczycy!
— Dlaczego? — zapytał baron.
— Bo mają pełno rzek i kanałów w swym kraju — odrzekł Richelieu.
— Proszę cię, książę, wróćmy do rozpoczętej rozmowy, co mnie obchodzą chińczycy i co ma za związek moja córka z ich rzekami?
— Bardzo łatwo się domyślić. Chińczycy mają prawo topić córki nadto cnotliwe i nie są wcale za to odpowiedzialni.
— Ej! marszałku, bądź sprawiedliwy; przypuśćmy, iż masz córkę.
— Co ci się śni u djabła!... Gdybym miał córkę, postąpiłbym w danym razie jak chińczycy. Moje dzieci zajmują mnie do lat ośmiu.
— Słuchaj, marszałku — przerwał baron, — cobyś zrobił, gdybyś był na mojem miejscu, a ja chciałbym ofiarować twej córce naszyjnik w imieniu króla?...
— Tylko, proszę cię, bez porównań, ja żyję na dworze, a ty na prowincji. To co u ciebie nazywa się cnotą, jest u mnie głupotą. Zresztą, mój drogi, nie mam bynajmniej zamiaru ofiarowania tej kolji pannie Andrei.
— Wszakże mówiłeś...
— Nie zrozumiałeś mnie widocznie. Powiedziałem, iż król przeznaczył ten upominek dla panny Taverney, bo go jej głos oczarował, nie powiedziałem jednak wcale, że ja mam jej to doręczyć...
— Nic nie rozumiem, zawołał baron w rozpaczy, tłumacz się jaśniej, bo słowo daję, że głowę tracę...
— A!... — rozśmiał się książę, — spadasz naraz z nieba kochanku!...
— Ależ....
— Pamiętaj o tem baronie, że gdy król ofiarowywa prezent kobiecie i obarcza księcia Richelieu tem poleceniem, upominek jest całkiem wyjątkowy. Marszałek Francji nie oddaje pudeł z klejnotami, — to zajęcie pana Lebel. Znasz Lebla, baronie?...
— Któż się więc ma tem zająć?
— Mój przyjacielu — rzekł Richelieu z szatańskim uśmiechem, — mając do czynienia z tak świętą, jak panna Andrea, kobietą, staram się choć w setnej cząsteczce być tak czystym, jak ona, to też otrzymawszy tak delikatne poselstwo do córki, składam je w ręce ojca.... Masz pudełko i oddaj je córce... Czy chcesz.... czy nie?...
— No!.. tak to co innego. Prezent ten, gdy przechodzi w moje ręce, staje się zupełnie naturalnym, ojcowskim....
— Czyż podejrzewałeś Jego Królewską Mość o złe zamiary?..
— Niech mię Bóg zachowa i broni!... Ale co powie świat.... moja córka....
Richelieu wzruszył ramionami.
— Bierzesz, czy nie?
Taverney wyciągnął rękę.
— Przyznaj, że to szczyt moralności, to twoje posłannictwo od króla do córki.... co? Jan-Jakób Rousseau przyznałby bez wahania, iż nieboszczyk Józef... ten co to z Putyfarą... rozpustnikiem jest wobec ciebie....
Marszałek mówił wolno i zupełnie serjo, to też baron uścisnął rękę przyjacielowi.
— Dzięki ci — rzekł serdecznie, — Andrea przyjmie ten podarek.
— Będzie to dopiero wstęp do karjery, baronie.
— Stokrotnie dziękuję, marszałku.
— Jeszcze słówko; nie zdradź się przed nikim o tej łasce, szczególniej przed przyjaciółmi Dubarry. Hrabina gotowa opuścić króla natychmiast i drapnąć gdzie pieprz rośnie. Ja byłbym wtedy zgubiony.... bądź więc dyskretnym, proszę cię o to!..
— Zaufaj mi mój drogi, będę milczał jak grób. Ale podziękuj za mnie Jego Królewskiej Mości.
— Dobrze. W imieniu twojem i czarującej baronówny. Słuchaj Taverney.... Dam ci sposobność podziękowania osobiście; Ludwik XV zaprasza cię do siebie na kolację.
— Mnie?
— No, tak.... ciebie. Będziemy w kółku familijnem: Król, ja i ty pomówimy o cnocie twej Andrei.
— Dowidzenia więc, uciekam; widzę Dubarry z księciem d’Aiguillon, nie trzeba, aby nas spostrzeżono razem. I lekko, jak paź, znikł w ciemnej galerji, pozostawiając barona z klejnotami w ręku.