Jak wam się podoba (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt piąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Jak wam się podoba
Rozdział Akt piąty
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. As You Like It
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIĄTY.
SCENA I.
Las.
(Probierczyk i Odrej).

Probiercz.  Znajdziemy porę, Tedziu, cierpliwość, słodka Tedziu!
Odrej.  Na uczciwość, ksiądz ten był do tego aż nadto dobry, mimo wszystkiego co nam stary pan nagadał.
Probiercz.  Najniegodziwszy Oliwer, najhaniebniejszy Psujtekst! Ale, Tedziu, jest tu w lesie młokos, który do ciebie rości sobie jakieś pretensye.
Odrej.  Znam go; ale on do mnie najmniejszego nie ma prawa. Właśnie nadchodzi człowiek, którego masz na myśli.

(Wchodzi Wilhelm).
Probiercz.  Mięsem jest dla mnie i winem spotkanie takiego błazna. Daję słowo, że my, ludzie dowcipu, ciężki będziemy musieli zdać rachunek; chcąc nie chcąc, musimy wyśmiewać.

Wilhelm.  Dobry wieczór, Tedziu.
Odrej.  Dobry wieczór, Wilhelmie.
Wilhelm.  I tobie, panie, dobry wieczór.
Probiercz.  Dobry wieczór, miły przyjacielu. Wdziej czapkę, wdziej czapkę, proszę cię, wdziej czapkę. Jaki wiek twój, przyjacielu?
Wilhelm.  Dwadzieścia pięć lat, panie.
Probiercz.  Wiek dojrzały. Imię twoje Wilhelm?
Wilhelm.  Wilhelm, panie.
Probiercz.  Piękne imię. Urodziłeś się w tym lesie?
Wilhelm.  Tak jest, panie, dzięki Bogu.
Probiercz.  Dzięki Bogu, dobra odpowiedź. Jesteś bogaty?
Wilhelm.  Ot tak, tak, panie.
Probiercz.  Tak, tak, to dobrze, bardzo dobrze, prze wybornie; ale nie, tylko tak, tak. Masz rozum?
Wilhelm.  Co do tego, nie zbywa mi na sprycie.
Probiercz.  Dobrze mówisz. Przypominam sobie teraz zdanie: głupi myśli, że ma rozum, ale mądry wie dobrze, że jest głupim. Pogański filozof, ile razy chciał jeść winogrona, otwierał usta, żeby je włożyć do gęby, dając przez to do zrozumienia, że winogrona Bóg stworzył, żeby je ludzie jedli, a usta, żeby je otwierali. Czy kochasz tę dziewczynę?
Wilhelm.  Kocham, panie.
Probiercz.  Daj mi rękę. Czy jesteś uczony?
Wilhelm.  Nie, panie.
Probiercz.  Naucz się więc ode mnie tego, co następuje: Mieć, jest to mieć; bo to jest retoryczna figura, że kto płyn z kubka w szklankę przelewa, napełniając jedną, wypróżnia drugi, a wszyscy pisarze wasi jednozgodnie utrzymują, że ipse znaczy ten, a ty nie jesteś ipse, bo ja jestem ten.
Wilhelm.  Jaki ten, panie?
Probiercz.  Ten, który tę kobietę weźmie za żonę. A zatem, prostaku, opuść, lub jak mówi pospólstwo, porzuć kompanię, po chłopsku: towarzystwo tej białogłowy, gminnie: kobiety; co razem wzięte znaczy: opuść kompanię tej białogłowy, albo inaczej, chłopie, zginiesz, lub, żebyś lepiej mnie zrozumiał, umrzesz, albo dobitniej jeszcze, zabiję cię, zaduszę cię, twoje życie na śmierćprzemienię, a twoją wolność na niewolę, użyję przeciw tobie trucizny, pałki lub żelaza; wywołam przeciw tobie spiski stronnictw, zniszczę cię podstępem, zabiję cię sto pięćdziesięciu sposobami; drżyj więc i uciekaj!
Odrej.  Uciekaj, dobry Wilhelmie!
Wilhelm.  Więc daj wam Boże szczęście (wychodzi).

(Wchodzi Koryn).

Koryn.  Pan i pani szukają cię wszędzie; śpiesz się! śpiesz się!
Probiercz.  Dreptaj, Tedziu, dreptaj! Idę! idę! (Wychodzą).

SCENA II.
Las.
(Orlando i Oliwer).

Orlando.  Byćże może, abyś ją polubił po tak krótkiej znajomości? abyś ją pokochał na pierwsze spojrzenie? po zakochaniu o rękę prosił? na prośbę przychylną odpowiedź otrzymał? Chcesz zawsze wziąć ją za żonę?
Oliwer.  Nie mów mi o gwałtowności mojego szału, o jej ubóstwie, krótkiej znajomości, nagłem oświadczeniu, nagłem przyzwoleniu; lecz powiedz ze mną: kocham Alienę, powiedz z nią, że mnie kocha; zgódź się wspólnie z nami, żebyśmy się pobrali, bo to na dobre ci wyjdzie. Dom mojego ojca, wszystkie dochody starego Rolanda na ciebie przekażę, a sam żyć tu będę i umrę pasterzem. (Wchodzi Rozalinda).
Orlando.  Masz moje przyzwolenie. Jutro wasz ślub; zaproszę księcia i wszystkich jego chętnych towarzyszy. Idź teraz i przygotuj na to Alienę, bo jak widzisz, zbliża się moja Rozalinda.
Rozalinda.  Bóg z tobą, bracie!
Oliwer.  I z tobą, piękna siostro!
Rozalinda.  Drogi mój Orlando, jak boleję, widząc, że nosisz serce na temblaku!
Orlando.  To tylko moja ręka.
Rozalinda.  Myślałam, że twoje serce ranione było lwa pazurami.
Orlando.  Moje serce jest ranione, ale tylko spojrzeniem kobiety.
Rozalinda.  Czy ci brat twój powiedział, jak dobrze udałam zemdlenie na widok twojej chustki?
Orlando.  I to i większe jeszcze cuda.
Rozalinda.  Wiem, o czem chcesz mówić. Wszystko prawda. Nie widziano nic naglejszego na ziemi, chyba starcie się dwóch baranów i przesadzoną chwalbę Cezara: przyszedłem, zobaczyłem, zwyciężyłem. Brat twój i siostra moja ledwo się spotkali, już na siebie spojrzeli; ledwo spojrzeli, już się pokochali; ledwo pokochali, już westchnęli; ledwo westchnęli, już się wzajemnie o przyczynę pytali; ledwo przyczynę odkryli, już szukali lekarstwa i z takich stopni złożyli schody małżeństwa, któremi chcą natychmiast wstępować, albo wszystko przed ślubem przestąpić. Porwał ich szał miłości; żyć chcą razem, a drągiem ich nie rozdzielisz.
Orlando.  Jutro ślub ich; zaproszę księcia na wesele. Ale jak gorzko patrzeć na szczęście oczyma innego! Tem większy ciężar będzie mi jutro na sercu leżał, im więcej będę myślał, jak brat mój jest szczęśliwy, gdy otrzymał, czego pragnął.
Rozalinda.  Jakto? alboż nie mogę ci służyć jutro za Rozalindę?
Orlando.  Nie mogę żyć dłużej wyobraźnią.
Rozalinda.  Nie chcę cię dłużej nudzić próżną gadaniną. Wiedz więc a mówię teraz bez żartu, iż wiem, że jesteś szlachcicem wysokich zdolności. Jeśli to mówię, to nie dlatego, żeby ci dać dobrą opinię o moim rozumie, gdy poznałam twoją wartość, ani się ubiegam o więcej twojego szacunku, niż koniecznie potrzeba, żeby cię natchnąć odrobiną wiary dla twojego własnego dobra, a nie dla mojej chluby potrzebnej. Wierzaj więc, proszę, że mogę dziwy wyprawiać. Od trzeciego roku życia rosłem w towarzystwie czarnoksiężnika, głęboko ćwiczonego w swojej sztuce, bez grzesznych jednak tajemnic. Jeśli tak serdecznie kochasz Rozalindę, jak zewnętrznemi pokazujesz oznakami, pojmiesz ją za żonę w tej samej chwili, w której brat twój pojmie Alienę. Wiem, w jak smutnem znajduje się dziś ona położeniu, i mogę, jeśli nie masz nic przeciw temu, stawić ci ją jutro przed oczyma w jej ludzkiej postaci bez żadnego niebezpieczeństwa.
Orlando.  I mówisz to bez żartu?
Rozalinda.  Na moje życie, które szczerze kocham, choć jestem czarnoksiężnikiem. Przywdziej więc niedzielne szaty, sproś przyjaciół, bo jeśli chcesz ożenić się jutro, ożenisz się, a z Rozalindą, jeśli tego pragniesz. (Wchodzą: Sylwiusz i Febe). Patrz, wchodzi zakochana we mnie pasterka i zakochany w niej pasterz.
Febe.  Młodzieńcze, wielką zrobiłeś mi krzywdę, list pokazując, który ci pisałam.

Rozalinda.  Wszystko mi jedno. Dla ciebie mam tylko
Surowe słowa gniewu i szyderstwa.
Wszak masz przy sobie wiernego pasterza,
Szanuj go, kochaj, bo on cię ubóstwia.
Febe.  Powiedz, pasterzu, temu młodzikowi,
Co to jest miłość.
Sylwiusz.  Być tylko westchnieniem,
I łzą być tylko tak jak ja dla Feby.
Febe.  Jak ja dla Ganimeda.
Orlando.  Jak ja do Rozalindy.
Rozalinda.  Jak ja dla żadnej kobiety.
Sylwiusz.  Być tylko wiarą, tylko poświęceniem, jak ja dla Feby.
Febe.  Jak ja dla Ganimeda.
Orlando.  Jak ja dla Rozalindy.
Rozalinda.  Jak ja dla żadnej kobiety.
Sylwiusz.  Tylko marzeniem, tylko namiętnością,
Tylko być zbiorem żądz i ubóstwienia,
I tylko hołdu, tylko posłuszeństwa,
Tylko pokory, czystości i względów,
I cierpliwości i niecierpliwości,

I rezygnacyi, tak jak ja dla Feby.
Febe.  Jak ja dla Ganimeda.
Orlando.  Jak ja dla Rozalindy.
Rozalinda.  Jak ja dla żadnej kobiety.
Febe  (do Rozalindy). Gdy tak jest, czemu miłością mą gardzisz?
Sylwiusz  (do Feby). Gdy tak jest, czemu miłością mą gardzisz?
Orlando.  Gdy tak jest, czemu miłością mą gardzisz?
Rozalinda.  Której kobiecie pytanie to robisz?
Orlando.  Której tu niema, która mnie nie słyszy.

Rozalinda.  Dosyć tego; powiedziałby kto, że irlandzkie wilki na księżyc wyją. (Do Sylwiusza) Przyjdę ci w pomoc, jeśli potrafię. (Do Feby) Kochałbym cię, gdybym mógł tylko. Jutro przyjdźcie do mnie wszyscy. (Do Feby) Poślubię cię jutro, jeśli kiedykolwiek poślubię kobietę, a poślubię jutro. (Do Orlanda) Zaspokoję twoje życzenia, jeśli kiedykolwiek zaspokoiłem mężczyznę, a jutro pojmiesz żonę. (Do Sylwiusza) Zrobię cię jutro szczęśliwym, jeśli otrzymując czego pragniesz, będziesz szczęśliwy, a jutro pojmiesz żonę. (Do Orlanda) Jak kochasz Rozalindę, przybądź! (Do Sylwiusza) Jak kochasz Febe, przybądź! a ja, jak żadnej nie kocham kobiety, przybędę. A teraz, bądźcie zdrowi! znacie moje rozkazy.
Sylwiusz.  Jeśli dożyję, przybędę.
Febe.  Przybędę.
Orlando.  Przybędę. (Wychodzą).

SCENA III.
Las.
(Probierczyk i Odrej).

Probiercz.  Jutro dzień szczęśliwy, Tedziu, jutro się pobierzemy.
Odrej.  Pragnę tego z całej duszy, a nie myślę, żeby było grzechem pragnąć zostać panią. Ale otóż dwaj paziowie wygnanego księcia. (Wchodzą dwaj Paziowie).
1 Paź.  Szczęśliwe spotkanie!
Probiercz.  Szczęśliwe, na uczciwość. Dalej, siadajcie, i zanućcie nam jaką piosenkę.
2 Paź.  Na rozkazy. Siadajcie między nami.
1 Paź.  Mamyż rzecz gracko poprowadzić, bez ceremoni, bez spluwania, bez skarg na chrypkę, tych zwykłych przegrywek lichego głosu?
2 Paź.  Rozumie się; a oba do jednego tonu jak dwie cyganki na jednym koniu.

Pieśń.

I.
Szedł z kochanką zakochany,
Śpiewał: dana, dana, dana!
Szedł przez łąki, szedł przez łany,
Szedł śród wiosny, pory pieśni;
Ptactwo nuci hymn miłosny,
A kochankom trzeba wiosny.

II.
Gdzie śród łanów szumi zboże,
Nucąc: dana, dana, dana!
Tam kochankom wonne łoże,
Pośród wiosny, pory pieśni,
Gdy ptak nuci hymn miłosny,
Bo kochankom trzeba wiosny.

III.
Tak gdy młodość im ucieka,
Nucą: dana, dana, dana!
Kwiatkiem tylko życie człeka
Pośród wiosny, pory pieśni,
Gdy ptak nuci hymn miłosny,
Bo kochankom trzeba wiosny.

IV.
Zbieraj kwiaty, gdy czas służy,
Nucąc: dana, dana, dana!
Bo nie znajdziesz pączków róży
Tylko w wiośnie, porze pieśni,
Gdy ptak nuci hymn miłosny,
A kochankom trzeba wiosny.


Probiercz.  Wyznaję, młodzi panicze, że choć niewiele było sensu w piosence, to nuta niewiele miała harmonii.
1 Paź.  Mylisz się, przyjacielu, harmonia była dobra, zachowaliśmy takt, nie pomyliliśmy się w tempie.
Probiercz.  I ja się nie pomylę, gdy powiem, że tępą ma głowę, kto się takim przysłuchuje błazeństwom. Bóg z wami! Bóg napraw wasze głowy! Idźmy, Tedziu!

(Wychodzą).
SCENA IV.
Inna strona lasu.
(Książę wygnany, Amiens, Jakób, Orlando, Oliwer i Celia).

Książę.  I ty przypuszczasz, Orlando, że młodzik wszystko to zrobi, co zrobić przyrzeka?

Orlando.  Czasami wierzę, nie wierzę czasami,
Jak przelękniony nadziei nie traci,
Chociaż się lęka. (Wchodzą: Rozalinda, Sylwiusz, i Febe).
Rozalinda.  Chwila cierpliwości;
Zgódźmy się wprzódy na wszystkie warunki.
(Do Księcia). Przyrzekasz, książę, gdy ci córkę wrócę,
Córki tej rękę oddać Orlandowi?
Książę.  A z nią królestwa, gdybym je posiadał.
Rozalinda  (do Orlanda). Ty ją chcesz pojąć, jeśli ją sprowadzę?
Orlando.  Gdybym był nawet wszystkich królestw królem.
Rozalinda  (do Feby). Ty chcesz za męża wziąć mnie, gdy zezwolę?
Febe.  Choćbym godzinę później umrzeć miała.
Rozalinda.  Ale, jeżeli rękę mą odrzucisz,
To oddasz twoją temu pasterzowi?
Febe.  Taki jest układ.
Rozalinda  (do Sylwiusza). Ty chcesz pojąć Febe,
Jeśli zezwoli?
Sylwiusz.  Gdyby ją posiadać
A umrzeć potem znaczyło się jedno.
Rozalinda.  Wszystko przyrzekłem pogodzić. O, książę,
Dotrzymaj słowa, że mu córkę oddasz,
I ty, Orlando, że córkę tę weźmiesz,

I ty, o, Febe, że będziesz mą żoną,
Albo, mnie nie chcąc, tego tu pasterza,
I ty, o, Sylwio, że gdy mnie odrzuci,
Chętnie ją pojmiesz. A teraz odchodzę,
Aby te wszystkie trudności rozwikłać.

(Wychodzi z Cełią).

Książę.  W młodzika tego twarzy nieraz widzę
Żyjące ślady rysów mojej córki.
Orlando.  Kiedym go, panie, raz zobaczył pierwszy,
On mi się córki twojej bratem wydał;
A przecie on się urodził w tej puszczy,
Pierwszych się zasad czarnoksięskiej sztuki
Tutaj wyuczył od swojego stryja,
Który jest wielkim, mówi, czarodziejem
W głębokim cieniu lasów tych ukrytym.

(Wchodzą: Probierczyk i Odrej).

Jakób.  Zapewne nowy potop niedaleko, bo wszystkie pary do arki się schodzą. Otóż i nowa para dziwnych zwierząt, które we wszystkich językach nazywają błaznami.
Probiercz.  Ukłon i pozdrowienie wszystkim!
Jakób.  Przyjm go łaskawie, mój książę. To właśnie jegomość pstrokatych myśli, którego tak często w lesie spotykałem. Przysięga, że był dworakiem.
Probiercz.  Kto o tem wątpi, niech mnie na próbę weźmie. Tańczyłem menueta; prawiłem komplementa damie; politykowałem z przyjacielem, a z nieprzyjacielem byłem słodziuchny; zrujnowałem trzech krawców, miałem cztery zajścia, a w jednem o mało nie przyszło do pojedynku.
Jakób.  Jakże się skończyło zajście?
Probiercz.  Kiedyśmy stanęli na placu, pokazało się, że kłótnia doszła siódmego stopnia.
Jakób.  Jakto siódmego stopnia? Książę mój, bądź łaskawy dla tego człowieka.
Książę.  Bardzo mi się podoba.
Probiercz.  Bóg wam zapłać, panie, i daj wam równą miłość u ludzi! Przybiegam tu jak i inne wiejskie pary, żeby przysięgać i krzywoprzysięgać, stosownie do tego, jak wiąże ślub, a krew rozwięzuje. Biedna dziewka, panie, straszydełko, panie, ale moja. Bo biedne moje przywidzenie — wziąć, czego nikt inny wziąć nie chciał. Bogata cnota mieszka jak skąpiec — w szpitalu, jak wasze perły — w brudnej ostrydze.
Książę.  Bystry to człowiek i pełen sentencyi.
Probiercz.  Jakie może znaleźć błazen w chorej czuprynie.
Jakób.  Ale wróćmy do siódmego stopnia: jakże się to pokazało, że zajście doszło siódmego stopnia?
Probiercz.  Przez siedm razy odparte kłamstwo. Trzymaj się lepiej, Tedziu. A to jak następuje: nie był mi po myśli sposób strzyżenia brody pewnego dworzanina; on na to przysłał mi słowo, iż jeśli powiedziałem, że broda jego nie dobrze była ostrzyżona, jemu się zdaje, że ostrzyżona była dobrze. To nazywa się u nas „odpowiedź grzeczna“. Gdybym mu raz jeszcze powtórzył, że broda jego źle była ostrzyżona, onby mi odesłał w odpowiedzi, że ją ostrzygł, jak mu się podobało. To nazywa się u nas „skromny przygryzek“. Gdybym raz jeszcze powtórzył, że nie była dobrze ostrzyżona, onby mi powiedział, że straciłem rozum. To się nazywa u nas „grubijańska odpowiedź“. A gdyby jeszcze broda źle była ostrzyżona, odrzekłby, że nie mówię prawdy. To się nazywa u nas „waleczna replika“. Gdyby raz jeszcze źle była ostrzyżona, powiedziałby mi, że kłamię. To się nas nazywa „swarliwe zaprzeczenie“. Idzie z kolei „kłamstwo warunkowe“ i „kłamstwo wręcz“.
Jakób.  A ty ile razy powtórzyłeś, że broda jego nie była dobrze ostrzyżona?
Probiercz.  Nie śmiałem pójść dalej, niż kłamstwo warunkowe, a on nie śmiał mi zadać kłamstwa wręcz, zmierzyliśmy więc szpady i rozeszli się.
Jakób.  Czy mógłbyś mi wyliczyć wszystkie stopnie kłamstwa po kolei?
Probiercz.  Nic łatwiejszego. Na wszelkie zajście jest tekst drukowany, jak są manuały grzeczności. Wyliczę wszystkie stopnie po kolei. Pierwszy stopień, grzeczna odpowiedź; drugi, skromny przygryzek; trzeci, odpowiedź grubijańska; czwarty, waleczna replika; piąty, swarliwe zaprzeczenie; szósty, kłamstwo warunkowe; siódmy, kłamstwo wręcz. Z wszystkich tych nietrudno się wycofać, wyjąwszy kłamstwa wręcz, a i z tego można się wyratować za pomocą: „Jeżeli“. Znam sprawę, której siedmiu sędziów załagodzić nie mogło, ale gdy strony spotkały się na placu, przyszło jednemu na myśl „Jeżeli“. Na przykład: Jeżeli pan powiedziałeś tak, to ja powiedziałem tak; na te słowa podali sobie ręce i przysięgli sobie braterstwo. Rzadki to sędzia pokoju wasze „Jeżeli“; wielkie są cnoty w „Jeżeli“.
Jakób.  Czy nie rzadki to kamrat, mój książę? Doskonały we wszystkiem, a przecie błazen.
Książę.  Błazeństwo jest mu tarczą, z za której strzela konceptami.

(Wchodzi Hymen prowadząc Rozalindę i Celię. — Muzyka).

Hymen.  Cieszą się niebieskie chóry,
Ile razy ziemskie spory
Święta zgoda znów jednoczy.
Przyjmij córkę, dobry panie,
Na niebieskie rozkazanie
Hymen wiódł ci ją przed oczy,
Byś ją temu oddał w dłonie,
Co swe serce ma w jej łonie.
Rozal.  (do Księcia). Tobie się daję, twoją bowiem jestem.
(Do Orlanda) Tobie się daję, twoją bowiem jestem.
Książę.  Lub oczy kłamią, lub córką mą jesteś.
Orlando.  Lub oczy kłamią, lub to Rozalinda.
Febe.  Jeśli mnie nie mylą oczy,
Żegnaj kochanku uroczy!
Rozal.  (do Księcia).Nie chcę innego ojca mieć jak ciebie.
(Do Orlanda) Nie chcę innego męża mieć jak ciebie.
(Do Feby) Innej zaślubić kobiety jak ciebie.
Hymen.  Pokój! zgoda! dość już wrzawy,
Rozwikłane wszystkie sprawy,
Skończyć wszystko czas.

Jeśli dotrzymacie wiary
Zakochane cztery pary,
Hymen złączy was.

(Do Orlanda i Rozalindy).

Nigdy nic was nie rozdzieli,
Wy dwie dusze w jedną zleli.

(Do Feby)

Wierny pasterz dziś zwycięża,
Albo dziewkę masz za męża.

(Do Probierczyka i Odrej).

Wy tak wierni śród żywota,
Jak jest zimie wierna słota.
Gdy my nucim ślubne pienie,
Ona da wam wyjaśnienie,
I rozpląta sprawy wątek,
Koniec równie jak początek.
Pieśń.  Małżeństwo wieńcem wielkiej Junony;
Święty jest węzeł męża i żony!
Hymen zaludnia miasta i ziemie,
Niech więc małżeństwo ludzkie czci plemię,
Niechaj wciąż godność Hymenu wzrasta,
Bo on jest bogiem każdego miasta.
Książę.  Witam cię, Celio, z tą samą radością,
Z jakąm powitał córkę mą kochaną.
Febe  (do Sylwiusza). I ja też spełnię przysięgę raz daną,
Twoją ci miłość zapłacę miłością.

(Wchodzi Jakób de Bois).

Jakób de Bois.  Dozwól mi, książę, słów kilka powiedzieć.
Sira Rolanda drugim jestem synem,
A takie, panie, przynoszę ci wieści:
Książę Fryderyk, słysząc, że codziennie
Ludzie poważni fortuną i wiekiem
Do tej się puszczy tłumami zbiegali,
Pieszego ludu silny zebrał zastęp
I sam na czele w te strony wyruszył,
Aby własego brata zamordować.
Już stało wojsko na krawędzi lasu,
Gdy wódz świętego spotkał pustelnika,

A po niedługiej, cichej z nim rozmowie
I swoich myśli i świata się wyrzekł;
Wraca koronę wygnanemu bratu,
Wraca majątki jego towarzyszom.
Za prawdę słów mych głową odpowiadam.
Książę.  Witaj młodzieńcze! Dla twoich dziś braci
Piękne przynosisz ślubne podarunki:
Jednemu ziemie zabrane, drugiemu
Rozległe włości i potężne księstwo.
Niech się w tym lesie szczęśliwie przód skończy,
Co się w tym lesie szczęśliwie poczęło,
A potem każdy z szczęśliwego koła,
Który wytrzymał ze mną ciężkie próby,
I nowe szczęście pójdzie ze mną dzielić,
Wedle swych zasług i swojego stanu.
O wielkich zmianach zapomnijcie, proszę,
I na wsi wspólne przyjmijcie rozkosze.
Zagrzmij, muzyko, a wy, młode pary,
Cieszcie się wspólnie i skaczcie do miary.
Jakób.  Proszę o słowo. Jeśli zrozumiałem,
Książę w klasztornej ciszy się zamyka,
Na zawsze dworskiej wyrzeka się pompy.
Jakób de Bois.  Tak jest.
Jakób.  Do niego i ja więc pobiegnę,
Bo wiele rzeczy mają opowiadać,
Wiele nauczać nowo nawróceni.
(Do Księcia). Tobie, mój książę, przekazuję księstwo:
Twoja cierpliwość daje ci doń prawo.
(Do Orlanda). A tobie miłość wiary twojej godną.
(Do Oliwera). A tobie ziemie, miłość, koligacye.
(Do Sylwiusza). A tobie rozkosz dawno zasłużoną.
(Do Probierczyka). A tobie swary; na miłosną podróż
Na dwa miesiące tylko żywność macie.
A teraz naprzód, taneczników koła!
Lecz mnie do innych pląsów serce woła.
Książę.  Nie, nie, Jakóbie, zostań jeszcze z nami.
Jakób.  Nie dla mnie tańce. Na twoje zlecenia
Czekam, o książę, w opuszczonej grocie (wychodzi).

Książę.  Więc rozpocznijmy święto zaślubienia.
Bóg niech da po niem świątecznych dni krocie!

(Taniec).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.