Kapitan Czart/Tom II/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Louis Gallet
Tytuł Kapitan Czart
Tom II
Podtytuł Przygody Cyrana de Bergerac
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Wiktor Gomulicki
Tytuł orygin. Le Capitaine Satan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIII

Zilla, we własnym pokoju uwięziona, zaniechała, jak przypominamy sobie, dalszych prób wydobycia się na wolność.
Nazajutrz dopiero stara odźwierna, usłyszawszy nowe wołania cyganki, pośpieszyła na górę, aby ją wypuścić z zamknięcia.
Zilla zbiegła natychmiast na dół i wypadła na ulicę, aby udać się do mieszkania Cyrana.
Człowiek jakiś zatrzymał ją przed samym domem. Był to jeden z tych, co należeli do nocnej wyprawy.
— Dokąd biegniesz, Zillo? — zapytali.
— Co ci do tego! — odparła niechętnie.
I chciała go wyminąć.
— Bo to, widzisz — ciągnął zbój — jeśli idziesz szukać brata, mogę ci oszczędzić niepotrzebnego trudu.
— Co to ma znaczyć?
— Już po Ben Joelu! — odrzekł krótko tamten, nieprzywykły do długich omawiań.
— Nie żyje!
Stanęła w miejscu, bardziej zdziwiona i przelękła, niż zasmucona.
Ostatnie wypadki zerwały ostatecznie słabą nić przywiązania, która łączyła ją z Ben Joelem.
— Jak się to stało? — zapytała po chwili.
— Brat zginął porządnie, w zażartej walce — pocieszył ją zbój.
— Chcesz pewnie powiedzieć w podłej zasadzce, którą urządził na człowieka niewinnego i której sam padł ofiarą! I któż go zabił?
—Tamten.
Ale kto?
—No, tamten, na którego czekano.Zapomniałem jak się nazywa.
— A z nim co się stało?
— Także zabity. Cofnąłem się trochę wtył i z za węgla przypatrywałem się tej zabijatyce. Ten, co zabił Ben Joela, dostał w łeb kamieniem od człowieka, po którego chodziliśmy na ulicę S-go Pawła i któremu brat twój okazywał wielkie posłuszeństwo.
— Hrabia! — szepnęła Zilla. — Postawił więc na swojem. Zamordował nieprzyjaciela, a los uprzątnął mu z drogi wspólnika.
Pochyliła głowę w milczeniu i zdawała się zapominać o otaczającym ją świecie. Towarzysze zbója ja otoczyli ją, przyglądając się ciekawie i czekając, jak to się skończy.
— Manuel! — wybiegło wreszcie z ust cyganki.
— O Manuelu myśleć teraz trzeba.
Odtrąciła ruchem wyniosłym zastępującego jej drogę włóczęgę, i wybiegła na ulicę.
Zpoczątku, niepewna dokąd się zwrócić, postanowiła wreszcie raz jeszcze spróbować szczęścia i zapukać do drzwi starosty.
Prześwietny Jan de Lamothe, zajęty właśnie odczytywaniem ostatniego protokułu sprawy, kazał ją wpuścić bezzwłocznie.
— Panie starosto! — zaczęła — odwołuję się do pańskiej sprawiedliwości.
— Czego jeszcze żądasz?
— Żądam aby mnie wysłuchano. Przybyłam, aby udowodnić niewinność Manuela.
— Już mi raz o tem wspomniałaś. Jakkolwiek nie mogę mieć do ciebie wielkiego zaufania, pozwalam ci mówić, sprawa bowiem, zamiast rozjaśniać się, staje się owszem coraz ciemniejsza.Mów zatem.
— Panie starosto — podjęła cyganka. — Manuel jest bratem hrabiego Rolanda.
De Lamothe rzucił na mówiącą spojrzenie zdziwione i prawie gniewne.
Ona jednak, mało dbając o to, jakie wrażenie uczyniły jej słowa, ciągnęła dalej swe zeznanie.
Odsłoniła intrygi hrabiego i ujawniła przed starostą wszystkie środki, jakich chwycono się, aby sprawę zaciemnić i zaprzepaścić.
Starosta jednak zachowywał się względem tych zeznań bardzo niedowierzająco. Spodziewał się innych, bardziej przekonywających.
Potrząsnął głową i rzekł:
— Kłamstwo!
Zilla sięgnęła po swą broń ostatnią.
— A czy uwierzysz mi, panie starosto, gdy ci powiem, że dzisiejszej nocy hrabia de Lembrat kazał zamordować pana de Cyrano; co więcej, że go sam, własną ręką, zamordował?
Jan de Lamothe porwał się, krzycząc:
— Nieszczęsna! Jak śmiałaś to powiedzieć!
Jednocześnie zadzwonił.
Zjawił się woźny.
— Idź natychmiast do pana de Cyrano i poproś go, aby bez straty czasu przybył do mnie!
Woźny wyszedł; starosta zaś, jakby zapomniawszy o Zilli, jął napowrót wertować papiery.
Upłynęło w ten sposób pół godziny. Zjawił się wreszcie zpowrotem posłaniec i oświadczył:
— Pan de Cyrano wyjechał tej nocy i dotąd do domu nie powrócił.
Zilla znów głos zabrała, oznajmując o śmierci Ben Joela.
— Śmierć Ben Joela — zauważył — nie udowadnia bynajmniej winy hrabiego. Zobaczę się z panem de Lembrat.
—Panie starosto!—odważyła się prosić Zilla—czy pozwolisz mi odwiedzić Manuela? Bardziej, niż kiedykolwiek, potrzebuje on pomocy i pociechy,
— Dziś mogę ci udzielić tej łaski, Weź to.
I Jan de Lamothe podał cygance kartę, otwierającą wstęp do Chatelet.
Właśnie w chwili gdy Manuela z trudem przywrócono do przytomności, zjawiła się przy nim Zilla.
Na widok jej ani jeden wyrzut z ust mu nie wybiegł. Przepędziła całą godzinę przy łóżku, na którem go złożono; ukorzyła się, wylewała łzy, żebrała przebaczenia — mówiła wreszcie wiele o Gilbercie i o tem, że z uczucia swego czyni ofiarę.
Pożegnała ukochanego słowami:
— Nie trać nadziei! Żyj! Ocalę cię!
W tym czasie czcigodny Jan de Lamothe opuścił swój gabinet, udał się na ulicę Św. Pawła i kazał oznajmić się hrabiemu de Lembrat, który tylko co powrócił z pałacu Faventines.
Bez żadnych wstępów powtórzył słowa Zilli.
Bez żadnych też wstępów oświadczył Rolandow:
— Oskarżenie zwrócone jest przeciw panu,
Hrabia uśmiechnął się wzgardliwie.
— Po tych ludziach wszystkiego spodziewać się można. Muszę cię jednak objaśnić, kochany starosto, że między tym Ben Joelem i Cyranem istniała zadawniona uraza. Cygan zapragnął pewnie wyrównać teraz rachunki, a godnej jego siostrzyczce bardzo jest na rękę rzucić odpowiedzialność za to na mnie. Zresztą, czy ta wiadomość potwierdza się.Czy Cyrano został naprawdę zamordowany?
— Od chwili, gdy wyjechał, nie widziano go w zajeździe.
— To niczego nie dowodzi. Znamy wszyscy jego usposobienie awanturnicze; mógł był łatwo wybrać się w dalszą drogę, nie uprzedziwszy nikogo.
Pomyślał chwile i dodał tonem uspokajającym:
— Bądź pewny, panie starosto, że za jakie dwa, trzy dni ujrzymy naszego Bergeraca w doskonałem zdrowiu i w wyśmienitym, jak zawsze, humorze. Zresztą, gdyby nie żył, jak to utrzymują, odnalezionoby jego ciało.
— Tak, to prawda!-przytaknął starosta, pokonany bardziej jeszcze spokojnym tonem mowy hrabiego i jego miną, kłamiącą najdoskonalej wiarę w to, co mówi, niż dość kruchemi argumentami.
— A cóż się dzieje z Manuelem?-zapytał hrabia, wracając do tego, co go najbardziej obchodziło.
— Brany był dziś rano na konfesaty.
— I przyznał się?
— Nie! Raz jeszcze wszystkiemu zaprzeczył.
— Silny charakter! — zauważył Roland spokojnie, bo już w tej chwili nie lękał się o dalszy przebieg sprawy.
Pomimo wielkiej pewności siebie, którą objawiał hrabia, i jego śmiałych odpowiedzi, starosta, rozstając się z nim, był dziwnie zamyślony.
Umysł jego, oblegany przeróżnemi wątpliwościami, miotał się to w tę, to w ową stronę, jak mucha w sieci pajęczej.
Co się tyczy Zilli, choć smutna i doznanemi wrażeniami znękana, nie upadała jednak na duchu.
Wyszedłszy z gmachu więziennego, otarła ona wilgotne od łez oczy i poszła prosto do mieszkania Cyrana.
Pragnęła za wszelką cenę odzyskać księgę, która w tej chwili była jej niezbędna.
U wejścia do zajazdu spotkała Marotę.
Było to dla niej wielką niespodzianką.
Współtowarzyszki włóczęgi i przygód romantycznych nie widziały się już oddawna: zaledwie też poznać się mogły.
Po szybkiej wymianie słów, wyjaśniających, skąd się wzięła w tem miejscu jedna i druga, Zilla wyjawiła przyjaciółce wszystko, co przepełniało jej serce, i wskazała główny powód swego przybycia.
Marota patrzyła na nią przez chwilę wzrokiem szczególnym, następnie, nic nie mówiąc, ujęła ją za rękę i poprowadziła do wnętrza domu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Louis Gallet i tłumacza: Wiktor Gomulicki.