Kościół a socjalizm/II
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Kościół a socjalizm | |
Wydawca | Wydawnictwo Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy | |
Data wyd. | 1906 | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Cały tekst | |
| ||
Indeks stron |
Jeden z najcięższych zarzutów, który duchowieństwo czyni socjaldemokratom, jest ten, że socjaldemokraci chcą zaprowadzić „komunizm“, czyli wspólną własność na wszelkie dobra ziemskie. Otóż przedewszystkim ciekawym będzie stwierdzić, że, piorunując przeciw „komunizmowi”, księża dzisiejsi piorunują właściwie przeciw pierwszym apostołom chrześcijaństwa. Ci bowiem byli sami najgorętszemi komunistami.
Religja chrześcijańska powstała, jak wiadomo, w starożytnym Rzymie, w czasie największego upadku tego potężnego i zamożnego niegdyś państwa, które obejmowało wówczas całe dzisiejsze Włochy, Hiszpanję, część Francji, część Turcji, Palestynę i różne inne ziemie. Stosunki, jakie panowały w Rzymie w czasie narodzenia Chrystusa, były mocno podobne do dzisiejszych stosunków w Rosji. Z jednej strony garść bogaczy, zażywających w próżniactwie nieograniczonych zbytków i rozkoszy, z drugiej strony olbrzymia masa ludu, ginącego w straszliwej nędzy, a ponad tym wszystkim rząd despotów, szerzący niewysłowiony ucisk i wyciskający ostatnie soki z ludności, sam oparty na gwałcie i zgniliźnie moralnej; w całym państwie rozprzężenie, wrogowie zewnętrzni, zagrażający państwu z różnych stron, żołdactwo, panujące z dziką swawolą nad ubogą ludnością, spustoszałe i wyludnione wsie z coraz bardziej wyjałowioną rolą, a zaś miasta, mianowicie stolica, Rzym — przepełniony wynędzniałym ludem, patrzącym z nienawiścią na pałace bogaczy, ludem bez chleba, bez dachu, bez odzienia, bez nadziei i widoku jakiegoś wyjścia z niedoli.
Tylko pod jednym względem między upadającym Rzymem, a dzisiejszym państwem cara zachodziła wielka różnica. W Rzymie nie istniał wówczas kapitalizm, to jest nie było wielkiego przemysłu fabrycznego, wytwarzającego towary na sprzedaż za pomocą pracy najemnych robotników. Panowało wówczas w Rzymie niewolnictwo i rody szlacheckie, zarówno jak bogacze i finansiści zaopatrywali wszystkie swoje potrzeby pracą rąk niewolników, zabieranych na wojnie. Bogacze ci zagarnęli powoli cały prawie obszar gruntów we Włoszech, wyzuwając chłopów rzymskich z ziemi, a ponieważ zboże zabierano bezpłatnie, jako haracz z podbitych prowincji, więc obracali własne grunta w ogromne plantacje, winnice, pastwiska, sady warzywne i ogrody zbytkowne, uprawiane przez wielkie armje niewolników, napędzanych do pracy batogiem nadzorcy. Pozbawiony ziemi i chleba, lud wiejski napływał z całej prowincji do stolicy — Rzymu, ale i tu nie znajdował żadnego zarobku, ponieważ i wszelkie rzemiosła uprawiali niewolnicy dla swych panów. W ten sposób nagromadził się powoli w Rzymie olbrzymi lud bez wszelkiej własności — proletarjat, nie mogący jednak nawet swej siły roboczej sprzedać, bo nikt pracy jego nie potrzebował. Proletarjat ten więc, napływający ze wsi, nie został pochłonięty w miastach, jak dziś, przez przemysł fabryczny, tylko musiał wpaść w nędzę beznadziejną, w żebractwo. Ponieważ taka olbrzymia masa ludu, zalegającego przedmieścia, ulice i place Rzymu, bez chleba i dachu nad głową, była stałym niebezpieczeństwem dla rządu i panujących bogaczy, więc rząd musiał mimowoli jakkolwiek nędzę jego uśmierzać. Od czasu do czasu rozdawano zatym ze śpichrzów rządowych zboże, lub wprost żywność proletarjatowi, aby ugłaskać na pewien czas jego groźne szemranie, a także urządzano bezpłatne widowiska w cyrku dla zajęcia umysłu i uczuć wzburzonego ludu. W ten sposób cały olbrzymi proletarjat Rzymu żył właściwie z żebractwa, nie tak, jak dziś, kiedy proletarjat, przeciwnie, utrzymuje swą pracą całe społeczeństwo. Wówczas zaś w Rzymie cała praca na społeczeństwo leżała na barkach nieszczęśliwych, traktowanych, jak bydło robocze, niewolników. I wśród tego morza nędzy i upodlenia ludzkiego niewielka ilość magnatów rzymskich wyprawiała orgje szalonego zbytku i rozpusty.
Wyjścia z tych potwornych stosunków społecznych nie było. Proletarjat szemrał wprawdzie i groził od czasu do czasu powstaniem, ale klasa żebraków, nie pracujących i żyjących tylko z kości, rzucanych ze stołu bogaczy i państwa, nie mogła stworzyć nowego porządku społecznego. Ta zaś klasa ludu, która pracą swą utrzymywała całe społeczeństwo — niewolnicy, zbyt byli upodleni, rozproszeni, w jarzmie trzymani, zanadto zresztą stali poza społeczeństwem, oddzieleni od niego tak, jak dziś bydło robocze od ludzi, aby zdobyli się na reformę całego społeczeństwa. Niewolnicy urządzali wprawdzie od czasu do czasu bunty przeciw swym panom, próbowali wyzwolić się z jarzma ogniem i mieczem, ale wojsko rzymskie tłumiło w końcu zawsze powstania niewolników, których potym tysiącami przybijano na krzyżu i wyrzynano w pień.
W tych to okropnych warunkach upadającego społeczeństwa, gdy dla olbrzymiej rzeszy ludu nie było żadnego widomego wyjścia, żadnej nadziei na lepszy los na ziemi — nieszczęśliwi poczęli szukać nadziei tej w niebie. Religja chrześcijańska wydała się pogardzonym i wynędzniałym, jako deska ratunkowa, pociecha, ulga i stała się od pierwszej chwili religją proletarjuszy rzymskich. Stosownie też do położenia materjalnego tej klasy ludzi, pierwsi chrześcijanie poczęli głosić żądanie wspólnej własności — komunizm. Rzecz naturalna: lud nie miał środków do życia, ginął z nędzy, zatym religja, która stawała w obronie tego ludu, wołała, że bogacze powinni dzielić się z biednemi, że bogactwa powinny należeć do wszystkich, a nie do garści uprzywilejowanych, że między ludźmi powinna panować równość. Nie było to jednak żądanie, które stawiają dziś socjaldemokraci, aby wspólnie do wszystkich należały narzędzia i wogóle środki produkcji, tak aby wszyscy wspólnie pracować i żyć mogli z pracy rąk swoich. Ówcześni proletarjusze, jak widzieliśmy, z pracy swej nie żyli, tylko z jałmużny od rządu. Zatym żądanie wspólnej własności chrześcijanie głosili nie względem środków pracy, tylko względem środków używania, to jest, nie żądali, aby wspólnie do wszystkich należała ziemia, warsztaty, wogóle narzędzia pracy, tylko żeby wszyscy udzielali sobie wzajem mieszkań, odzienia, pokarmu i tym podobnych gotowych przedmiotów użytku ludzkiego. Skąd te bogactwa powstają, o to komuniści chrześcijańscy się nie troszczyli. Praca zostawała udziałem niewolników. Lud chrześcijański żądał tylko, aby ci, co bogactwa posiadają, oddawali je, przystępując do religji chrześcijańskiej, na własność ogółu i aby wszyscy po bratersku i w równości z tych bogactw żyli.
Tak też urządzały się pierwsze gminy chrześcijańskie. „Ludzie ci — opisuje jeden współczesny — mają bogactwo za nic, ale za to wysławiają bardzo wspólną własność i niema wśród nich nikogo, ktoby był bogatszym niż inni. Trzymają się oni prawa, że wszyscy, którzy chcą do zakonu ich przystąpić, muszą swoje mienie oddać na wspólną własność wszystkich, dlatego też nie znajdziesz wśród nich ani niedostatku, ani zbytku, wszyscy posiadają wszystko wspólnie, jak bracia. Nie mieszkają oni w jednym jakimś mieście osobno, tylko mają w każdym mieście swoje osobne domy, i jeżeli ludzie, należący do ich religii, przychodzą z obczyzny do nich, to dzielą z niemi swe mienie, które ci mogą używać, jak swoje własne. Ludzie ci goszczą wzajemnie u siebie, choćby się przedtym nigdy nie znali i obcują ze sobą tak, jakby przez całe życie byli w przyjaźni. Kiedy podrużują oni po kraju, to nie biorą ze sobą nic, prócz broni przeciw rozbójnikom. W każdym mieście mają oni swego ochmistrza, który rozdziela przybyszom odzież i żywność.żywność. Między sobą nie prowadzą oni handlu, tylko jeżeli ktoś daje coś innemu, będącemu w potrzebie, to za to dostaje znów także to, co sam potrzebuje. I jeżeli ktoś nawet sam nic nie może wzamian ofiarować, to jednak może śmiało żądać od każdego to, czego potrzebuje.“
W historji apostołów (IV, 32, 34, 35), czytamy też taki opis pierwszej gminy chrześcijańskiej w Jerozolimie: „Żaden z nich to, co miał, swym nie nazywał: ale było im wszystko wspólne. Żadnego między niemi nie było niedostatecznego. Gdyż którzykolwiek mieli role albo domy, sprzedawszy, przynosili zapłatę za ono, co sprzedawali. I kładli przed nogi apostolskie. I rozdawano każdemu, ile komu było potrzeba.“
Taksamo pisze pewien niemiecki historyk Vogel w 1780 roku o pierwszych chrześcijanach: „Każdy chrześcijanin miał według reguły prawo do własności wszystkich członków całej gminy i mógł w razie niedostatku żądać, aby zamożni członkowie mu tyle ze swego mienia udzielili, ile mu było potrzeba. Każdy chrześcijanin mógł używać własności swych braci, i chrześcijanie, którzy coś posiadali, nie mogli swym potrzebującym braciom wzbronić używania swych dóbr. Naprzykład chrześcijanin, który nie miał domu, mógł żądać od innego chrześcijanina, który miał dwa lub trzy domy, aby tenże udzielił mu mieszkania, przyczym jednak własność domów zostawała przy właścicielu. Ale według wspólności używania mieszkanie musiało być potrzebującemu udzielone.“ Bogactwa ruchome, pieniądze, były znoszone do wspólnej kasy i specjalnie obrany z pośród braci chrześcijańskiej urzędnik dzielił wspólne mienie między wszystkich.
Nie dość na tym. Wspólność używania była posuniętą tak daleko, że w pierwszych gminach chrześcijańskich spożywano zwykle pokarm dzienny przy wspólnych stołach, o czym pisze historja apostołów. W ten sposób życie familijne pierwszych chrześcijan było właściwie zniesione, i wszystkie pojedyncze rodziny chrześcijańskie jakiegoś miasta żyły razem, jako jedna wielka rodzina. Na zakończenie dodać należy, że to, co niektórzy księża próbują w swej ciemnocie albo i złości przypisać socjaldemokratom, mianowicie chęć zaprowadzenia wspólności żon, a o czym socjaldemokratom się naturalnie nie śni, bo uważają oni to za haniebne i zwierząt godne spaczenie stosunku małżeńskiego, to było po części rzeczywiście praktykowane wśród pierwszych chrześcijan. Idea wspólnej własności, komunizmu, tyle sprośna i wstrętna dzisiejszemu duchowieństwu, tak była miłą pierwszym chrześcijanom, że niektóre sekty, jak np. sekta gnostyków, znana pod mianem Adamitów, w drugim stuleciu po narodzeniu Chrystusa, głosiła — iż wszyscy mężowie i żony winny ze sobą obcować wspólnie bez różnicy, i żyła też według tej nauki.