Kiedy znów będę mały/To tak było...

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Kiedy znów będę mały
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1925
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa – Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


To tak było.
Leżę raz w łóżku i nie śpię. Ale przypominam sobie, że jak byłem mały, często myślałem, co będę robił, gdy urosnę.
Różnie układałem.
Jak będę duży, zbuduję domek dla rodziców. I ogródek będę miał. Żeby w ogródku nasadzić drzewek: grusz, jabłoni i śliwek. Zasieję kwiaty. Żeby, jak jedne kwiaty więdną, inne zaczynały kwitnąć.
Nakupię książek z obrazkami, albo bez obrazków, tylko żeby były ciekawe.
Kupię farby, ołówki kolorowe, będę rysował, malował. Co zobaczę, będę rysował.
Będę pielęgnował ogródek — i altankę wybuduję. W altance postawię krzesło, fotel z poręczami. Altanka będzie obrośnięta dzikiem winem, a jak ojciec wróci z roboty, niech siedzi wygodnie w cieniu. Nałoży na nos okulary i będzie czytał gazetę.
A mama znów, — będzie miała kury. I będzie gołębnik wysoko na palu, żeby się kot, albo inny szkodnik nie zakradł.
I króliki będą.
Będę miał srokę, nauczę ją mówić.
Będę miał kuca i trzy psy.
Raz chcę mieć trzy psy, a raz cztery. Nawet wiedziałem, jak je będę nazywał. Zresztą niech będą trzy: dla każdego po jednym. Mój będzie Bekas, a mama i ojciec niech nazwą, jak im się będzie podobało.
Dla mamy mały, pokojowy piesek. A jak woli kota, no to kot. Albo i pies i kot. Przyzwyczają się, z jednej miseczki będą jadły. Piesek czerwoną wstążeczkę, kot — niebieską.
Raz się nawet pytałem:
— Mamo, czy czerwona wstążka lepsza dla psa, czy dla kota?
A mama powiedziała:
— Znów spodnie podarłeś.
Ojca się zapytałem:
— Czy każdy staruszek musi mieć ławeczkę pod nogi, jak siedzi?
Ojciec powiedział:
— Każdy uczeń powinien mieć dobre stopnie i nie stać w kącie.
No i przestałem się pytać. Już potem sam wszystko.
Może psy będą do polowania. Pójdę na polowanie, przyniosę do domu, mamie oddam. Nawet dzika upoluję, ale nie sam — z kolegami. Moi koledzy także już będą duzi.
Będziemy chodzili się kąpać. Zrobimy łódkę. Jak rodzice zechcą, będę ich woził.
Gołębi będę miał dużo. Listy będę pisał i przez gołębie wysyłał. To będą gołębie pocztowe.
Z krowami było tak samo. Raz myślę, że jedna wystarczy, raz — dwie.
Więc jak mamy krowy, to już jest mleko, masło, ser. A kury naniosą jajek.
Później będą ule. Pszczoły, miód. Mama namarynuje dla gości śliwek na całą zimę i nasmaży powideł.
Będzie las. Pójdę do lasu na cały dzień. Wezmę wszystkiego na cały dzień, pójdę zbierać jagody, poziomki, a potem na grzyby. Nasuszy się grzybów — i będzie.
Narąbię drzewa du-u-u-użo, na całą zimę. Żeby było ciepło.
Studnię trzeba wykopać głęboką, aż do wody czystej, źródlanej.
Ale różne rzeczy trzeba kupować: buty, ubranie. Ojciec będzie stary, nie może dużo zarabiać. Więc ja.
Zaprzęgnę konia i zawiozę na targ owoce, jarzyny, wszystko, co niepotrzebne. A co potrzebne, przywiozę. Będę się targował i tanio kupię.
Albo nałożę jabłek do koszów, pojadę do dalekich krajów okrętem. W ciepłych krajach są figi, daktyle, pomarańcze, więc im się znudziły. I kupią jabłka. A ja — ich owoce. Przywiozę papugę, małpkę i kanarka.
Sam już nie wiem, czy wierzyłem w to wszystko. Ale przyjemnie było tak sobie w głowie układać.
Czasem nawet wiedziałem, czy koń będzie gniady, czy kary. Bo naprzykład widzę jakiegoś konia i myślę: «o, takiego będę miał, jak urosnę». — A potem zobaczę innego i myślę: «nie, taki będzie lepszy». Albo: «niech będą dwa — i ten i ten».
Aż wezmę, i znów inaczej.
Że będę nauczycielem. Zbiorę ludzi i powiem:
— Trzeba dobrą szkołę wybudować. Żeby nie było tak ciasno, żeby jeden drugiego nie pchał, nie deptał, nie potrącał.
Przychodzą dzieci do szkoły, a ja się pytam:
— Zgadnijcie, co będziemy robili?
Jeden powie:
— Pójdziemy na wycieczkę.
Drugi mówi:
— Będą przezrocza.
I to i sio.
A ja:
— Nie — nie — wszystko to też będzie, ale i coś ważniejszego.
Aż jak się uspokoją, dopiero:
— Szkołę wam zbuduję.
I wymyślam różne przeszkody. Że niby szkoła już prawie gotowa, a tu się zawaliła, albo pożar. Trzeba znów zacząć; ale na złość, jeszcze lepszą budujem.
Zawsze myślałem z przeszkodami. Jak jadę okrętem, to burza. Jak jestem wodzem, naprzód przegrywam, a na końcu dopiero zwycięstwo.
Bo nudzi się, jeżeli się wszystko od samego początku udaje.
Więc przy szkole jest ślizgawka, więc są różne obrazki, mapy, przyrządy, gimnastyka, wypchane zwierzęta.
Nadchodzą święta, a tu się zebrali przed szkołą chłopcy i dziewczęta i krzyczą:
— Proszę wpuścić. Nie chcemy świąt, chcemy chodzić do szkoły.
Woźny się z nimi kłóci, ale nie pomaga. A ja siedzę w kancelarji, nic nie wiem, bo piszę różne papiery. Aż tu wchodzi woźny. Zastukał i wchodzi.
On zastukał. Ja mówię:
— Proszę.
No i mówi:
— Proszę pana, dzieciaki zrobiły bunt, nie chcą świętować.
A ja:
— Nie szkodzi. Zaraz je uspokoję.
Wychodzę — śmieję się — nie gniewam. Tłumaczę :
— Jak święta, to święta. Nauczyciele muszą odpocząć. Bo jak są zmęczeni, gniewają się i krzyczą na dzieci.
Rada w radę: że będą przychodziły się bawić na podwórku, ale porządku niech same pilnują.
Różnie myślałem, co będę robił, gdy urosnę.
Raz, że będzie tylko ojciec i mama, a raz, żeby mieć żonę. Żeby na własnem gospodarować.
Żal mi się z rodzicami rozłączać, więc mieszkamy razem, tylko przez sień. Po jednej stronie rodzice, po drugiej ja z żoną. Albo niech będą dwa domki w sąsiedztwie. Bo ludzie wiekowi lubią spokój. Jak się po obiedzie położą, żeby dzieci nie przeszkadzały. Bo dzieci latają, tupią, stukają, krzyczą, hałasują.
Kłopot mam z dziećmi, bo nie wiem, czy chcieć samych chłopaków, czy i dziewczynkę. Czy lepiej, żeby chłopiec był starszy, czy ona.
Żona mogłaby być taka, jak moja mama, a dzieci — sam nie wiem. Czy chcę, żeby dokazywały, czy mają być spokojne, i co im pozwolić robić? No, — żeby cudzego nie ruszały, papierosów nie palić, nie mówić brzydkich wyrazów, żeby się nie biły i nie bardzo kłóciły.
A co zrobię, jak się pobiją, nie zechcą się słuchać, albo szkodę jaką wyrządzą?
Czy mają być większe, czy małe?
Rozmaicie myślę.
Raz chcę być duży, jak Michał, raz jak wuj Kostek, raz jak tatuś.
Raz chcę być duży na zawsze, a raz tylko na próbę. Bo może z początku będzie mi przyjemnie, a potem znów zechcę być mały?
I myślałem — myślałem, aż naprawdę urosłem. Już mam zegarek, wąsy, biurko z szufladami, wszystko mam, jak dorośli. I naprawdę jestem nauczycielem. I nie jest mi dobrze.
Nie jest mi dobrze.
Dzieci nie uważają na lekcjach, muszę się ciągle gniewać. Dużo mam różnych zmartwień. Ojca, ani mamy już nie mam.
Więc dobrze.
Zacznę teraz myśleć naodwrót:
— Cobym robił, gdybym znów kiedy był dzieckiem. Nie takiem zupełnie małem, ale żeby chodzić do szkoły, znów bawić się z chłopakami. Żeby tak nagle obudzić się i zobaczyć:
— Co to się stało? Czy mi się tylko śni, czy naprawdę?
Patrzę na ręce, dziwię się. Patrzę na swoje ubranie, dziwię się. Wyskakuję z łóżka, lecę do lustra. — Co to się stało?
A tu mama pyta:
— Wstałeś już? Prędko się ubieraj, bo się spóźnisz do szkoły.
Gdybym znów był dzieckiem, chciałbym pamiętać, wiedzieć, umieć wszystko, co teraz wiem i umiem. I żeby nikt się nie domyślał, że już byłem duży. A ja niby nic. Udaję, że jestem takim samym chłopakiem, jak wszyscy, mam ojca i mamę i chodzę sobie do szkoły. Tak byłoby najciekawiej, najlepiej. Przyglądałbym się tylko, i takby było śmiesznie, że mnie nikt nie poznaje.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.