Jagiellonowie/Hołd pruski
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jagiellonowie |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1918 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Oto w zacnym ubiorze i w złotej koronie
Siadł pomazaniec Boży na swym pańskim tronie,
Jabłko złote i złotą laskę w ręku mając,
A zakon Najwyższego na łonie trzymając;
Miecz przed nim srogi, ale złemu tylko srogi,
Niewinnemu na sercu nie uczynił trwogi.
Z obu stron zacny senat koronny, a wkoło
Sprawiony zastęp stoi i rycerstwa czoło.
Przystąp, Olbrychcie młody, zacnych książąt plemię!
Który trzymasz w swej władzy piękną Pruską ziemię
Z łaski cnych królów polskich; uczyń panu swemu
Winną poczciwość, a ślub wiarę[1] dzierżeć jemu.[2]
Tak poeta, Jan Kochanowski, zaczyna opis uroczystości, która — jak wiele innych — upamiętniła dla nas stary rynek krakowski za panowania Zygmunta I.
Książę pruski Albrecht wobec dostojników państwa i całego narodu uznał króla polskiego swoim panem i z rąk jego władzę nad swojem państewkiem otrzymał.
Cóż to za książę pruski? — zapytamy. — Prusaków przecież dawno podbili Krzyżacy.
Tak jest, zabrali im ziemię i wolność, a teraz imię. Bo sami nawet imienia nie mieli. Przestali być Krzyżakami, jakże się nazwą? Siedzą na ziemi pruskiej, więc nazwali ją państwem Pruskiem, a siebie Prusakami. Widzimy, że to imię przywłaszczone.
Lecz musimy zrozumieć, dlaczego przestali być Krzyżakami.
Przypomnijmy sobie, iż zakon krzyżacki istniał niby po to, aby nawracać pogan. Gdy Litwa się ochrzciła, kogóż nawracać mieli? Byli już niepotrzebni. Rozumieli to wszyscy, i nikt więcej nie wstępował do Zakonu, nie przyjeżdżali goście z zagranicy, którzy tak licznie przybywali dawniej w przekonaniu, że walczą o wiarę Chrystusa. Zakon wymiera, ginie.
A co się stanie ze skarbami? z podbitą ziemią Pruską? — Żal im łupu, chcieliby utrzymać się przy nim, ale jak? Są zakonnikami, nie mają żon i dzieci.
Mistrz Albert postanowił, że przestaną być zakonnikami, ożenią się i będą mieli dzieci, którym ziemię Pruską zostawią.
Lecz zakonnik składa przysięgę, że nigdy nim być nie przestanie.
I na to znalazła się rada.
Właśnie w Niemczech zakonnik Luter odłączył się od katolickiego kościoła i ustanowił inne wyznanie chrześcijańskie, w którem niema zakonów. Kto wiarę jego przyjmie, przestaje być zakonnikiem, dawna przysięga staje się nieważną.
Taki projekt na wielkiej radzie przedstawił Krzyżakom mistrz Albert.
Dumali długo nad nim komturowie i starszyzna krzyżacka, przyszło do zaciętych sporów.
— Wyrzec się swojej wiary! — wołali jedni oburzeni. — Więc czemże bylibyśmy? Stokroć lepiej umrzeć.
— Nie chcemy ginąć — odpowiadali drudzy — Chcemy żyć, chcemy dzieciom zostawić, co mamy. Bóg jest jeden dla wszystkich.
Zgodzić się nie mogli: część opuściła Zakon, poszła w świat, szukać przytułku i śmierci, — reszta z mistrzem Albertem nowe przyjęła wyznanie; mistrz ogłosił się księciem pruskim.
Nie miał prawa uczynić tego, będąc hołdownikiem króla polskiego Zygmunta, gdyż od czasu pokoju toruńskiego Krzyżacy, jako państwo lenne, zależnymi byli od Polski. Nie miał jednakże po co prosić o pozwolenie, wiedząc na pewno, że go nie otrzyma, że król polski nie mógłby go udzielić.
Za samowolę może mu odebrać Prusy, ale — będzie się bronił, a w ostateczności łatwiej prosić o przebaczenie. Jest przecież jego siostrzeńcem, synem rodzonej siostry, córki Kazimierza, wydanej za Brandenburczyka.
W taki sposób powstało państwo pruskie, a pokonany mistrz Albert wyjednał sobie przebaczenie, zobowiązał się bardzo pokornie nadal pozostać lennikiem, hołd i przysięgę złożył na rynku krakowskim i otrzymał władzę i tytuł z rąk króla.
Taki miało początek nowe państwo, groźny w przyszłości sąsiad.
Lecz zobaczmy, jak się odbyła na krakowskim rynku ta pamiętna w dziejach naszych uroczystość: narodziny księstwa pruskiego.
Przygotowania trwały od wczesnego ranka. Na wysokiem wzniesieniu ustawiono trony, zasłano je purpurą, — dalej ławy i krzesła dla biskupów, senatorów, dygnitarzy i duchowieństwa, wszystko suknem pięknem okryte.
W oknach i na rynku gromadzą się tłumy ciekawych: wielka parada będzie, przypych, widowisko. To też niejeden parę godzin stoi, aby wkońcu coś zobaczyć.
Od strony zamku słychać miarowy krok wojska: wstępuje na plac, miejsce czyni i otacza je zwartym szeregiem. Ciekawi cisnąć się muszą do murów, stoją w ulicach bocznych.
Teraz hufiec rycerstwa wjeżdża okazale, w zbrojach błyszczących, hełmach, ze lśniącym orężem, na pysznych koniach, w rzędach ozdobionych drogiemi kamieniami. Otaczają wzniesienie, tworzą ulicę w rynku: tędy dwór wnet przybędzie.
Zajeżdżają kolasy i kolebki, aksamitem wybite, ze srebrnemi i złotemi ozdobami, konie w szorach złocistych, okazałe, stroje lśniące od pereł i drogich kamieni, purpurowe delje, sobole kołpaki, kity brylantowe, aż blask olśniewa oczy, i mienią się barwy jaskrawe.
Zygmunt zasiadł na tronie, w koronie królewskiej, w purpurze, z berłem w ręku na znak władzy. Obok dumna i piękna Bona, w całym przepychu królewskiego stroju, w koronie, złotogłowiu, perłach i klejnotach. Przy matce, w aksamitniej, złotem szytej szacie, królewicz stanął; — dalej biskupi, senatorowie, urzędnicy: kanclerz, marszałek, podskarbi, kasztelani, wojewodowie, hetmani, dwór cały, bogaty, strojny, pyszny.
Lud wita swego króla okrzykami radości, Zygmunt odpowiada uśmiechem, skinieniem, widać, że miłość łączy go z narodem.
Wtem nowy orszak zbliża się do podniesienia, — to Albert jedzie konno, w otoczeniu dworu swojego i dygnitarzy pruskich. Zbroja na nim wspaniała, hełm z odsłoniętą przyłbicą, ozdobiony kosztowną opaską z drogich kamieni, płaszcz książęcy z ramion mu spływa.
Przy nim dwaj młodsi bracia, biskup. Ten zbliża się do tronu i przyklęka, z nim pierwsi w państwie pruskiem urzędnicy, proszą, by Zygmunt raczył hołd Alberta przyjąć.
Biskup krakowski w imieniu króla odpowiada: przyjmuje prośbę i wzywa Alberta, by przysięgę lenniczą złożył.
Teraz przystąpił Albert, ukląkł na stopniach tronu, ujął podaną mu chorągiew pruską z czarnym orłem w złotej koronie na szyi, prawą rękę złożył na krzyżu, umieszczonym w oprawie św. Ewangelji, i głosem donośnym, wyraźnie, powoli, aby wszyscy dokoła słyszeć mogli, powtarzał uroczyste wyrazy przysięgi.
Ja, Albert, książę pruski, przysięgam Bogu Wszechmogącemu, iż od tej chwili pragnę być wiernym, podległym i posłusznym woli najjaśniejszego króla polskiego Zygmunta i przyszłych jego następców, jak przystoi na lennego księcia, i prawo święte nakazuje. Tak mi, Boże, dopomóż!
Wówczas Zygmunt mieczem Chrobrego uderzył go trzykrotnie po ramieniu, na znak swej władzy nad nim, miecz rozkazał następnie przypasać mu do boku, aby nim panu swemu służył na wezwanie, i włożył mu na szyję kosztowny łańcuch złoty, oznakę udzielonej godności książęcej.
W tłumie panowała cisza tak głęboka, iż najlżejszy szelest słyszeć można było w najdalszym końcu rynku. Wreszcie król przemówił:
— Odejdź w pokoju i służ mi wiernie, w imię Boże.
Albert powstał.
— Niech żyje Zygmunt! — zagrzmiało dokoła. — Niech żyje król nasz, Zygmunt, i lennik jego, Albert, ks. pruski.
Albert pochylił usta do ręki królewskiej i zajął miejsce pośród dostojników państwa, gdyż jako lennik, należał już odtąd do rady królewskiej i miał w niej wyznaczone miejsce.
Jeszcze brzmiały okrzyki, gdy król powstał z tronu i wraz z królową zmierzał znowu do kolebki, oczekującej przy wzniesieniu. Za nim biskupi, dworzanie, panowie spieszyli wraz z Albertem do świątyni, gdzie odprawić się miało uroczyste nabożeństwo, aby Bóg błogosławił zawarte układy.
Na rynku gwar wzrastał i okrzyki, — płacz się rozległ... To pachołkowie miejscy chwytali chłopięta i ćwiczyli je rózgą, aby lepiej pamiętały zaszły wypadek, którego były świadkami.
W taki sposób uznanem zostało przez Polskę nowonarodzone państwo. U królewskiego stołu ugaszczano mistrza, nazywano go przyjacielem.
Podobno Stańczyk tylko żartował gorzko z tej przyjaźni.