[II-77]JAK SIĘ PISZĄ KRYTYKI?
[II-79]Skan zawiera grafikę.
Jak się piszą krytyki?
— Otoż, dzięki Bogu, dostałem dzieło Pana W.; obetnęż go, obetnę, wychłostam porządnie! —
Uważcie, czytelnicy, że się to mówi zwyczajnie, wprzódy nim do dzieła zajrzało, nim je otworzyło, nim można wiedzieć, co ono jest i czy godne chłosty czy pochwały. W tym wykrzykniku jest cała dzisiejszéj krytyki historja, najwięcéj mówiące jéj godło.
[II-80] Krytyka zna Pana W., ale nie zna jego dzieła. Pan W. jest nieprzyjacielem, jest przeciwnéj opinji, jest innego od nas sposobu widzenia człowiek, a więc bijemy systematycznie na niego.
Toż to sumienie, proszę was?
Zapewne że to nie sumienie, ale to zwyczaj i reguła. Siada się do czytania z uprzedzeniem; czyta, poszukując słabości; naturalnie znajdzie się je łatwo, i chłosta potém tego nieszczęśliwego Pana W., który Panu Bogu ducha winien.
Dzieło wszelkie gorsze lub lepsze, wszystko porównoważywszy, dziesięć razy tyle żyje, co krytyka; krytyka więc, ta efemeryda, co rodzi się, płodzi i zamiera w jedném trwaniu jakiegoś tam promienia (wątpię o słoneczném) — kry[II-81]tyka musi się uwijać i dobrze ukłóć, aby exystencją swą czémś oznaczyć ― krytyka, moi mili Panowie, rzecz zupełnie dowolna.
Ot tak: siądźmy oba do jednego dzieła; ja będę szukał świateł, Pan szukaj cieniów; napiszemy obydwa sprawozdanie po części sprawiedliwe, w którém z jednéj strony będą same wady, z drugiéj same przymioty dzieła. Nic prostszego w świecie. Każde pismo, każdy utwor z tego i tego się składa. Gdybyśmy wzięli Illiadę Homera; ty będziesz bił na długie wyliczanie okrętów i nieprzebyte gawędy bohatérów, łających się i czczących naprzemiany; ja ci będę wskazywał cudowne miejsca téj nieśmiertelnéj xięgi — obydwa będziemy mieli słuszność po sobie.
Któś trzeci jednak będzie rozumniej[II-82]szy od nas obu, bo zważy przymioty i wady, i zakonkluduje, co to przecie warto.
Doskonałe było dawniéj za czasów dysput przysłowie: Plus negare potest asinus, quam probare philosophus.
Jabym to zapisał na każdéj niemal dzisiejszéj naszej krytyce. Nic łatwiejszego jak negare. Daj mi co chcesz, a dowiodę ci, jak dwa a dwa cztéry, jasno jak słońce, że nic nie warto. Niéma arcydzieła, któregoby krytyka nawet bardzo mierna do góry nogami wywrócić nie mogła: bo zawsze negare jest najłatwiéj. Dla tego kto ma kropelkę dowcipu, trochę śmiałości a mało sumienia, ten może wybornie podjąć się pisać całe życie krytyki; co przy nabytéj wkrótce wprawie, z pomocą epizodów, uskoków, dywagacij, explo[II-83]racij, porównań etc. da się ciągnąć ad infinitum.
Bądźcie też łaskawi i grzeczni, powiedzcie mi, kiedy komu na co przydała się jakakolwiek krytyka?
Słyszałem o kilku biednych, co sobie z powodu krytyk w łby wypalić raczyli; i dobrze zaprawdę uczynili: łby, które krytyka rozkruszyć mogła, niewiele musiały być warte; ale czy słyszeliście, proszę, kiedy o jakim innym skutku krytyki?
Gdybyście się mogli dowiedzieć, raczcie mi donieść, abym zapisał do Akt Babińskich; tymczasem zostaję w mocném przekonaniu, że krytyki są wyborne do obwijania świéc i innych domowych maleńkich użytków — więcéj nic.
Mylę się; krytyka ma jeszcze jeden użytek: ona niepojęcie uwesela, radu[II-84]je, rozpromienia i uszczęśliwia autora. To niechybna! Potém, ona go wywyższa w oczach ludzkich, tak, jak wywyższa skoczka na linie wszelki śmielszy wybryk, zyskujący mu frenetyczne ludu oklaski. Nareście, jakem już powiedział, krytyki są wyborne do oprawiania świéc, obwijania pieprzu i t. p.
Czy może być w świecie mniéj znacząca, a łatwiejsza do zrobienia rzecz nad krytykę?
Drwa rąbać, bóty szyć, to się przecie choć trochę uczy, a pisać recenzje? po co? Siada się (nie czytając) i pisze.
Oto tak:
Naprzykład, popada ci się xiążka historyczna, dwutomowa, obejmująca opis jednego wypadku historycznego. O[II-85]twierasz ją w tomie piérwszym i w tomie drugim. W piérwszym znalazłeś fakt niedokładnie opisany, w drugim zaczepkę przeciw duchowieństwu. Autor, dodajmy, jest ci nieprzyjazny.
Tych danych już dosyć, siadasz i piszesz recenzją, na arkuszu, w tym sposobie naprzykład:
„Doszło nas tutaj nowe dzieło uczonego M..., w którém nie odstępuje od dawnego sposobu widzenia rzeczy i krąży w tém samém kole (circulus vitiosus ) (NB. cytata łacińskie są wybornego użycia w recenzji, jest to szpikowanie, jak dowcip solą). Zbadanie faktów, na których oparty cały wywod autora, mogłoby być sumienniejszém i dostarczyć cale przeciwnych wniosków, że tylko zacytujem jedno. Tom... karta...” (Następuje fakt).
[II-86] Chcemy koniecznie ukąsić autora? więc mu wyrzucamy zaczepkę duchowieństwa, niedokładność faktów (w wyrazach ogólnych zawsze, aby bardzo nie pracować nad krytyką, bo pracuje się chyba już z ostatniéj złości i gniewu). Jeśli styl gładki, potoczysty, płynny i skromny, wymawiamy mu, że bezbarwny i chłodny, że nic nie maluje; jeśli gorący, kolorytu pełen, fantazji, poezji, dowcipu, zarzucamy niestosowne jego w historji użycie; jeśli autor doskonale zbadał źródła i zagłębia się w krytykę faktów, dowodzim mu oschłości, pedanterji; jeśli haftuje na tle historyczném, wyrzucamy dowolność, romansowość i niedokładność. Słowem, że zje licha, żeby się krytyce wychodzić mógł. On w prawo, ona w prawo; on w lewo, ona z lewa zaskoczy; [II-87]on prosto, ona go z tyłu pochwyci ― a wykręcić się, nie wykręci.
Teraz naodwrót, chce‑li krytyka chwalić ― nic łatwiejszego. Niech dzieło będzie zupełnie a zupełnie nic nie warte, znajdziemy sposób pochwalenia go albo z naiwności (kiedy bardzo głupie), albo z fantazji (kiedy zupełnie sensu braknie a pretensji wiele), albo z erudycji (jeśli à propos du bottes poprzyczepiano łachmany cudze), to nareście z okładek i litografji, z pomysłu, a choćby z tego, czego w niém niéma. Dość, że kiedy się recenzent uprze chwalić, to wychwali.
I tak daléj, i zawsze tak.
Dawniéj był doskonale naiwny zwyczaj. Oto: naprzód występowała zwykle krytyka, ale nie dzisiejsza rozczochrana, kusa, pijana, szalona i bez ceremonji wychodząca z cygarem w gębie [II-88]i rękami pod boki ― wyczesana, wypudrowana, grzeczna a kąśliwa, jak pies wściekły, uśmiechająca się i kłaniająca, a podsuwająca ci nogę, abyś się wywrócił ― słowem, stara klassyczna, zoilowska krytyka.
Ale na tém nie koniec.
Na krytykę, wychodziła w Monomachją anti‑krytyka żwawa ― oko w oko, nos w nos, pięść w pięść.
Nuż tedy, stanąwszy przeciw siebie, pluć sobie w oczy, gadać sobie grubjaństwa:
— Ty taki ― a ty taki ― a ty taki. ―
Publika budowała się słuchając, i czekała, czyje będzie na wierzchu, jak mówią po prostu; kto ostatni wyłajał, ten zwyciężył.
Teraz całkiem co innego.
Krytyka rusza w świat, plecie co chce, [II-89]i nikt jéj nie słucha, nikt nie odpowiada; uczy się, jak Demosthenes, deklamacji, sama siebie słuchając tylko. Ona jest zawsze na wierzchu; ale daremna praca ― dzieło dziełem, ona niczém.
Zawsze się mylę. Zdała się na cóś przecie, to jest, do obwijania i oprawiania świéc i do wynoszenia krytyków. Krytycy przez nie stają się wielkiemi ludźmi, nic nie uczyniwszy, i uwieńczeni mnóstwem laurów, spoczywają na nich syci chwały i oklasków ― pewni, że przejdą do potomności. Jakoż istotnie przechodzą, tylko nie do potomności, ale do kredensu i spiżarni na funciki; co zresztą może się nawet największemu człowiekowi przypadkiem trafić.
Skan zawiera grafikę.