Karol Szalony/Tom I/Rozdział IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Karol Szalony |
Podtytuł | Powieść historyczna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1910 |
Druk | Piotr Laskauer i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Chroniques de France: Isabel de Bavière |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
W tej chwili trąby zagrzmiały. Rycerze na ten znak, który im obwieszczał, że walka się rozpocznie niebawem, poprawili swe tarcze, popróbowali strzemion, oparli lance o siodła, tak, że każdy był gotów, gdy ostatnie tony fanfary przebrzmiały i gdy po obu stronach szranków rozległ się okrzyk sędziów turnieju:
— Zaczynajcie!
Zaledwie wyraz ten wyrzeczony został, ziemia znikła pod tumanami kurzu, wpośród którego niepodobna było śledzić przebiegu walki. Zaraz też prawie posłyszano chrzęst zbroi dwóch ścierających się szeregów. Szranki ukazały się oczom widzów, jak wzburzone morze pełne fal ze złota i ze stali. Od czasu do czasu na szczycie jednej lub drugiej z fal owych, jakgdyby piana morska, zabiela! pióropusz u hełmu, ale wszystkie prawie wysiłki i czyny wojenne tego pierwszego spotkania zostały dla widzów stracone. Dopiero, gdy trąby obwieściły wypoczynek i kiedy oddziały wróciły do swoich punktów wyjścia — ocenić było można, na którą stronę przechylała się szala zwycięstwa.
Ośmiu rycerzy w pełnych zbrojach i w siodłach otaczało jeszcze króla, a między nimi i Piotr de Craon.
Król Karol miał wprawdzie myśl zabronienia turnieju temu ostatniemu, a to z tych wszystkich przyczyn, jakie w rozmowie z bratem swoim wyłuszczył; zastanowił się jednak, że ustąpienie jego mogłoby cały turniej popsuć, gdyż do tego rodzaju zabawy potrzebne były parzyste liczby rycerzy, — dlatego też myśli owej zaniechał.
Z drugiej strony tylko sześciu rycerzy otaczało Wielkiego Marszałka. Wszyscy inni, albo wysadzeni zostali z siodeł i nie mieli prawa powtórnie dosiadać rumaków, lub też, cofając się przed przeciwnikami swymi, dotknęli baryery i z tego powodu uznani zostali za pokonanych. Tak więc honor pierwszego starcia pozostał w zupełności przy królu i jego towarzyszach.
Paziowie i słudzy skorzystali z tej chwili wypoczynku, aby skropić ziemię. Każdy z rycerzy przywołał swego pazia, lub koniuszego, polecił mu obejrzeć zbroję i rynsztunek, poprawić tarczę — i każdy do nowego ataku się przygotowywał.
Wkrótce też trąby zagrzmiały po raz drugi, kopie wróciły do pozycyi, a po wydaniu hasła: „Zaczynajcie!“ — oba oddziały, już do połowy zmniejszone, natarły na siebie wzajem.
Wszystkich oczy zwrócone były na króla i marszałka Oliviera de Clisson, którzy pędzili naprzeciw siebie. W połowie pola spotkali się obaj. Król uderzył przeciwnika swego lancą w sam środek tarczy z taką siłą i gwałtownością, że lanca pękła na dwoje. Pomimo tak silnego ataku, stary żołnierz utrzymał się w strzemionach prosto i niewzruszenie; koń tylko jego nieco przypadł na tylne nogi, ale szlachetne zwierzę zerwało się za pierwszem dotknięciem ostrogi. Wielki Marszałek zwrócił kopię, jakby do ataku na króla; przybywszy jednak tak blizko, że mógł go dotknąć, podniósł ją do góry, dając przez to do zrozumienia, że uważał sobie za zaszczyt potykać się z królem i panem swoim, ale że zarazem przez wielką cześć i szacunek nie śmiał go dotknąć — nawet w turnieju.
Marszałku, — zawołał król, śmiejąc się — jeżeli nie władasz zręczniej mieczem swoim marszałkowskim, niż kopią rycerską, odbiorę ci ostrze a zostawię tylko pochwę. Radzę Waszmości od dziś stawać do turnieju z wicią, zamiast kopii, jeżeli zawsze masz zamiar tak się nią posługiwać, jak obecnie.
— Najjaśniejszy panie, — odparł Clisson — z wicią w ręku wyjdę przeciw nieprzyjaciołom Waszej Królewskiej Mości i z pomocą Bożą pokonam ich, gdyż miłość i szacunek, jakie mam dla Was, taką natchną mnie odwagą do obrony Waszej Królewskiej Mości, jaką mi dziś dały pokorę w chwili ataku. Co zaś do sposobu, w jaki w jaki mam zamiar używać mojej kopii wobec każdego innego rycerza, racz Wasza Król. Mość osądzić własnemi oczyma.
W tejże właśnie chwili JM. pan Wilhelm de Namur, wysadziwszy z siodła JM. pana Geofroy de Charny, powracał na stanowisko, szukając oczyma nowego przeciwnika, ale każdy był zajęty własną obroną. Z radością przeto usłyszał wyzwanie Wielkiego Marszałka:
Przeciw mnie, panie de Namur, jeżeli wolno! Wilhelm uchylił głowy na znak, iż przyjmuje wyzwanie, poprawił się w strzemionach, zebrał lejce i, schyliwszy kopię, popędził naprzeciw wielkiego marszałka, który ze swej strony wypuścił konia tak, że w wielkim galopie spotkali się na połowie drogi. Pan de Namur celował kopią w hełm Clissona, a uderzenie było tak dobrze obliczone, że trafił go istotnie w wierzch przyłbicy i strącił mu hełm z głowy. W tejże chwili kopia Oliviera ugodziła przeciwnika w piersi. Wilhelm de Nar mur zbyt dobrym był jeźdźcem, żeby mógł być wysadzonym z siodła, ale gwałtowność i siła uderzenia były tak wielkie, że aż pękły popręgi, siodło podtrzymujące i, jeździec z siodłem upadł o dziesięć kroków od swego konia na ziemię.
Oklaski zagrzmiały ze wszech stron. Damy powiewały szarfami. Było to w istocie jedno z najpiękniejszych uderzeń kopią w tym turnieju.
Clisson nie zatrzymał się nawet na tyle, aby zażądać innego hełmu, widział bowiem, że oddział jego, już od początku drugiego ataku mniej liczny, bronił się z trudnością. Rzucił się tedy Wielki Marszałek w środek walki, złamał już trzema, atakami nadwerężoną kopię na hełmie JM. pana Jana de Harpedanne, któremu hełm strącił z głowy, a wydobywszy miecza, tak gwałtownie nań natarł, że zmusił go do dotknięcia baryery. Wtedy powrócił znowu na pole walki. Dwóch już tylko rycerzy walczyło przeciw sobie. Byli to Piotr de Craon i pan de Beaumanoir. Kóól zaś pozostał już tylko spektatorem turnieju od chwili, gdy się spotkał z Wielkim Marszałkiem. Clisson poszedł za jego przykładem, oczekując rezultatu wałki ostatniego ze swoich rycerzy z ostatnim ze swych przeciwników. Zdawało się, że szale zwycięstwa chylą się ku stronie pana de Beaumanoir, gdy wtem miecz jego złamał się na zbroi Craona. Ponieważ zaś regulamin nie pozwalał używać w tego rodzaju walkach innej broni, jak kopii i miecza, a pan de Beaumanoir obie te bronie utracił, znalazł się więc ku wielkiemu dla siebie smutkowi w niemożności prowadzenia dłuższej walki; dał przeto znak ręką, iż uznaje się za zwyciężonego. JM. pan Piotr de Craon odwrócił się przekonany, że już sam jeden tylko w szrankach zostaje, gdy spostrzegł o kilka kroków od siebie dawnego swego nieprzyjaciela, Clissona, który uśmiechał się doń zdaleka. Między nimi tedy nowy turniej miał zdecydować, komu przynależy palma zwycięstwa.
A ciężka to była sprawa. Piotr de Craon, chociaż waleczny rycerz i wielce w sztuce wojennej wyćwiczony, znał dobrze i wiedział, z jakiego żelaza ukuty jest człowiek, z którym walczyć mu przychodziło; jednak nie zawahał się ani na chwilę i, porzucając na kark koniowi wodze, przechylił się tak, iż prawie leżał nm na grzbiecie, a ująwszy miecz w obie ręce, natarł na Wielkiego Marszalka. Nim dobiegł, widać było, jak miecz ten szybki i błyskawiczny dwukrotnie przewinął się w powietrzu; nareszcie z hukiem młota, spadającego na kowadło, uderzył w tarczę, którą Clisson zasłonił odkrytą głowę. Gdyby miecz ten był ostry, bezwątpienia tarcza Clissona, choć dosyć gruba i z dobrej a pięknej stali, byłaby zbyt słabą osłoną przeciw tak silnemu uderzeniu — ale przy turniejach walczono bronią tępą. Wielki Marszałek pod tym ciosem nie drgnął nawet, jakby był zaledwie dotknięty wicią wierzbową, trzymaną w wątłych rękach dziewczęcia.
Doświadczony ten wojownik zwrócił się przeciw JM. panu Piotrowi de Craon, który — uniesiony przez rozpędzonego konia — odbiegł o parę kroków, ale w porę jeszcze zatrzymał się w obronnej pozycyi. Tym razem Wielki Marszałek nacierał, a Craon się bronił. Atak był nader prosty. Clisson odtrącił mieczem broń swego przeciwnika i chwytając także miecz w obie ręce, jakby nie życząc sobie użyć ostrza, płazem miecza zadał tak silny cios w hełm Craona, że ten spłaszczył się, jakby od uderzenia maczugi. Rycerz rozpostarł ramiona, zachwiał się i padł zemdlony, nie wymówiwszy nawet jednego słowa, Wówczas Wielki Marszałek podjechał ku miejscu, gdzie stał król Karol, a zeskoczywszy z konia, miecz swój rękojeścią podał królowi, uznając się w ten sposób za zwyciężonego i ustępując królowi zaszczyt zwycięstwa w tym dniu. Król jednak, rozumiejąc, że czyn ten Wielkiego Marszałka jest poprostu czynem rycerskiej delikatności, ucałował Clissona i poprowadził go sam wpośród grzmotu oklasków dam i rycerzy do stóp balkonu królowej, gdzie Izabella długo i gorąco mu dziękowała. Również winszowali Jego Wysokości książę de Touraine, który z przyjemnością patrzał na porażkę JM. pana Piotra de Craon — i książę de Nevers, nie mający wprawdzie wiele przyjaźni dla Marszałka, ale jako dobry rycerz zmuszony podziwiać jego dzielność i zręczność w turnieju.
W tejże chwili zakiś zbrojny oddział zatrzymał się u wrót kościoła Świętej Katarzyny. Ten, który wydawał się być dowódcą, zsiadł z konia i postąpił ku szrankom. Wszedł on cały okryty kurzem, w butach wysokich, a idąc wprost ku królowi, przykląkł na jedno kolano i podał mu list, na którymi widniała wielka pieczęć z herbem króla angielskiego. Karol otworzył kopertę. Zawierała ona pismo, w którem król Ryszard i jego wujowie zgadzali się na proponowane trzyletnie, zupełne zawieszenie broni tak na lądzie, jak i na morzu, a to mianowicie od d. 1 sierpnia 1389 do d. 19 sierpnia 1392 roku. Król zaraz też głośno odczytał list ten, a wiadomość owa, której wszyscy wyczekiwali z niecierpliwością i która nadchodziła w podobnej chwili, zdawała się być nową a wyborną przepowiednią szczęścia, jakiego spodziewano się po panowaniu, zaczynającem się pod tak dobremi wróżbami. To też pan de Chateau Moraud, który był naczelnikiem tego poselstwa, nader życzliwie był przez dwór cały przyjęty, a król, chcąc mu uczynić zaszczyt i okazać swoje zadowolenie, zaprosił go do swego stołu, nie dając mu nawet czasu na zmianę ubrania; tak, jak stał — musiał podążyć z orszakiem królewskim.
Wieczorem tegoż dnia J. M. panowie Jan de Riviére i Jan Lemercier ze strony króla, zaś Jan de Benil i starosta de Touraine ze strony księcia, stawili się w pałacu J. M. pana Piotra de Craon, położonym w blizkości cmentarza Świętego Jana, i oświadczyli mu w imieniu swych władców, że ani jeden, ani drugi służb jego więcej nie potrzebują.
Nocy następnej, chociaż mocno był cierpiący i obolały od ciosu, jaki otrzymał, i od upadku z konia, JM. Piotr de Craon opuścił Paryż ze wszystką swą służbą i rycerskiemi potrzebami; puścił się w drogę ku Anjou, gdzie posiadał wielki i silnie zbrojny zamek, nazwany Sablé.