<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś Pierwszy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyta Małgorzata Wojciechowska

Bolesne było przebudzenie.
Znał Maciuś niewolę. Ale wtedy nie wiedzieli, że jest królem. Teraz było inaczej.
Miał Maciuś na rękach i na nogach kajdany. W oknach celi były grube kraty. Okna były pod samym sufitem. Ciężkie żelazne drzwi miały malutkie okrągłe okienko, przez które ciągle patrzył postawiony na warcie żołnierz.
Maciuś przypomniał sobie wszystko. Leżał z otwartemi oczami.
— Co robić?
Maciuś nie należał do ludzi, którzy w nieszczęściu myślą tylko o tem, co się stało. Nie, on zawsze myślał, co trzeba zrobić, żeby było inaczej.
Ale cóż? Żeby wiedzieć, co robić, trzeba przecież dowiedzieć się, co się stało. A on nic nie wie.
Leżał Maciuś na ziemi na sienniku koło ściany. Lekko zastukał w ścianę. Może się ktoś odezwie? Stuknął raz i drugi, ale nikt się nie odzywa.
Gdzie jest Klu–Klu, co się stało z Felkiem? Co się dzieje w mieście?
Zgrzytnął klucz więzienny w żelaznych drzwiach, i weszło dwóch nieprzyjacielskich żołnierzy. Jeden stanął przy drzwiach, a drugi postawił koło Maciusia kubek mleka i bułkę. W pierwszej chwili chciał Maciuś przewrócić kubek i wylać mleko. Ale pomyślał, że to niema sensu. Trudno: przegrał wojnę, jest jeńcem, chce mu się jeść, a siły mu potrzebne.
Usiadł na tapczanie i z trudem dźwigając żelazny łańcuch — sięgnął po kubek. A żołnierz stoi i patrzy.
Zjadł Maciuś bułkę i mówi:
— Bardzo skąpi są wasi królowie. Jedna bułka — to trochę za mało. Kiedy byli u mnie z wizytą, lepiej ich karmiłem. A kiedy stary król był u mnie w niewoli, też go częstowałem. Aż trzech królów mnie karmi — i tylko jeden mały kubek mleka i jedna bułka.
I roześmiał się Maciuś swobodnie.
Żołnierze nic nie odpowiedzieli, bo surowo im były zakazane jakiekolwiek rozmowy. Ale zaraz powiedzieli wszystko dozorcy więzienia, a ten zatelefonował, co robić.
Po godzinie przyniesiono Maciusiowi trzy bułki i trzy kubki mleka.
— O, to za wiele. Nie chcę krzywdzić moich dobrodziejów. Jest ich trzech, od każdego biorę bułkę, a jedną proszę zabrać sobie.
Podjadł Maciuś i zasnął. I spał bardzo długo. I spałby dłużej jeszcze, ale go koło północy obudzono:
— Były król Maciuś reformator o godzinie dwunastej w nocy będzie sądzony przez sąd wojenny, — przeczytał papier z pieczęciami trzech królów nieprzyjacielski wojenny oskarżyciel. — Proszę wstać.
— Proszę powiedzieć sądowi, żeby mi kazał zdjąć kajdany, bo są ciężkie i kaleczą mi nogi.
Kajdany nie kaleczyły Maciusia, bo były nawet za luźne. Ale Maciuś chciał stanąć przed sądem zgrabny i zwinny, a nie, żeby mu się plątały śmiesznie łańcuchy dorosłych więźniów.
I postawił Maciuś na swojem: zamieniono mu żelazne ciężkie kajdany na zgrabne złote łańcuszki.
Wszedł na salę z dumnie podniesioną głową, wszedł lekkim krokiem do tej samej więziennej sali, gdzie tak niedawno zawierał umowę ze swymi uwięzionymi ministrami.
Rozejrzał się ciekawie.
Przy stole siedzieli najstarsi generałowie wszystkich trzech królów. Królowie siedzieli po lewej stronie sali. Po prawej stronie siedzieli jacyś cywilni panowie we frakach i białych rękawiczkach. Co to za jedni? Jakoś dziwnie odwracają głowy, że ich widzieć nie może.
Akt oskarżenia był taki:
1. Król Maciuś wydał odezwę do dzieci, żeby się zbuntowały i nie słuchały dorosłych.
2. Król Maciuś chciał wywołać wszechświatową rewolucję, żeby zostać królem całego świata.
3. Maciuś zastrzelił parlamentarjusza, który szedł do niego z białą chorągwią. Ponieważ Maciuś nie był już wtedy nawet królem, więc odpowiada przed sądem, jako zwyczajny zbrodniarz: I powinien być bądź powieszony, bądź rozstrzelany.
— Co Maciuś na to powie?
— Że wydałem odezwę, to jest kłamstwo. Że nie byłem królem, kiedy zastrzeliłem parlamentarjusza — to jest drugie kłamstwo. A czy chciałem zostać królem całego świata, czy nie, tego nie może nikt wiedzieć, tylko ja sam.
— Więc dobrze: proszę przeczytać, moi panowie, wasze postanowienie — zwrócił się przewodniczący do panów we frakach i białych rękawiczkach.
Ci radzi nieradzi wstają, a jeden z nich czyta, ale mu się ręka trzęsie i taki biały, jak papier.
„My zebrani w mieście podczas bitwy, z uwagi na to, że bomby rujnują miasto i nawet w sali, gdzie się naradzamy, wszystkie szyby bomba wybiła — my mieszkańcy miasta chcemy ratować żony i dzieci — i nie chcemy, żeby Maciuś nadal był królem. Stolica odbiera Maciusiowi tron i koronę. Nam jest bardzo nieprzyjemnie, ale dłużej już nie możemy wytrzymać. Więc wywieszamy białe chorągwie na znak, że nie chcemy prowadzić wojny, więc teraz wojnę prowadzi nie nasz król, a zwyczajny Maciuś, który powinien sam tylko za wszystko odpowiadać. A my jesteśmy niewinni“.
— Proszę podpisać.
Przewodniczący podał Maciusiowi pióro.
Maciuś pióro wziął, pomyślał chwilę i na dole na papierze napisał:
„Z postanowieniem bandy zdrajców i tchórzów, którzy zaprzedali kraj — nie zgadzam się. Jestem i pozostanę królem Maciusiem Pierwszym“.
Poczem donośnym głosem odczytał to, co było napisane.
— Panowie sędziowie–generałowie — zwrócił się Maciuś do swoich wrogów. — Jeżeli chcecie mnie sądzić, żądam byście mnie nazywali królem Maciusiem, bo jestem nim i będę za życia i po śmierci. Jeżeli to ma być nie sąd, a zbrodnia, dokonana na zwyciężonym królu, to hańba wam, jako ludziom i jako żołnierzom. Możecie mówić co wam się podoba, ja odpowiadać nie będę.
Generałowie wyszli na naradę, co robić. Maciuś pogwizdywał sobie pod nosem jakąś piosenkę żołnierską.
Wrócili.
— Czy Maciuś przyznaje się, że wydał odezwę do dzieci całego świata? — pyta się generał–przewodniczący.
Żadnej odpowiedzi.
— Czy wasza królewska mość przyznaje się, że wydał odezwę do dzieci całego świata? — pyta się generał.
— Nie przyznaję się: odezwy takiej nie wydawałem.
— Wezwać świadka — rozkazał sędzia.
Na salę wszedł szpieg–dziennikarz. Maciuś ani drgnął.
— Oto jest świadek — mówi sędzia.
— Tak — mówi dziennikarz — ja mogę zaświadczyć, że Maciuś chciał zostać królem dzieci całego świata.
— Czy to prawda? — pyta się sędzia.
— Prawda — odpowiedział Maciuś. — Ja chciałem tego. Ja byłbym to zrobił napewno. Ale podpis na odezwie jest sfałszowany. Ten szpieg sfałszował mój podpis. Ale prawdą jest, że chcę być królem dzieci.
Sędziowie zaczęli oglądać podpis Maciusia, kiwali głowami, że nie mogą poznać, udawali, że nie wiedzą.
Ale teraz było już wszystko jedno. Bo Maciuś sam przecież się przyznał.
Długo mówił oskarżyciel:
— Trzeba koniecznie zabić Maciusia, bo inaczej ani porządku, ani spokoju nie będzie.
— Czy Maciuś chce, żeby teraz ktoś mówił w jego obronie?
Żadnej odpowiedzi.
— Czy wasza królewska mość życzy sobie, aby ktoś zabrał głos w jego obronie? — powtórzył przewodniczący.
— To niepotrzebne zupełnie — odpowiedział Maciuś. — Godzina jest późna, szkoda czasu: lepiej spać się położyć.
Maciuś powiedział to wesołym głosem. Nic nie dał po sobie poznać, co się w jego duszy dzieje. Postanowił być dumny do końca.
Sędziowie wyszli, niby się tam w drugim pokoju naradzali — i wrócili z wyrokiem:
Rozstrzelać.
— Proszę podpisać — rzekł przewodniczący.
Żadnej odpowiedzi.
— Proszę waszą królewską mość o podpis, że sąd odbył się podług prawa.
Maciuś podpisał.
Wtedy jeden z tych panów we frakach i rękawiczkach rzucił się nagle na ziemię, objął nogi Maciusia i płacząc, wołał:
— Królu ukochany, przebacz mi moją podłą zdradę. Teraz dopiero widzę, cośmy zrobili. I wiem, że gdyby nie nasze nikczemne tchórzostwo, nie oni, ale ty sądziłbyś, jako zwycięsca.
Z trudem oderwali go żołnierze od króla. Cóż z tego: żal był spóźniony.
— Dobrej nocy wam życzę panowie sędziowie — powiedział Maciuś i po królewsku poważnie i spokojnie wyszedł z sali.
Dwudziestu żołnierzy z gołemi szablami prowadziło go przez korytarz i podwórze do celi.
Położył się zaraz na swym sienniku na ziemi i udawał, że śpi.
Przyszedł ksiądz, ale żal mu było budzić śpiącego. Pomodlił się, zmówił zwykły pacierz za skazanych na śmierć i wyszedł.
Maciuś udawał, że śpi, a o czem myślał i co czuł tej nocy, jego było tajemnicą.

∗             ∗

Prowadzą Maciusia.
Idzie środkiem ulicy w swych złotych kajdanach. Ulice obstawione wojskiem. A za kordonem wojska mieszkańcy stolicy.
Dzień był piękny. Słońce świeciło. Wszyscy wyszli na ulicę, aby poraz ostatni spojrzeć na swego króla. Wielu miało łzy w oczach. Ale Maciuś tych łez nie widział. Byłoby mu lżej iść na miejsce kaźni.
Ci, którzy kochali Maciusia, milczeli, bo się bali wyrazić mu głośno wobec wroga swoją miłość i szacunek. Zresztą co mieli wołać. Przyzwyczaili się krzyczeć: „vivat — niech żyje“. Ale jakże teraz mieli wołać, kiedy król idzie na śmierć skazany?
Zato krzyczeli — i to głośno — różni pijacy i włóczęgi, którym młody król umyślnie kazał wydać wódkę i wino z królewskiej piwnicy Maciusia:
— Ooo, król idzie, królik. O jaki malutki. Płaczesz, króliku Maciusiu. Chodź, nosek ci utrzemy.
Maciuś wysoko podniósł głowę, żeby wszyscy widzieli, że oczy ma suche, tylko brwi zmarszczył. A patrzy na niebo, na słońce.
Nie słyszy nawet, nie widzi, co wkoło się dzieje. Inne pytania głowę jego zaprzątają:
— Co stało się z Klu–Klu? Gdzie Antek? Dlaczego smutny król go zdradził? Co stanie się z jego państwem? Czy zobaczy się z ojcem i matką, gdy kula pozbawi go życia?
Tak przeszedł całe miasto, tak stanął pod słupem na placu przed wykopanym dołem. I tak blady i spokojny stał, gdy pluton żołnierzy nabijał karabiny i mierzył w niego.
I tak samo spokojnie w ostatniej chwili wysłuchał aktu ułaskawienia:
— Zamiast rozstrzelania, zesłanie na bezludną wyspę.
Zajechał samochód i zabrał Maciusia z powrotem do więzienia: za tydzień go wywiozą na bezludną wyspę.



Co robił Maciuś na wyspie, jakie były dalsze jego dzieje, napiszę, gdy się dowiem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.