Król Maciuś na wyspie bezludnej/33
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Król Maciuś na wyspie bezludnej |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia Naukowa w Warszawie |
Miejsce wyd. | Warszawa — Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Marcinek zostanie tymczasem u nauczycielki, a jak się douczy arytmetyki, przejdzie do starszego oddziału.
Nauczycielka jest dla Maciusia-Marcinka bardzo dobra, a chłopców drażni jakoś. Probują i tak i owak: to powiedzą coś, żeby się roześmiał, to pchnie go który na próbę, czy się bić umie; ten chce się zaprzyjaźnić, żeby mu powiedział, skąd się wziął, co za jeden. — A może się rozłości, a może rozdokazuje później, kiedy się ośmieli.
— Ty się nie bój. Pani ci nic nie zrobi. — Nauczyciel — to co innego. A pani dooobra.
„Dooobra“ mówili tak, jakby żartowali.
Czekają, — niecierpliwią się, — a między jedną a drugą próbą — zawsze ktoś rzuci:
— Przybłęda.
Jeden mówi: „cicha woda“, drugi że „świętoszek“, trzeci: „lizuch“, czwarty „panienka“.
A Maciuś przypomniał sobie kanarka klatki i wolne kanarki bezludnej wyspy.
— Tam było tak samo.
Zauważyła nauczycielka, ale myśli, że się przyzwyczają. Ale raz mu chłopiec umyślnie kajet atramentem zachlapał. Tego było za wiele.
— Niegodziwi jesteście — krzyczy pani, taka czerwona ze złości, jak nigdy. — Czego od niego chcecie? — Że więcej od was umie, jest lepszy, więc mu zazdrościcie?
— Czego mamy zazdrościć? Chyba dziurawych butów? — powiedział syn bogatego gospodarza, bardzo dumny ze swojej nowej czapki.
Był to stawiak wielki, leń, ale silny, więc choć nie lubili, ale go się bali.
— Pani tak się za nim ujmuje, jakby był narzeczony. A ty czego tak patrzysz?
— Bo mam oczy, — odpowiedział Maciuś i lekko się zarumienił.
— A ja nie chcę, żebyś na mnie patrzał.
Wyszedł z ławki, dochodzi do Maciusia. Maciuś wstał, zmrużył oczy.
— Ty oczu nie mruż, rozumiesz?
Maciuś przypomniał sobie bójkę z bezludnej wyspy. Wtedy tak samo czuł coś w sercu, coś w głowie, coś w rękach.
— No czego patrzysz?
— Bo mam oczy, — powtarza Maciuś i rękę położył na ławce obok kałamarza.
— Chcesz się bić?
— Nie chcę.
— Chcesz dostać w zęby?
— Nie chcę.
— To dostaniesz.
— Nie dostanę.
Nauczycielka biegnie na pomoc, ale za późno.
Maciuś dawno się nie strzygł, miał długie włosy. Chłopiec schwycił Maciusia za włosy, pięścią w pierś z całej siły uderzył. A potem głową o ławkę.
— Biją się, biją się — krzyczy klasa. Każdy biegnie zobaczyć.
Wbiega nauczyciel, taki zły, że strach. A najwięcej na nauczycielkę.
— Co to za nowe porządki. Wytrzymać nie można. W klasie powinno być cicho. Pani pozwala na bójki podczas lekcji. Pani jest za dobra. Ja mam dosyć kłopotów z własną klasą, żeby jeszcze pani chłopców pilnować.
Maciuś słucha uważnie; zmarszczył brwi, ręce w tył założył. Postanowił, że musi nauczycielce dopomóc.
Uspokoiło się. Po dzwonku szkoła się skończyła. Maciuś idzie do kancelarji:
— Proszę pani.
— Czego chcesz, Marcinku?
— Proszę pani, albo mi pani pozwoli sprobować, albo przestanę chodzić do szkoły; bo przezemnie pani ma niepokój.
— A co chcesz sprobować?
— Nie wiem jeszcze.
Wszedł nauczyciel:
— Co tu robisz? Nie wiesz, że do kancelarji wchodzić nie wolno?
Maciuś wyszedł.
— To nadzwyczajny chłopiec, — mówi nauczycielka.
— Pani ma samych nadzwyczajnych uczniów — zażartował nauczyciel, — jeden znakomity rysownik, drugi nadzwyczajny arytmetyk. A wszyscy razem nadzwyczajnie rozpuszczone łobuzy. Już dwie szyby w tym roku stłukli.
A Maciuś ręce w tył założył, ma dwie wiorsty do domu. Myśli. Dochodzi do niego właśnie ten rysownik.
— Ty się nie martw — mówi. Oni się odczepią. Mnie też z początku dokuczali.
— Za co?
— Nie lubią, jak kto umie coś lepiej.
— Dlaczego?
— Chyba z zazdrości. Nie wszyscy, ale kilku, a za nimi reszta. — Wiesz: obrazek ci narysuję. Chcesz? Co ci narysować? Tak wtedy opowiadałeś o dzikich krajach. Żebyś jeszcze raz opowiedział, tobym ci narysował Maciusia na bezludnej wyspie.
Spojrzeli sobie w oczy.
— Przecież Maciuś umarł.
— No to co, że umarł? — Rysować można. — Czy pozwolą, żebym przyszedł do ciebie wieczorem?
— Zapytam się: pewnie pozwolą. Dobrzy są moi gospodarze. Kupili książki i wszystko. I buty też może kupią.
— No patrz, jaki on świnia. Że ma nową czapkę, to buty dziurawe wymawia. Dobrze, żeś się z nim nie bił. Jego ojciec bogaty. Dlatego się rozporządza, bo wie, że ojciec przyjaźni się z nauczycielem. Ale my go tak nabijemy, że popamięta. Nie w szkole, ale go już przydybamy. Więc pamiętaj o tym obrazku.
— Dziękuję.
Idzie Maciuś, ale myśli. A tu śnieg gęsty pada. A im więcej śniegu, tem się pszczółki, myśli w głowie Maciusia żywiej poruszają.
— Byłem królem — myśli Maciuś — rządziłem całym narodem. A teraz nie mogę sobie poradzić z jedną klasą. Mówiłem w parlamencie, i się nie wstydziłem, a teraz wstydzę się mówić do chłopców. Rozumiem, dlaczego Franek nie chciał z nimi zaczynać. Najgorsze jest dokuczanie i wyśmiewanie. Chociaż co? Znów powiedzą: „Przybłęda, ma buty dziurawe“. Niech mówią. I zawsze jeden zacznie, a inni to samo.
A na drugi dzień miał już Maciuś cały plan ułożony.
Zaraz na pierwszej lekcji wstał, że chce mówić. No więc dobrze. Wstaje, ale tak mówi:
— Jestem znajda, przybłęda i mam dziurawe buty. Więc jeżeli nie chcecie, żebym chodził do szkoły, mogę nie chodzić. Bo poco pani ma mieć przezemnie przykrości. Zróbmy głosowanie. Jeżeli więcej nie chce, to dobrze. Ale jak jeden nie chce, a wszyscy chcą, to już trudno. Nie myślcie, że się boję. Jak się kto chce bić, dobrze, ale nie w szkole. Możemy się umówić, będziemy walczyli przy świadkach. Nauczyciel bije, więc go się słuchają. Ja myślę, że więcej trzeba się słuchać, jeżeli nie bije. I dopóki dzieci nie przestaną się bić między sobą, nie mają prawa żądać, żeby ich dorośli nie bili. Dopóki dzieci nie przestaną się bić i rzucać kamieni, muszą być wojny — i będą sieroty, bo ojców na wojnie zabili. Wiem, że można się czasem pokłócić, ale trzeba się zebrać, żeby było wiadomo, kto ma słuszność; nie trzeba się zaraz bić.
Podczas mowy Maciusia słychać było głosy:
— O o o, jak się rozgadał.
— Co to za lekcja?
— Znajda chce być naszym profesorem.
— Warjat.
— Niech sobie idzie.
I kiedy Maciuś przerwał i powiedział, żeby podnieśli ręce ci, którzy go nie chcą, więcej niż połowa, podniosła w górę ręce.
Maciuś tak powiedział:
— Nie myślcie, że nie słyszę, co pod nosem gadacie, ale nic sobie z tego nie robię. Wstałem i mówię głośno, a oni wiedzą, że nie mają racji, więc tylko burczą pod nosem. Bo są tchórze i nic nie mają do powiedzenia. Więc kto nie chce, żebym chodził do szkoły, niech podniesie rękę.
No i podnieśli. Nauczycielka chciała coś powiedzieć, chciała go zatrzymać, ale Maciuś wziął książkę i zeszyty i wyszedł bardzo prędko.
Już w drodze dogonił go chłopiec, żeby wrócił, że to była omyłka, że wielu nie zrozumiało. On też podniósł rękę, bo myślał, że trzeba podnieść, żeby Maciuś został.
— Zobaczysz, że już nie będą dokuczali. My wiemy, kto na ciebie buntował. No sprobuj, co ci szkodzi? Wróć, Marcin. Sam widzisz teraz, że jesteś dumny. Mówię, że zaszła omyłka, a ty nic. Patrz, jaki ty jesteś.
Maciuś niby słyszy, niby nie słyszy, co mówi kolega. Szkoda mu pani i szkoda szkoły. Ale trudno. Jeżeli nawet w więzieniu go nie chcieli i przepędzili z najcięższego więzienia, jakże go mieli przyjąć do szkoły? Toć wiadomo: umarł Maciuś — więc poco się błąka między ludźmi? Tak mu było dobrze u kiełbaśnika, tak mu było dobrze na bezludnej wyspie, tak dobrze mogło mu być w pomarańczowym ogrodzie królowej Kampanelli, tacy dobrzy byli dla niego zbrodniarze, a teraz tak mu źle, tak mu żal, tak smutno.
Wrócił Maciuś do domu.
— Wypędzili ze szkoły.
Wyjął z kącika ukryty pamiętnik i zapisał:
„Życie jest gorzkie“ — powiedział Walenty. Wtedy nie rozumiałem, co to znaczy. Teraz rozumiem.