Kapitan Czart/Tom II/XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Louis Gallet
Tytuł Kapitan Czart
Tom II
Podtytuł Przygody Cyrana de Bergerac
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Wiktor Gomulicki
Tytuł orygin. Le Capitaine Satan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXV

Wczesnym rankiem Roland — wyszedł z pałacu, odziany w ślubne suknie, i udał się do Luwru, gdzie bywał codziennie, wraz z innymi magnatami, przy ubieraniu młodego monarchy.
Miał on wśród dworzan wielu przyjaciół, których na swój ślub zaprosił.
Gdy już dopełnił zwykłego ceremoniału, wszyscy postanowili odprowadzić go do pałacu przyszłego teścia.
Wesoły, strojny i gwarny orszak wysypał się z jednej z bram Luwru, mając na czele promieniejącego szczęściem nowożeńca.
Mieszczanie i mieszczanki stawali na drodze, olśnieni blaskiem tych jedwabiów, aksamitów i piór strusich, które w pełnem oświetleniu słonecznem grały najwyższemi barwami.
Z podziwem łączyła się zazdrość, a ta ostatnia nierzadko w nienawiść przechodziła.
Młodzieńcy nie szczędzili przechodniom żarcików, drwin, a niekiedy i obelg. Zachowywali się tak, jakby świat cały do nich — należał i — kłaniać się im musiał.
Oblubieniec rej wodził w tem gronie hulaszczem, bo mu tak z roli, a może i z upodobania chwilowego, wypadało.
Nagle uwagę jego zwróciła na siebie pewna szczególna lektyka, którą niesiono do pałacu królewskiego.
Za tą lektyką postępowali: Zilla, Castillan i Marota. Postępowała też jedna jeszcze osoba, wysokiego wzrostu, barczysta, w czarnej sutannie, której Roland nie znał.
Osobą tą był ksiądz Jakób Szablisty.
Na widok lektyki i otaczających ją ludzi zimny dreszcz przebiegł Rolanda.
Ale uspokoił się natychmiast.
— Zabity! utopiony! — powtórzył sobie kilkakrotnie.
I z silnem postanowieniem zapomnienia o tem niepokojącem zjawisku, wstąpił razem z towarzyszami we wrota pałacu Faventines.
Wszystko tam już było gotowe na ich przyjęcie...
Wielki salon tonął w gęstwinie rzadkich, kwitnących roślin i ozdobiony był nowemi, wspaniałemi gobelinami.
Margrabia witał w progu napływających wciąż gości, których obszerne salony ledwie pomieścić mogły.
Długo on czekał na ten dzień i wiele trudności zwalczyć musiał, zanim go przygotował, więc też w spojrzeniu i w całej twarzy jego widniała radość wielka, połączona jakby z obawą, aby ta rozkoszna rzeczywistość nie zmieniła się nagle w sen i nie uleciała...
Po przybyciu Rolanda prawie wszyscy przy nim się skupili.
Nagle doniosły głos służby oznajmił prześwietnego Jana de Lamothe, starostę paryskiego.
— Cóż tak późno, szanowny nasz przyjacielu? —przywitał go margrabia z wymówką.
— Obowiązek przedewszystkiem, margrabio! — Kilka ważnych spraw zatrzymało mnie dzisiejszego ranka na urzędzie.
— Jakież uciążliwe obowiązki! Ani jednego dnia wytchnienia!
Starosta uroczystszy i wynioślejszy, niż kiedykolwiek, ciągnął:
— Jedna zwłaszcza sprawa w najwyższym stopniu zajmuje mnie i zaciekawia w tej chwili.
— O cóż w niej chodzi?
—O zniknięcie pańskiego przyjaciela Cyrana.
Margrabia zasępił się.
— To prawda — odrzekł — co się stać mogło z biednym poetą? Prosiłem go na ślub swej córki, tymczasem odpowiedziano mi, że nikt nie wie ani gdzie jest, ani co się z nim dzieje. Czyżby spotkało Cyrana jakie nieszczęście?
— W tym względzie nie wiem jeszcze nic pewnego, i to właśnie jest przedmiotem mego niepokoju i moich poszukiwań. Czy zaawanturował się gdzie daleko? czy też padł ofiarą przypadku lub—co nie daj Boże — zbrodni? Gęsty mrok tajemnicy wszystko to pokrywa. W każdym razie jest to, czy też: był to, wielki szaleniec, i jeśli zajmuję się nim,stosownie do wskazówek, które otrzymałem i które znane są hrabiemu, to dlatego jedynie, że czynił on w świecie wiele hałasu i że jest rzeczą ciekawą zbadać, dlaczego już go teraz nie czyni. Jeśli zaś mam być szczery, to wyznam, że skłonny jestem do uwierzenia, iż Cyrano-jak głoszą wieści-został naprawdę zamordowany.
— Biedny Sawinjusz! — westchnął margrabia, szczerze wzruszony.
— Szkoda go — zauważył zimno Roland.
— Dajmy pokój temu smutnemu przedmiotowi! — zakończył starosta.-Kiedyż ślub?-spytał, zwracając się do pana młodego.
— W samo południe!
— W takim razie wkrótce już będziemy mieli szczęście powitać pannę młodą.
— Gilberta jest w tej chwili przy matce. Za chwilę ujrzycie ją panowie.
Przez otwarte okna nadpłynął głos dzwonów katedralnych, przyzywających na nabożeństwo.
Na ten znak goście skupili się dokoła margrabiego a po małej chwili szmer rozległ się wśród strojnej drużyny.
W otwartych drzwiach zjawiła się Gilberta w białym stroju oblubienicy.
Matka i Paketa postępowały za nią.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Louis Gallet i tłumacza: Wiktor Gomulicki.