Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/65
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras |
Podtytuł | Romans Historyczny |
Rozdział | 65. Tajemniczy gość |
Wydawca | A. Paryski |
Data wyd. | 1919 |
Miejsce wyd. | Toledo |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
O północy skończyła się uroczystość.
Strojne damy i panowie opuścili salony po oddaleniu się króla i królowej.
Sobieski powiedział dobranoc pięknej Maryi Kazimierze, odprowadził ją aż do przedsionka jej apartamentu, poczem powrócił do siebie, gdzie marszałek i dworacy oczekiwali na niego, ażeby usłyszeć, jakie wyda rozkazy przed udaniem się na spoczynek.
Na królową oczekiwały damy honorowe i służące.
Wszedłszy do swego buduaru, położonego blizko przedsionka, Marya Kazimiera pozwoliła odejść damom i paziom, z których jeden był obowiązany pozostać w przedsionku.
Stała tam w niszy sofa, której pełniący służbę paź mógł używać.
Ponieważ cisza panowała w zamku, paź zatem skorzystał z tej wolności.
Położył się na sofie i znużony zasnął zaraz.
Służąca chciała pomódz królowej w przyległym buduarze przy rozbieraniu się, Marya Kazimiera jednak, zdjąwszy ciężką koronę i klejnoty, odprawiła ją wkrótce i przed pójściem na spoczynek pozostała przez czas jakiś w zamyśleniu.
W starym zaniku tymczasem zapanowała cisza.
Służba rozeszła się, tylko warty przechadzały się przy wejściach, ale i wartownicy pili wiele, więc im głowy ciążyły.
Nagle w korytarzu dało się słyszeć wołanie:
— Kto idzie?
Jeden z szyldwachów przemówił w ten sposób do ciemnej postaci, która się ukazała, w korytarzu prowadzącym do apartamentów królowej.
W tej chwili jednak zbliżył się do odbywającego wartę żołnierza inny szyldwach i trącił go.
— Czy nie widzisz? — szepnął.
Postać przybliżała się.
Zdawała się być ubraną w odzież mnicha z nasuniętym na głowę kapturem.
— Nie wołaj, — mówił drugi szyldwach, — ten nie odpowie. To przecież stary mnich.
Pierwszy wartownik wpatrzył się lepiej, zdawał się poznawać tajemniczą postać i pozwolił jej przejść.
Mnich ten ukazywał się nietylko w zamku krakowskim, ale i w Warszawie i nie wzbraniano mu przejścia.
Zwrócił się ku apartamentom królowej i bez przeszkody doszedł do przedsionka, koło którego leżał jej buduar.
Uchyliwszy firanki, zasłaniające wejście do przedsionka, ujrzał śpiącego na sofie pazia.
Ruchy tajemniczego mnicha, który szedł dalej, przypatrując się paziowi, były odmienne niż zazwyczaj.
Zwykle szedł on, spokojnie, poważnie, z pewnością siebie, tym razem był niespokojny, a poruszenia jego zdawały się żywe i gorączkowe.
Nie dosyć na tem.
Zwykle z pod długiego habitu mnicha widać było rzemieniami spięte sandały, tym razem nogi były obute w eleganckie trzewiki ze sprzączkami, z których świeciły drogie kamienie.
Tajemniczy gość zbliżył się do drzwi buduaru i otworzył je po cichu.
Królowa siedziała na otomance przy stole, z głową wspartą na ręku.
Szmer obudził ją z zadumy.
Podniosła się żywo i wydała lekki krzyk, spostrzegając we drzwiach mnicha.
Ten jednak szybkim gestem wskazał jej, żeby go nie zdradzała.
— Ani słowa, królowo! — szepnął.
Mówiąc to, obejrzał się na pazia.
Paź nic nie słyszał i nie przebudził się.
Tajemniczy gość zamknął drzwi za sobą.
Królowa patrzyła na niego przelękniona.
Nie śmiała się poruszyć, nie wiedziała co ma czynić.
Czy zawołać? czy uciec?...
Wybrała to ostatnie i postąpiła ku drzwiom.
— Pozostań, królowo, — dał się słyszeć głos, który ją zelektryzował.
Spojrzała z gorączkowym niepokojem na tajemniczego gościa.
Mnich spuścił kaptur.
— Hrabia Rochester! — szepnęła królowa.
Był to rzeczywiście hrabia Rochester.
Odsłonił habit i ukazała się elegancka jego odzież.
Marya Kazimera z przestrachem i radością załamała ręce.
Patrzyła jak skamieniała na tego, który się dostał do niej w przebraniu, a teraz przystąpił do niej z gwałtownym gestem.
— Najświętsza Panno, — szepnęła królowa, — co czynisz hrabio?...
— Wszystko, wszystko, aby cię ujrzeć i pomówić z tobą, najjaśniejsza pani, — odpowiedział hrabia Rochester.
— Więc to ty, hrabio, jesteś tajemniczym mnichem?...
— Dziś tylko, najjaśniejsza pani: użyłem tego podstępu, aby się tutaj dostać bez przeszkody.
— Gdyby kto przyszedł...
— Nie obawiaj się niczego, niebiańska Maryo! — rzekł Rochester, klękając przed królową.
I ująwszy jej rękę, podniósł ją do ust.
Marya Kazimiera nie usunęła ręki, ale drgnęła, jakby w przeczuciu, że źle czyni.
— Co robisz, hrabio? — szepnęła, — gdyby król tutaj przyszedł... na jakie niebezpieczeństwo się narażasz!
— Nie znam niebezpieczeństwa, gdy idzie o zbliżenie się do ciebie, najjaśniejsza pani. Oh! nie odwracaj się!
— Cóżeś mi przyrzekł, hrabio Rochester? — zapytała królowa z wyrzutem.
— Przyrzekłem więcej, niż mogłem dotrzymać, najjaśniejsza pani! Przyrzekłem nie ujrzeć cię więcej!...
— I tak dotrzymałeś przyrzeczenia?
— Oh, nie gniewaj się królowo! Nie usuwaj swej ręki!
— Wstań hrabio i odejdź! Nie powinnam cię tu przyjmować!
— Oh, cofnij ten rozkaz okrutny, najjaśniejsza pani, — błagał Rochester, wstając, — czyż mogę cię nie kochać? Starałem się sam siebie, straszne to było życie...
— Przestań, hrabio! Zapominasz się!
— Czyż można panować nad uczuciem, najjaśniejsza pani? Oh, nie odwracaj się, — mówił Rochester dalej, ujmując rękę Maryi, — pozostaw mi tę chwilę szczęścia! Używam go poraź ostatni! Kazano mi tu przyjechać... ujrzałem cię i zapomniałem o wszystkich powziętych postanowieniach!
— Dosyć, hrabio Rochester!
— Nie kochasz mnie... odpychasz mnie królowo?
— Lękam się siebie samej.
— Tak... to jest wyznanie miłości, Maryo.
— Nie nadużywaj mego uczucia!
— Jesteś moją, królowo! — zawołał Rochester upojony rozkoszą, obejmując ramieniem Maryę Kazimierę.
Królowa szarpnęła się i naszyjnik który miała na sobie, podarunek Tatara, złożony z dwudziestu artystycznie rzeźbionych kulek, zsunął się z szyi i upadł niespostrzeżony na podłogę.
— Co czynisz? — szepnęła Marya Kazimiera, — hrabio Rochester co czynisz?...
— Raz jeden muszę zakosztować szczęścia nazwania cię moją, Maryo... potem nie dbam o życie, — odpowiedział Rochester.
— Jeżeli mnie prawdziwie kochasz, pamiętaj o tem, co nas dzieli, nierozsądny!
— Pocóż w tej błogiej chwili przy pominąć więzy, które cię krępują, królowo? O, nie budź mnie z tego błogiego snu, ze snu miłości.
Marya Kazimiera cofnęła się o krok.
W tej chwili dał się słyszeć chrzęst pod jej stopami.
Nastąpiła na jedną z kulek naszyjnika i zdeptała ją.
— Co to jest? — zawołała królowa, patrząc na podłogę, — Jezus Marya!... Naszyjnik!... co za nieszczęście!... Jedno z ogniw zdeptane!
Hrabia Rochester pochylił się i podniósł kosztowny naszyjnik.
— Jestem zdradzoną! Kulki tej niczem zastąpić niepodobna! — mówiła dalej królowa, która zbladła strasznie, — naszyjnika bez niej użyć nie można!
— Taką kulkę można podrobić, odpowiedział Rochester.
— Niepodobna! Jest to robota, nie dająca się naśladować! Pochodzi ze wschodu i z bardzo odległych czasów!
— Chciej mi to pozostawić, najjaśniejsza pani, ja się postaram o uzupełnienie naszyjnika, — rzekł Rochester.
W tej chwil dał się słyszeć odgłos kroków.
— Uchodź, na Boga, uchodź! ktoś idzie! — zawołała królowa stłumionym głosem.
Rochester zatrzymał naszyjnik.
— Wrócę go w całości! — szepnął Rochester.
Następnie znikł drzwiczkami ukrytemi w obiciu.
Prawie w tym samym czasie otworzyły się drzwi z przedsionka.
— Kto tam? — zapytała niecierpliwie królowa.
Był to paź.
Po za nim w przedsionku widać było postać Tatara.
Paź wszedł i przyklęknął.
— Czego tu chcesz? — zapytała królowa.
— Sądziłem... — zająkał się paź, to jest Tatar mi mówił, że tajemniczy mnich wszedł do tego pokoju.
— Więc czegóż chciałeś?
— Ująć go, zatrzymać.
— Dziecinny jesteś... przywidziało ci się! — rzekła królowa, — widzisz że mnicha tutaj niema! Po tych słowach odwróciła się, blada i drżąca ze wzruszenia i poszła do przyległej sypialni.
Paź pozostawszy sam, powstał i pomimo słów królowej obejrzał się po buduarze.
Następnie poszedł do drzwiczek, ukrytych w obiciu, otworzył je po cichu i wyszedł na mały tylny korytarz, aby tam czynić dalsze poszukiwania.
Tymczasem Tatar Iszym Beli wszedł do buduaru drzwiami, które paź pozostawił uchylone.
Błyszczący przedmiot, który leżał na podłodze obudził jego ciekawość.
Wiedział on dobrze, że ktoś wszedł po pokoju królowej, gdyż widział to z oddalenia na własne oczy.
W buduarze nie było nikogo.
Iszym Beli ostrożnie podszedł do miejsca, w którem leżało zdeptane ogniwo naszyjnika i wydawało woń przedziwną.
W zdziwonych, przerażonych jego rysach czytać było można, że prawie odgadywał co zaszło.
Wpatrywał się w wonne szczątki i wskazywał je rękami, stojąc jak skamieniały.
Spuścizna z odległych czasów, którą czcił jak talizman, jak drogą relikwię, była zdeptaną.
Widok ten niesłychane wrażenie czynił na Tatarze.
Po niejakim czasie pochylił się i podniósł mały, błyszczący drogi kamień, oko rzeźbionej główki.
W tej chwili paź powrócił z korytarza do buduaru.
Tatar szybko ukrył znaleziony szczątek ogniwa.
Paź wszedł po cichu i wstrząsnął głową.
— Nie widać go, — szepnął.
— Poszedł?... Biada ci, żeś go nie zagadnął, — rzekł Tatar wracając z paziem do przedsionka, — musiałeś spać!
— Nie zdaje mi się.
— Nie spałeś?... przecież cię obudziłem!
— Więc to był mnich?...
— Wyglądał jak mnich, — odpowiedział Tatar, ale to nie był mnich, to był kto inny!
— Uśmiechasz się... musisz coś wiedzieć.
— I ty byłbyś wiedział, gdybyś nie spał paziu!
— Niech sobie będzie kto chce, — rzekł paź, — co nas to obchodzi?... nie zdradź mnie!
— Byleby co innego nie zdradziło! — odpowiedział Tatar.
— O czem chcesz mówić? — zapytał paź.
Iszym Beli machnął ręką i odszedł.
— Ten przeklęty Tatar z małemi oczyma i splecionemi włosami, musi wszystko widzieć, — szepnął paź, — żeby go dyabli wzięli, on chyba wcale nie sypia! Jestem strasznie zmęczony.
Powrócił do niszy, położył się i w kilka chwil później zasnął znowu.