Jezuici w Polsce (Załęski)/Tom I/075
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jezuici w Polsce |
Podtytuł | Walka z różnowierstwem 1555—1608 |
Wydawca | Drukarnia Ludowa |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Drukarnia Ludowa |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały Tom I |
Indeks stron |
Szukając ratunku u Boga, nie zaniedbali Jezuici szukać pomocy u ludzi. Połatać trzeba było nadszarpane dobre stosunki z dawnym zakonu dobrodziejem, Zebrzydowskim. Miał on jeszcze zawsze wielki mir u swoich, zbliżał się sejm 1607 roku, w którym mógł mieć ważne słowo do powiedzenia, a wzajemne partyj ustępstwa i kompromisy, mogły doprowadzić do tego, że dla miłej zgody padną ofiarą Jezuici, jeżeli nie wszyscy, to częściowo. Bądź co bądź, należało wybadać, jakie jest obecne usposobienie potężnego jeszcze herszta rokoszu dla zakonu. Z porady więc Barbary Zamojskiej, wdowy po hetmanie, wielkiej zakonu protektorki, wystosował prowincyał Striveri w lutym, czy też z początkiem marca, list do Zebrzydowskiego w Zamościu, polecając mu zakon, okazując mu współczucie, że w tak burzliwych czasach tyle wycierpieć musi, ofiarując modlitwy zakonu, aby Bóg zaburzeniom raz koniec położył.
List ten, poczciwiej niż mądrze pomyślany, nie podobał się Zebrzydowskiemu. Uważał go za delikatne potępienie swych robót i był on niem istotnie, wiedział zresztą, że Skarga a z nim inni Jezuici, głośno rokosz potępiali i jego czyny ganili. Odpisał więc 14 marca 1607 r. z Zamościa; dziękując za afekt, upewnia, że: „zawsze wysoko zakon ceniłem i spodziewałem się, dzięki temu, szczególniejszej jakiejś u Boga zasługi. Czy jednak dobrze lub źle mi odpłacono, niech osądzą inni. Nie robiłem nic nieopatrznie, lecz cokolwiekbądź się stało, sądzę, że z obowiązku senatorskiego się zdziałało. A jeżeli Ojcom nie tak się to być zdało, jako mnie, to zaiste albo przez wzgląd na moje jakie takie zasługi, albo tylko z chrześcijańskiego obowiązku powinniby byli mnie zainterpelować. Bądź co bądź, to, co uszu moich doszło, nie zachwiało mego animuszu. Dwa dobrodziejstwa z tego jednego czynu Ojców przewidziałem, że mogą spłynąć na mnie“: niewinność jego pokrzywdzona wyjdzie jaśniejszą, cierpliwość jego, z jaką niewdzięczności ludzkie znosi, większą u Boga będzie mieć zasługę. „I właśnie dwie te rzeczy dodają mi jeszcze ducha do coraz większego poważania zakonu[1]. Od Zebrzydowskiego więc nie było się czego obawiać.
Ujął się też i papież Paweł V za pokrzywdzonymi przez rokoszan na sławie, zagrożonymi na mieniu i wolności Jezuitami. Przewidując, że na sejmie majowym 1607 r. przyjdą pod obrady artykuły rokoszowe, a więc i ów groźny 28-my, co się też i stało, obawiali się oni, aby nie został zamieniony w uchwałę sejmową. Jednali sobie więc wcześnie obrońców w senacie i między gorętszymi katolikami posłami, a na króla, chociaż o jego życzliwości nie wątpili, ale dla nadania mu bodźca, użyli orędownictwa papieża. Jakoż na prośby jenerała i samychże polskich Ojców przez nuncyusza zaniesione, Paweł V wystosował do Zygmunta brewe pod datą 1 czerwca 1607 r. „Jak wielką korzyść sprawie katolickiej w obszernem twem królestwie OO. Towarzystwa Jezusowego przynoszą, wie to dobrze WKM., i my, którzy codziennie doświadczamy zbawiennej ich pomocy w staraniu się o chwałę Bożą i zbawienie bliźnich, łatwo to odgadujemy. Więc też bardzo zaniepokojeni jesteśmy, słysząc, że jest obawa, aby na przyszłym sejmie przeciw nim nie wystąpili wrogowie wiary katolickiej i publicznej spokojności... Upominamy więc usilnie i skutecznie domagamy się u WKM., abyś opiekę ich i obronę, którąbyś dobrowolnie i ochotnie sam podjął, tem ochotniej na prośby nasze na się przyjął... W tej samej sprawie obszerniej pomówi z WKM. nuncyusz nasz apostolski“[2].
Gdy ten list doszedł rąk królewskich, sprawa Jezuitów była już ubita na sejmie. Rozbierano na nim, za zgodą regalistów i rokoszan, artykuły sandomierskie. W samą porę, w kwietniu 1607 r., puścił Skarga w świat swoją „Próbę Societatis Iesu“; czytało ją wielu posłów. Więc gdy 28 maja znany artykuł 28-my wniesiono na stół, odezwały się dość liczne głosy: „nie czytać tego bezecnego artykułu, nie czytać“; przemogły jednak głosy przeciwne. Przeczytano, otwarto dyskusyę, nikt nie zabierał głosu. Podniósł się wreszcie Gorajski i oświadczywszy, że członkiem był deputacyi 24-ech, która układała jak inne, tak i ten artykuł, więc wie na pewno, że nie ewangelicy, ale Katolicy są jego autorami, wnosił stąd, że niepodobna, ażeby bez bardzo słusznych powodów przeciw swym własnym kapłanom w ten sposób powstawali; za najgłówniejszy zaś powód podawał ten, że Jezuici mieszają się do spraw publicznych rzpltej. Odpowie na to Jędrzej Stadnicki naprzód wielkiemi pochwałami zakonu, a potem zwracając się do Gorajskiego: „prawda, Katolicy układali artykuł 28-my, ale też i to prawda, że zaprotestowali przeciw temu od razu deputaci wielu województw. Wmieszało się w dyskusyę kilku magnatów i dalejże przytaczać szereg argumentów w obronie i na pochwałę zakonu. Odezwał się wreszcie marszałek sejmu, Feliks Kryski, prawnik nielada, bo referendarz w. ks., i reasumując pierwszą sentencyę Gorajskiego, który sam oświadczył, „jako ewangelicy nie byli autorami 28-go artykułu“, zakonkludował: ponieważ i Katolicy, jak z obecnej dyskusyi widzimy, nic przeciw nim nie mają, przeto artykuł 28-my upada.
Nastała chwila ciszy i milczenia; przerwał ją jeden z posłów ziemskich (prawdopodobnie chełmiński) i w imieniu swego województwa wniósł projekt do uchwały sejmowej, któraby Jezuitów w Toruniu i innych miastach pruskich, gdzie zostali wypędzeni lub poszkodowani, do dawnego stanu jak najprędzej przywróciła. Heretycy, zaskoczeni tym wnioskiem, chcąc zresztą być konsekwentni, wstrzymali się od wotowania, Katolicy zaś oświadczyli się zgodnie za wnioskiem. Okrutna stąd radość w obozie licznych przyjaciół zakonu; przybiegali do rezydencyi warszawskiej, do Ojców nadwornych, winszując tak znakomitej rehabilitacyi zakonu przez sejmujące stany. Takiego obrotu sprawy nie spodziewali się różnowiercy, strawić nie mogli upokorzenia, jakie własną swą taktyką sobie zgotowali.
W senacie, marszałek w. lit. Dorohostajski, kalwin, wniósł nazajutrz 29 maja artykuł 28-my pod obrady, powstawał głównie na niesłychaną lekkomyślność, z jaką Jezuici u dworu mieszają się do spraw publicznych. Zapyta go grzecznie kanclerz Pstrokoński: który to Jezuita i do jakiej to mianowicie sprawy publicznej miesza? się lekkomyślnie czy poważnie, bo ten szczegół nie zmienia rzeczy? Dorohostajski nie dał odpowiedzi, i tem zbił sam siebie. Za to kilku senatorów, a zwłaszcza dzielny wojewoda poznański, Hieronim Gostomski, mając już gotowe argumenta w „Kazaniu wiślickiem“ i „Próbie zakonu“ Skargi, wykazali bezpodstawność tego ulubionego rokoszan i dyssydentów zarzutu. Artykuł 28-my upadł niepowrotnie, za to stanęła konstytucya, przywracająca Jezuitów do Torunia i miast pruskich[3].
Tak przeszumiała szczęśliwie nad głowami Jezuitów burza rokoszowa. Nietylko nie zachwiała zakonem, ale go umocniła w Polsce. Słusznie uspakajał Skarga jenerała: „dobrze tu od Boga zasadzony zakon i użyźniony“. Wszyscy zwolennicy królewskiej władzy i ładu i porządku stanęli po stronie zakonu; dawni przyjaciele zszeregowali się bliżej nich, nie już jednostki, ale zjazd cały wiślicki i sejm wziął ich w obronę, obojętni zainteresowali się nimi“, a „Kazanie wiślickie“ i „Próba Societatis“ Skargi, dozwoliła im głębiej wglądnąć w ducha i właściwości zakonu. Nietylko ani jednego domu nie zamknięto, ale przywrócić kazano do dawnych, otwarto nowe. Jezuitom artykuł sandomierski posłużył za przestrogę, aby jeszcze ostrożniej postępowali, jeszcze ściślej dekreta kongregacyi V. i ordynacye Akwawiwy zachowywali[4].
Najgorzej na rokoszu wyszli różnowiercy. Ostatnia to by ta przystań dla nich, z której wymierzyli ostatni atak na Kościół katolicki. Atak chybił na całej linii, okazała się bezsilność różnowierstwa, iż ono już jest nieznaczną frakcyą, nie mającą punktu oparcia w kraju, szukającą go w Siedmiogrodzie u Gabryela Batorego. Pokazało się, że oprócz hetmana p. lit., Krzysztofa Radziwiłła i Janusza Radziwiłła na Litwie, oprócz Rafała Leszczyńskiego i Grudzińskiego w Wielkopolsce, Kalwini i Lutrzy, do niedawna tak liczni i butni, przywódców i patronów więcej nie mają, a przy rokoszu wytrwali do końca, oprócz katolika Zebrzydowskiego, dwaj tylko heretycy senatorowie, ks. Janusz Radziwiłł i kasztelan parnawski, Stabrowski, inni wycofali się wcześnie, pozostali tylko dii minorum gentium, jak Stadnicki, Herburt, Łaszcz, ostatni trybuni-krzykacze różnowierstwa. Odtąd ono nie „walczy“ z Jezuitami, ale próbuje
obrony bezsilnej, jak to na pobojowisku po walnej przegranej bywa, gdzie jeszcze tu i tam gromadki niedobitków kupią się animują, próbują stawić opór zwycięskiemu nieprzyjacielowi — i giną.
Uwolniony od wstępnego boju z różnowierstwem zakon, odkomenderowawszy z pośród siebie drobne oddziały na pościg i zniesienie zwyciężonych, główne swe siły obrócił na spokojną, dobrze uorganizowaną pracę nad skonsolidowaniem żywiołów katolickich i spotęgowaniem życia religijnego w narodzie.
- ↑ Wielewicki, II, 236.
- ↑ Theiner, Mon. Reg Pol., III, 295. Podobnej treści brewia posłał Paweł V. do kard. Maciejowskiego i innych osób. Nuncyuszowi polecił, aby im i królowi — wykazał jasno, jak papież troszczy się o ten zakon, przypomniał usługi, jakie spełniał i spełnia dla królestwa i aby nie dozwalali go prześladować. (Nunc. di Pol., vol. 173).
- ↑ Wielewicki, II, 244, 245. — Vol. leg. Restytucya expulsionis Patrum S. I. do kościoła i szkoły toruńskiej.
Zwolennikom rokoszu, jak inne konstytucye sejmu 1607, tak i ta bardzo się nie podobała: „Restytucya Jezuitów ma w sobie wiele szkaradnych absurda, jedno tylko wspomnę. Kiedy który mieszczanin studenta nie będzie chciał chować i na gospodzie mieć, aby zaraz magistratus cum ordinibus et communitate, reus inrasionis domus i gardłem karany był. Taka konstytucya była za naszych czasów młodszych, kiedyśmy się społem u Jezuitów uczyli; domagalibyśmy się byli gospod, kędy najgładsze białogłowy. Zdrowia i gardła wszystkich mieszczan za łaskawem prawem w ręku jezuickich będą. Boję się, żeby nam to straty ostatka Prus nie przyniosło“. (Bibl. Krasin. IX—XII. List pewnego szlachcica o konstytucyach nowych sejmu 1607, str 190). - ↑ Ostrożność swą posunęli tak daleko, że w nowem wydaniu kazań Skargi 1610, dedykowanem biskupowi krak. Tylickiemu, prowincyał polski Piotr Fabrycy (Kowalski) wypuścić kazał szóste kazanie sejmowe „O monarchii i królestwie“, co niektórym historykom, jak Maciejowski, Bobrzyński (II. 179—180) dało powód do pomówienia Skargi o tchórzostwo, a Jezuitów o zmienność przekonań i „apoteozę szlacheckiej wolności“. Najniesłuszniej, bo Skarga w kazaniu wiślickiem 1606 r. nie cofa, ale owszem potwierdza, co w kazaniu VI sejmowem mówił: „Jam królowi JM. nigdy monarchii absoluti dominii nie przytaczał... alem często chwalił monarchią... aby obtoczoną była i arystokracyą i demokracyą, a Pan (król) radą i prawem okraszony był... Kto inaczej na mnie mówi, niech wystąpi. Ja mam wszystkiej Korony po sobie świadectwa i jawna, a nie pokątna jest nauka moja, którą... spotwarzyć mogą, ale dowieść fałszu i nieprzyzwoitości jakiej nie mogą“. A już tego ani p. Bobrzyński, ani najbystrzejszy krytyk nie wykaże, żeby Jezuici przed czy po rokoszu w kazaniach, lub w pismach swoich, „apoteozę szlacheckiej wolności“ opiewali, albo „występowali z doktryną, że Kościół katolicki najlepszym swawoli szlachty jest stróżem, że złota wolność a katolicyzm są to dwa jednostajne pojęcia“; za śmiały to zarzut.
Dlaczego więc opuszczono w edycyi kazań Skargi 1610, kazanie „o monarchii i królestwie“? Dla bardzo prostej racyi. Z biedą wielką stanęła pacyflkacya na sejmie 1609, ale umysły jeszcze nie były uspokojone, a bądź co bądź powyższe kazanie napsuło dużo krwi trybunom szlacheckiej wolności, służyło im za substrat krzyków na króla, że do absolutum dominium dąży, na Jezuitów, że mu je doradzają. Ponowne więc ogłoszenie jego w takiej chwili nie było pożyteczne, a mogło się wydać prowokacyjnem i dla tego je opuszczono roztropnie. Wydrukowano je w następnem wydaniu.