[117]BARTŁOMIEJ ZIMOROWICZ.
KOZACZYZNA.
OSTAFI.
O, Doroszu, Doroszu, na jakieśmy czasy
Przyszli, o których starsi nie słychali nasi!....
Ono chłopstwo nikczemne, bezecni hultaje,
Szczęśliwe niegdyś ruskie splądrowali kraje,
Które miodem i mlekiem przedtem opływały,
Dziś się łzami gorzkiemi i krwią swą zalały!
[118]DOROSZ.
Kto się kiedy spodziewał, żeby wypaść miały
Z tak maluchnej iskierki tak wielkie zapały,
Których ani obfite łzy ugasić mogą,
Ani krew, wytoczona powodzią tak srogą:
Nie umiano tej iskry zalać wody kropią,
Teraz pożóg jej wielkie rzeki nie zatopią.
Do takiej nas niewoli zbyteczne swobody
I łakomstwo przywiodło do tak znacznej szkody....
WOJDYŁŁO.
Jako przyszłą nawalność żeglarzom na morzu
Gwiazdy opowiadają: tak na Zaporożu
Burdę kozacką, gdy się zaczynała właśnie,
Wiele praktyk domowych wróżyło nam jaśnie.
Nie było żadnej nocy (śmiele to rzec mogę),
Którejby nie trąbili kundysi na trwogę;
Nie było dnia, żeby weń stare wrony wieszcze
Nie miały krakać rano; a co powiem jeszcze,
Żadnego roku wilcy większemi kupami
Nie wili się naszemi między koszarami,
Nawet się z domowemi spąchawszy sobaki,
Szkody w trzodach czynili. Azaż to nie znaki
Unii niezwyczajnej, która biesa z Krzyżem
Pobratała, Krym dziki zjednoczywszy z Niżem?
Nuż, gdy najwięcej chmielu w zapustne ostatki
Zażywaliśmy, azaż w tenże czas na klatki
Wiejskie i na pałace pańskie z wschodniej strony
Szturmowny wiatr i wicher, wypadłszy, szalony,
Odzierając poszycia, łupiąc domy z dachów,
Prędko następujących nie był wieszczkiem strachów?....
Nazajutrz po wtargnieniu (że, co prawda, powiem)
Tatarowie z kozaki, jako gęsta chmura,
Naprzód na cmentarz wpadłszy do świętego Jura.
[119]
Kilka tysięcy ludzi, którzy tam uciekli,
W ocemgnieniu pobili i na śmierc posiekli:
Niektórych powiązali Tatarzy w surowce,
Tak, kiedy kupa wilków wpadnie między owce,
Żadnej całej nie puszczą; albo, gdy jastrzębie
Ze wszystkich stron uderzą na stado gołębie,
Choć się z strachu tęgiego przyczają do ziemi,
Przecie wszystkie poszarpią pazurami swemi,
Tak tu najmniejsza dusza śmierci abo łyków
Nie uszła suchą nogą jawnych rozbójników.
Bałuch ogromny z wrzasku, lamentów i pisku
Umierających, jako na pobojowisku!
Tu dzieci, tu niewiasty, tu leżą tułowy,
Tu pomieszane w kupę walają się głowy;
Wozów liczba niezmierna już pozakowanych,
Tamże niemało widać skrzyń porabowanych.
Bacząc my (a było nas nad tysiąc więcej),
W cerkwi drzwi zamknęliśmy drągami co prędzej,
Rozumiejąc, że nas dom boży z onej toni
Swojem poszanowaniem od szwanku obroni.
Lecz prędko nas otucha oszukała błaha;
Bowiem do cerkwi wszystka przypadłszy wataha,
Ze czterech stron poczęła łamać oraz mury;
Jedni z nich lud gromadny strzelali przez dziury,
Drudzy tłukli ciężkiemi furty taranami,
Niektórzy dziurawili ściany kilofami;
Inni, przebiwszy wierzchne młotami sklepienie,
Spuszczali na gęsty lud orklowe kamienie,
Aż niektórzy ze strachu napoły pomarli!
Aż kiedy się oprawcy drzwiami do nich wdarli,
Przesieczy siekierkami przez nacisk on srogi
I przez ciała czynili martwe sobie drogi,
Tamże jeden drugiego dusił w tym balasie,
Jeden drugiego krwią swą napawał w tej prasie,
Że niezadługo cerkiew pospołu z przytworem
Krwawą sadzawką, ciepłem stała się jeziorem,
[120]
Dopiero, jak snopie biorąc z wiejskiej kupy,
Przerzucali na stronę obnażone trupy.
I tuk gołe za nogi na podwórze wlekli;
Jeśli duszę zataił który, znowu siekli.
Jako w tym żona z dziećmi zginęła nierządzie,
Nie będę wiedział pewnie, aż na Bożym sądzie!
Ja przez ten czas, w maclochu nieznacznie zakryty,
Siedziałem za obrazem świętego Mikity.
Zrazu, widząc te mordy, serce we mnie drżało,
A potem, jako kamień, od żalu zdrętwiało,
Żem dalej nie mógł patrzeć. Dopiero poźrzałem,
Kiedy ihumen głosem zawołał niemałym:
„Hej! Proboh, Chrystyjane!“ Temu horylicą
Polawszy plesz na głowie, przepalaliprzypalali świécą,
Żeby wyśpiewał, kędy stare ryze schował
Abo srebro. On z nimi o wierze rokował;
Lecz mu jeden powiedział: „Bateńku horoszy!
„Nie choczem twojij wiry łysze ditczych hroszy!“
Insi ustawnie hałaj, bre gaur wołali,
Żeby się Tatarami, nie Rusią, być zdali.
Takowe wyprawiwszy do południa sztuki,
Ci odjechali, graty powiązawszy w juki.
Po nich zaraz nadeszli z rydlami kopacze
I nad pierwszych trzy razy ciekawsi badacze.
Ci, już kruszczu szukając, otworzyli groby,
Ruszyli wszystkie truny i zgniłe osoby,
Z których zdzierali ropą obewrzałe szmaty
I zaraz się dzielili zbutwiałemi płaty.
Naostatek, wołając: „Proszczaj, światyj Juru!“,
Oberwali na ziemię obraz jego z muru,
Większe tablice, rąbiąc, jako drwa, łupali,
Aż mię też w skałubinie onej wymacali.
Natychmiast, żegnając się, krzykną: „Buh, ne mara!“
Ja na to: „Ej, czołowik, ta i wasza wiara!“
„Ale masz denhy lackie!“ Skoro to wyrzekli,
Jako mysz, z onej jamy za łeb mię wywlekli
[121]
I obrali do naga; jedni za kaletę,
Drudzy za trzos, aże w nim naleźli monetę.
„Ho, ho, bo! — krzyknęli — ty, mużyku, kozackie
„Nieprzyjaciele nosisz z sobą, zdrajcę lackie!
„Gardłowa to jest sprawa i nieladajaka,
„Ale, żeś chrześcijanin, a nie Lach-sobaka,
„Czynią ci atamani łaskę (dziękuj Bogu!)
„Abyć trochę czupryny przycięto na progu“.
Już mię jeden z siekierą do progu przywodził,
Aż się we drzwiach Tatarzyn z trafunku nagodził;
Ten, opończę kilijską z kostrubatych sierci
Dawszy im, wybawił mię od zabitej śmierci
Sam na smyczy, jako psa, prowadził do koszu,
Kędy com przez pół roku ucierpiał, Doroszu,
Nie spisałbyś wszystkiego na wołowej skórze!....
|