Jak się piszą krytyki

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Jak się piszą krytyki
Pochodzenie Akta Babińskie
Wydawca Józef Ignacy Kraszewski
Data wyd. 1844
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


JAK SIĘ PISZĄ KRYTYKI?





Jak się piszą krytyki?

— Otoż, dzięki Bogu, dostałem dzieło Pana W.; obetnęż go, obetnę, wychłostam porządnie! —
Uważcie, czytelnicy, że się to mówi zwyczajnie, wprzódy nim do dzieła zajrzało, nim je otworzyło, nim można wiedzieć, co ono jest i czy godne chłosty czy pochwały. W tym wykrzykniku jest cała dzisiejszéj krytyki historja, najwięcéj mówiące jéj godło.
Krytyka zna Pana W., ale nie zna jego dzieła. Pan W. jest nieprzyjacielem, jest przeciwnéj opinji, jest innego od nas sposobu widzenia człowiek, a więc bijemy systematycznie na niego.
Toż to sumienie, proszę was?
Zapewne że to nie sumienie, ale to zwyczaj i reguła. Siada się do czytania z uprzedzeniem; czyta, poszukując słabości; naturalnie znajdzie się je łatwo, i chłosta potém tego nieszczęśliwego Pana W., który Panu Bogu ducha winien.
Dzieło wszelkie gorsze lub lepsze, wszystko porównoważywszy, dziesięć razy tyle żyje, co krytyka; krytyka więc, ta efemeryda, co rodzi się, płodzi i zamiera w jedném trwaniu jakiegoś tam promienia (wątpię o słoneczném) — krytyka musi się uwijać i dobrze ukłóć, aby exystencją swą czémś oznaczyć ― krytyka, moi mili Panowie, rzecz zupełnie dowolna.
Ot tak: siądźmy oba do jednego dzieła; ja będę szukał świateł, Pan szukaj cieniów; napiszemy obydwa sprawozdanie po części sprawiedliwe, w którém z jednéj strony będą same wady, z drugiéj same przymioty dzieła. Nic prostszego w świecie. Każde pismo, każdy utwor z tego i tego się składa. Gdybyśmy wzięli Illiadę Homera; ty będziesz bił na długie wyliczanie okrętów i nieprzebyte gawędy bohatérów, łających się i czczących naprzemiany; ja ci będę wskazywał cudowne miejsca téj nieśmiertelnéj xięgi — obydwa będziemy mieli słuszność po sobie.
Któś trzeci jednak będzie rozumniejszy od nas obu, bo zważy przymioty i wady, i zakonkluduje, co to przecie warto.
Doskonałe było dawniéj za czasów dysput przysłowie: Plus negare potest asinus, quam probare philosophus.
Jabym to zapisał na każdéj niemal dzisiejszéj naszej krytyce. Nic łatwiejszego jak negare. Daj mi co chcesz, a dowiodę ci, jak dwa a dwa cztéry, jasno jak słońce, że nic nie warto. Niéma arcydzieła, któregoby krytyka nawet bardzo mierna do góry nogami wywrócić nie mogła: bo zawsze negare jest najłatwiéj. Dla tego kto ma kropelkę dowcipu, trochę śmiałości a mało sumienia, ten może wybornie podjąć się pisać całe życie krytyki; co przy nabytéj wkrótce wprawie, z pomocą epizodów, uskoków, dywagacij, exploracij, porównań etc. da się ciągnąć ad infinitum.
Bądźcie też łaskawi i grzeczni, powiedzcie mi, kiedy komu na co przydała się jakakolwiek krytyka?
Słyszałem o kilku biednych, co sobie z powodu krytyk w łby wypalić raczyli; i dobrze zaprawdę uczynili: łby, które krytyka rozkruszyć mogła, niewiele musiały być warte; ale czy słyszeliście, proszę, kiedy o jakim innym skutku krytyki?
Gdybyście się mogli dowiedzieć, raczcie mi donieść, abym zapisał do Akt Babińskich; tymczasem zostaję w mocném przekonaniu, że krytyki są wyborne do obwijania świéc i innych domowych maleńkich użytków — więcéj nic.
Mylę się; krytyka ma jeszcze jeden użytek: ona niepojęcie uwesela, raduje, rozpromienia i uszczęśliwia autora. To niechybna! Potém, ona go wywyższa w oczach ludzkich, tak, jak wywyższa skoczka na linie wszelki śmielszy wybryk, zyskujący mu frenetyczne ludu oklaski. Nareście, jakem już powiedział, krytyki są wyborne do oprawiania świéc, obwijania pieprzu i t. p.
Czy może być w świecie mniéj znacząca, a łatwiejsza do zrobienia rzecz nad krytykę?
Drwa rąbać, bóty szyć, to się przecie choć trochę uczy, a pisać recenzje? po co? Siada się (nie czytając) i pisze.
Oto tak:
Naprzykład, popada ci się xiążka historyczna, dwutomowa, obejmująca opis jednego wypadku historycznego. Otwierasz ją w tomie piérwszym i w tomie drugim. W piérwszym znalazłeś fakt niedokładnie opisany, w drugim zaczepkę przeciw duchowieństwu. Autor, dodajmy, jest ci nieprzyjazny.
Tych danych już dosyć, siadasz i piszesz recenzją, na arkuszu, w tym sposobie naprzykład:
„Doszło nas tutaj nowe dzieło uczonego M..., w którém nie odstępuje od dawnego sposobu widzenia rzeczy i krąży w tém samém kole (circulus vitiosus ) (NB. cytata łacińskie są wybornego użycia w recenzji, jest to szpikowanie, jak dowcip solą). Zbadanie faktów, na których oparty cały wywod autora, mogłoby być sumienniejszém i dostarczyć cale przeciwnych wniosków, że tylko zacytujem jedno. Tom... karta...” (Następuje fakt).
Chcemy koniecznie ukąsić autora? więc mu wyrzucamy zaczepkę duchowieństwa, niedokładność faktów (w wyrazach ogólnych zawsze, aby bardzo nie pracować nad krytyką, bo pracuje się chyba już z ostatniéj złości i gniewu). Jeśli styl gładki, potoczysty, płynny i skromny, wymawiamy mu, że bezbarwny i chłodny, że nic nie maluje; jeśli gorący, kolorytu pełen, fantazji, poezji, dowcipu, zarzucamy niestosowne jego w historji użycie; jeśli autor doskonale zbadał źródła i zagłębia się w krytykę faktów, dowodzim mu oschłości, pedanterji; jeśli haftuje na tle historyczném, wyrzucamy dowolność, romansowość i niedokładność. Słowem, że zje licha, żeby się krytyce wychodzić mógł. On w prawo, ona w prawo; on w lewo, ona z lewa zaskoczy; on prosto, ona go z tyłu pochwyci ― a wykręcić się, nie wykręci.
Teraz naodwrót, chce‑li krytyka chwalić ― nic łatwiejszego. Niech dzieło będzie zupełnie a zupełnie nic nie warte, znajdziemy sposób pochwalenia go albo z naiwności (kiedy bardzo głupie), albo z fantazji (kiedy zupełnie sensu braknie a pretensji wiele), albo z erudycji (jeśli à propos du bottes poprzyczepiano łachmany cudze), to nareście z okładek i litografji, z pomysłu, a choćby z tego, czego w niém niéma. Dość, że kiedy się recenzent uprze chwalić, to wychwali.
I tak daléj, i zawsze tak.
Dawniéj był doskonale naiwny zwyczaj. Oto: naprzód występowała zwykle krytyka, ale nie dzisiejsza rozczochrana, kusa, pijana, szalona i bez ceremonji wychodząca z cygarem w gębie i rękami pod boki ― wyczesana, wypudrowana, grzeczna a kąśliwa, jak pies wściekły, uśmiechająca się i kłaniająca, a podsuwająca ci nogę, abyś się wywrócił ― słowem, stara klassyczna, zoilowska krytyka.
Ale na tém nie koniec.
Na krytykę, wychodziła w Monomachją anti­‑krytyka żwawa ― oko w oko, nos w nos, pięść w pięść.
Nuż tedy, stanąwszy przeciw siebie, pluć sobie w oczy, gadać sobie grubjaństwa:
— Ty taki ― a ty taki ― a ty taki. ―
Publika budowała się słuchając, i czekała, czyje będzie na wierzchu, jak mówią po prostu; kto ostatni wyłajał, ten zwyciężył.
Teraz całkiem co innego.
Krytyka rusza w świat, plecie co chce, i nikt jéj nie słucha, nikt nie odpowiada; uczy się, jak Demosthenes, deklamacji, sama siebie słuchając tylko. Ona jest zawsze na wierzchu; ale daremna praca ― dzieło dziełem, ona niczém.
Zawsze się mylę. Zdała się na cóś przecie, to jest, do obwijania i oprawiania świéc i do wynoszenia krytyków. Krytycy przez nie stają się wielkiemi ludźmi, nic nie uczyniwszy, i uwieńczeni mnóstwem laurów, spoczywają na nich syci chwały i oklasków ― pewni, że przejdą do potomności. Jakoż istotnie przechodzą, tylko nie do potomności, ale do kredensu i spiżarni na funciki; co zresztą może się nawet największemu człowiekowi przypadkiem trafić.

















Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.