Karol Szalony/Tom I/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Karol Szalony
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1910
Druk Piotr Laskauer i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Chroniques de France: Isabel de Bavière
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Nazajutrz książę de Touraine wstał bardzo rano i przybył do pałacu królewskiego, gdzie zastał brata swego, Karola, oczekującego wyjścia mszy świętej. Król, który kochał go bardzo, postąpił ku niemu z uśmiechem i przyjazną twarzą; spostrzegł jednak, że książę ze swej strony wielce smutną miał minę. Zaniepokoiło to Karola, więc podając mu rękę i pilnie się w niego wpatrując, rzekł:
— Kochany bracie, co was zasmuca? Powiedzcie mi, co za strapienie macie?
— Panie — rzekł książę — tak jest, wistocie, nie bez ważnej przyczyny smutek mam na twarzy.
— Jeżeli tak — rzekł król, opierając się na jego ramieniu i odprowadzając go ku framudze okna — to wyjawcież nam tę przyczynę; chcemy ją poznać, i jeżeli ktokolwiek wam krzywdę wyrządził, naszą już będzie rzeczą sprawiedliwość wymierzyć...
Wtedy książę de Touraine opowiedział mu wczorajsze przygody, z któremi staraliśmy się zapoznać czytelników. Powiedział mu, jakim sposobem J. M. pan Piotr de Craon zdradził jego zaufanie, opowiadając jego tajemnice pani Walentynie i to w złych zamiarach; potem, gdy widział, że król podziela jego oburzenie i urazę, dodał:
— Miłościwy panie, klnę się na wierność, którą wam winien jestem, że, jeżeli nie uzyskam u was sprawiedliwości, dziś jeszcze, wobec całego dworu, nazwany kłamcą i zdrajcą, zginie on z mojej ręki.
— Nie uczynicie tego, — rzekł król — my was o to prosimy. Ale za to każemy mu powiedzieć, i to najpóźniej dziś wieczór, aby opuścił nasz pałac i aby wiedział, że dalszych służb jego nie potrzebujemy. Jest-to też nie pierwsza skarga — dodał król — wniesiona do nas na tego człowieka, i jeżeli dotąd niechętnie dawaliśmy tym skargom ucha, to jedynie przez wzgląd na, was i na to, że ten człowiek waszym był sługą. Brat nasz, książę d’Anjou, król Neapolu, Sycylii i Jerozolimy, gdzie leży Ś. Kalwarya — tu król przeżegnał się- — miał także, o ile nam się zdaje, powody uskarżać się na niego, a to z racyi jakichś znacznych sum pieniężnych, jakie mu uronił. Zresztą jest on także kuzynem księcia Bretanii, który za nic ma wolę naszą i dowodzi nam tego codziennie, bo oto teraz nie uczynił tego, cośmy wymagali dla wynagrodzenia naszego wielkiego marszałka; oprócz tego, przychodzi nam na pamięć, że niegodny ten książę dotąd nie uznaje papieża Awiniońskiego, który jest jedynym papieżem prawdziwym, i że mimo zakazu naszego bije ciągle monetę ze złota, chociaż, według prawa, nie wolno wasalowi bić innej monety, jak tylko z miedzi. Dalej jeszcze mówił król, zapalając się coraz bardziej — wiem i to z dobrego źródła, mój bracie, że urzędnicy jego nie uznają juryzdykcyi parlamentu paryskiego, a nawet, co już jest prawie zdradą stanu, posuwa się do przyjmowania przysięgi absolutnej od swych wasalów bez wzmianki o naszej nad nim i nad nimi władzy. Wszystko to i wiele jeszcze innych rzeczy, o których nie wspominam, jest powodem, że jego kuzyni i przyjaciele nie mogą być zarazem moimi; jest mi to właśnie na rękę, że przychodzicie ze skargą przeciw J. M. Piotrowi de Craon, do którego i ja już poczynałem tracić zaufanie. A zatem, niech-że już nie będzie więcej mowy o tej sprawie. Dziś wieczór możesz mu objawić w tym względzie swoją wolę, a ja jemu moją. Co zaś się tyczy księcia Bretanii, to sprawa pomiędzy panem i lennikiem, i jeżeli król Ryszard zgodzić się zechce na trzyletnie zawieszenie broni, jakie mu proponowaliśmy, zobaczymy wtedy; chociaż Bretończyk jest popierany przez wuja naszego, księcia Burgundyi, którego siostrzenica jest jego żoną, zobaczymy, kto z nas dwu, ja czy on, jest panem w królestwie Francyi.
Książę podziękował królowi, gdyż w istocie wdzięczny mu był bardzo za przyjęcie tak do serca jego urazy.
Z trzydziestu rycerzy, którzy w dniu tym brać mieli udział w turnieju, a którzy nazwani byli rycerzami złotego słońca, ponieważ na tarczach nosili, jako symbol, opromienione słońce, dwudziestu dziewięciu uzbrojonych czekało już w szrankach. Nakoniec przybył trzydziesty. Był to sam król...
Głośne okrzyki powitały przybywającą równocześnie królowe. Zasiadła ona na wielkiej estradzie przygotowanej dla niej, mając po prawej stronie księżnę de Touraine, po lewej zaś pannę de Nevers. Poza niemi stanęli książęta Ludwik de Touraine i Jan de Nevers, zamieniając od czasu do czasu słów parę z tą zimną grzecznością, do jakiej przywykli ludzie wysokiego stanowiska, zmuszeni ukrywać swoje myśli i uczucia. Gdy królowa zajęła swoje miejsce, inne damy rozsypały się szybko po wielkiej estradzie, która też niezadługo zajaśniała pięknością, bogactwem i rozmaitością strojów.
W tej chwili rycerze w arenie uporządkowali się w szeregu, na którego czele stał król, za nim książęta de Berri, książę Burgundzki i de Bourbon, a za nimi dwudziestu sześciu innych według swego stanowiska i godności. Każdy, przechodząc pod estradą królowej, pochylał kopię swoją aż ku ziemi, a królowa każdemu z osobna oddawała uprzejmy ukłon.
Po skończeniu tej defilady, rycerze podzielili się na dwa oddziały; nad jednym objął dowództwo Król Jegomość, nad drugim Wielki Marszałek. Karol poprowadził swój oddział pod estradę królowej, Clisson ze swoimi oddalił się na drugi koniec szranków.
— Czy nie brała też Waszą Książęcą Mość ochota — zapytał wtedy książę de Nevers księcia de Touraine — wmieszać się pomiędzy tych szlachetnych rycerzy i skruszyć kopię na cześć ks. Walentyny?
— Snać nie wiesz, mój kuzynie, — odparł sucho Ludwik — że król, brat mój pozwolił, abym w jutrzejszym turnieju walczył jeden przeciw każdemu, kto tego zapragnie. I walczyć będę nie w masie, ale w pojedynkę. Sam przeciw wszystkim walczyć będę za piękność i honor mojej damy — powtórzył raz jeszcze z naciskiem.
— I mógłbyś książę dodać, że tak pierwsza jak i drugi mogłyby być bronione inną bronią, a nie temi dziecinnemi zabawkami, jakich zwykle się używa w podobnych walkach.
— To też gotów jestem, mój kuzynie, bronić i honoru, i piękności mojej pani taką bronią, jaką ktokolwiek atakować je zechce. U wrót mego namiotu będą dwie tarcze, jedna pokoju, druga wojny; ci, którzy uderzą w pierwszą, uczynią mi zaszczyt; ci, których druga ku sobie pociągnie, zrobią mi przyjemność!
Książę de Nevers skłonił się, jak człowiek, który, dowiedziawszy się wszystkiego, co chciał wiedzieć, pragnie na tem zakończyć rozmowę. Książę de Touraine ze swej strony zdawał się nie rozumieć celu tych wszystkich pytań i począł niedbale bawić się jednym z koronkowych końców, spadających od czepca królowej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.