Koroniarz w Galicyi/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Koroniarz w Galicyi
Podtytuł czyli powagi powiatowe
Pochodzenie Dzieła Jana Lama
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk Wł. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Lwów
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZlAŁ VII,


w którym książę Artur obejmuje ważną misyę uśmierzenia czerwonej opozycyi w obwodzie Cybulowskim i zaliczonym jest w poczet wysokiej szlachty królestw Galicyi i Lodomeryi wraz z wielkiem księstwem Krakowskiem.


Pan hrabia Cypryan Cybulnicki, właściciel Cybulowa — majętności, której nazwę pozwoliłem sobie rozciągnąć na cały obwód, obejmujący Blotniczany, Zabuże i inne niemniej ważne punkta, wchodzące w obręb tej powieści — pan hrabia Cypryan Cybulnicki, powiadam, był nietylko naczelnikiem swojego obwodu, ale był oraz pierwszem jego i największem światłem.
Jakkolwiek od niedawnego dopiero czasu osiadł był w tych stronach, odziedziczywszy majątek po dalekim jakimś kuzynie, stał się już był jednakowoż człowiekiem popularnym, i gdyby wybory do sejmu nastąpiły były po jego przybyciu, a nie przedtem, byłby niezawodnie posiadł krzesło poselskie, albowiem obwód Cybulowski, idąc w tej mierze za zdaniem naczelnika powiatu Cybulowskiego, pana Bogdana Kotłunowicza, wybierał zawsze do sejmu „Piasta“, tj. męża osiadłego w obwodzie, na przekór Gazecie Narodowej, która forytowała zwykle do tej godności jakichś adwokatów, uczonych, profesorów i literatów.
Szlachetna miłość własna obywateli obwodu Cybulowskiego nie mogła jednak znieść tego, by kto inny, aniżeli „Piast“, reprezentował w sali gmachu Skarbkowskiego zbiorowy rozum stanu wszystkich studwudziestu cybulusów, którym przysługiwało prawo wyboru w tym okręgu, i dlatego też, bez względu na wyznanie wiary i na barwę polityczną wybierano zawsze trzech „Piastów“, tym jedynie kierując się względem, by wybrani w mniejszym od współ-obywateli swoich stopniu uosobiali w sobie ów ideał hreczano-jęczmiennej samorodności, do którego mniej więcej całe szanowne grono wyborców było zbliżone.
Ideał ten polegał na zupełnej i konsekwentnej negacyi wszystkich zdobyczy rozumu ludzkiego, począwszy od wynalezienia pisma przez Fenicyan i cyfr decymalnych przez Arabów, a skończywszy na parze, telegrafach, sztucznych nawozach, spółkach komisowych i tym podobnych nowościach zagranicznych, bez których obchodzili się nasi ojcowie, i — dobrze im było.
Jakkolwiek tedy zbawienny ten kierunek pojęć i wyobrażeń przeważał w całym obwodzie i był ojcom niejako gwiazdą przewodnią przy wychowaniu synów, to nie dało się zaprzeczyć, iż po za obwodem Cybulowskim ludzie przywiązują niejaką wagę do znajomości małego, jakoteż wielkiego abecadła, tudzież do biegłości w pierwszych działaniach arytmetycznych — a ponieważ wlazłszy między wrony, trzeba krakać jak i one, więc do reprezentowania obwodu na zewnątrz wybierano zwykle takich właścicieli tabularnych, którzy oprócz czystszego cokolwiek ekstraktu tabularnego posiadali także niejaką wprawę w wyszczególnionych powyżej, zresztą z gruntu zbytecznych i niepotrzebnych praktykach.
Liczba obywateli, odpowiadających wszystkim tym warunkom, była nader ograniczoną, i dlatego to, ku wielkiemu zdziwieniu całej Galicyi, niemniej jak innych ziem polskich, obwód Cybulowski w pewnej chwili, gdy wszystkie oczy były nań zwrócone, i gdy wszyscy oczekiwali, do jakiego stronnictwa on się przychyli, absolutną i niezmierną większością głosów wybrał jednego czarno-żółtego, a jednego ultra-czerwonego posła.
Jeżeli pan hr. Cybulnicki nie pozyskał tych głosów dla siebie, pochodziło to ztąd, że jak powyżej wspomniałem, nie był on z dziada i pradziada osiadłym w obwodzie. Natomiast przyjęto bez szemrania i opozycyi jego nominacyę na naczelnika organizacyi narodowej w ośmiu przyległych powiatach, i tylko mała liczba malkontentów — ludzi czerwonych, ma się rozumieć — niezadowoloną była z tego wyboru.
Nie pojmuję zresztą, co ta, chociażby i tak mała liczba opozycyonistów, mogła mieć przeciw naczelnictwu hr. Cybulnickiego? Był to najprzód człowiek, według nowomodnych, dziennikarskich wyobrażeń, postępowy. Dość powiedzieć, że na przestrzeni stu mil kwadratowych, z ludnością około 300.000 dusz różnego rodzaju, wieku i zatrudnienia, znajdowała się jedna tylko biblioteka w Cybulowie. Na tejże samej przestrzeni nikt nie wiedział, że przed Sobieskim panowali w Polsce Wazowie, a jeszcze dawniej Jagiellonowie, a jeszcze dawniej Piastowie — oprócz pana Cybulnickiego. Oprócz tych wiadomości, posiadał pan Cybulnicki jeszcze wiele innych, i śmiało mógł uchodzić za dwunożną, chodzącą encyklopedyę, na wszystkich kartkach zadrukowaną, podczas gdy jego sąsiedzi, oprócz oprawy w cielęcą skórkę, żadnego innego podobieństwa z jakąkolwiek książką nie przedstawiali.
Przytem, co się tyczy zewnętrznej prezentacyi, obywatel ten miał prawdziwie imponujące przymioty. Jego przenikające, siwe oczy, twarz dyplomatycznie ogolona, poważna mina i wielka pewność siebie, nakazywały cześć i poszanowanie, — sam prezydent miasta Krakowa, kiedy oparty jedną ręką o stolik i z głową ku sufitowi zadartą, odsyłał burmistrza lwowskiego wraz z jego radnymi do swojego kancelisty po bilety na pogrzeb Kazimierza Wielkiego, nie mógł być podobniejszym do ważnej jakiej figury, jak pan hrabia Cybulnicki, gdy dawał audyencye podrzędnym istotom, takim np. dzierżawcom z sąsiedztwa, budowniczym, aptekarzom, rządcom dóbr i tympodobnej kanalii, pełniącej drobniejsze funkcye w organizacyi narodowej. Dodajmy do tego, że p. prezydent jest pierwszym „panem krakowskim“ w swoim rodzie, a hrabia Cybulnicki musiał mieć przynajmniej jednego drążkowego kasztelana między swoimi przodkami, inaczej byłby tylko baronem, a nie hrabią. Wszystko tedy przemawia za nim, jako za najgodniejszym naczelnictwa w obwodzie, i jest rzeczą prawie niewytłumaczoną, co też opozycya cybulowska mogła mieć przeciw niemu?
Dowiemy się może później o pobudkach i o składzie tej opozycyi; na teraz skonstatujemy jedynie, że była ona oczywiście „czerwoną“, i że zarzucała panu naczelnikowi obwodu zbyt ścisłe stosunki z c. k. władzami obwodowemi, i że nie podobała się jej zażyłość i przyjaźń, łącząca narodowego naczelnika obwodu z c. k. starostą obwodowym. Gdyby opozycya była miała cokolwiek więcej zmysłu politycznego, byłaby może spostrzegła, iż pan hrabia Cybulnicki przeczuwa nową erę i że jest tylko poprzednikiem hr. Golejewskiego, tak jak św. Jan Chrzciciel był poprzednikiem Chrystusa Pana. W istocie, wielki ten a zapoznany mąż stanu w r. 1863 zdawał się czytać w przyszłości, jakby w Liście otwartym posła kołomyjskiego, i szukał tego zetknięcia się z rządem, któremu zawdzięczamy wszystkie nasze dzisiejsze zdobycze. Ale o tem potem. Dosyć dla nas w tej chwili, że p. hrabia Cypryan był naczelnikiem obwodu, i że oprócz trosk, połączonych z tą funkcyą, miał jeszcze na swojej głowie walkę z opozycyą obwodową.
Przybycie pani Podborskiej z księciem Arturem wywołało w Cybulowie ów nieunikniony ruch lokajów i pokojówek, od którego zaczyna się każda wizyta na wsi, poczem w salonie, gdzie czemprędzej pozdejmowano białe pokrowce z czerwonych aksamitnych fotelów i kanap, nastąpiła uroczysta prezentacya pana majora, i pani Podborska po kilku wzmiankach o pogodzie i t. p. zbliżyła się do pana naczelnika obwodu, by go poinformować po cichu o niepospolitem znaczeniu i o wysokich zaletach gościa, którego z sobą przywiozła. Pan naczelnik zachwycony był wszystkiem, co słyszał o panu Arturze, i zgadzał się zupełnie z panią Podborską, iż podobny reprezentant władz powstaliczych z Królestwa, jak major Jan Wara, przyczynić się może nader dzielnie do uśmierzenia „czerwonej“ opozycyi w obwodzie Cybulowskim i naprowadzić ją na dobrą drogę. Rozmowa z „księciem“ Arturem utwierdziła jeszcze bardziej p. naczelnika w tem mniemaniu. Książę zgadzał się z nim zupełnie, iż powstanie robi się tylko dla demonstracyi, dla poparcia „akcyi dyplomatycznej“, prowadzonej przez tych, którzy z urodzenia i z natury rzeczy przeznaczeni są na to, by w imieniu narodu przemawiali do gabinetów i dworów europejskich.
— Czerwoni — mówił książę — mierosławczycy, socyaliści, chcieliby nas pchnąć na bezdroże rewolucyi socyalnej, a najumiarkowańsi między nimi pragną, ażebyśmy wytężyli wszystkie nasze siły naraz i uderzyli niemi na Moskwę. Ale to jest oczywisty nierozum. Mając dwanaście oddziałów zorganizowanych, możemy co miesiąc jeden z nich wysyłać za granicę i tym sposobem o rok cały przedłużyć powstanie, podczas gdy wysyłając wszystkie razem, postawilibyśmy na jedną kartę wszystko co mamy.
Nie było nikogo, ktoby chciał zaprzeczyć temu i przedstawić odwrotną stronę medalu, to jest, że uderzając naraz i na wszystkich punktach, można osiągnąć jakiś skutek, podczas gdy wysyłając po paręset ludzi co kilka tygodni, marnuje się krew i pieniądze — nie swoje. A ponieważ nikt się nie sprzeciwiał, więc pan naczelnik obwodu i pan major podali sobie ręce, wyrażając sobie nawzajem uznanie, iż doskonale pojęli, jak należy prowadzić powstanie. Następnie pan naczelnik obwodu wyłuszczył panu majorowi, że w obwodzie Cybolowskim mimo doskonałego ducha, panującego między obywatelstwem, tu i owdzie czerwona opozycya podnosi swoją niesforną i nieposłuszną głowę. Niekontenci są z komitetu, ze sztabu, z urzędników narodowych — chcieliby oczywiście wziąć władzę w swoje ręce. Pan naczelnik wyraził nadzieję, iż pan major pomoże mu uśmierzyć te bunty, albowiem powodzenie sprawy publicznej wymaga przedewszystkiem karności. Pan major oświadczył najzupełniejszą ze swojej strony gotowość do popierania pana naczelnika w jego zbawiennych dążnościach.
Zupełna zgodność zapatrywań się pana majora i pana hrabiego na sprawy publiczne sprowadziła wkrótce rozmowę na inne przedmioty, bo nie dała powodu do żadnej dyskusyi. Mówiono tedy o tem i o owem, o konieczności wstrzymania się od podróży do wód, w jakiej byli państwo Cybulniccy z przyczyny ważnych czynności, poruczonych hrabiemu Cypryanowi, i o kuzynach pani Podborskiej, hrabiach ....skich, ....ckich i ....ach. Książę Artur zajmował się mocno wszystkiemi temi szczegółami, albowiem — jak wspomniał nawiasem, przepędziwszy większą część życia za granicą we Francyi i Włoszech, nie miał prawie wyobrażenia o stosunkach „towarzyskich“ w kraju. Pan hrabia Cypryan wypytywał go nawzajem o różne rodziny arystokratyczne polskie, mieszkające za granicą, i otrzymywał odpowiedzi, które świadomego rzeczy musiały przekonać jak najmocniej o wysokich związkach księcia Artura i o jego niepospolitej parenteli. Ale pan hrabia Cypryan nie należał do tych ludzi, którzy sądzą z pierwszych pozorów, postanowił tedy wybadać swego gościa jak najdokładniej.
— Pozwól mi książę — rzekł znienacka — że mu zadam jedno pytanie. Wiadomo nam tu dobrze, i sam zresztą książę przyznaje, iż rodzina jego i wszyscy bliżsi krewni i znajomi z zasady jak najmocniej sprzeciwiali się wybuchowi powstania. Jakiejże szczególnej przyczynie należy przypisać tę okoliczność, iż widzimy dziś księcia w szeregach powstańczych?
Przenikające spojrzenie towarzyszyło tym słowom pana naczelnika obwodu, którego dyplomatyczna fizyonomia przybrała była wyraz figlarnej jakiejś ciekawości. Książę Artur zrozumiał, że jest w tej chwili poniekąd w śledztwie, i postanowił jak najlepiej grać swoją rolę. Ale chwilowe zaniepokojenie, które jak błyskawica przebiegło jego twarz i całą postawę, nie uszło baczności p. hrabiego Cypryana, który tem uważniej śledzić począł wszystkie ruchy księcia.
— Czy chcesz hrabio, bym był otwartym? — odparł ten ostatni z największą już teraz pewnością siebie. — Jesteśmy między swoimi, i nie potrzebujemy się bawić w frazesy. Gdybym był wobec waszego komitetu we Lwowie, i gdybym był w tem położeniu, co wasz wielki Czerwony Człowiek, powiedziałbym: „Byłem przeciwny powstaniu, ale ponieważ stało się, i ponieważ krew polska leje się na polu bitwy, stanąłem w szeregu i walczę“. Ale to dobre jest, bardzo dobre, wobec szerszej publiki, i demokraci noszą waszego Czerwonego Człowieka na rękach za takie piękne rzeczy. Tu niema ulicy, nie spodziewam się oklasków, więc powiem hrabiemu nie to, co Czerwony Człowiek mówi demokratom, ale to, co on w duchu myśli, i co ja myślę także: „Nudziłem się, hrabio, nudziłem się okropnie! Wyścigi w Longchamps nie miały już dla mnie żadnego uroku, niebo neapolitańskie spowszedniało było dla mnie, jak gdyby było sklepione nad jaką nędzną wioską litewską, a nie nad Kaprejską zatoką; jednem słowem, dostałem spleenu. Wtem wybuchło powstanie, rzecz zupełnie nowa dla mnie, rzecz, ręczę ci hrabio, bardzo zabawna, najpiękniejszy rodzaj sportu, jaki sobie pomyśleć można. Hiszpańskie walki byków, angielskie walki kogutów i szczurów, wyścigi itp. niczem są wobec tego. W prawdzie pan Ksawery ciągnął mię do Afryki, gdzie strzela lwy na puszczy jak wy tu strzelacie bekasy na błotach, ale po krótkim namyśle powiedziałem sobie, że potrzeba korzystać z sezonu w Polsce, i zamiast lwów, przyjechałem strzelać Moskali. Cha, cha, cha! Pisałem już Ksaweremu, że powinien żałować, iż nie przyłączył się do mnie! To życie koczownicze w lasach, a potem ta emocya walki, rozsypki, przekradania się przez straże to moskiewskie, to znowu austryackie, wszystko to ma bez porównania więcej uroku, niż jego nudna, wiecznie ta sama Sahara, jego lwy i Kabyle“. Otóż mniemam, że teraz rozumiesz już hrabia, dlaczego poszedłem do powstania? Cóż hrabia sądzisz o moich pobudkach?
Hrabia krząkał dyplomatycznie, i uśmiechał się jeszcze dyplomatyczniej, i ruszał ramionami jak najdyplomatyczniej — ale nie rzekł i słowa. Pani Podborska była zachwyconą. Widocznem dla niej było, że tylko prawdziwy, thorough-bred książę był w stanie z tego punktu widzenia zapatrywać się na powstanie; książę Artur urósł tedy w jej oczach do wysokości niesłychanej. Tylko pani hrabina Cybulnicka, która mimo niemniejszego od pani Podborskiej pokrewieństwa z różnymi hrabiami ....skimi i ....ckimi, nie mogła jakoś wznieść się na taki szczyt wielkopańskiego speenu i anglomańskiego zamiłowania w różnych rodzajach sportu, na jakim postawił się pan Artur, mimowoli prawie wypatrzyła się na niego z największem zadziwieniem, i zawołała:
— Fe, to się przecież nie godzi, uważać za miłą rozrywkę taką okropną tragedyę, jaka się odgrywa u nas w Polsce! Książę nie możesz myśleć i czuć tego, co mówisz; byłoby to....
— Cha, cha, cha, przerwał pan Artur — dokończ pani! Chciałaś pani powiedzieć, że byłoby to niegodziwością! Spodziewam się, że pani hrabina nie podasz przynajmniej tego swojego zdania o mnie do Gazety Narodowej, i jak się tam jeszcze nazywają te różne dzienniki galicyjskie? (Książę, jak wszyscy Koroniarze, nie wymawiał nigdy wyrazu „galicyjski“ i t. d. bez pewnego szyderczego nacisku). Zresztą cóżby nam mogli zarzucić na seryo panowie dziennikarze? Bijemy się, płacimy podatki, dajemy się zamykać do kozy — czy nie prawda, panie hrabio? (Pan hrabia potakiwał z westchnieniem). — Niechże nam wolno będzie przynajmniej myśleć o tem wszystkiem, co nam się podoba!
Pan hrabia rad był, że zdarzyła mu się sposobność odwrócenia rozmowy od przedmiotu, nader drażliwego ze względu na własne jego stanowisko w tej sprawie. Bo jeżeli książę brał udział w powstaniu dla dogodzenia swoim nerwom, potrzebującym silnych wrażeń, to naczelnik obwodu Cybulowskiego nie mógł na żaden sposób przyznawać się do tych samych pobudek, zważywszy że dostarczanie sucharów dla oddziałów powstańczych i inne czynności naczelnika obwodowego, nie dałyby się zaliczyć do szlachetniejszych rodzajów sportu i w ogóle nie narażały swego sprawcy na wrażenia, któreby mogły iść w porównanie z polowaniem na lwy albo z walką byków itp. Z drugiej zaś strony, skoro jawnie wypowiedzianem zostało, że nikt dobrze urodzony, a nawet sam Czerwony Człowiek we Lwowie, nie traktuje powstania inaczej, jak książę Artur, pan hrabia Cybulnicki nie chciał stawać w jawnej opozycyi przeciw własnemu swemu obozowi. Uchwycił się tedy jak kotwicy, owej wzmianki ks. Artura o płaceniu podatków i o szansach dostania się do kozy, i skonstatował, że „obywatelstwo“ ponosi rzeczywiście wielkie ofiary dla powstania.
— Ba, o tem niejeden z nas mógłby wiele powiedzieć — rzekł książę. — Ja sam temi dniami dowiedziałem się z dzienników, że na mój majątek na Białej Rusi nałożyli Moskale 100.000 rubli kontrybucyi, a powstańcy zabrali mi całą stadninę. C'est toujours nous qui payons les pots cassés.
Pan hrabia skorzystał z tej wzmianki, by zasięgnąć bliższej imformacyi co do stosunków rodzinnych księcia, i zapytał, w której okolicy leży jego majątek?
— W Mohylewskiej gubernii — rzekł książę — tuż nad Dnieprem. Mam przepyszne polowania na żubry i łosie w moich lasach....
Przelotny uśmiech, którego znaczenia nie odgadł pan Artur, nadał w tej chwili twarzy pana hrabiego wyraz niepospolitego zadowolenia. Hrabia w wolnych chwilach zajmował się badaniem fauny polskiej. Wiedział on zatem dokładniej od pana Artura, że od bardzo dawna nie ma żubrów i łosi ów w Mohylewskiej gubernii. „Mam cię ptaszku!“ pomyślał tedy w duchu p. hrabia, i od tej chwili, im lepiej p. Artur grał rolę księcia Artura, tem większe było podziwienie pana hrabiego dla jego wprawy w tej roli, ale tem mniejszą też była wiara w jego książęcość. Kilka dalszych niedokładności, których nie mógł uniknąć pan Artur, opisując położenie swoich dóbr i różne ich ciekawości — utwierdziło hrabiego w przekonaniu, że gość jego jest znakomitym „blagierem“, i nic więcej. Zkąd wynika, dla wszystkich przyszłych panów Kukielskich, ta ważna nauka, by się obznajamiali jak najściślej z topografią swoich majątków, czy one leżą na Litwie, czy na Białej Rusi, lub w Inflantach. Dla nas zaś niechaj będzie ulgą i pociechą w naszej galilejskiej nędzy, iż pan naczelnik obwodu Cybulowskiego objawił przy tej sposobności niemniej sprytu od pewnego c. k. dyrektora policyi we Lwowie, o którym opowiadają, iż poznał przebranego lokaja w mniemanym królewiczu ormiańskim, podczas gdy wszystkie wysoko i najwyżej położone osoby dały się były oszukać temu ptaszkowi. Chodząc po pokoju z dyrektorem policyi, królewicz upuścił przypadkiem kapelusz, podniósł go sam z ziemi, otarł i wygładził tak starannie, że wprawne oko naczelnika policyi z drobnej tej okoliczności od razu poznało całą prawdę. Pan hrabia miał mniej zasługi w powyższym wypadku, bo podejrzenie powstało u niego z góry, i tylko stwierdzone zostało następnem badaniem; ale zawsze to wielki zaszczyt dla naszej dzielnicy polskiej, iż przynajmniej jeden Galilejczyk poznał się na farbowanych lisach. Zazwyczaj nie wielce nam przypisują zdolności pod tym względem.
Pan hrabia Cypryan chował zresztą odkrycie swoje dla siebie, i oddawał panu Arturowi książęce honory z taką hojnością i naturalnością, iż ten ostatni przekonany był najmocniej o dobrem wrażeniu, jakie sprawił w Cybulowie, i pisząc do mnie o swoim pobycie w domu pana naczelnika obwodowego, nie omieszkał dodać, jak grubo podobał się hrabiemu i hrabinie.
Wracając do poruszonego na wstępie przedmiotu, t.j. do czerwonej opozycyi, w obwodzie Cybulowskim nurtującej, nadmienił hrabia, że głową tego niesfornego stronnictwa jest pan Meliton Kacprowski w Cewkowicach, i jeżeli książę niema nic przeciw temu, to Cewkowice na czas trwania organizacyi oddziału „szachującego“ przeznaczone mu będą na kwaterę, by swoim wpływem i namową przyprowadził szlachcica do rozumu i upamiętania. Pan hrabia dodał, że pobyt w Cewkowicach będzie księciu nader przyjemnym, albowiem państwo Kacprowscy, oprócz wielu innych darów Bożych, posiadają trzy wielce nadobne córki, wielce uczonego syna i doskonałego kucharza. Ażeby zaś wobec częstych rewizyj i t. p. szykan policyi cesarsko-królewskiej bezpieczeństwo osoby książęcej było jak najlepiej zapewnione, pan hrabia obdarzył go kartą legitymacyjną jednego ze swoich kuzynów i prosił go, by zechciał uchodzić za członka znakomitej rodziny Cybulnickich, której tym sposobem do innych jej historycznych blasków, nowy zaszczyt przybędzie. Ułożywszy rzecz w ten sposób i pożegnawszy odjeżdżającą panią Podborską, a następnie ulokowawszy pana Artura w gościnnym pokoju, p. hrabia został się sam na sam ze swoją żoną, i ku wielkiemu tejże zdziwieniu, wpadł w długi konwulsyjny paroksyzm śmiechu, tak, że przez kwadrans przeszło pani Cybulnicka nie mogła dojść przyczyny tej wesołości swojego męża, i w końcu zaczęła się niepokoić, czy nie dostał przypadkiem spazmów?
— Ależ wyobraź sobie, moja droga, wyobraź sobie panią Melitonową Kacprowską, i wszystkie trzy panny Kacprowskie, i pana Melitona z tym księciem w ich zacnem gronie! „Książę, księcia, księciu“, i tak dalej, nic więcej nie usłyszysz w całych Cewkowicach od rana do wieczora! Będą go nosić na rękach i będą go pokazywać sąsiadom, jak jaki klejnot familijny, bo wielkiemu rodowi Kacprowskich,jak wiadomo, brak dotychczas klejnotu!
Pan hrabia nienawidził serdecznie pana Melitona Kacprowskiego, a pani hrabina nienawidziła pani Melitonowej. Z tem wszystkiem, nie mogła ona pojąć, dlaczego jej mąż tak się raduje myślą umieszczenia księcia Artura w Cewkowicach.
— Ach, jakaż ty niedomyślna! — zawołał pan hrabia, i począł śmiać się na nowo. — Wszak gdybym panu Franciszkowi, temu niezmordowanemu kolektorowi banknotów, dał fałszywą setkę za tę zrosłą pszenicę, którą mi sprzedał onegdaj, nie wypłatałbym mu lepszego figla, jak p. Melitonowi tym księciem.
— Więc ten książę...
— Tak, ten książę jest tylko doskonałą imitacyą księcia, równie jak peruka pana Kacprowskiego jest tylko doskonałą imitacyą ludzkiej czupryny, albo jak pani Kacprowska jest tylko doskonałą imitacyą papugi, mówiącej bon jour po francuzku. Przepyszny figiel, na honor! Ubiorę pana Melitona w księcia, i może jeszcze która z panien Kacprowskich zapragnie ubrać się w mitrę! — I pan hrabia śmiał się do łez, a pani hrabina podziwiając przenikliwość i dowcip pana hrabiego, śmiała się także, albowiem pani Melitonowa była naczelnikową obwodowej organizacyi damskiej, jak gdyby godność ta nie należała się małżonce naczelnika organizacyi męzkiej, a pan Meliton był posłem ziemi Cybulowskiej na sejm królestw Galicyi i Lodomeryi, jak gdyby p. hrabia Cypryan nie był urodzonym na senatora, a tembardziej na posła. Państwo hrabstwo usnęli tedy w nadzwyczaj dobrym humorze, i śmiali się jeszcze przez sen, podczas gdy książę Artur marzył niemniej wesoło o „szyku“, którego „grubo zadał“ panu hrabiemu, i którego jeszcze grubiej zadać zamierzał szlachcicowi galicyjskiemu w Cewkowicach. Zaś Pani Podborska, wróciwszy do domu, marzyła o księciu z szafirowym pince-nez, którego pan Branicki chciał zabrać z sobą na polowanie do Afryki, a który wolał przyjechać do Zabuża i zrozumieć trudne częstokroć położenie kobiecego serca. Tylko pani Małgorzata Szeliszczyńska i panna Celina Trzeszczyńska nie mogły marzyć o niczem tej nocy, albowiem stanąwszy na nocleg w pierwszorzędnym hotelu błotniczańskim, spotkały się tam z niesłychaną ilością owych najzaciętszych wrogów płci pięknej, owych małych czarnych potworów, które Opatrzność stworzyła na to, ażeby się mściły na pięknych dręczycielkach naszych za nasze bezsenne noce i za nasze cierpienia. O śnie nie mogło być mowy w takich okolicznościach, i obydwie nasze lwowskie znajome, tak mocno interesujące się losem p. Artura, przepędziły noc na rozmowie między sobą, ślubując wieczną nienawiść trwożliwym szlachcicom, zbyt gorliwym becirksforszteherom, i — pchłom. Co do tego ostatniego punktu, miały bez wątpienia słuszność, ale co do dwóch pierwszych były niesprawiedliwemi, albowiem ani p. Asakasowicz, ani p. Finkmann von Finkmannshausen, o ile mi wiadomo, z żadnych szczególnych względów nie zasłużyli sobie na niełaskę i zemstę rodzaju żeńskiego, jako takiego, i chyba tylko z ogólnie człowieczego stanowiska możnaby im zrobić niektóre zarzuty, gdyby nie wzgląd na §. 66. kod. kar. i na nowelę, dodaną do tegoż kodeksu, który nakazuje autorowi wstrzymać się od sformułowania tych zarzutów.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.