Kapitan Czart/Tom II/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Louis Gallet
Tytuł Kapitan Czart
Tom II
Podtytuł Przygody Cyrana de Bergerac
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Wiktor Gomulicki
Tytuł orygin. Le Capitaine Satan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVII

Ale Zilla spać nie mogła.
Gdy niepewne światło poranku wniknęło do komnatki cyganki, wstała i spróbowała sił, przechadzając się na małej przestrzeni od łóżka do okna.
Była jeszcze bardzo osłabiona i tylko podniecenie nerwowe dodawało jej mocy.
Mimo wszystko, ubrała się, wydobyła z ukrycia księgę, przez ojca jej zapisaną, i wolnym krokiem zeszła na niższe piętro.
W izbie noclegowej spotkała odźwierną, która na jej widok nie mogła powstrzymać okrzyku zdziwienia.
— Panna Zilla wychodzi? — spytała.
— Wychodzę-odrzekła krótko cyganka.
— Ależ, kochanko, blada jesteś jak śmierć. Na każdym skręcie ulicy upaść możesz bez sił.
— Nie upadnę!
Wyszła na ulicę, nic więcej nie mówiąc. Stara patrzyła na nią wzrokiem litościwym, potem rzekła, wzruszając ramionami:
— Wreszcie, cóż mnie tam do niej!
Świeże powietrze dobrze oddziałało na Zille. Posuwając się zwolna i przystając chwilami dla nabrania sił, doszła do zajazdu, w którym mieszkał poeta, i gdzie, za przybyciem, zastała gospodarza, prowadzącego nader ożywioną rozmowę ze służącą Cyrana.
Zajazd i oberża miary wygląd zwyczajny. O tak wczesnej godzinie żaden jeszcze biesiadnik nie przestąpił progu izby gościnnej, gdyż stoły były zupełnie czyste, a cynowe kubki wisiały w prawidłowych szeregach na ścianie. Prawie zawsze, w każdym domu, do którego przybywa gość nowy lub powraca który ze stałych mieszkańców, zauważyć można trochę nieładu, ujawniającego się częstokroć w bardzo nie znacznych szczegółach.
Mieszkanie Cyrana nie przedstawiało, na pIerwsze wejrzenie, żadnego z tych znaków ostrzegawczych.
A jednak Sawinjusz, Castillan i Marota powrócili już z drogi.
Wszyscy troje, nadzwyczaj znużeni, spali teraz głęboko.
Przybycie Maroty było właśnie przedmiotem żywych rozpraw pomiędzy właścicielem zajazdu i gospodynią poety. Ta ostatnia musiała ustąpić swej izdebki tancerce i niemało była oburzona wtargnięciem do domu tego ładnego szatanka.
Zilla zwróciła się z zapytaniem do gospodarza i nie mogła ukryć radości, dowiedziawszy się o powrocie Cyrana.
— Czy mogłabym zobaczyć się zaraz z panem de Bergerac? — spytała.
— Zaraz się dowiem — odrzekł zapytany, — Dochodzi dziewiąta, a pan de Cyrano, chociaż większą połowę nocy spędził bezsennie, nigdy później nie wstaje.
Poprosił Zillę do środka i wbiegł na schody, wiodące na pierwsze piętro.
Gospodyni, za przybyciem cyganki, oddaliła się w stronę bramy Nesle.
Zilla była od kilku chwil sama w izbie gościnnej, gdy z wysokości schodów rozległ się głos gospodarza:
— Proszę na górę!
Usłuchała z pośpiechem wezwania i uprzejmy Gonin, wskazując jej drzwi, wiodące do pokoju poety, rzekł:
— Niech pani wejdzie. Pan de Bergerac czeka na panią.
Zilla zbliżyła się do stołu, przy którym siedział Cyrano, mimo wczesnej godziny zajęty już pisaniem.
— A! a! co widzę! — rzekł wesoło — to ty, moja piękna! Nader miłą niespodzianką są dla mnie twoje odwiedziny, bom myślał, żeśmy już na wieki poróżnieni.
Zilla, zdając się nie zwracać uwagi na ton ironiczny, jaki się słowach tych przebijał, odpowiedziała:
— Sprawa wielkiej wagi sprowadza mnie do pana, panie Cyrano. Czy zechcesz mnie pan wysłuchać?
— Z jak największą uwagą. Pragniesz pani może dowiedzieć się czego o swym niezrównanym braciszku?
— I cóż mój brat?
— Jeżeli nie przybył razem ze mną do Paryża,to już z pewnością nie moja w tem wina. Drapnął — z pod mojej najczulszej opieki. Ale bądź pewna, że prędzej, czy później, nawrócę go na dobrą drogę i wynagrodzę wedle zasług.
— Nie o brata tu chodzi — przerwała Zilla, którą dobry humor poety drażnić poczynał.— Chodzi o Manuela.
— Ach! o Manuela? Biedny chłopiec! z jakąż rozkoszą uściskałbym go w tej chwili!
Cyganka przystąpiła do rzeczy, Opowiedziała o wszystkiem: o miłości swej, zazdrości, walkach wewnętrznych i zakończyła spowiedź prośbą o przebaczenie.
Poeta z zasady łatwo wszystkim przebaczał.
— Ależ doprawdy — rzekł do Zilli — niczego więcej nie pragnę! Wyznanie, które uczyniłaś, okupuje bardzo wiele błędów, i jeśli tylko jesteś szczerą.
— Chcesz pan dowodu? — przerwała cyganka.
— Alboż go posiadasz? — spytał Cyrano, zaciekawiony,
Zilla wydostała z pod okrywki księgę, zabraną z domu i, nic nie mówiąc, położyła ją przed poetą.
Był to gruby zeszyt pergaminowy, w prostej, lecz mocnej oprawie, którego pierwsze karły nosiły datę bardzo już odległą.
Zeszyt ten całkowicie zapisany był po cygańsku.
Cyrano otworzył go i przewracając końcem palca karty, przyglądał się ciekawie dziwacznym hieroglifom, któremi były pokryte.
— Cóż to za gryzmoły? — spytał wreszcie?
— Pan wie dobrze. Przynajmniej domyśleć się pan powinien.
— Księga Ben Joela?
— Tak!
— Nareszcie! — wykrzyknął poeta. — Nareszcie mam cię w ręku, drogocenny dowodzie! Doprawdy, Zillo, twój postępek godzi mnie z tobą ostatecznie.Gdzież jest to miejsce, w którem ojciec twój zapisał szczegóły, odnoszące się do porwania Manuela i do śmierci małego Szymonka?
Zilla przewróciła kilka kart i znalazłszy właściwą kartę, przetłumaczyła Cyranowi dwie notatki, o które mu chodziło.
— Doskonale —rzekł.— Gdybym nie miał w rękach dowodów jeszcze mocniejszych, księga ta, byłaby dla mnie skarbem nieoszacowanym. Czy pewna jesteś, że te gryzmoły mają takie znaczenie, jakie im nadałaś?
— Przywołaj pam kogokolwiek, należącego do mojej rasy, i pokaż mu te karty. Jeżeli ten lub ta, którym polecisz odczytać to pismo, znają dobrze swój język, tłumaczenie nawet co do jednego słowa różnić się nie będzie.
— Wierzę ci, Zillo. Możesz odejść w zupełnym spokoju. Manuel będzie jutro wolny.
— Czemu nie dziś jeszcze?
— Dlatego, że dziś udaję się do hrabiego de Lembrat. aby oszczędzić mu — nie dla niego samego, lecz dla honoru nazwiska, które nosi — hańbiących rozpraw publicznych. Jeżeli zechce upierać się przy swojem, tem gorzej dla niego.Spełniem wszystko, com winien pamięci jego ojca.
— Żegnam cię, panie Cyrano. Pokładam w panu zupełne zaufanie.
Poeta podniósł się i do samych drzwi odprowadził cygankę.
Następnie kazał przywołać Marotę.
Tancerka, z zaspanemi jeszcze oczyma, przybyła w dziesięć minut później.
Cyrano otworzył księgę Ben Joela i, wskazując palcem miejsce naznaczone przez Zillę, zapytał:
— Powiedz mi, co to znaczy?
Marota przeczytała i bez namysłu przetłumaczyła wskazane sobie zdania.
Tłumaczenie jej zgadzało się prawie co do słowa z tamtem.
Cyrano zamknął księgę i rzekł z uśmiechem:
— Tak, to znaczy rzeczywiście to samo. Dziękuję ci.
Wkrótce potem sławetny Gonin ujrzał poetę wychodzącego z mieszkania. Castillan siedział w izbie gościnnej i zajadał z apetytem śniadanie.
— Idę do hrabiego — oznajmił swemu sekretarzowi poeta. — Nie wychodź przed mym powrotem i czuwaj nad tem, aby twej protegowanej na niczem nie zbywało.
— Bądź spokojny, mistrzu — pośpieszył zapewnić Castillan z zapałem, który na usta Cyrana sprowadził uśmiech znaczący.
Gdy poeta przybył do pałacu hrabiego de Lembrat, gdzie ze względu na wczesną porę spodziewał się napewno zastać Rolanda, dowiedział się ze zdziwieniem, że wyszedł on już z domu.
— Gdzież mógłbym znaleźć hrabiego? — zapytał.
— Najpewniej u margrabiego de Faventines odpowiedziano.
Sawinjusz zwrócił kroki w stronę wyspy Ś-go Ludwika. Ani chwili nie chciał tracić napróżno.
Roland znajdował się tam rzeczywiście. Poeta znalazł też w wielkim salonie Gilbertę i jej matkę.
Gdy służący oznajmił Cyrana, hrabia pobladł okropnie. Gilberta zaś nie mogła powstrzymać okrzyku radosnego zdziwienia.
Poeta wszedł do salonu z uśmiechem na ustach i przywitawszy damy, oraz uścisnąwszy rękę margrabiego, zwrócił się, wciąż uśmiechnięty, do Rolanda:
— I cóż? — rzekł — nie oczekiwałeś mnie zapewne, mój druhu serdeczny?
— Cieszę się, że cię widzę w dobrem zdrowiu — wyjąkał hrabia, nie wiedząc prawie, co mówi.
— Więc zdrowie moje aż tak bardzo cię obchodzi? Jesteś doprawdy zbyt dobry. Ale w niemniejszym zapewne stopniu jesteś ciekawy, szczegółów mojej podróży. Jeśli chcesz, opowiem ci je.
— Tu? — zapytał Roland niespokojnie.
— Nie; panie znudziłyby się, słuchając.
— Kiedy bo...— wykręcał się hrabia — trudno mi w tej chwili poświęcić ci tyle czasu, ile ta rzecz wymaga.
— W istocie — przybył mu z pomocą margrabia, który przewidywał jakieś starcie i zapobiec mu pragnął — pan de Lembrat był łaskaw poświęcić nam cały dzień dzisiejszy. Liczymy, że i ty, kochany Sawinjuszu, dotrzymasz nam towarzystwa.
— Jeśli hrabia przyjął to zobowiązanie, niegrzecznie byłoby zmuszać go do niesłowności.Pozostanę więc i ja, kochany margrabio, skoro życzysz sobie tego.
Przy tych słowach posłał znaczące spojrzenie Rolandowi.
Od tej chwili pomiędzy gośćmi nie zostało zamienione ani jedno słowo z tem znaczeniem, jakiego obawiał się margrabia.
Sawinjusz był przez cały czas takim, jakim bywał zawsze w towarzystwie: wesołym, uprzejmym, dowcipnym. I
Przy obiedzie, do którego, prócz dwóch młodzieńców, zasiadło kilka osób z rodziny margrabiego, Cyranowi dostało się miejsce obok Gilberty.
— Kiedyż ślub? — zapytał przyciszonym głosem, korzystając z gwarnej rozmowy współbiesiadników.
— Za dwa tygodnie! — odrzekła również szeptem Gilberta.
— Pani przystałaś?
— Nie, czyni się to wbrew mej woli.
— Bądź pani spokojną. Zaślubisz Manuela. Ja pani za to zaręczam.
Głębokie spojrzenie było całą odpowiedzią Gilberty.
Hrabia, zatopiony w myślach, nie zauważył tej rozmowy.
— Co porabia to bydlę Rinaldo? — zapytywał — on siebie. — Jakie ma zamiary Cyrano? Oszczędza mnie, to widoczne; ale czy ta jego powściągliwość będzie trwała dość długo, abym mógł albo ujść przed nim, albo też raz jeszcze go pokonać?
Przy końcu biesiady Cyrano i Roland znów znaleźli się z zobą.
— Jak widzisz, hrabio — szydził poeta — nie chcę zamącać ci przyjemności zabawy. Musimy jednak pomówić z sobą. Jaką godzinę będziesz łaskaw wskazać mi w tym celu?
Roland pragnął zyskać na czasie.
— Dziś wieczorem, u mnie w domu—odrzekł.
— Zgoda; choć wolałbym prędzej.
— Czekać cię będę o ósmej — dodał Roland ze szczególną miną.
Jakiś nowy, nikczemny zamysł wykluwał się w umyśle hrabiego.
Cyrano odgadł go może, gdyż oświadczył:
— Chciałbym z serca oszczędzić ci kłopotu jakich nowych powikłań. I dlatego, zamiast udać się do ciebie, będę cię oczekiwał w swojem skromnem mieszkanku.
— Jak chcesz — odparł sucho hrabia.
Te kilka słów, w których czuć już było zapowiedź walki, wymówione zostały w przytomności margrabiego.
— Bądź punktualny, radzę ci — zakończył Cyrano. — Jutro rano nicbym już ci nie miał do powiedzenia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Louis Gallet i tłumacza: Wiktor Gomulicki.