Król Lear (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt piąty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Król Lear |
Rozdział | Prolog |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom IV |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Leon Ulrich |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Edmund. Zapytaj księcia, czy trwa w pierwszej myśli,
Czy też ją zmienił, bo ciągle się waha,
Sam z sobą w wojnie. Przynieś mi odpowiedź,
Co chce stanowczo. (Wychodzi Oficer).
Regan. Zapewne nieszczęście
Spotkało siostry posłańca na drodze.
Edmund. Bardzo się lękam.
Regan. Teraz, słodki panie,
Wiesz, co zamierzam dla twojego szczęścia.
Powiedz, lecz szczerze, powiedz mi otwarcie,
Czyli nie kochasz siostry mej?
Edmund. Uczciwie.
Regan. Ale czy nigdy brata mego drogi
Na zabronione nie znalazłeś miejsce?
Edmund. Mylisz się, pani.
Regan. Wszystko mi się zdaje,
Że się tak wasze połączyły piersi,
Iż ona twoją, a ty jej połową.
Edmund. Nie, pani, przeczę temu, na mój honor!
Regan. Od dziś na zawsze zniesc jej nie potrafię.
Mój drogi, nie bądź tak z nią poufały!
Edmund. Nie troszcz się, pani. Ona, z swym małżonkiem —
Goneril (na str.). Wolę tę bitwę przegrać niźli widzieć,
Że go ode mnie siostra ma oderwie.
Albany. Kochana siostro, szczęśliwe spotkanie.
Król, jak słyszałem, z córką się połączył,
Z nim wielu panów, których oburzyła
Zbyteczna rządu naszego surowość.
Nie miałem nigdy serca, gdzie nie było
Uczciwej sprawy, i w obecnej wojnie
Dobyłem szabli tylko na Francuza,
A nie na króla, ni jego przyjaciół,
Których, jak myślę, zbyt słuszne powody
Do podniesienia buntu przymusiły.
Edmund. Szlachetne słowa!
Regan. Po co te rozprawy?
Goneril. Połączmy siły na nieprzyjaciela.
O osobistych, prywatnych rozterkach
Nie teraz pora właściwa rozmyślać.
Albany. Idźmy o planie bitwy się naradzić
Z posiwiałymi w wojnie rycerzami.
Edmund. W waszym namiocie stawię się za chwilę.
Regan. Chodź z nami, siostro.
Goneril. Nie.
Regan. Chodź proszę, z nami,
Rzecz to konieczna.
Goneril (na str.). Odkryłam zagadkę!
(Głośno). Idę.
Edgar. Jeżeli kiedykolwiek, panie,
Raczyłeś słuchać biednego człowieka,
Słuchaj mnie.
Albany. Wkrótce przyjdę. Co chcesz mówić?
Edgar. Nim stoczysz bitwę, przeczytaj to pismo.
Jeśli zwyciężysz, niech przywoła trąba
Tego, co przyniósł. Choć jestem nędzarzem,
Stawię rycerza, który szablą stwierdzi
Prawdę litery każdej tego listu.
Gdy przegrasz, wszystko dla ciebie na ziemi
Już się skończyło i skończą się spiski.
Bóg z tobą!
Albany. Czekaj, aż list ten przeczytam.
Edgar. To mi wzbroniono. Lecz gdy przyjdzie pora,
Na pierwszy sygnał twojego herolda
Ujrzysz mnie znowu. (Wychodzi).
Albany. Niechże i tak będzie.
Bądź zdrów! A teraz przeczytajmy pismo.
Edmund. Wróg się przybliża; szykuj twoje pułki.
Oto wiadomość o jego potędze,
Przez naszych zwiadów troskliwie zebrana.
Śpiesz się, czas nagli!
Albany. Znajdzie nas gotowych,
Edmund. Obu tym siostrom miłość mą przysiągłem.
Jak ukąszony na żmiję, ze zgrozą
Patrzą na siebie. Którąż z nich wybiorę?
Obie? czyjednę? czy żadnej? Nie mogę
Żadnej z nich posiąść, póki obie żyją.
Gdybym wziął wdowę, siostra jej Goneril
Będzie szalała; póki mąż jej żyje,
Trudno mi będzie celów moich dobiedz.
Na dziś, on w boju będzie mi pomocą,
A niech ta potem, co się chce go pozbyć,
Najkrótszą drogę do tego wynajdzie.
A co do łaski, o której wspominał,
Dla króla Leara i jego Kordelii,
Byle raz w nasze dostali się ręce,
Jego przebaczeń nie będzie im trzeba.
Bo, jeśli własną głowę chcę ratować,
Bronić się muszę a nie dyskutować. (Wychodzi).
Edgar. Tu, ojcze, drzewa tego cień niech będzie
Twoją gospodą. Proś Boga gorąco,
By sprawiedliwość odniosła zwycięstwo.
Jeżeli wrócę, przyniosę ci w datku
Wielką pociechę.
Gloucest. Niech cię Bóg prowadzi!
Edgar. Uciekaj, starcze! Daj rękę, uciekaj!
Król Lear pobity i z córką pojmany.
Daj rękę; idźmy!
Gloucest. Nie, nie, ani kroku!
Zarówno dobrze i tu człowiek zgnije.
Edgar. Znowu złe myśli? Musimy posłusznie
Na świat przychodzić i świat ten opuszczać.
Być w pogotowiu nasza jest powinność.
Więc idźmy!
Gloucest. Idźmy, bo prawda co mówisz.
Edmund. Pod dobrą strażą trzymajcie tych brańców,
Dopóki woli swojej nie objawią
Ci, którym prawo sądzić ich należy.
Kordelia. Nie pierwsi, chęcią wiedzeni najlepszą,
Złą mamy dolę. Królu zwyciężony,
Twój los jedynie dolega mi ciężko;
Łatwobym sama wzgardą odepchnęła
Wzgardę fortuny. Czy wolą jest twoją
Na chwilę widzieć siostry me, twe córki?
Król Lear. Nie, nie, nie, nigdy! Idźmy do więzienia,
Będziem tam śpiewać jak dwa ptaszki w klatce.
Gdy prosić będziesz o błogosławieństwo,
Uklęknę, prosząc o twe przebaczenie,
I tak przeżyjem śród modłów i śpiewu,
Będziemy stare powtarzali baśnie,
Śmiać się będziemy do złotych motyli;
A kiedy biedak przyniesie nam jaki
Dworskie nowiny, będziemy go pytać,
Kto spadł, kto urósł, kto wygrał, kto przegrał,
I wszystkie świata zgłębim tajemnice,
Jakby na zwiady Bóg nas tam wyprawił.
W ciasnych więzienia murach przeżyjemy
Potężnych panów spiski i stronnictwa,
Którzy, jak morze pod księżyca wpływem,
Rosną, spadają.
Edmund. Do więzienia z nimi!
Król Lear. Moja Kordelio, na takie ofiary
Bogowie sami rzucają kadzidła!
Więc cię znalazłem? Ten, co nas rozdzieli,
Z niebios płonącą przynieść musi głownię
I ogniem z jamy jak lisów wykurzyć.
Otrzyj źrenice, bo wprzódy zaraza
Pożre ich ciało i skórę, bo wprzódy
Na śmierć ich głodną będziemy patrzyli,
Nim z naszych źrenic jedną łzę wycisną!
Chodź. (Wychodzą Król Lear i Kordelia pod strażą).
Edmund. Zbliż się do mnie, rotmistrzu i słuchaj.
Czytaj ten papier. (Daje mu papier). Pośpiesz do więzienia;
O jeden stopień już cię posunąłem;
Jeśli wykonasz, co pismo zawiera,
Staniesz na drodze do świetnej fortuny.
Wiedz, że się ludzie stosują do czasu,
Mieczowi serce nie przystoi czułe.
Nie cierpi rozpraw wielkie to zlecenie;
Lub powiedz, że je do słowa wykonasz,
Albo idź szczęścia w inny szukać sposób.
Oficer. Wykonam, panie.
Edmund. Więc śpiesz się do dzieła.
Zwij się szczęśliwym, gdy wszystko się skończy.
Uważaj tylko, powtarzam: natychmiast,
A słowo w słowo, jak tu napisałem!
Oficer. Nie mogę ciągnąć wozu ni żyć owsem;
Co człowiek może wykonać, wykonam. (Wychodzi).
Albany. Złożyłeś męstwa twego dziś dowody,
A szczęście szabli twej towarzyszyło:
Twymi jeńcami nasi przeciwnicy.
Wymagam teraz, żebyś mi ich oddał,
Jak zasłużyli, bym z nimi postąpił,
I jak wymaga nasze bezpieczeństwo.
Edmund. Stosowną rzeczą zdało mi się, książę,
Nędznego starca do więzienia posłać.
Jego wiek, tytuł jego mają urok
Zdolny pospólstwa serca doń przyciągnąć,
I lance nasze zaciężne obrócić
Przeciw nam samym. Dla tych samych przyczyn
W jednem więzieniu zamknąłem królowę,
A jutro, albo na dniu oznaczonym
Tam ich przywiodę, gdzie sąd wasz zasiądzie.
Dziś krwią i potem jesteśmy oblani,
Dzisiaj przyjaciel przyjaciela płacze;
Najlepszą sprawę, śród upałów wojny,
Gotów przeklinać, kto ostrość jej uczuł.
Sprawa Kordelii i króla, jej ojca,
Musi właściwszej doczekać się pory.
Albany. Przebacz mi, panie, ale, mojem zdaniem,
W tej wojnie jesteś poddanym, nie bratem.
Regan. Stosownie, jak go zechcemy nagrodzić.
Nim doń w ten sposób przemówiłeś, książę,
Mogłeś się spytać, jaka nasza wola.
On wiódł me pułki, był mym namiestnikiem,
A godność taka może, moim sądem,
Bratu go zrównać.
Goneril. Trochę mniej gorąco!
Wyżej go własne wynoszą zasługi
Niż twoja łaska.
Regan. Praw moich potęgą,
Moją powagą równy jest najwyższym.
Goneril. To chyba gdyby mężem twoim został.
Regan. Nie raz żartowniś w proroka się zmienił.
Goneril. Hola! To oko, co tak ci mówiło,
Patrzało zyzem.
Regan. Jestem zbyt cierpiąca,
Inaczej, pani, dałabym odpowiedź
Z pełnego serca. — Ty, mój generale,
Weź moje wojska, jeńców, ojcowiznę,
Bądź ich jak moim panem; wszystko twoje.
W obliczu świata ogłaszam cię teraz
Mężem i panem.
Goneril. Więc myślisz go pojąć?
Albany. Wyrok w tej sprawie nie będzie zależał
Od twojej woli.
Edmund. Ni od twej, milordzie.
Albany. Owszem, od mojej, mości pół-szlachcicu!
Regan (do Edmunda). Niech bęben powie, że tytuł mój twoim.
Albany. Wstrzymaj się chwilę! Edmundzie, na ciebie
Jako na zdrajcę stanu areszt kładę,
A z tobą razem na tę złotą żmiję,
Bo twojej woli opieram się, siostro,
W obronie żony mojej interesów,
Jest bowiem panu temu zaręczoną;
Jej mąż, sprzeciwiam twym się zapowiedziom.
Jeśli chcesz męża, umizgaj się do mnie,
Bo on poprzednio panią tę zamówił.
Goneril. Co za komedya!
Albany. Zbrojnyś jest Gloucesterze —
Uderzcie w trąby! — jeśli nikt nie stanie,
By twoich mnogich, czarnych zdrad ci dowieść,
Oto mój zakład! (Rzuca rękawicę) Krwią twoją dowiodę,
Nim kąsek chleba do ust moich włożę,
Że jesteś, czem cię w tej chwili ogłaszam.
Regan. Słabo mi, mdleję!
Goneril (na str.) Gdyby nie tak było,
Wszelkiej truciznie przestałabym ufać.
Edmund (rzucając rękawicę). To ma odpowiedź! Ktobądź się odważy
Zdrajcą mnie nazwać, temu pojedynkiem,
Tobie, każdemu, śród szranków dowiodę,
Że moja wiara i honor mój czysty.
Albany. Wystąp, heroldzie!
Edmund. O wystąp, heroldzie!
Albany. Na własne tylko rachuj teraz męstwo,
Bo w mem imieniu twe zaciężne pułki
Już są zwinięte.
Regan. Słabość się ma wzmaga!
Albany. Mdleje; do mego wiedźcie ją namiotu!
Zbliż się, heroldzie, każ w trąbę uderzyć!
Czytaj to głośno!
Oficer. Ozwijcie się, trąby! (Odgłos trąb).
Herold (czyta). Jeśli jest mąż znakomity rodem albo stopniem w szeregach armii, chcący dowieść Edmundowi, mniemanemu hrabi Gloucester, że jest wielokrotnym zdrajcą, niech wystąpi na trzeci odgłos trąby; on sam stanie śmiało w swojej obronie.
Edmund. Zatrąb! (pierwszy odgłos trąb).
Herold. Jeszcze! (drugi).
Herold. Jeszcze! (trzeci).
Albany. Spytaj, dla jakich wystąpił powodów
Na odgłos trąby?
Herold. Odpowiedz, kto jesteś?
Twe imię, godność? Czemu na głos trąby
Stawiasz się tutaj?
Edgar. Straciłem me imię
Zatrutym zębem zdrady przegryzione.
Lecz jestem szlachcic i nie niższy rodem
Od tego, z którym przychodzę się mierzyć.
Albany. Kto twoim wrogiem?
Edgar. Kto tu odpowiada
W imieniu hrabi Edmunda Gloucestera?
Edmund. On sam cię pyta, co mu chcesz zarzucić?
Edgar. Dobądź oręża, aby twoje ramię,
Gdy słowem serce szlachetne obrażę,
Pomściło krzywdę! Oto moja szabla.
Wiedz, że powagą moich przywilejów,
Mego honoru, przysiąg i rzemiosła,
Mimo twej siły, młodości, zaszczytów,
Mimo twej szabli zwycięskiej fortuny
Świeżo ukutej, odwagi i serca,
Ogłaszam światu, że ty jesteś zdrajcą,
Żeś przeniewiercą Bogu, bratu, ojcu,
Że knujesz spiski na twojego pana,
Że od wierzchołka głowy aż do prochu,
Twoją zdradziecką deptanego nogą,
Jesteś ropuchy jadu pełnym zdrajcą.
Jeśli mi powiesz „nie!“ ten miecz, to ramię,
I moje męstwo gotowe są dowieść
Krwią twego serca, że twe zaprzeczenie
Jest łgarstwem!
Edmund. Gdybym roztropności słuchał,
Naprzód o imię winienbym cię pytać,
Lecz gdy twa postać piękna i rycerska,
Gdy słowa twoje tchną szlachectwa duchem,
Zwłokę rycerskiem dozwoloną, prawem,
Chociaż mi służy, z pogardą odrzucam.
Twe słowo zdrady na twą ciskam głowę,
Z piekielną zemstą łgarstwo ci oddaję,
A jeśli słowa moje, bez twej krzywdy,
Po twojej zbroi ślizgają się teraz,
Nie długo miecz ten drogę im otworzy
Do serca, w którem na wieki zostaną.
Uderzcie trąby! (Alarm. Walczą. Edmund upada).
Albany. O, daruj mu życie!
Goneril. To szpetny podstęp, bo rycerskiem prawem
Mogłeś, Gloucesterze, nieznanego wroga
Gardzić wyzwaniem; jesteś oszukany,
Nie zwyciężony!
Albany. Zamknij usta, pani,
Albo sam tym ci zamknę je papierem!
Patrz! (Do Goneril). A ty, gorsza, niż najgorsza nazwa,
Czytaj twą niecność! tylko nie drzej pisma!
Widzę, że znasz je. (Daje list pisany do Edmunda).
Goneril. I cóż choćbym znała?
Jestem tu panią, tu prawa są moje
Nie twoje; ktoby śmiał mnie tu oskarżać? (Wychodzi).
Albany. O zgrozo, zgrozo! Czy ty znasz to pismo?
Edmund. Co znam, nie pytaj.
Albany (do jednego z Oficerów). Spiesz za nią, jej sercem
Owładła rozpacz, idź i czuwaj nad nią!
Edmund. Spełniłem wszystko, co mi zarzuciłeś,
I więcej, więcej! czas odkryje wszystko;
Lecz wszystko przeszło, tak jak moje życie.
Lecz kto ty jesteś, szczęśliwy zwycięzco?
Jeśliś szlachcicem, chętnie ci przebaczam.
Edgar. Przebaczmy sobie wzajemnie, Edmundzie,
Jam ci krwią równy, a jeżeli wyższy,
To mi tem większą krzywdę wyrządziłeś.
Me imię Edgar, ojciec twój mym ojcem.
Bóg sprawiedliwy nasze słodkie grzechy
Zmienia w narzędzia grzechów naszych kaźni.
Występne dzieło twojego poczęcia
Spłacił ócz stratą.
Edmund. Prawdę powiedziałeś.
Koło skończyło swój krąg, i tu jestem!
Albany. Już krok twój każdy królewską szlachetność
Zdawał się wróżyć. Muszę cię uścisnąć.
Niech boleść serce w mych rozedrze piersiach,
Jeślim był wrogiem twym lub twego ojca.
Edgar. Wiem o tem, książę.
Albany. Gdzie się ukrywałeś?
Skąd wiesz o ojca twojego niedoli?
Edgar. Czuwając nad nią. Krótka moja powieść,
A gdy ją skończę, niech serce to pęknie!
By się ocalić przed krwawym wyrokiem,
Co gonił za mną, (jak słodkie jest życie,
Gdy ciągłe śmierci przenosim męczarnie
Nad śmierć bezzwłoczną!) w szaleńca łachmany
Oblokłem ciało, z łachmanem przybrałem
Szaleńca postać, psom nawet obrzydłą.
Spotkałem ojca, gdy z jego pierścieni
Właśnie co drogie wydarto kamienie,
Wiodłem go, w drodze żebrałem dla niego,
I od rozpaczy go uratowałem.
Nigdy (to grzech mój) nie dałem się poznać,
Dopiero, chwila temu, uzbrojony,
Niepewny skutku, choć pełny nadziei,
Kiedym go prosił o błogosławieństwo,
Całąm mu naszą opisał pielgrzymkę,
Ale ach! serce jego nadwątlone
Nie mogło ciosu takiego wytrzymać,
I w zbytku razem smutku i radości
Pękło w uśmiechu.
Edmund. Tknęła mnie twa powieść
I może dobre przyniesie owoce.
Lecz mów, bo widzę, że pragniesz coś dodać.
Albany. Jeśli twa powieść ma być boleśniejsza,
Przestań, bo istność ma prawie topnieje
Pod wrażeniami tego, co słyszałem.
Edgar. Tutaj zapewne należało skończyć
Dla ludzi, którym wstrętne jest cierpienie,
Innyby jeszcze nowy dodał smutek,
Prowadząc powieść do szczytu boleści.
Śród mych narzekań przybliżył się człowiek,
Który, gdy widział mnie w mem poniżeniu,
Z wstrętem unikał mego towarzystwa,
Ale gdy odkrył, kto był tym nędzarzem,
W silnym uścisku moją objął szyję,
A rycząc, jakby niebo chciał roztrącić,
Na ciało ojca mojego się rzucił,
A prawił powieść o królu i sobie,
Że boleśniejszej ucho nie słyszało.
Za każdem słowem rosła jego rozpacz,
Żywota nici rwać się zaczynały,
Gdy drugi odgłos trąby usłyszałem
I omdlałego musiałem opuścić.
Albany. Kto był ten człowiek?
Edgar. To był Kent wygnany;
W przybranym stroju pośpieszył za królem,
Swym srogim sędzią, oddał mu usługi,
Którychby nie chciał oddać i niewolnik.
Szlachcic. Przebóg! ratujcie!
Edgar. Co mamy ratować?
Albany. Mów!
Edgar. Co ten krwawy nóż w ręku twem znaczy?
Szlachcic. Jeszcze gorąca krew na nim się kurzy;
To krew jest z serca, niestety! skonała.
Albany. Mów, mów, kto skonał?
Szlachcic. Żona twoja, książę.
Przez nią to siostra była jej otruta;
W chwili skonania sama to wyznała.
Edmund. Jednej i drugiej byłem zaręczony;
Za chwilę będziem we troje złączeni.
Edgar. Kent się przybliża.
Albany. Przynieście tu ciała,
Żywe czy trupy. Ten straszny sąd boży
Przenika serce strachem nie litością!
To on. Wypadki mi nie dają czasu
Zwykłej grzeczności pozdrowić cię słowem.
Kent. Przynoszę panu memu i królowi
Wieczne dobranoc; czy tutaj go niema?
Albany. Ach, o jak ważnej zapomniałem sprawie!
Edmundzie, gdzie jest król, gdzie Kordelia?
Czy widzisz, Kencie? (Wnoszą ciała, Gonerili i Regany).
Kent. Przebóg! Co to znaczy?
Edmund. Kochany jednak był Edmund, gdy jedna
Otruła drugą dla mojej miłości,
A potem własną zabiła się ręką.
Albany. Tak właśnie; prawda. Zasłońcie ich twarze!
Edmund. Śmierć się przybliża. Przeciw mej naturze
Chcę dobrze zrobić. Wyślijcie co prędzej,
Bez chwili zwłoki, wyślijcie do zamku,
Moje rozkazy zagrażają życiu
Leara, Kordelii. O, nie traćcie czasu!
Albany. Leć! leć!
Edgar. Do kogo? Kto otrzymał rozkaz?
Daj mi znak jaki, że rozkaz ten cofasz.
Edmund. Weź moją szablę, pokaż ją dowódzcy.
Albany. O śpiesz się, śpiesz się, jeśli kochasz życie!
Edmund. Odebrał rozkaz mój i twojej żony,
Aby w więzieniu powiesił Kordelię,
A potem winę na rozpacz jej zwalił,
I samobójstwu tę jej śmierć przypisał.
Albany. Ocal ją, Boże! Weźcie go na stronę!
Król Lear. O wyjcie, wyjcie! Kamienni z was ludzie!
Gdybym miał wasze języki i oczy,
Takbym ich użył, żeby niebo pękło!
Ach, ona znikła na zawsze! na zawsze!
Wiem ja, kto żywy, a kto jest umarły.
Ona umarła. Dajcie mi zwierciadło!
Jeśli jej oddech blask zwierciadła przyćmi,
To jeszcze żyje.
Kent. Czy to świata koniec
Zapowiedziany?
Edgar. Grozy jego obraz?
Albany. Przepadnij, świecie!
Król Lear. Piórko się to chwieje.
Żyje! Jeżeli żyje, to mi szczęście
Zapłaci wszystkie minione boleści.
Kent. Dobry mój panie — (klęka)
Król Lear. O, oddal się, proszę!
Edgar. To twój przyjaciel, to jest Kent szlachetny.
Król Lear. Zgińcie! Wy wszyscy mordercy i zdrajcy!
Jeszcze ją mogłem ocalić, a teraz
Zgasła na wieki! Kordelio! Kordelio!
Poczekaj chwilę! Ha! co do mnie mówisz?
Głos jej był zawsze słodki, miły, cichy;
W głosie kobiety wielki to jest przymiot.
Tam ręką zabił łotra, co ją wieszał.
Oficer. To prawda, panie.
Król Lear. Czym nie zabił? powiedz.
O, były czasy, w których moją szablą,
Ostrą, siekącą, tańczyćbym ich uczył!
Dziś jestem stary, a śród przeciwności
Osłabło ramię. Powiedz, kto ty jesteś?
Bo oczy moje w nienajlepszym stanie,
Powiem ci szczerze.
Kent. Jeśli los się chełpi
Że kochał kiedyś dwóch i nienawidził,
Widzim jednego.
Król Lear. Smutny to jest widok!
Czy Kent twe imię?
Kent. Tak jest, Kent, twój sługa.
A gdzie twój sługa Kajus?
Król Lear. Możesz wierzyć,
Dobry to chłopak; mógł siec, a siec żwawo;
Ale już umarł i zgnił.
Kent. Jam jest tym sługą.
Król Lear. Zaraz zobaczymy.
Kent. Który od pierwszej nieszczęść twoich chwili
Szedł zawsze wiernie za smutnym twym śladem.
Król Lear. Witam radośnie!
Kent. Niema tu radości,
Wszystko jest smutne, ciemne i śmiertelne!
Twe starsze córki same się zabiły
W chwili rozpaczy.
Król Lear. I ja też tak myślę.
Albany. Nie wie, co mówi. Próżnobyśmy chcieli,
Żeby nas poznał.
Edgar. Daremne zachody. (Wchodzi Oficer).
Oficer. Panie mój, Edmund skonał.
Albany. Mała strata.
Słuchajcie teraz, jakie nasze myśli.
Zrobimy wszystko, co może osłodzić
Wielkiej ruiny ciężkie utrapienie.
Przez ciąg żywota starego monarchy
Składamy w jego ręce naszą władzę.
Was przywracamy do waszych praw dawnych,
Dodając godność, choć wiemy, że nigdy
Nie może waszym równą być zasługom.
Każdy przyjaciel z naszych rąk odbierze
Cnót swych zapłatę, każdy nieprzyjaciel
Wychyli kielich należnej goryczy.
O patrzcie! patrzcie!
Król Lear. I biedny mój błazen
Był powieszony! Nie, nie, nie chcę życia!
Ach! i dlaczegóż pies, koń i szczur żyje,
A ty bez ducha? Nigdy już nie wrócisz.
Nigdy i nigdy, ach! nigdy i nigdy!
Proszę, odepnij guzik ten. Dziękuję.
Czy widzisz? Spojrzyj na nią, na jej lice,
Patrz, tam, tam! (Kona).
Edgar. Mdleje! Panie, panie!
Kent. O, pęknij serce! o, błagam cię, pęknij!
Edgar. Panie, spójrz na nas!
Kent. Nie dręcz próżnem słowem
Smutnego ducha; pozwól, niech uleci.
Ten wrogiem jego, ktoby jeszcze pragnął
Wplatać go dłużej w twarde świata koło.
Edgar. Skonał naprawdę.
Kent. W tem dziw, że tak długo
Mógł przywłaszczonem tylko istnieć życiem,
Albany. Wynieście ciała. Pierwszą troską naszą
Będzie powszechna, królewska żałoba.
W ręce wam daję rządy, przyjaciele,
Namiestnikami wy bądźcie moimi,
Opatrzcie rany zakrwawionej ziemi.
Kent. Na mnie już długa podróż czeka, panie;
Za królem idę na jego wezwanie.
Albany. Woli przeznaczeń poddać się musimy,
Nie co chcem mówić, ale co czujemy.
Co zniósł najstarszy w złych czasów powodzi,
Nigdy już tego nie dożyją młodzi.