Kapitan Czart/Tom II/XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kapitan Czart Tom II |
Podtytuł | Przygody Cyrana de Bergerac |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Wiktor Gomulicki |
Tytuł orygin. | Le Capitaine Satan |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cała powieść |
Indeks stron |
Zilla, we własnym pokoju uwięziona, zaniechała, jak przypominamy sobie, dalszych prób wydobycia się na wolność.
Nazajutrz dopiero stara odźwierna, usłyszawszy nowe wołania cyganki, pośpieszyła na górę, aby ją wypuścić z zamknięcia.
Zilla zbiegła natychmiast na dół i wypadła na ulicę, aby udać się do mieszkania Cyrana.
Człowiek jakiś zatrzymał ją przed samym domem. Był to jeden z tych, co należeli do nocnej wyprawy.
— Dokąd biegniesz, Zillo? — zapytali.
— Co ci do tego! — odparła niechętnie.
I chciała go wyminąć.
— Bo to, widzisz — ciągnął zbój — jeśli idziesz szukać brata, mogę ci oszczędzić niepotrzebnego trudu.
— Co to ma znaczyć?
— Już po Ben Joelu! — odrzekł krótko tamten, nieprzywykły do długich omawiań.
— Nie żyje!
Stanęła w miejscu, bardziej zdziwiona i przelękła, niż zasmucona.
Ostatnie wypadki zerwały ostatecznie słabą nić przywiązania, która łączyła ją z Ben Joelem.
— Jak się to stało? — zapytała po chwili.
— Brat zginął porządnie, w zażartej walce — pocieszył ją zbój.
— Chcesz pewnie powiedzieć w podłej zasadzce, którą urządził na człowieka niewinnego i której sam padł ofiarą! I któż go zabił?
—Tamten.
Ale kto?
—No, tamten, na którego czekano.Zapomniałem jak się nazywa.
— A z nim co się stało?
— Także zabity. Cofnąłem się trochę wtył i z za węgla przypatrywałem się tej zabijatyce. Ten, co zabił Ben Joela, dostał w łeb kamieniem od człowieka, po którego chodziliśmy na ulicę S-go Pawła i któremu brat twój okazywał wielkie posłuszeństwo.
— Hrabia! — szepnęła Zilla. — Postawił więc na swojem. Zamordował nieprzyjaciela, a los uprzątnął mu z drogi wspólnika.
Pochyliła głowę w milczeniu i zdawała się zapominać o otaczającym ją świecie. Towarzysze zbója ja otoczyli ją, przyglądając się ciekawie i czekając, jak to się skończy.
— Manuel! — wybiegło wreszcie z ust cyganki.
— O Manuelu myśleć teraz trzeba.
Odtrąciła ruchem wyniosłym zastępującego jej drogę włóczęgę, i wybiegła na ulicę.
Zpoczątku, niepewna dokąd się zwrócić, postanowiła wreszcie raz jeszcze spróbować szczęścia i zapukać do drzwi starosty.
Prześwietny Jan de Lamothe, zajęty właśnie odczytywaniem ostatniego protokułu sprawy, kazał ją wpuścić bezzwłocznie.
— Panie starosto! — zaczęła — odwołuję się do pańskiej sprawiedliwości.
— Czego jeszcze żądasz?
— Żądam aby mnie wysłuchano. Przybyłam, aby udowodnić niewinność Manuela.
— Już mi raz o tem wspomniałaś. Jakkolwiek nie mogę mieć do ciebie wielkiego zaufania, pozwalam ci mówić, sprawa bowiem, zamiast rozjaśniać się, staje się owszem coraz ciemniejsza.Mów zatem.
— Panie starosto — podjęła cyganka. — Manuel jest bratem hrabiego Rolanda.
De Lamothe rzucił na mówiącą spojrzenie zdziwione i prawie gniewne.
Ona jednak, mało dbając o to, jakie wrażenie uczyniły jej słowa, ciągnęła dalej swe zeznanie.
Odsłoniła intrygi hrabiego i ujawniła przed starostą wszystkie środki, jakich chwycono się, aby sprawę zaciemnić i zaprzepaścić.
Starosta jednak zachowywał się względem tych zeznań bardzo niedowierzająco. Spodziewał się innych, bardziej przekonywających.
Potrząsnął głową i rzekł:
— Kłamstwo!
Zilla sięgnęła po swą broń ostatnią.
— A czy uwierzysz mi, panie starosto, gdy ci powiem, że dzisiejszej nocy hrabia de Lembrat kazał zamordować pana de Cyrano; co więcej, że go sam, własną ręką, zamordował?
Jan de Lamothe porwał się, krzycząc:
— Nieszczęsna! Jak śmiałaś to powiedzieć!
Jednocześnie zadzwonił.
Zjawił się woźny.
— Idź natychmiast do pana de Cyrano i poproś go, aby bez straty czasu przybył do mnie!
Woźny wyszedł; starosta zaś, jakby zapomniawszy o Zilli, jął napowrót wertować papiery.
Upłynęło w ten sposób pół godziny. Zjawił się wreszcie zpowrotem posłaniec i oświadczył:
— Pan de Cyrano wyjechał tej nocy i dotąd do domu nie powrócił.
Zilla znów głos zabrała, oznajmując o śmierci Ben Joela.
— Śmierć Ben Joela — zauważył — nie udowadnia bynajmniej winy hrabiego. Zobaczę się z panem de Lembrat.
—Panie starosto!—odważyła się prosić Zilla—czy pozwolisz mi odwiedzić Manuela? Bardziej, niż kiedykolwiek, potrzebuje on pomocy i pociechy,
— Dziś mogę ci udzielić tej łaski, Weź to.
I Jan de Lamothe podał cygance kartę, otwierającą wstęp do Chatelet.
Właśnie w chwili gdy Manuela z trudem przywrócono do przytomności, zjawiła się przy nim Zilla.
Na widok jej ani jeden wyrzut z ust mu nie wybiegł. Przepędziła całą godzinę przy łóżku, na którem go złożono; ukorzyła się, wylewała łzy, żebrała przebaczenia — mówiła wreszcie wiele o Gilbercie i o tem, że z uczucia swego czyni ofiarę.
Pożegnała ukochanego słowami:
— Nie trać nadziei! Żyj! Ocalę cię!
W tym czasie czcigodny Jan de Lamothe opuścił swój gabinet, udał się na ulicę Św. Pawła i kazał oznajmić się hrabiemu de Lembrat, który tylko co powrócił z pałacu Faventines.
Bez żadnych wstępów powtórzył słowa Zilli.
Bez żadnych też wstępów oświadczył Rolandow:
— Oskarżenie zwrócone jest przeciw panu,
Hrabia uśmiechnął się wzgardliwie.
— Po tych ludziach wszystkiego spodziewać się można. Muszę cię jednak objaśnić, kochany starosto, że między tym Ben Joelem i Cyranem istniała zadawniona uraza. Cygan zapragnął pewnie wyrównać teraz rachunki, a godnej jego siostrzyczce bardzo jest na rękę rzucić odpowiedzialność za to na mnie. Zresztą, czy ta wiadomość potwierdza się.Czy Cyrano został naprawdę zamordowany?
— Od chwili, gdy wyjechał, nie widziano go w zajeździe.
— To niczego nie dowodzi. Znamy wszyscy jego usposobienie awanturnicze; mógł był łatwo wybrać się w dalszą drogę, nie uprzedziwszy nikogo.
Pomyślał chwile i dodał tonem uspokajającym:
— Bądź pewny, panie starosto, że za jakie dwa, trzy dni ujrzymy naszego Bergeraca w doskonałem zdrowiu i w wyśmienitym, jak zawsze, humorze. Zresztą, gdyby nie żył, jak to utrzymują, odnalezionoby jego ciało.
— Tak, to prawda!-przytaknął starosta, pokonany bardziej jeszcze spokojnym tonem mowy hrabiego i jego miną, kłamiącą najdoskonalej wiarę w to, co mówi, niż dość kruchemi argumentami.
— A cóż się dzieje z Manuelem?-zapytał hrabia, wracając do tego, co go najbardziej obchodziło.
— Brany był dziś rano na konfesaty.
— I przyznał się?
— Nie! Raz jeszcze wszystkiemu zaprzeczył.
— Silny charakter! — zauważył Roland spokojnie, bo już w tej chwili nie lękał się o dalszy przebieg sprawy.
Pomimo wielkiej pewności siebie, którą objawiał hrabia, i jego śmiałych odpowiedzi, starosta, rozstając się z nim, był dziwnie zamyślony.
Umysł jego, oblegany przeróżnemi wątpliwościami, miotał się to w tę, to w ową stronę, jak mucha w sieci pajęczej.
Co się tyczy Zilli, choć smutna i doznanemi wrażeniami znękana, nie upadała jednak na duchu.
Wyszedłszy z gmachu więziennego, otarła ona wilgotne od łez oczy i poszła prosto do mieszkania Cyrana.
Pragnęła za wszelką cenę odzyskać księgę, która w tej chwili była jej niezbędna.
U wejścia do zajazdu spotkała Marotę.
Było to dla niej wielką niespodzianką.
Współtowarzyszki włóczęgi i przygód romantycznych nie widziały się już oddawna: zaledwie też poznać się mogły.
Po szybkiej wymianie słów, wyjaśniających, skąd się wzięła w tem miejscu jedna i druga, Zilla wyjawiła przyjaciółce wszystko, co przepełniało jej serce, i wskazała główny powód swego przybycia.
Marota patrzyła na nią przez chwilę wzrokiem szczególnym, następnie, nic nie mówiąc, ujęła ją za rękę i poprowadziła do wnętrza domu.