Janek u karzełków (Korotyńska, 1939)

>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Janek u karzełków
Podtytuł Baśń fantastyczna
Pochodzenie Księgozbiorek Dziecięcy Nr 27
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. 1939
Druk Zakłady Graficzne „Feniks“
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

KSIĘGOZBIOREK DZIECIĘCY
EWA REŃSKA
Janek u karzełków
BAŚŃ FANTASTYCZNA
Z ilustracjami
WARSZAWA
NOWE WYDAWNICTWO
ZAKŁADY GRAFICZNE „FENIKS“, WARSZAWA






Pewien wieśniak miał siedmioro dzieci. Najmłodszy jego synek, Janek, różnił się bardzo od swego rodzeństwa. Nie lubił hałaśliwych zabaw w gromadzie, najchętniej spędzał czas na samotnych przechadzkach po polach i lesie. Gdy pogoda była brzydka, siadał na małym stołeczku obok matki i prosił, by mu opowiadała fantastyczne baśnie.
— Cóż ci przyjdzie z tych bajek? — mówiła matka. — Nabijasz sobie tylko głowę głupstwami. Lepiej posłuchaj prawdziwych opowiadań o dawnych czasach.
Ale chłopca nie interesowały zupełnie prawdziwe zdarzenia.
— Nasz Janek źle wygląda — zauważył pewnego dnia ojciec — trzeba go wysłać do wuja, który mieszka w górzystej miejscowości. Może górskie powietrze będzie dla Janka zdrowsze.
Pojechał więc chłopiec do wuja Michała. Wuj był bezdzietny, sam uprawiał niewielki kawałek pola. Główny dochód czerpał z owiec, których miał całe stado. Pasł je stary pastuch, Mikołaj. Z tym Mikołajem Janek prędko się zaprzyjaźnił i całe dni spędzał w jego towarzystwie. Stary Mikołaj znał mnóstwo najdziwniejszych opowieści. Janek mógłby go słuchać od rana do nocy, lecz najbardziej podobała mu się historia o krasnoludkach, żyjących w głębi ziemi.
— W naszych stronach mieszkają krasnoludki na wyspie, która znajduje się na samym środku Błękitnego Jeziora. Ale ujrzeć je można tylko w noc świętojańską, gdy wychodzą na łąkę i tańczą przy blasku księżyca. Mają one czapeczki-niewidki. Jeśli komuś uda się taką czapeczkę zabrać krasnoludkowi, może dostać się do podziemnego państwa, a krasnoludek, któremu zabrał czapkę, staje się jego niewolnikiem i musi wypełniać wszystkie rozkazy swego pana.
Janek postanowił udać się w noc świętojańską na ową wyspę. Drogę znał doskonale, bo wuj zabrał go raz ze sobą i woził małym czółenkiem po jeziorze.
W noc tę cała wieś rozbrzmiewała wesołymi krzykami i śpiewem. Chłopcy i dziewczęta zebrali się na dużej łące, palili ogniska i skakali przez nie. Janek wymknął się niepostrzeżenie ze wsi i pobiegł w kierunku Błękitnego Jeziora. Bez trudu odnalazł łódeczkę i po chwili był już na wyspie. Uwiązał czółno przy brzegu, a sam poszedł przez mały lasek na polanę, oświetloną księżycem. Trochę mu było nieswojo, serce biło mocniej niż zwykle, ale ciekawość przemogła lęk. Położył się na polance i czekał. Już go zaczął sen morzyć, gdy nagle usłyszał szmery i szepty jakieś dokoła. Na próżno jednak wytrzeszczał oczy, nic zobaczyć nie mógł, bo krasnoludki miały na głowach czapki-niewidki. Słyszał nawoływania i śmiechy, szepty i cieniutkie śpiewy. Nagle jeden z krasnoludków podrzucił do góry swą czapeczkę, w tej chwili powiew wiatru uniósł ją i rzucił wprost na głowę przyczajonego w trawie Janka. Chłopiec ujrzał od razu niewidzialną dla siebie dotychczas gromadę karzełków. One też go dostrzegły. Właściciel czapeczki rzucił się na chłopca chcąc mu odebrać swą własność. Ale Janek podniósł się z ziemi i spojrzał z góry na malca.
— Jestem teraz twoim panem — powiedział — musisz spełniać wszystkie moje rozkazy. Zaprowadź mnie zaraz do swych braci.

Rad nierad musiał krasnoludek spełnić rozkaz chłopca. Krasnoludki przyjęły go życzliwie. Pozwoliły mu patrzeć na swą zabawę. Zjawiły się też małe boginki leśne w długich, leciutkich szatach. Gdy minęła północ, zabawy i śpiewy zaczęły cichnąć, a gdy na wschodzie pojawił się jasny pas wczesnego, letniego brzasku, krasnoludki zaczęły zbierać się do powrotu w podziemia.

— Idę z wami — oświadczył chłopiec.
Krasnoludki skrzywiły się niechętnie, ale nie mogły nic zrobić, bowiem Janek był w posiadaniu czarodziejskiej czapeczki. Jeden z krasnoludków stuknął trzy razy swym pierścieniem w duży kamień, leżący na skraju polanki. Kamień poruszył się odkrywając wejście do podziemi. Po chwili znalazł się Janek w długim korytarzu, oświetlonym lampami z robaczków świętojańskich. Ściany korytarza wysadzane były drogimi kamieniami. Janek szedł wolno, rozglądając się ciekawie dokoła. Korytarz prowadził do obszernej sali. Była to jadalnia, bo wzdłuż ścian stały stoły zastawione obficie jadłem. Krasnoludki zasiadły dokoła, zapraszając też Janka. Po chwili do sali weszły służebnice niosąc gorące dania. Ze zdumieniem przekonał się chłopiec, że są to małe dziewczynki.
— Skąd wzięły się tu te dzieci? — spytał swego krasnoludka.
— Jeśli rodzice zapomną o jakimś dziecku, na przykład zostawią je samo w pobliżu naszej polanki, wówczas porywamy je i musi nam służyć przez pięćdziesiąt lat.
Janek był oburzony, ale przypomniał sobie nagle, że przecież on z własnej woli dostał się do krasnoludków i jak dotychczas nie było mu tu wcale źle.
— Jeżeli rodzice zapominają o dzieciach, to krasnoludki dobrze robią, że je biorą — pomyślał sobie.
I uspokojony zabrał się do jedzenia. Po skończonym obiedzie krasnoludek, któremu Janek zabrał czapeczkę, zaprowadził swego pana do wspaniałej sypialni.
— Nazywam się Kornel. Gdy mnie zawołasz, zjawię się natychmiast — powiedział kłaniając się nisko.
Janek prędko zasnął na wygodnym, szerokim łożu. Gdy się zbudził, zawołał Kornela. Krasnoludek przyszedł i oznajmił, że już czeka kąpiel w sąsiednim pokoju. Janek z przyjemnością zanurzył się w tej kąpieli. Gdy się już umył, Kornel przyniósł mu śliczne, jedwabne ubranie i kilka par ciżemek do wyboru. Janek przymierzył wszystkie po kolei i wybrał najwygodniejsze. Zrobione były one z cieniutkiej, złotej skórki, haftowanej srebrem. Włożywszy ubranie chłopiec przejrzał się w lustrze. Był zachwycony.
— Wyglądam, jak jakiś możny pan lub nawet królewicz — pomyślał.
Pogwizdując wesoło udał się do jadalni na śniadanie. Gwarno tu już było, krasnoludki i boginki zasiadły wokół stołów czekając na służbę. Niebawem też weszły owe dziewczynki. Ubrane były w białe sukienki, na włosach zaś miały niebieskie przepaski. Jedna z nich wydała się Jankowi znajoma. Przywołał więc Kornela i spytał, kto to jest. Ale krasnoludek nie umiał dać odpowiedzi.
Janek przyglądał się więc jasnowłosej dziewczynce przez cały czas, dopóki nie znikła za drzwiami.
— Znam ją na pewno. Przypomina mi Elżunię, córeczkę kupca z miasteczka. Spytam jej o imię — powiedział.
— O, nie rób tego, bo wzbudzisz w niej wspomnienia, a wtedy będzie chciała wrócić na ziemię. Nasz król nie zgodzi się na to nigdy — błagał Kornel.
Ale Janek nic sobie z tego nie robił.
— Jeśli będzie chciała wrócić na ziemię, to ją wypuścicie — zapowiedział.
Postanowił jednak spytać dziewczynki, gdy ją spotka samą, nie w obecności krasnoludków. Ale to nie było łatwe. Zresztą w ciągu dnia Janek był bardzo zajęty. Zwiedzał pod przewodnictwem Kornela cały pałac podziemny. Widział skarbiec wspaniały, gdzie krasnoludki gromadziły swe bogactwa, komory pełne złota i drogich kamieni, widział kuźnię, gdzie krasnoludki kuły złote kielichy, i snycernię, w której rzeźbiono na tych kielichach przecudne wzory. Kornel pokazał mu też tkalnię, w której tkano na krosnach delikatne, cieniutkie materiały.
Wieczorem, po obfitej kolacji, rozpoczęła się wesoła zabawa. Krasnoludki i boginki tańczyły i śpiewały, orkiestra złożona z pasikoników, świerszczy i muszek wygrywała skoczne melodie. Na złotym tronie zasiadł król krasnoludków. Był to starzec, z długą, siwą brodą. W pomarszczonej twarzy lśniły oczy bardzo żywe i bystre. Przywołał do siebie Janka i zapytał, jak mu się podoba w podziemnej krainie.
— Bardzo tu jest ładnie — powiedział chłopiec — i rad jestem, że się tu dostałem. Ale pewnie niedługo wrócę na ziemię.
— Jesteś wolnym człowiekiem i możesz robić, co ci się podoba — odparł król zmarszczywszy siwe brwi — ale my nie wypuszczamy chętnie nikogo. Namyśl się i zostań tu przez pięćdziesiąt lat.
— Zobaczę jeszcze, co zrobię — odparł Janek.
Gdy został sam w swej sypialni, zaczął się zastanawiać nad tym, co ma uczynić.
— Dobrze mi tu jest — myślał — lepiej nawet niż u rodziców i wuja. Mam wszelkie wygody, wyśmienite jedzenie, nie potrzebuję ciężko pracować. Zostanę tu, dopóki mi się nie znudzi.
Z tym postanowieniem zasnął. Nie wiedział, że im dłużej przebywa u krasnoludków, tym bardziej traci pamięć tego, co było dawniej. Rodziców i wuja przypominał już sobie rzadko, myślał tylko o sobie. Nie przyszło mu nawet do głowy, że tam, na ziemi, jego zniknięcie musiało wywołać wielki niepokój. Tymczasem rano, po nocy świętojańskiej, wuj z przerażeniem zobaczył, że łóżeczko Janka jest puste. Pobiegł zaraz na wieś, dowiedzieć się o siostrzeńca.
— Nie było go z nami na łące — odpowiadały dzieci.

Okazało się, że nikt nie widział chłopca w czasie zabawy. Nawet Mikołaj nie umiał nic powiedzieć. Wreszcie wuj wybrał się z Mikołajem na poszukiwanie i doszli aż do Błękitnego Jeziora. Na wilgotnym piasku znać było dobrze odciśnięty ślad nogi chłopca. Czółenko kołysało się na falach u brzegu wyspy. Niepokój ścisnął serca obu mężczyzn. Czym prędzej wsiedli do łodzi rybackiej i popłynęli na wyspę. Długo chodzili po brzegu, aż znaleźli ślady Janka. Ślady te ginęły jednak na trawie. Michał spojrzał na Mikołaja i westchnął ciężko.

— Pewnie utonął nierozważny chłopak.
Obszukali całą wysepkę, krzyczeli, nawoływali, ale tylko echo im odpowiadało. Wrócili więc mocno strapieni do wsi. Wuj Michał wyruszył zaraz w drogę, żeby zawiadomić rodziców chłopca o nieszczęściu. Płacz i lament powstał w małej chatce. Wuj obiecał wyruszyć jeszcze z rybakami na jezioro i siecią wyłowić ciało utopionego. Oczywiście nic nie znaleźli, bo w tym czasie Janek zdrów i cały przebywał w gościnie u krasnoludków. Po kilku tygodniach takiego wygodnego i bezczynnego życia chłopiec zapomniał zupełnie o rodzinie. Snuł się z kąta w kąt, zabawiał się przesypywaniem z ręki do ręki drogich kamieni, nizał bezcenne perły na cieniutkie, srebrne nitki. Wieczorami przyglądał się pląsom karzełków i boginek. Czasem w warsztatach przyglądał się pracy karzełków. Ze wszystkich zajęć najbardziej ciekawiła go obróbka drogich kamieni. Surowy kamień podobny był do zwykłego okrąglaka polnego, dopiero pod zręcznymi palcami szlifierza nabierał błysków i ogni. Janek sam spróbował szlifować diamenty i po kilku próbach udało mu się to nieźle. Raz na miesiąc wychodziły wszystkie karzełki na ziemię. Było to w czasie pełni księżyca. Przetaczały wtedy drogie kamienie do innych kryjówek, których było kilka na polance. Janek siadał pod drzewem i z zachwytem przyglądał się błyskom brylantów i rubinów. Potem wracał do swej podziemnej sypialni. Zapomniał zupełnie, że miał spytać o imię tę dziewczynkę, podobną do córeczki kupca. Rzadko ukazywała się ona w jadalni — widać Kornel uprzedził króla o zamiarach chłopca i dziewczynę posłano do innej pracy. Ale pewnego razu jedna z jej koleżanek skaleczyła się w rękę i trzeba ją było zastąpić. Schodząc do jadalni natknął się Janek na złotowłosą służebnicę, niosącą właśnie wazę z zupą. Dawne wspomnienie szarpnęło go za serce. Zagrodził dziewczynie drogę i zapytał patrząc jej w oczy:
— Jak ci na imię? Z jakich stron pochodzisz?
Dziewczynka spojrzała na niego, a senne jej źrenice błysnęły dziwnym światłem. Bez słowa jednak wyminęła Janka i zaniosła wazę na stół. Janek też udał się na swoje miejsce i pozornie nie zwracał uwagi na dziewczynę. Król przyglądał mu się bacznie przez cały czas. Janek ukradkiem rzucił okiem na służebnicę i spostrzegł, że twarzyczka jej straciła martwy wyraz, a w oczach błyszczą łzy. Po obiedzie przechodząc korytarzem usłyszał głośny szloch. Przystanął, a potem pchnął drzwi, za którymi słyszał ów płacz. W małej izdebce siedziała na niskim stołeczku jasnowłosa dziewczynka i zalewała się łzami. Janek zbliżył się do niej i pogłaskał po głowie.
— Powiedz mi teraz, jak się nazywasz — szepnął.
Dziewczynka podniosła na niego wielkie, błękitne oczy, zalane łzami.
— Jestem Elżunia, ojciec mój jest kupcem w miasteczku. Pewnego razu w dzień świąteczny zabrali mnie rodzice na majówkę. Jeździliśmy czółnem po jeziorze, a potem tańczyliśmy na wyspie. Prócz nas było jeszcze kilka rodzin kupieckich. Ja byłam najmłodsza, toteż zmęczyłam się prędko i zasnęłam na trawie. Dorośli pili wino i śpiewali pieśni. Gdy noc zaczęła zapadać, wyruszyli wszyscy w powrotną drogę. O mnie zapomniano — nikt nie zauważył, że zostałam na łące. Rodzice sądzili zapewne, że pojechałam inną łodzią wraz z koleżankami. O północy zbudziły mnie krasnoludki i zabrały do swego królestwa. Nakarmiły mnie i ubrały w białe szatki, a potem napoiły jakimś płynem, po którym zapomniałam o wszystkim. Pracowałam wraz z innymi dziećmi i nie tęskniłam wcale do rodziny. Dopiero twoje pytanie powróciło mi pamięć i obudziło serce.
Skończywszy swą opowieść Elżunia znów zaczęła płakać. Ale Janek objął ją i powiedział:
— Nic się nie martw, już ja znajdę sposób, żeby cię uwolnić.
Tego samego wieczora Janek przywołał Kornela i spytał:
— Kogo twój król musi słuchać?
— Władcy podziemi, ale pojawia się on raz na sto lat — odparł Kornel.
— A czego król boi się najwięcej?
— Niczego się nie boi... — powiedział krasnoludek niepewnie.
— Nie kłam — krzyknął Janek — jeśli powiesz prawdę, to odchodząc stąd oddam ci czapkę. Jeżeli zaś będziesz kłamał, to czapkę spalę, a ty przez całe życie będziesz niewolnikiem i nigdy nie zasiądziesz przy stole z innymi krasnoludkami.
Kornel zbladł i szepnął:
— Powiem prawdę... król... król... boi się... żab...
— Zwykłych żab? — zdziwił się Janek.
— Nie... żab zamkniętych w diamentowych szkatułkach.
Janek przypomniał sobie nagle, że na polance pod drzewem widział duże, okrągłe diamenty. Nie zwrócił na nie wtedy uwagi, ale spostrzegł, że krasnoludki omijają to miejsce. Niecierpliwie czekał na pełnię księżyca. Wreszcie pewnej nocy ujrzał, że krasnoludki zbierają się do wyjścia na ziemię. Poszedł razem z nimi, odszukał owe diamenty i zaczął uderzać jeden o drugi. Jeden z nich otworzył się i ze środka wyjrzała olbrzymia ropucha.
— Kwak... krak — skrzeknęła — pożrę teraz króla, pożrę...
Ale Janek zatrzasnął znów diamentową szkatułkę. Gdy wrócił do podziemi, ukrył szkatułkę pod bluzą i udał się do króla.
— Pytałeś mnie kiedyś, królu, czy zgodzę się zostać tu przez pięćdziesiąt lat. Powiedziałem, że się namyślę. Przebyłem już rok blisko. Dłużej już nie zostanę. W noc świętojańską opuszczę twą gościnę wraz z Elżunią, córką kupca.
Zmarszczył król groźnie brwi i zawołał:
— Zuchwalcze, nie wiesz, co mówisz! Twoja władza nad Kornelem skończy się właśnie w noc świętojańską. Oddasz mu czapkę, a sam pójdziesz do kuźni i pracować tam będziesz przez pięćdziesiąt lat. Dziś była ostatnia noc, gdy mogłeś nasze królestwo opuścić!
Ale Janek nie przeraził się wcale.
— Mylisz się, królu — powiedział spokojnie — obecnie posiadam władzę nie tylko nad Kornelem, ale i nad tobą.
I wydobył szkatułkę.
— Milcz... milcz — jęknął król — zrobię wszystko, co zechcesz, tylko usuń ten kamień.
Nazajutrz, zaraz po zachodzie słońca, zapukał Janek do izdebki Elżuni.
— Dziś wracamy do domu — powiedział.
O północy odsunął się kamień zamykający wejście i dzieci opuściły państwo krasnoludków. Król żegnał ich oboje serdecznie i pozwolił zabrać tyle skarbów, ile zechcą. Trzymając się za ręce wyszli na polankę, zalaną blaskiem księżyca.
— Musimy poczekać do rana, aż rybacy wypłyną na jezioro — powiedział Janek.
O świcie poszli na brzeg i wezwali jednego z rybaków, żeby ich przewiózł na drugą stronę. Potem ruszyli piechotą w kierunku miasteczka uginając się pod ciężarem worków ze skarbami.
Radość ogromna zapanowała z powodu powrotu opłakanych już dzieci. Ojciec Janka kupił duży folwark za pieniądze otrzymane ze sprzedaży kilku diamentów. Ojciec Elżuni wybudował nowy dom. Janek został jubilerem i gdy dorósł ożenił się z Elżunią.

KONIEC



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.