Kapitan Czart/Tom II/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kapitan Czart Tom II |
Podtytuł | Przygody Cyrana de Bergerac |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Wiktor Gomulicki |
Tytuł orygin. | Le Capitaine Satan |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cała powieść |
Indeks stron |
Podczas, gdy Castillan, Marota i właściciel zajazdu czynili najrozmaitsze domysły o tem, co się mogło stać z Sawinjuszem i gdzie szukać należy przynajmniej jego trupa, hrabia Roland, zupełnie w pałacu swym bezpieczny, nasycał się owocami zwej zbrodni, nie doświadczając najmniejszych nawet wyrzutów sumienia.
Odczytał on dwukrotnie, raz po razu, spowiedź swego ojca, i przekonał się, że była ona w istocie tak straszna i tak dla niego fatalna, jak mówił Cyrano.
Następnie cisnął do kominka wszystkie, groźne dlań papiery, podpalił je i nie odszedł wcześniej, aż przekonał się, że ogień strawił wszystko doszczętu.
— Teraz — wyrzekł z uczuciem wielkiej ulgi — niczego już obawiać się nie potrzebuję. Nikt już nie przyjdzie wydzierać mi majątku; nikt nie sięgnie po rękę Gilberty.
W kilka godzin później Roland de Lembrat wchodził do pałacu Faventines tak spokojny, jakby nic zgoła nie zaszło minionej nocy.
— Dobrze pan spałeś? — spytał go margrabia.
—Wybornie.
— Rozmowa z Cyranem zakończyła się w sposób pomyślny dla ciebie?
— Jak najpomyślniejszy.
— Obawiałem się jakich niepotrzebnych nieporozumień. Nasz przyjaciel Sawinjusz był wczoraj jakiś dziwny.
— To nic.Porozumieliśmy się w kilku słowach. Cyranowi zdawało się, że znalazł w Perigord, gdzie bawił przed kilku dniami, kilka dowodów, mających jakoby osłabiać winę jego protegowanego: jedna chwila wystarczyła mi, aby go przekonać, że się najzupełniej myli.
— Czy nas dziś odwiedzi?
— Nie wiem.
— Będziesz pan się z nim widział?
— Prawdopodobnie. Teraz, gdy już ani jedna chmurka nie przyćmiewa naszego stosunku, nie widzę, dlaczego mielibyśmy się wzajem unikać.
— To prawda. Cyrano ma nietęgą głowę, ale złote serce. Nie można mieć do niego zbyt długo.
urazy. Chciałbym, żeby był na uroczystości weselnej.
— Jestem pewny, że będzie.
Margrabia pociągnął gościa do ogrodu, gdzie znajdowała się już Gilberta, w towarzystwie matki i Pakety.
Prawie w tymże samym czasie przeprowadzano Manuela, pod silną strażą, przed trybunał oskarżający, albo mówiąc wyraźniej: do izby tortur.
Było to miejsce straszne i pełne grozy. Pod niskiem sklepieniem było ciemno i duszno; na ścianach wisiały narzędzia męki.
Inne, do tego z celu służące przyrządy, leżały na ziemi, pokryte w wielu miejscach brunatnemi plamami krwi.
Sam widok tej ohydnej izby mroził krew w żyłach każdemu, kogo wprowadzano dla wymożenia zeń zeznań.
W głębi widać było podwyższenie, na niem stół otoczony krzesłami. Nad stołem wisiał wielki krucyfiks.
Tuż pod krucyfiksem znajdowało się miejsce sędziego.— Nieco niżej siedział pisarz, gotowy do notowania wymuszonych na przestępcach zeznań.
Przed tym trybunałem stał kat z pomocnikami, których owego dnia było trzech.
Gdy Manuel wszedł, nie mógł opanować wzruszenia i zadrżał od stóp do głowy.
Następnie zwrócił wzrok na sędziego, który miał go badać. Twarz jego była mu zupełnie obca.
Straż przyprowadziła go przed owo wzniesienie,gdzie kazano mu usiąść na wąskiej ławeczce.
Wówczas głosem powolnym, poważnym, sędzia jął zadawać przepisane prawem pytania, na które młodzieniec odpowiadał śmiało i donośnie.
Lecz gdy sędzia przeszedł do dowodów faktycznych, Manuel nie mógł już utrzymać się w tonie spokojnej uległości.
— Panie sędzio — przemówił z podniesioną głową — oświadczyłem już staroście, że jestem niewinny. Powiedziałem też, że hrabia Roland de Lembrat zostanie przekonany niezbitemi dowodami o oszczerstwie. Dziś jestem gotów dowody te przedstawić.
— Nie przyprowadzono cię tu poto, abyś oskarżał, lecz — abyś się bronił.
— W oskarżeniu tem mieści się właśnie cała moja obrona. Hrabia de Lembrat chciał otruć mnie w więzieniu.
— Ten człowiek oszalał! — szepnął sędzia do pisarza.
—Uczyniwszy tak — ciągnął Manuel! — czyż nie dowiódł wyraźnie, że się mnie i pretensyj moich obawia? Człowiek pewny siebie i słuszności swej prawy oczekuje spokojnie wyroku sędziów. Jemu ręka kata nie wydaje się zbyt powolną i nie uprzedza jej, chwytając sam za narzędzie zbrodni.
— Mówisz, że pan hrabia de Lembrat chciał cię otruć? Jakkolwiek jest to niesłychana niedorzeczność, pragnę na chwilę traktować ją poważnie. Czemże jesteś w możności udowodnić to oskarżenie?
— Hrabia przysłał mi do więzienia dwie butelki wina.Człowiek, który mi je przyniósł, oświadczył, że osoba przysyłająca pragnie pozostać nieznaną i że jedyną pobudką jej działania jest litość nad biednym więźniem. To fałszywe współczucie zwiodło mnie na chwilę. Gdybym nie został w porę ostrzeżony, nie miałbyś pan dziś kłopotu z przesłuchiwaniem mnie — nie żyłbym już bowiem.
— Ostrzeżono cię? — zapytał sędzia niedowierzająco, — I któż taki mógł był to uczynić, skoro byłeś jak najpilniej strzeżony?
— Nie będę opowiadał, w jaki sposób doszła do mnie wiadomość; nie wymienię też osoby, która w tem pośredniczyła, Wskazuję fakt; powinno to wystarczyć, zwłaszcza, że go mogę poprzeć dowodem.
— Niech i tak będzie.Objaśnij mnie więc najpierw, co się stało z owemi dwiema butelkami, które, jak utrzymujesz, były zatrute?
—Jedną rozbiłem o podłogę swej celi.
— A druga?
— Druga schowana pod kamieniem, do którego byłem przykuty. Proszę posłać kogo do mojej celi, aby przyniósł tę butelkę. Będzie ona, jak sądzę, wystarczającym dowodem.
—Ostrzegam cię — rzekł sędzia groźnie — że jeśli mówisz to wszystko dla zyskania na czasie i odwleczenia wymiaru sprawiedliwości, figle twoje nie będą miały innego skutku, jak tylko zdwojoną surowość trybunału.
— Proszę raz jeszcze o posłanie kogo do celi.
Sędzia dał znak jednemu ze strażników, który natychmiast wyszedł.
Badanie zostało zawieszone aż do jego powrotu.
Zjawił się po kilku minutach, niosąc ostrożnie pokrytą kurzem butelkę.
— Och! och! — zadziwił się sędzia — więc tam naprawdę coś było?
I wziąwszy butelkę, postawił ją przed sobą, przyglądając się jej z miną niedowierzającą.
— Panie sędzio — pośpieszył z żądaniem Manuel — proszę wlać do kieliszka kilka kropel płynu zawartego w butelce. Trucizna, którą zaprawiono wino, jest tak gwałtowna, że nawet ta maleńka ilość zdoła z szybkością pioruna pozbawić życia najmocniejszego człowieka.
Żądanie oskarżonego zostało spełnione.
—Teraz — ciągnął on — proszę doświadczyć mocy tej trucizny.
Sędzia i pisarz spojrzeli na siebie z zakłopotaniem, które, mimo pełnego grozy nastroju tej sceny, wywołało słaby uśmiech na usta Manuela.
— Stroisz sobie z nas niedorzeczne żarty--wyrzekł wreszcie sędzia. — Jeżeli kilka kropel tego płynu powoduje śmierć natychmiastową,jakże chcesz, żebyśmy jego moc wypróbowali? Nie przypuszczasz chyba, że poddam próbie jednego z tych ludzi, którzy cię otaczają?
— Uchowaj mnie Boże od podobnych myśli! Nie na ludziach czvnić trzeba tę próbę, lecz na zwierzętach.
— Dozorca chowa koty...— zauważył nieśmiałe pisarz.
— Kot w przybytku sprawiedliwości! — oburzył się sędzia. — Wreszcie...— dodał po chwilowym namyśle — zgadzam się na kota.
Ten sam usłużny strażnik, który chodził po butelkę, podjął się sprowadzić potrzebne zwierzę.
Kot, przeznaczony do tego doświadczenia in anima vili był pięknem stworzeniem, o białej, jedwabistej szerści. Gdy go przyniesiono, zwinięty był w kółko i mrużył ślepie z wyrazem błogości. Nie przeczuwał widocznie żadnego niebezpieczeństwa.
— Próbujmy! — rzekł sędzia.
— Wystarczy umaczać w winie chorągiewkę pióra — objaśnił Manuel.
Powiedziawszy to, podniósł się z ławki.
Sędzia podał mu pióro, zanurzone na chwilę w kieliszku. Manuel podsunął je kotowi.
Kot wyciągnął różowy języczek i skwapliwie oblizał chorągiewkę.
Wino było hiszpańskie, słodkie i aromatyczne.Zasmakowało ono widocznie matusowi, gdyż trzykrotnie do poczęstunku powracał.
Manuel położył na stole pióro, zupełnie już suche.Nie pozostało na niem ani kropelki wina.
— To dziwne! — szepnął, widząc, że kot przybrał napowrót swą pozę drzemiącą i że nie okazuje najmniejszego zaniepokojenia.
Sędzia i pisarz znów zamienili spojrzenia.
— Nic! — rzekł pierwszy.
—Zupełnie nic! — powtórzył drugi.
Manuel wziął kieliszek, napełnił go winem, urnaczał raz jeszcze pióro i przeciągnął je szybko przy wargach.
Spodziewał się doświadczyć tego uczucia sparzenia, które za pierwszym razem ostrzegło go o obecności trucizny.
Płyn wydał mu się słodkim, jak miód.
Manuel pobladł.
Następnie, ulegając rozpaczliwemu zachceniu, podniósł kieliszek do ust i jednym łykiem wychylił.
— Wstrzymajcie go! Chce się otruć! — porwał się z krzykiem sędzia.
Ale Manuel stał w miejscu, nie zmieniając wyrazu twarzy.
Wreszcie, z gorzkim uśmiechem, postawił kieliszek na stole i rzekł:
— Nie obawiaj się, panie sędzio, Niebo jest przeciw mnie. W tym kieliszku było czyste wino.
— Okłamałeś nas zatem? — wykrzyknął surowo sędzia. — Zrobiłeś sobie igraszkę z trybunału sprawiedliwości?
— Niebo jest przeciw mnie — powtarzał Manuel ze smutną rezygnacją. — Dowód, który, zdawało mi — się, że już trzymam, wysunął mi się z ręki. Jedna tylko z dwóch butelek była zatruta i tę właśnie stłukłem w przystępie gniewu.
— Nie myśl, że ci się uda wystrychnąć nas na dudków. Niedorzeczna komedia, którą odgrywasz, ten tylko będzie miała skutek, że los twój pogorszy.
Sędzia był widocznie mocno rozdrażniony.
Dał znak pisarzowi, który ujął za pióro; następnie, do Manuela zwracając się, wyrzekł:
— Zarzucane ci przestępstwo jest aż nazbyt widoczne, chciałeś zaprzeczyć oczywistym faktom i zwrócić oskarżenie przeciw oskarżającemu. Wszystko to, jak widzisz, nie doprowadziło cię do niczego.
Przyznaj się do winy; wzywam cię po raz ostatni.
— Nigdy — rzekł Manuel tonem jak najbardziej stanowczym.
Sędzia dał rozkaz.
Kat i jego pomocnicy przystąpili do młodzieńca.Posłuszny instynktowi zachowawczemu chciał stawić opór.
Po krótkiej walce krzepkie ręce oprawców obezwładniły młodzieńca.
Rosciągniono go na ziemi: pomocnicy kata skrępowali mu ręce i nogi silnemi sznurami.
Te sznury przyczepione zostały następnie do innych przymocowanych do ścian izby. Uczuł się uniesionym w powietrze, a jednocześnie naprężone silnie sznury zaczęły wyciągać mu ze stawów ręce i nogi.
Pod ciało, wyciągnięte w ten sposób w horyzontalnej prawie pozycji, podsunięto drewniane rusztowanie, które unosząc tors, zwiększyło jeszcze siłę ucisku.
Były to przygotowania do tortury, zwanej próbą wody.
— Pierwsza doza! — rozkazał sędzia.
Kat wsunął pomiędzy ściśnięte zęby Manuela żelazną kopystkę, otworzył je przemocą i wcisnął mu w usta koniec dużego leja, który sięgał aż do przełyku.
Gwałtowne, lecz krótkie miotania się męczonego były jedynym objawem stawianego przezeń oporu.
Jeden z pomocników kata jął przelewać zwolna do leja wodę z pełnego dzbanka.
Manuel ne dał żadnego znaku.
Po dwa i po trzy razy ponawiano męczarnie, on jednak na chwilę nawet odwagi nie stracił.
Z zamkniętemi oczyma zdawał się oczekiwać smierci.
Dwie były próby wody: zwyczajna i nadzwyczajna. Aby wytrzymać drugą z nich, trzeba było posiadać moc nadludzką.
Woda wlewana do żołądka w ilości nadmiernej,sprowadzała objawy podobne do duszenia się.
Pod wpływem zazierającej do oczu śmierci przyznanie się wybiegało z ust męczonego — czy winny był, czy niewinny.
Manuel, obdarzony charakterem żelaznym i wolą niezłomną, wytrzymał zwycięsko pierwsze bóle tej męczarni.
Pulsa w skroniach biły mu gwałtownie;krew,napędzana całą siłą do mózgu czerwieniała mu twarz;ostry bólpszeszywał mu pierś;mimo wszystko młodzieniec nie przestawał milczeć,z zamkniętemi wciąż oczami.A ile razy sędzia zawołał:„Przyznaj się” on głosem silnym jeszcze opowiadał:
— Nigdy!
Przstąpiono do próby nadzwyczajnej.
Mamuel otworzył oczy.
W spojrzeniu młodzieńca, bystrem i groźnem, sędzia dopatrzył się skruchy i prośby, i raz jeszcze powtórzył swe stałe zapytanie.
—Nigdy! — była odpowiedź, ostatnia już, niestety gdyż męczony zaczął głos tracić.
— Druga doza nadzwyczajna! — rozkazał sędzia.
Oprawcy rozkaz spełnili.
Był to już koniec.
Manuel zamknął oczy na nowo; twarz mu się wydłużyła.
— Zemdlał!— rzekł jeden z oprawców.
—Odwiązać go-polecił sędzia.— Nigdy jeszcze nie widziałem w przestępcy tak zaciętego oporu.
—No,jeżeli ten przyjdzie jeszcze do siebie—mruknął jednocześnie oprawca—to będzie dowód,że siedzi w nim djablo rogata dusza!
Manuela, wciąż nieprzytomnego, odniesiono nie do więzienia, lecz do komnaty, sąsiadującej z izbą tortur, gdzie zajął się nim lekarz więzienny.