Kapitan Czart/Tom II/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Louis Gallet
Tytuł Kapitan Czart
Tom II
Podtytuł Przygody Cyrana de Bergerac
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Wiktor Gomulicki
Tytuł orygin. Le Capitaine Satan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII

Nie ukazało się jeszcze na niebie słońce, gdy Castillan wskroś mgły porannej ujrzał jakiegoś człowieka, zmierzającego prędkim krokiem do kościoła w Saint-Sernin.
Był to zakrystian.
Spieszył on otworzyć drzwi kościelne i zrobić przygotowania do Ofiary świętej, gdyż ksiądz Jakób, w dnie powszednie zwykł był odprawiać mszę bardzo wcześnie.
— Los mi sprzyja — pomyślał Sulpicjusz, — Będę mógł porozumieć się z proboszczem w sposób zupełnie naturalny i nie wzbudzający w nikim podejrzenia. Pójdę do niego spowiadać się, i jestem pewny, ze ta moja spowiedź zajmie o więcej, niż wyznanie pół tuzina grzechów śmiertelnych.
Wieśniacy nie powychodzili jeszcze z domów.
Castillan mógł wejść do kościołka, niespostrzeżony przez nikogo. Wewnątrz panowała jeszcze ciemność zupełna i bez słabego odblasku światła, płonącego w zakrystii, młodzieniec nie mógłby nawet drogi znaleźć przed sobą.
Uklęknął przy barierce, odgradzającej chór od głównej nawy, Gdy zakrystian umieścił na ołtarzu mszał i ampułki. Castillan tak niespodzianie wynurzył się przed nim z cienia, że sługa kościelny nie mógł powstrzymać się od krzyknięcia.
— Nie lękaj się pan — rzekł młodzieniec łagodnie.— Nie masz żadnego powodu do trwogi. Jestem biedny podróżny i pragnę, aby po skończonej mszy, wasz świętobliwy proboszcz przypuścił mnie do trybunału pokuty.
Czy można lękać się człowieka, który objawia tego rodzaju zamiary?
Uspokojony zakrystjan wskazał przybyszowi zakątek kościołka, w głębokim mroku pogrążony, i rzekł:
— Tam oto konfesjonał, mój dobry panie. Za godzinę,zasiądzie w rum ksiądz Szablisty, szanowny nasz proboszcz. Dziś odprawia on tylko mszę cichą.
— Bóg zapłać. Polecam się modłom waszym, mości zakrystianie.
Przy tych słowach Castillan wcisnął w rękę sługi kościelnego srebrny pieniądz.
— Dla biednych — dodał i odszedł w stronę konfensjonału, gdzie wsunął się po chwili, zatopiony z pozoru w rozmyślaniach religijnych.
Niebawem ksiądz Jakób wyszedł ze mszą.
Pozostawił on Ben Joela w plebanii, ale pomimo ufności, jaką potrafił natchnąć go fałszywy poseł, nie zaniedbał na wychodnem zamknąć jak najstaranniej komnatę, w której od lat dwóch przechowywał tajemniczy depozyt Cyrana.
Gdy ksiądz, po odprawieniu mszy, powrócił do zakrystji, sługa kościelny zawiadomił go: — -
— Oczekują na księdza proboszcza przy konfesjonale.
— A! — wyrzekł Jakób — czyżby który z moich parafjan zgrzeszył ciężko, że o tak wczesnej godzinie oskarżać się przybywa?
— To nie z naszej parafii, proszę księdza proboszcza. Jakiś obcy człowiek, podróżny.
— Idę. Któżby to był jednak? Nikt wczoraj wieczorem nie przybył do naszej wioski, prócz SuIpicjusza Castillan, sekretarza naszego kochanego Sawinjnsza.
— Nie wiem. Nie mogłem dojrzeć twarzy tego człowieka, a głos jego jest mi zupełnie obcy.
— Wszystko jedno. Daj mi komżę. Nie trzeba, żeby czekał ten dobry chrześcijanin.
I proboszcz, budząc echa pustej świątyni łoskotem swych ciężkich kroków, poszedł do konfesjonału. Zanim zasiadł, obrzucił szybkiem spojrzeniem klęczącego tam człowieka.
Castillan odetchnął z uczuciem ulgi niezmiernej.
— Nareszcie jestem u celu! — rzekł do siebie prawie na głos.
— Co mówisz, moja duszo? — zapytał proboszcz, zdziwiony tym wykrzyknikiem, — Odmów modlitwę,wznieś duszę do Boga i zbierz myśli swoje.
— Przebacz mi, wielebny ojcze. Spowiedź, którą mam odbyć, nie jest wyłącznie religijną. Idzie tu o sprawy światowe, i jeżeli pozwoliłem sobie wezwać czcigodnego księdza, to dlatego jedynie, aby nikt nie mógł się domyślać rzeczywistego celu naszej rozmowy.
Ksiądz Szablisty, niezmiernie zaciekawiony tym wstępem, osądził za stosowne uczynić uwagę nieznajomemu i, porzucając ojcowski ton spowiednika, rzekł poprostu:
— Ależ mogłeś pan, dla swobodnego pomówienia ze mną, zgłosić się wprost do plebanii. Niktby tam panu nie przeszkodził.
— Do plebanii właśnie najbardziej obawiałem się przybyć, nie uprzedziwszy wpierw księdza dobrodzieja o wszystkiem. Proszę więc, aby mi wolno było w tem miejscu powód mego przybycia wyłożyć.
— Zgoda. Słucham pana.
— Pierwszem z mych wyznań będzie: wyjawienie swego nazwiska. Nazwisko to sprawi niezawodnie księdzu proboszczowi wielką niespodziankę.Nazywam się Sulpicjusz Castillan.
Proboszcz aż podskoczył na siedzeniu.
— Powiesz mi z pewnością, mój ojcze — ciągnął młodzieniec, nie dając księdzu przyjść do słowa — że masz już u siebie w domu jednego Sulpiciusza Castillan. Ale który z dwóch jest nim naprawdę?On, czy ja? Otóż przybyłem tu poto głównie, aby dopomóc księdzu proboszczowi w rozwikłaniu tej ciemnej zagadki. Proszę wysłuchać uważnie i z dobrą wolą tego, co powiem, a wątpliwości łatwo się rozjaśnią.
Castillan opowiedział wówczas szczegółowo i z zupełną otwartością wszystkie przygody, których był bohaterem od chwili wyjazdu z Paryża — nie opuszczając nawet epizodu z Marotą.
— Panie — odrzekł ksiądz Jakób, wysłuchawszy z niezmierną uwagą opowiadania. — Bardzo być może, iż to wszystko, co mi pan mówisz, jest szczerszą prawdą,mimom to nic nie mogę w tej sprawie postanowić pewnego,dopuki nie będę miał w ręce dowodów materialnych.
— Ach, tak! nie taję przed tobą trudności mego położenia i nie dziwię się nawet,że ktoś wahać się może w przyznaniu mi mojej własnej osobistości! Złodziej był dość zręczny, aby zdobyć sobie zaufanie szanownego księdza. Pozwól mi jednak,ojcze, prosić cię o jedną łaskę.
— O jaką?
Według tego, co mistrz, mój pisze,ksiądz dobrodziej połączyć się ma z nim w Colignac?
— Tak, rzeczywiście!
— Otóż, proszę cię, mój ojcze;zaniechaj tego i oczekuj na pana de Bergerac u siebie w domu.
— Jakto? Cóż to mi pan doradzasz?
— Doradzam rzecz bardzo roztropną. Kto wie, na jak wielkie niebezpieczeństwo narażasz się, księże dobrodzieju, wybierając się w drogę sam na sam,z nieznajomym ci człowiekiem. Któż może zaręczyć, czy nie targnie się on na twoje życie, aby za wszelką cenę zdobyć ów dokument, będący jedynym celem jego zabiegów?
— Za daleko posuwasz się pan w obawach, Nie jestem dzieckiem, mój panie, i umiem się bronić!
— Nie wątpię o tem, zauważę jednak, że ten cygn ma wspólników i że ksiądz proboszcz, który z nim samym łatwo dałby sobie radę, może ulec, gdy o obskoczy cała banda zbirów. Wreszcie, w każdym razie wypada ci, ojcze, pozostać w Saint-Sernin gdyż ja wezwałem już mistrza, aby z jak największym pośpiechem przybył do Saint-Sernin.
— Pan to zrobiłeś?
— Tej nocy jeszcze i to za pośrednictwem tej samej Maroty, która była przyczyną mego pierwszego niepowodzenia.
—Ach, panie! jeśli tak, to muszę zauważyć, żeś złożył losy tej sprawy w ręce wielce podejrzane!
— Bądź spokojny, mój ojcze. Dziś już jestem jej pewny. Jeszcze słowo. Czy potrafiłem zdobyć sobie u księdza dobrodzieja choć odrobinę zaufania?
— W głosie pańskim przebija się szczerość—wyznał ksiądz Jacek. — Jednakże, jak to już panu mówiłem, nie mam jeszcze wystarczających dowodów, abym mógł gościa swego poczytywać za oszusta.
— Niech i tak będzie.Wypada więc księdzu dobrodziejowi czekać na nowe odkrycia i wyjaśnienia. Tymczasem, spodziewam się, że treść naszej rozmowy pozostanie tylko wyłącznie pomiędzy nami dwoma?
— Wszakże uprzedziłeś mnie pan, że to spowiedź...
— Prawda; jestem więc co do tego spokojny. Pozostaje mi jeszcze udzielić szanownemu księdzu ostatnie zalecenie.
— Mów pan.
— Radzę oświadczyć gościowi wręcz, zaraz za powrotem z kościoła, że postanowiłeś, ojcze, nie wyjeżdżać, gdyż dowiedziałeś się, że Cyrano jest w drodze do Saint-Sernin. Zobaczymy, ojcze, jakie wrażenie sprawi na nim ta wiadomość. Oprócz tego zalecam mieć się na baczności, gdyż jest rzeczą prawdopodobną, że Ben Joel zapragnie przywłaszczyć sobie siłą lub podstępem ów drogocenny dokument.
— Zastosuję się do tych rad. Wszystko to napełnia mnie niepokojem, i widzę, że jest tu niezbędną jak największa ostrożność.
— To, są, słowa bardzo, roztropne. Jeśli na plebanji znajduje się wypadkiem,jaka stara szpadzina, otrzej ją, ojcze, ze rdzy i miej pod ręką; jeśli, co lepiej jeszcze, jest tam para pistoletów, wpakuj w nie dwie porządne kule i nasyp uczciwą porcje prochu. Wszystko to, prędzej lub później, bardzo przydać się może. A teraz, spełniwszy, com miał do spełnienia, oddalam się i pozostawiam księdzu proboszczowi odpowiedzialność przed mistrzem mym za wszystko, co teraz nastąpi.
Sulpicjusz powstał z zamiarem odejścia.
Równocześnie z młodzieńcem i ksiądz Szablisty opuścił konfesjonał.Ujął on za ramię młodzieńca, wyprowadził go na światło i przyjrzawszy się twarzy jego dokładnie, rzekł:
— Wyglądasz, mój panie, na człowieka uczciwego. Twierdzisz zatem, że Cyrano uprzedzony został o tem, co się tu dzieje?
— Przysięgam na duszę swą, że posłaniec z listem wyruszył przed świtem jeszcze — odpowiedział Castillan.
— Bardzo dobrze. Co teraz czynić zamyślasz?
— Będę czekał.
— Czy zatrzymałeś się w jakiej oberży?
— Nie! Strzegę się być na widoku. Pragnąłbym znaleźć w bliskości plebanii jaki punkt mniej widoczny, do czynienia spostrzeżeń.
— Tam właśnie najprędzejby cię odkryto. Ale posłuchaj. Nie chciałbym zaniedbać niczego, co może być w sprawie tej użytecznem, gdyż zgaduję, że w tem, co mi mówisz, jest dużo prawdy i uczciwości. Otóż, zajdź na tyły plebanii i otwórz małą furtkę, która prowadzi na pole. Niedaleko stamtąd znajduje się szopa, do mnie należąca. Po drabinie, stojącej w środku szopy, dostaniesz się na strych, dość ciasny, ale wysłany słomą. Tam się ukryj. Będę ci sam przynosił pożywienie, objaśniając zarazem o przebiegu sprawy. Zgadzasz się pan na to?
— Najzupełniej. Teraz, jak sądzę, dojdziemy do porozumienia. Czy powiesz, ojcze, Ben Joelowi, com doradzał powiedzieć?
— Powiem wszystko; przyrzekam.
— Ach! dzięki ci, księżę proboszczu. Nie obawiam się już teraz niczego.
— Pozwól pan, że wyjdę pierwszy. Ale trzeba, żebyś już za dwie minuty był na swojem stanowisku.
Castillan zastosował się jak naściślej do poleceń proboszcza. Upatrzył chwilę odpowiednią do przebycia pustego placyku przed kościołem i znalazł bez trudności wskazaną sobie kryjówkę.
Znajdował się tam od pięciu minut zaledwie, gdy zjawił się ksiądz Szablisty, niosąc wino, chleb i trochę zimnego mięsiwa.
— Mój gość śpi jeszcze — rzekł, częstując młodzieńca. — Skorzystałem z tego, aby przynieść ci ranny posiłek, panie... Jakże mam pana nazywać?
— Jakżeby inaczej, jeśli nie mojem własnem nazwiskiem Castillan!
— A tamtego?
— Tamtego wypada mianować samozwańcem, gdyż jest nim w samej rzeczy.
— Wstrzymajmy się w tej chwili od wszelkich sądów. Wkrótce już wszystko ostatecznie się wyjaśni.
I pozostawiając Castillanowi osobiste załatwienie się z obfitem śniadaniem, ksiądz Jakób powrócił do plebanii przez małe podwórko, pełne kur i kaczek.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Louis Gallet i tłumacza: Wiktor Gomulicki.