Kapitan Czart/Tom II/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Louis Gallet
Tytuł Kapitan Czart
Tom II
Podtytuł Przygody Cyrana de Bergerac
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Wiktor Gomulicki
Tytuł orygin. Le Capitaine Satan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX

Ben Joel był już na nogach i oczekiwał księdza w jadalni.
— Jakże się panu spało? — spytał uprzejmie gospodarz.
— Wybornie. Postanowiłem wyspać się dobrze, aby nabrać sił do czekającej nas podróży.
Proboszcz przybrał minę dobroduszną i, pa. trując się pilnie w twarz gościa, wyrzekł dobitnie:
—Dobrześ uczynił, kochany panie Castillan. Ale jutro, pojutrze i dni następnych będziesz mógł równie dobrze wywczasować się, gdyż— nie pojedziemy wcale do Colignac.
— Nie pojedziemy wcale do Colignac? — zawołał Ben Joel. — I dlaczegóż to, książe proboszczu?
— Dlatego, że mój przyjaciel Cyrano doniósł mi dziś rano, iż lada chwila przybędzie osobiście do Saint-Sernin.
Śmiertelna bladość powlokła twarz cygana; głos uwiązł mu w gardle.
Proboszcz, nie spuszczając go z oka, zauważył tę nagłą przemianę. Ale łotr, uczuwszy ciążący na sobie wzrok gospodarza, opanował szybko wzruszenie i, przywołując na usta uśmiech, odpowiedział głosem swobodnym:
— Na honor, księże proboszczu nic w świecie nie mogłoby zadziwić mnie tak przyjemnie, jak wiadomość ktorą usłyszałem. Mistrz mój przybywa! Chwałaż Bogu!Widocznie zdrowie jego poprawiło się. A taki biedak był słaby,gdym się z nim żegnał w Paryżu! Zdaje mi się, że już mówiłem o tem księdzu proboszczowi?
— Tak, mówiłeś pan odrzekł ksiądz Jakób, zdziwiony tem zachowaniem się gościa,a zarazem skłonny do wątpliwości względem prawdziwego Castillana.— Widzę z zachowania się pańskiego,że jesteś szczerze przywiązany do swojego mistrza.
— O tak! — wykrzyknął Ben Joel z uczuciem—kocham go jak ojca!
I uczynił wysiłek, aby przywołać do oczu łzę rozrzewnienia.
Proboszcz wyciągnął doń rękę,zadając sobie w myśli pytanie:
— Któryż z nich dwóch jest oszustem?
—Dziś jeszcze wieczorem — myślał jednocześnie Ben Joel — będę na drodze do Paryża z dokumentem w kieszeni. Kapitan Czart może sobie przyjeżdżać, Kpię sobie z tego.
Ksiądz Jakób, wierny danemu przyrzeczeniu, udał się do szopy, aby Castillanowi zdać sprawę z wrażenia, jakie wywołała na Ben Joelu wiadomość o przyjeździe Cyrana.
— To sztuka przebiegła — rzekł Sulpicjusz — umie znaleźć się w każdej okoliczności. Byłem prawie pewny, że odegra komedię radości i rozczulenia. Ma on czujny wzrok na wszystko.Ale poczekaj, ojcze, do nocy — poczekaj do nocy!
Ben Joel, jak łatwo domyśleć się, na pierwszą wieść o przybyciu Cyrana obmyślił nowy plan działania, który tej zaraz nocy miał być wykonany.
Przez cały dzień nie wychodził krokiem z plebanii i oznajamiał się dokładnie z urządzeniem mieszkania proboszcza.
Dostawszy się do sypialni, gdzie ksiądz Jakób przepędził większą część popołudnia, dojrzał natychmiast swym wzrokiem ostrowidza dębową szafkę, umieszczoną w głowach łóżka.
— To tam! — pomyślał, wiedziony właściwym zawodowemu złodziejowi instynktem.
Od tej chwili wiedział już, czego się trzymać. Należało poprostu: albo skorzystać z chwilowej nieobecności proboszcza i otworzyć szafkę wytrychem, albo też, gdyby taka sposobność nie nastręczyła się, wejść nocą do sypialni, zasztyletować księdza i wykraść tajemniczy dokument.
Ben Joel nie cofał się przed niczem. Gdy już powziął postanowienie, myślał tylko o tem, jakby je spełnić w sposób najdogodniejszy dla siebie.
Przy wieczerzy, proboszcz, który również wiele rozmyślał o wypadkach tego dnia i podobnie jak Ben Joel, nakreślił sobie plan działania, rzekł obojętnie do gościa:
—Przyjacielu Castillanie, dziś, jeśli pozwolisz, udamy się wcześniej na spoczynek.O świcie muszę być na nogach,czeka mnie bowiem wczesna msza w kościółku. Pan jednak będziesz mógł wysypiać się choćby do południa.
—Skorzystam z pozwolenia — odrzekł z uśmiechem cygan. — A teraz, jeśli ksiądz dobrodziej chce odejść, proszę nie robić żadnych ze mną ceremonij.
—O! nie śpieszy mi się znów tak bardzo, abym nie mógł przed odejściem poczęstować pana kieliszkiem wódki miejscowego wyrobu. Nie jest ona tak dobra, jak ta, którą wyrabiają w Cognae, ale pan znasz przysłowie: w braku jegomości...
— Dobry i pan podstarości — dokończył wesoło Ben Joel.
Po wypiciu małego kieliszka, proboszcz pożegnał gościa pozostawiając go na opiece gospodyni.
W jakiś czas później, cygan, w przekonaniu, że ksiądzz zasnął już twardo, wziął świecę i udał się o swego pokoju.
Pzechodząc mimo sypialni proboszcza zauważył, że klucz nie tkwił jak zwykle w zamku.Nacisnął klamkę i spróbował otworzyć drzwi.
Stawiły one opór.
— Spróbował raz jeszcze i przekonał się,że były od środka zaryglowane.
— Do djabła! — mruknął zbój.— Klecha zaczyna być podejrzliwy. Ale to nic;zaczekam do jutra.Bergerac,choćby najbardziej pośpieszał,nie przybędzie tu prędzej,niż za dwa dni.
I przemknął się korytarzem,pocichu i nieznacznie,jak cień.
Nie rozebrał się jednak lecz w ubraniu przyległ na łóżku, i z wytężonym słuchem czatowal na sprzyjającą sposobność.
Ale choć wszystkie siły skupiał, aby być czujnym i przytomnym, około północy zwarły mu się powieki, głowa na poduszkę opadła i zbój zasnął głęboko.
Na wieży kościelnej biła trzecia, gdy ocknął się i zerwał szybko na nogi.
—Bydlę jestem! — zaklął głucho.— Zaspałem. Może już właśnie najlepsza pora minęła.
Przez okno przedzierało się trochę przedporannej jasności. Cygan wyjrzał w stronę kościołka.
Drzwi kościelne były jeszcze zamknięte; na ulicy nie było widać nikogo.
W chwilę później w sypialni księdza dał się słyszeć szmer.
Zbój odetchnął i nadstawił uszu.
Szmer, zpoczątku niewyraźny stał się następnie głośniejszym i Ben Joel usłyszał niebawem skrzypienie otwieranych i zamykanych drzwi od ulicy.
Zbliżył się ponownie do okna i ujrzał księdza,który przeszedł placyk, minął drzwi kościelne i skręcił w małą uliczkę z lewej strony kościołka, zamierzając pewnie wejść drzwiami do zakrystii.
Cygan nie tracił czasu na tworzenie nowych domysłów.
Zrozumiał, że należy działać jak najszybciej.
Z najwięszm pośpiechem wydostał z podróżnej torby krótki kawałek zaostrzonego żelaza oraz kilka wytrychów, następnie wziął w zęby sztylet i skierował się do sypialni proboszcza.
Drzwi były wciąż zamknięte.
Ale dla Ben Joela otwarcie zamku było igraszką.
Po małej chwili pokój stał już otworem.
Cygan rzucił się do środka z pośpiechem i zwinnością tygrysa, i najpierw dla ścisłości, przeszukał szybko wszystkie szuflady, komody i biurkka, następnie zabrał się do dębowej szafki, w której od początku domyślał się zamkniętego skarbu.
Zbadawszy wprawną ręką zamek, podsadził pod drzwi kawał żelaza i nacisnął go całym ciężarem ciała. Drzwi trzasnęły, ale zamek nie ustąpił.
Ben Joel, zajęty całkowicie swem dziełem, zabrał się natychmiast, bez jednej chwili odpoczynku, do powtórzenia próby.
W tej chwili, za plecami jego, rozległ się donośny głos proboszcza:
— Hola! mości Castillanie!— mówił ksiądz Szablisty, stojąc na środku pokoju spokojnie, z założonemi napiersi rękomoa cóż to tam waćpan porabiasz.
To szydercze zapytanie było dla cygana jakby pchnięciem noża. Odskoczył od szafki i zwrócił się do proboszcza, zuchwale stawiając czoło niebezpieczeństwu.
Złapany na gorącym uczynku, nie mógł zapierać się, i szukać ocalenia w wykrętach. Ściskając ostry nóż w ręce i przybierając groźną postawę, rzekł drwiąco:
—Zanadto pośpieszyłeś się, ojcze ze mszą. Tem gorzej dla ciebie!
—Nętdzniku!—zagrzmiał ksiądz Jakób — Jak śmiesz to zrobić?
Cygan rzucił się z podniesionym nożem.
W chwili, gdy ręka jego opuszczała się,aby zadać cios śmirtelny,proboszcz pochwycił ją w powietrzu i ścisnął silnie.
—Rzuć nóż! — rozkazał jednocześnie.
Rozkaz był zbyteczny.Zdrętwione od żelaznego uścisku palce zbója same się otworzyły, wypuszczając zabójcze żelazo,które upadło z brzękiem na podłogę.
Ben Joel nie miał widocznie szczęścia do zasadzek.
Chciał mówić uspokoił się i wężowem pełzaniem całość skóry swej ocalić; chciał, słowem, powtórzyć komedię, odegraną niegdyś z powodzeniem na drodze do Fougerolles — ale ksiądz Jakób nie dał mu na to czasu.
— Gdyby Stwórca nie zabronił rozlewu krwi bliźniego — wyrzekł silnym, ale spokojnym głosem byłaby to dobra sposobność do uwolnienia społeczeństwa od łotra i zbója. Podziękuj Bogu, żeś dostał się w ręce dobrego chrześcijanina.
Ben Joel za całą odpowiedź szarpnął się silnie, aby odzyskać wolność.
— A! toś ty taki! — rzekł ksiądz groźniej. — To nie lubisz słuchać nauk moralnych! Idźże, łotrze, wieszać się gdzie indziej. Szczęście twoje, że tu niema Cyrana!
To mówiąc, proboszcz, bez dłuższych ceregieli, chwycił cygana za kołnierz i za spodnie i zaniósł w powietrzu, nie śpiesząc się, do okna, które otworzył pchnięciem ramienia.
— Nie zabijaj, ojcze wielebny! — zajęczał przerażony Ben Joel — nie zabijaj.
— Skacz, złodzieju! — krzyknął ksiądz, wystawiając go za okno i trzymając oburącz w powietrzu.
— Łaski! — wołał łotr. dusząc się.
— Skacz! — powtórzył proboszcz. — Okno jest na siedem stóp od ziemi. Cóż-to, lękasz się, zuchu?
Ben Joel spojrzał wdół i dostrzegł ziemię bardzo blisko.
— Abym mógł skoczyć, proszę mnie puścić — wybełkotał pokornie.
— A zdecydowałeś się nareszcie? To dobrze. No, dalej w drogę Szczęśliwej podróży, kochanku.
Ale radzę nie powtarzać sztuki. Na drugi raz nie wykręcisz się tak łatwo!.
Ręce księdza puściły zdobycz, i cygan, który, widząc, że mu już nic nie zagraża, krew zimną odzyskał, z kocią sprężystością skoczył na trawnik.
Zaraz też wziął nogi za pas i jął zmykać jak zając — nie bez obawy jednak, czy nie dogoni go w biegu kula wypuszczona z muszkietu.
Po tej egzekucji, ksiądz Jakób pobiegł czemprędzej do kryjówki Castillana, który nie spał już i czekał niecierpliwie na wiadomości.
Na widok proboszcza, przybywającego z otwartemi rękoma,młodzieniec domyślił się, że zaszło coś stanowczego.
— Kochany chłopcze! — przywitał go ksiądz Jakób, całując w oba policzki. — Życie mi ocaliłeś.
— A! a!— rzekł Sulpicjusz, — Nasz gość...
— Nasz gość — przerwał proboszcz — jest już daleko. Dostał krzyżyk na drogę!
I w kilku słowach wtajemniczył młodzieńca w cały przebieg sprawy.
— Jakto? — wykrzyknął Sulpicjusz, wysłuchawszy do końca — pozwoliłeś mu, ojcze, uciec?
— Nieinaczej. Przestał już być szkodliwym chwili, gdy go zdemaskowano.
— Ach, jakiż błąd! Stało się jednak, Wszystko,co czynisz, ojcze, musi być dobre, bo wszystko wypływa z niezmiernej dobroci serca. Przyjazd pana de Bergerac położy kres niepokojom księdza proboszcza i zabezpieczy go od wszystkiego.
— Amen! — zakończył, uśmiechając się ksiądz Jakób.— Ale trzeba, żebyś wyszedł z tej dziury i zasiadł do uczciwego śniadania, mój chłopcze, a raczej: mój prawdziwy Castillanie tym razem.
Dwaj nowi przyjaciele udali się do plebanji,gdzie Joanna zastawiła już smaczny i obfity posiłek. Niemałe było zdziwienie poczciwej gospodyni, gdy ujrzała siadającego do stołu nowego biesiadnika i gdy przekonała się, że tamten zniknął w sposób dla niej niepojęty.
Bliski przyjazd Cyrana stał się teraz głównym przedmiotem trosk i zajęcia dla proboszcza.
Oczekiwał przyjaciela z radością prawie dziecięcą i niecierpliwością, którą napróżno starał się ukrywać.
Pilno mu było najpierw ucałować kochanego Bergeraca, następnie złożyć w jego ręce depozyt, który od dwóch lat nabawiał go tylu niepokojów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Louis Gallet i tłumacza: Wiktor Gomulicki.