Kapitan Czart/Tom II/XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Louis Gallet
Tytuł Kapitan Czart
Tom II
Podtytuł Przygody Cyrana de Bergerac
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Wiktor Gomulicki
Tytuł orygin. Le Capitaine Satan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIV

Upłynęło wiele dni...i hrabia Roland de Lembrat odzyskał całkowicie, jeśli nie spokojność, to przynajmniej zupełną pewność siebie.
O Cyranie żadnych wieści nie miano.
Roland, aby rolę swą odegrać do końca, posyłał kilkakrotnie do właściciela zajazdu z zapytaniem o poetę, ale sławetny Gonin odpowiadał za każdym razem, że mu nic o panu de Bergerac niewiadomo.
Gdyby wysłaniec hrabiego był człowiekiem bystrzejszym, zauważyłby może niezwykły ton owych odpowiedzi. Ale nie należał on do tych, co się liczą z takiemi drobnostkami i, zdając sprawę swemu panu, powtarzał słowa oberżysty bez żadnych uwag dodatkowych.
Hrabia był zatem najpewniejszy, że trup jego wroga spoczywa spokojnie na dnie Sekwany.
Zwycięstwo było zupełne.
Okoliczności wybornie usłużyły zbrodniarzowi. Pozostał sam jeden, uwolniony równocześnie od nieprzyjaciół i od wspólników przestępstwa.
Po śmierci Rinalda i Ben Joela nikt już nie mógł świadczyć przeciw niemu.
Pozostawała wprawdzie Zilla, jakąż jednak wartość mogło mieć jej ustne zeznanie wobec faktu, że księga Ben Joela w popiół się obróciła!
Nic już więc teraz nie zaprzątało myśli hrabiego, prócz przygotowań do małżeństwa, które postanowił jak najbardziej przyśpieszyć, mało sobie czyniąc z przewidywanego oporu Gilberty.
Codziennie bywał teraz w pałacu na wyspie świętego Ludwika i długie narady odbywał z margrabią.
Ten ostatni, po każdej bytności przyszłego zięcia przywoływał córkę i wymownie bronił sprawy Rolanda; im bardziej jednak zbliżał się termin ślubu, z tem większą stanowczością powtarzała Gilberta wolę swą, którą od początku otwarcie ojcu oznajmiła.
Margrabia, bardzo wiele nadziei i wyrachowań opierający na tym związku, postanowił nie przykładać wielkiej wagi do słów upartej dziewczvny i nie przestawał ośmielać i zachęcać hrabiego.
Wkońcu jednak zaniepokoił się.
Gilberta potrafiła przeciągnąć na swą stronę Matkę, a pani de Faventines zbudziła w umyśle męża pewne wątpliwości i niepokoje, z któremi — Jak to zaraz zobaczymy — walczyć musiał.
Pewnego dnia Roland, według zwyczaju, przybył do pałacu.
Tym razem zaopatrzył on się w broń niezawodną, która miała ostatecznie doprowadzić go do celu. Bronią tą był projekt kontraktu, ułożony w ten sposób, że uspokajał najambitniejsze pragnienia margrabiego.
Na prośbę hrabiego pan de Faventines kontrakt ów przeczytał.
— Ależ doprawdy, hrabio-rzekł rozpromieniony — poczynasz sobie po królewsku.Twoja wspaniałomyślność wzrusza mnie głęboko.
— A więc-natarł, nie zwlekając, Roland — jeżeli uważasz, panie margrabio, że wszystko w porządku, wypada nam już tylko nadać temu aktowi ważność prawną. Za trzy dni gotów byłbym poślubić pannę Gilbertę.
— Za trzy dni! powtórzył tamten, zamyślając się. — Czy nie byłoby to zbyt gwałtownie? Często, przez pośpiech zbyteczny psują się najlepsze sprawy. Nie sądzę, aby córka moja była już dostatecznie przygotowana do tego małżeństwa.
— To i cóż!-odparł hrabia tonem swobodnym i lekkim. Wszystkie dziewczęta niechętnie pozbywają się wolności. Lubią one, aby były proszone, pożądane — zdobywane. Pewien łagodny upór dodaje im uroku. Znając siebie, nie są bynajmniej nierade tym, którzy w danej chwili podejmują się wyręczyć je w wypowiedzeniu stanowczego: „tak“...
— Być może...jednak zachowanie się Gilberty daje mi dużo do myślenia. Bywa często zamyślona, to znów nienaturalnie egzaltowana. Matka, która zawsze zna lepiej, niż ojciec, serce córki, mówiła mi, że obawia się niekiedy złych następstw zbyt prędkiego postanowienia.
Roland uśmiechnął się kwaśno.
— Niezbyt to pochlebia mojej miłości własnej—rzekł.-Jednakże nie obawiaj się, panie margrabio, Zaufaj i oddaj mi pannę Gilbertę. Otoczę ją taką troskliwością, takim szacunkiem i taką miłością, że porzuci niebawem swe posępne marzenia o śmierci, jeśli wogóle miewa je kiedykolwiek.
— Gilberta jest energiczna i stała w postanowieniach.
— Ach! drogi margrabio! jesteś ojcem, a nabawiają cię strachu zwykłe dziewczęce kaprysy! Młoda panna, która grozi otoczeniu swemu, że zabije się, jeśli zmuszać ją będą do małżeństwa z rozsądku —nikomu naprawdę nie jest groźna. Ani jej samej, ani jej pogróżek nie wypada brać poważnie. Proszę zatem o odpowiedź stanowczą. Resztę biorę na siebie.
Margrabia wyciągnął rękę do Rolanda.
— A więc tak — wyrzekł uroczyście — zasłużyłeś sobie, hrabio, na moje zaufanie. Zgadzam się. Niech będzie, jak żądasz.
Prawie natychmiast zawiadomiono o tem Gilberte.
Przyjęła wiadomość w głębokiem milczeniu i z martwą, obojętnością.
Była całkowicie już wyczerpana walką, tak długo przeciągającą się, i nie chciała zadawać sobie trudu ujawniania najsłabszego nawet oporu!
Odeszła do swej panieńskiej komnatki, pozostawiając Pakecie zajęcie się przygotowaniami ślubnemi.
Umysł Gilberty znajdował się w stanie nadzwyczajnego podniecenia, które sprawiało, że nie żyła prawie wcale życiem zwykłych ludzi, że powszednie radości i troski prawie zupełnie istnieć dla niej przestały...
Nie uczuwała też najmniejszej trwogi przed tem, co niegdyś dreszczem śmiertelnego przerażenia zlodowaciłoby jej serce.
Myśli jej i marzenia przebywały w jakiejś sferze nadziemskiej, wyższej ponad sprawy doczesne — o której jednak nie umiałaby powiedzieć, czy jest niebem, czy — piekłem.
Pełne otuchy słowa Cyrana uleciały już jej z pamięci. Co większa, nawet osobą poety i jego niewytłumaczonem zniknięciem zajmować się przestała.
Cała dusza Gilberty wypełniona była Manuelem.Jego tylko jednego dostrzegała we mgle swych marzeń. Dla niego też tylko, z poddaniem się i niemal z radością, czyniła przygotowania do ofiary z życia.
W takich okolicznościach nadszedł dzień ślubu jej z Rolandem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Louis Gallet i tłumacza: Wiktor Gomulicki.