Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/64
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras |
Podtytuł | Romans Historyczny |
Rozdział | 64. Koronacya w Krakowie |
Wydawca | A. Paryski |
Data wyd. | 1919 |
Miejsce wyd. | Toledo |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W towarzystwie licznych orszaków dworu i służby udawali się wielcy panowie polscy do Krakowa, gdzie miała się odbyć uroczysta koronacya nowego króla.
W dwóch pysznych karocach, zaprzężonych każda ośmioma dobranemi rumakami, Jan Sobieski i Marya Kazimiera przy odgłosie dzwonów i radośnych okrzykach tłumów, odbywali wjazd do starej stolicy.
Drogę każdej karocy torował jeździec przodowy, a za każdą postępował | oddział straży przybocznej.
W uroczyście przystrojonej katedrze dopełnił arcybiskup Olszowski koronacyi króla Jana i królowej Maryi Kazimiery, która we wspaniałym stroju z świetnych klejnotów wyglądała piękniej niż kiedykolwiek.
Na uroczystość tę przybyli także wysłannicy obcych dworów i oczy pięknej królowej poznały natychmiast pomiędzy nimi lorda Hyde, hrabiego Rochester.
Łono jej zaczęło podnosić się gwałtowniej na jego widok... kochała go jeszcze.
Gdy przy odgłosie dzwonów i dział dopełnionym został obrządek koronacyi, Jan Sobieski zwrócił się do szlachty i podawał każdemu rękę, a tymczasem królowa przyjmowała hołdy dam.
Następnie obcy posłowie zbliżyli się do króla.
Margrabia de Bethune, szwagier Maryi Kazimiery wręczył królowi order św. Ducha, Karol II, król angielski, przesyłał mu życzenia pomyślności przez hrabiego Rochestera, jednego z najbogatszych i najznakomitszych lordów, którego siostra była zamężną za księciem York (Jakubem II).
Król podziękował tym i innym posłom i zwrócił się następnie do magnatów, w pośród których zauważył nieobecność Paców.
Nagle przez tłum zaczął się przeciskać jakiś człowiek stary i łachmanami okryty.
Starano się go powstrzymać.
— Precz z nim! — to waryat! — wołano.
Żebrak tymczasem wskazywał na Sobieskiego i nie pozwalał się powstrzymać.
Król spostrzegł go.
— Dopuście go do mnie, — zawołał, — pragnę go wysłuchać i wesprzeć.
Tłum się rozstąpił. Żebrak zbliżył się do króla.
— Panie! — rzekł klękając przed Sobieskim i załamując ręce, — panie, strzeż się drogi do zamku! grozi ci niebezpieczeństwo! Pomyśl, że twój ojciec zginął z ręki mordercy!
Okrzyk ten spowodował przykrą ciszę.
Króla uderzyło ukazanie się żebraka i jego słowa.
— Precz z nim, to waryat! — wołano wpośród tłumu.
— Jeżeli jest obłąkany, — rzekł król dobrotliwie, — to zasługuje na litość! Weź to, biedny człowieku!
To mówiąc król, dał żebrakowi sakiewkę.
Starzec pochwycił ją i ze łzami ucałował kraj szaty króla.
Nie śmiał jednak mówić więcej. Odprowadzono go na bok.
W tej chwili, właśnie gdy król zwracał się do prymasa i niektórych wojewodów, dał się słyszeć za nim głos cichy:
— Strzeż się Rochestera!... chce on ci wydrzeć to, co ci najdroższe!
Król słyszał wyraźnie te słowa, obejrzawszy się jednak, aby zobaczyć kto je szepnął, zobaczył wprawdzie w blizkości kilku panów, ale nie mógł dojść, z którego ust wyszła przestroga.
Następnie odprowadzono króla i królowę do oczekujących przed kościołem karet, któremi zwolna królestwo pojechali przez tłumem napełnione ulice do zamku, gdzie wszystko było przygotowane do świetnego festynu.
Do pierwszej karocy wsiadł Sobieski z arcybiskupem.
Dwaj panowie dworscy rozrzucali pomiędzy tłum pieniądze.
Jeźdźcy poprzedzający powóz i straż z trudnością torowali drogę powozowi królewskiemu.
Konie przystrojone bogato mogły iść naprzód tylko krok za krokiem. Król kłaniał się na wszystkie strony wydającemu okrzyki tłumowi.
Nagle gdy powóz przybliżył się do wjazdu do zamku, podniosła się ręka z tłumu.
W tej samej chwili rozległ się wystrzał.
Tłum okrzykiem oburzenia przyjął ten czyn zbrodniczy.
Kula świsnęła koło głowy króla i arcybiskupa.
Kłęb dymu wskazywał miejsce, z którego wystrzelono z pistoletu.
— To zamach na mnie, — rzekł Sobieski, — a więc ten żebrak w kościele nie był waryatem!
Powóz pojechał dalej.
Tłum oburzony pochwycił tego, który wystrzelił.
Był to człowiek upadły moralnie, o którym mówiono, że zostawał w służbie u hetmana polnego Paca.
Król był niezachwialnie spokojny. Zbyt on często bywał wystawiony na kule i pociski nieprzyjaciół, ażeby mógł się obawiać.
Wyraz smutku tylko odbił się na jego twarzy.
— Zaślepieniec, może najemnik! — rzekł do arcybiskupa.
Tłum powalił mordercę na ziemię, i gdyby kilku ludzi ze straży nie dostało się do niego, zostałby zabity na miejscu.
Pobitego i omdlałego zaniesiono do kordegardy zamkowej, gdzie w nim poznano Leona, jeźdźca z oddziału, zostającego pod dowództwem hetmana polnego Paca.
Król nie pytał więcej o niego.
Gdy przybył do zamku i oznajmiono mu, że winny został schwytany, rzekł, że mu przebacza czyn jego, i że nie chce wydawać żadnego wyroku.
Senat jednakże musiał wydać wyrok, zamknięto zatem zbrodniarza w więzieniu aż do zebrania się senatu.
Królowa trwożliwie wywiadywała się o los króla.
Sobieski z dobrotliwym uśmiechem wyszedł naprzeciw niej i wprowadził ją do uroczyście przystrojonej sali, w której była już zebraną znaczna liczba panów z żonami.
W liczbie zgromadzonych znajdowała się także wojewodzina Wassalska i Pacowie.
Podczas gdy król i królowa zajęli miejsca na przeznaczonych dla siebie krzesłach tronowych, sala napełniała się coraz bardziej najznakomitszymi obywatelami, i rozpoczęło się zwykłe po słuchanie dworskie, na którem król udzielał łaski, przyjmował i załatwiał skargi i zażalenia.
Gdy przybliżył się do Sobieskiego brat zmarłego króla, książę Dymitr Wiśniowiecki, który był przyjacielem nowego monarchy i hetmanem polnym, Sobieski wobec zebranego dworu mianował go wielkim hetmanem, co na nowo rozbudziło zawiść i złość hetmana polnego Paca.
Małą buławę koronną oddał król swemu długoletniemu towarzyszowi broni, Jabłonowskiemu.
Następnie marszałek wielki koronny Sieniawski, przyprowadził petentów i oskarżycieli do stopni tronu.
Gdy król załatwił sprawy niektórych z pomiędzy nich, Jagiellona Wassalska zbliżyła się do króla i została uprzejmie przyjęta przez królowę.
— I wojewodzina Wassalska przystępuje z prośbą? — zapytał król zdziwiony.
— Przystępuję ze skargą do stóp tronu, — odpowiedziała Jagiellona, zwracając się dumnie do króla, — ze skargą na niewolnicę, której ukarania żądam, najjaśniejszy panie.
— Słuchamy cię, pani wojewodzino, — rzekł Sobieski.
— Niegdyś, najjaśniejszy panie, raczyłeś mi darować ślepą niewolnicę, która nas pięknym śpiewem zachwycała.
— Sassa! gdzie Sassa? — przypomniał sobie teraz dopiero król, który dopiero w tej chwili zauważył nieobecność wiernej dziewczyny.
— Ta ślepa niewolnica uciekła i opuściła mnie, — mówiła Jagiellona dalej, — nie zważałam na to, ponieważ widziałam, że tego niewdzięcznego stworzenia nie będę mogła utrzymać ponieważ grzeszna miłość popychała tę niewolnicę zbyt daleko.
— Więc Sassę chcesz oskarżać, pani wojewodzino, — zapytał król, — to biedne, wierne dziewczę, które mi dało niezliczone dowody swojego przywiązania.
Śmiech szyderczy przebiegł usta Jagiellony.
— Ta niewolnica tylko wobec ciebie jest tak uległą, najjaśniejszy panie, — odpowiedziała, — niewolnica ta jest fałszywem stworzeniem, którego wydania lub ukarania muszę się domagać.
— Niesłusznie ją podejrzywasz, pani wojewodzino!
— Niech najjaśniejszy pan sam raczy rozstrzygnąć! Ludzie nasi schwytali niewolnicę, gdy nocą w podejrzany sposób skradała się do mego pałacu w Warszawie, — mówiła Jagiellona dalej, — widocznie miała zamiar targnąć się na moje życie, ponieważ mnie nienawidzi.
— Jestem przekonany, że to przypuszczenie jest fałszywe, — odrzekł król, — Sassa jest niezdolną do podobnego czynu.
— Przybywam żądać jej wydania.
— Nigdy nie spełnię tej prośby, pani wojewodzino, — zawołał Sobieski.
Jagiellona wyprostowała się dumnie.
— W takim razie muszę się odwołać do decyzyi senatu, — rzekła donośnym głosem, — senat nie pozwoli, ażeby niewolnica mogła bezkarnie czynić pokuszenia na życie małżonki wojewody.
Przykre wrażenie tej sceny zatarło się wkrótce, gdy król wykonał kilka aktów łaski.
Następnie muzyka dała znak rozpoczęcia właściwej uroczystości.
W salach pobocznych wino płynęło strumieniami ze złotych puharów.
Na placu rozdawano ludowi wino i pieniądze.
Król z królową, której ogon sukni nieśli paziowie, obszedł salę, i ukazał się w oknie tłumowi, który objawiał głośną radość.
Żaden fałszywy dźwięk nie psuł ogólnej harmonii obchodu.
Stojąca u szczytu swych pragnień Marya Kazimiera, posiadłszy koronę uśmiechała się uszczęśliwiona. Jan Sobieski w nagrodę za swe czyny, został wyniesiony na tron.
Jednakże wieczorem nieraz chmurzyły mu czoło przykre myśli i ponure przeczucia.
Kto był ten człowiek, który w kościele szepnął mu owe słowa o Maryi Kazimierze.
Lekkie zwątpienie zakradło się do duszy króla.
Czyż jednak ta uśmiechnięta, piękna istota zdradzać go mogła?
— Nie! nie! — mówił mu głos wewnętrzny, starając się rozprószyć obudzone w nim podejrzenia.
Muzyka i taniec napełniały sale zamkowe.
Radość i szczęście panowały wszędzie.
Polska obchodziła koronacyę nowej królewskiej pary.