Król Piast/Tom II/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Król Piast
Tom II
Podtytuł (Michał książe Wiśniowiecki)
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1888
Druk Bracia Jeżyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Rozpoczęło się życie nowe — z przybyciem królowéj Eleonory do Warszawy. Znękany oporem i niechęcią przeciwko sobie, źle ukrywaną lub objawianą otwarcie, która go ścigała na każdym kroku, król wchodząc do swych komnat na spoczynek, znajdował w nich milczenie — wejrzenia wrogie, — antagonizm we wszystkiem i przekorę. Dość było ażeby zażądał czegoś — natychmiast ze strony królowéj odpowiadano przeczeniem i odmową.
Zaledwie wymódz było można na królowéj, aby publicznie występując, powstrzymała się od okazywania wstrętu, wzgardy i gniewu przeciwko małżonkowi. Lice jéj nie rozjaśniało się nigdy, chyba gdy listy przyszły z za granicy i mogła się zamknąć ze starym Toltinim, dla odpowiadania na nie. Kraju tego, który ją przyjął gościnnie i serdecznie ani poznać, ani się zbliżyć do niego nie chciała, nie patrzyła na nic, nic ją nie obchodziło.
Co tylko królowi miłem być mogło i pożądanem, dla niéj stawało się wstrętnem. Nie obcowała z nikim oprócz téj garstki ludzi, która z nią do Polski przybyła, powiernikiem i prawą ręką był sekretarz Toltini...
Dnie jéj schodziły w samotności, zamknięciu, nudach i gniewach...
Dla oka ludzkiego król Michał musiał po kilka razy na dzień przechodzić do komnat żony, czasem obok niéj pokazywać się publicznie... Nikt nigdy nie był świadkiem ich pożycia z sobą i stosunków poufałych. Czasem gdy król wszedł... panowało głuche milczenie, jak gdyby nawet nie raz pragnęli rozmowy, niekiedy przezedrzwi dawał się słyszeć donośny, rozkazujący głos królowéj, cichy króla, — wybuchy jakieś... a po nich grobowe milczenie. Wychodząc od żony Michał zwykle był blady, znękany, zadumany a powróciwszy do sypialni oddychał dopiero swobodniéj.
Nikomu się jednak nie zwierzał z tego co cierpiał, nadto był wstydliwy razem i dumny. W początkach choć bystre oko dworzan widziało ten stosunek lodowaty młodego małżeństwa — spodziewano się zmiany i polepszenia — tymczasem przeciwnie, z każdym dniem rozstrój stawał się wyrazistszym. Mechanicznie, jakby zmuszona, pokazywała się królowa w swéj loży czasu nabożeństwa u Ś. Jana, — klękała na modlitwę, podnosiła się po skończeniu obrzędu i znikała... Niebawiło ją nic — nie żądała niczego.
Zmuszona przyjmować polskie panie, zaledwie raczyła się do nich odzywać, a bardzo często, przemawiała szydersko i otwarcie, wyśmiewała obyczaje polskie. Z duchowieństwa, z senatorów ci tylko znajdowali u niéj lepsze przyjęcie, których wszyscy znali jako przeciwników króla i nieprzyjaciół. Dla nich bywała prawie uprzejmą.
Toltini, który w przeciągu bardzo krótkiego czasu poznał główniejsze działające osoby i potajemnie zbliżył się do najczynniejszych, musiał dostarczać skazówek...
Oprócz niego, który się wciskał wszędzie, cały dwór niemiecko-włoski królowéj zupełnie się wydzielał na zamku od królewskiego. Dodane Eleonorze polki, wprawdzie przychodziły na służbę do niéj, trwały w swych obowiązkach, ale królowa nigdy ich do niczego nie używała. Na zapytania ich nie odpowiadała — unikała otarcia się o nie; a fraucymer ją w tem reflektował. Mały wyjątek stanowili cudzoziemcy, będący w służbie króla, ale i względem nich nieufność okazywano.
Jedynym węzłem między tym światem zamkniętym młodéj pani, a resztą ludzi — był Toltini, człowiek niezmordowany, zręczny, — niepotrzebujący wiele czasu na rozpoznanie ludzi, — nadzwyczaj uprzejmy i przebiegły... Skromne stanowisko sekretarza podnosił on do znaczenia daleko większego i — miał nawet pretensje, by go kanclerzem osobistym królowéj zwano. Nadawał sobie powagę przesadzoną i w bardzo krótkim czasu przeciągu miał już wstęp do wszystkich znaczniejszych domów, z których wynosił wiadomości jakich potrzebował, ale nigdy się z niczém nie zdradził.
Gdy się starano go wypytywać o królowę, — zbywał pełnemi uwielbienia ogólnikami, ale ze słów jego nie można było żadnego wyciągnąć wniosku. Zręczny bardzo, gdy mu na pytanie odpowiadać było niewygodnie, parę razy poruszał skórą na głowie, brwiami, czołem i udawał że nie słyszy, a naglony zbywał pytających zupełnie niestosownemi odpowiedziami...
Niewiadomo kto go wprowadził do Prymasa, ale pewném było, że bywał u niego w godzinach różnych i że czasem przesiadywał tam długo. Z ks. Olszewskim grzecznie był, ale zimno i zdaleka.
W kilka miesięcy po zawarciu małżeństwa w Częstochowie, nieznośne te stosunki młodych państwa, które za przemijające z początku uważano, — zaczęły się ustalać i utrwalać... Stały widocznemi — pogorszyły o tyle, że już nawet nie starano się ich osłaniać.
Helena Zebrzydowska uczyniona ochmistrzynią dworu królowéj, znalazła się w najprzykrzejszem w świecie położeniu, gdyż pani, zapewne uwiadomiona o stosunkach jakie ją łączyły z królem, szczególną niechęć jéj okazywała.
Łagodna i dobra Hela zastraszyć się nie dała wcale. W tym czasie Kiełpsz zaczął nalegać mocno i — los jego miał się rozwiązać. Z tego powodu Zebrzydowska, która teraz Michała widywała tylko zdaleka lub na krótko, zażądała posłuchania... Michał kazał jéj oznajmić, że sam też oddawna pragnął się z nią widzieć i naznaczył swobodną godzinę.
Zebrzydowska znalazła go w gabinecie nad stołem papierami i listami zarzuconym, siedzącego bez zajęcia, z oczyma wlepionemi w ścianę. Wydał się jéj straszliwie zmienionym. Zobaczywszy we drzwiach wchodzącą, wstał i z rękami wyciągniętemi ku niéj pospieszył. Twarz mu się trochę wypogodziła. Oboje długo patrzyli sobie w oczy, nie mogąc przemówić. Hela nieznacznie powieki otarła, król się na uśmiech wysilał...
Z przestrachem prawie Zebrzydowska się przypatrywała téj znanéj sobie, niedawno jeszcze świeżéj i młodéj twarzy, która nagle jakby zwiędła i zestarzała — zdradzała okrutne cierpienie...
— Unikałem spotkania z tobą — odezwał się Michał po cichu i oglądając dokoła. Czułem, że nie powstrzymałbym się od skarg, a one się na nic nie zdały. Domyślasz się zresztą, jakie jest moje pożycie i życie, dla kogoż to tajemnicą!! — mam na czole wypisane, żem nieszczęśliwy...
— Męztwa! męztwa! — przerwała Hela, usiłując je téż w sobie obudzić — to są początki — wszystko się zmienić może...
— Mnie się to wydaje skończoném — odparł król zbliżając się i głos aż do szeptu zniżywszy. Nie wiesz nic — muszę ci wyznać wszystko...
Chwilę namyślał się król i twarz jego jeszcze się stała smutniejszą.
— Królowa pierwszego wieczora — ciągnął daléj — oświadczyła mi otwarcie, że nigdy żoną moją nie będzie. Sto razy potem słyszałem to powtórzone z jéj ust że mnie nienawidzi, że serce jéj należy do kogo innego, że wyszła przymuszona...
Rozumiesz teraz jak żyjemy z sobą. Radbym ocalić choć pozory... wstyd mi ludzi — serce mi krwawi. Jestem najnieszczęśliwszy...
Wiesz co mam do zniesienia od Prymasa i jego przyjaciół, jak się oni ze mną obchodzą, jak w każdym kroku stawią mi opór i niedopuszczają nawet obrony kraju, któraby mojem była dziełem. Ręce mam związane... Wszyscy ci co są ze mną nie podołają Hetmanowi i Prażmowskiemu... Dodaj do tego utrapienie, nędzę moją domową — nieprzyjaciela we własnéj żonie, a będziesz mieć obraz mojéj doli.
Zebrzydowska słuchała, ale nie było to dla niej rzeczą nową.
— Potrzeba jednak — rzekła — choćby się przyszło do ostatecznych uciec środków, rozkuć z téj niewoli.
— Jak? — podchwycił król i — pomilczawszy dodał:
— Pacowie, ich przyjaciele i moi — szukamy tych środków i znaleźć ich nie możemy. Prymas woli, ażeby rzeczpospolita szwank poniosła, niż by on miał uledz i uznać się zwyciężonym. Przepowiadają mi na pewno, że Sejmy wszystkie zerwane będą, że żaden nie dójdzie, że żadna uchwała nie stanie, choćby największe zagrażało niebezpieczeństwo... Dosyć jest jednego człowieka złéj woli, aby owoc kilkutygodniowych narad spełzł na niczem...
Zebrzydowska załamała ręce...
— Ale trwać tak nie może! — zawołała...
Michał podniósł oczy do góry...
— Radbym, aby mnie Bóg wyzwolić raczył — odezwał się — ale On jeden to uczynić może — ja nie mam siły...
Hela na dobre płakać zaczęła — a król poruszony temi łzami, usiłował wrócić do apatji swéj powszedniéj. Wziął ją za rękę...
— Mówmy o sobie — odezwał się — wiem, że chciałaś się mnie radzić... Łatwo mi odgadnąć o co. Kiełpsz, poczciwy, zacny chłopak, kocha cię, chce się żenić — ja mam dla was wyposażenie obmyślone... zatrzymałem dwa starostwa — idź za niego... Zabezpieczysz sobie przyszłość...
Zebrzydowskiéj głos się z trudnością dobywał ze ściśnionéj piersi.
— Ja kochać go nie mogę — rzekła potrząsając głową.
— Ale mu szacunku odmówić nie możesz — dodał król. Przyszłość niepewna wielce — jam nie długowieczny. Nie będą mogli inaczéj, dadzą mi truciznę... Znajdą takiego, co się im zaofiaruje mnie zgładzić. Zostaniesz sierotą... Dla spokoju mojego — idź za niego.
Hela oczy spuściła nie odpowiadając; myśl jéj zwróciła się już do króla...
— Nie przerażajcie mnie tą trucizną — odezwała się — będę się teraz nieustannie jéj obawiała... Są przecież sposoby zabezpieczenia się od niéj.
— Braun stary — przerwał król — czuwa nad tém, daje mi nawet antidota. Nad kuchnią i piwnicą nadzór jest pilny — lecz któż ujdzie swojemu przeznaczeniu?
Zadumał się.
— Śmierć jest niczem, zamruczał zamyślony — cierpienia się boję...
Zebrzydowska pochwyciła rękę wychudłą króla i całować zaczęła — oblewając ją łzami, Michał zdawał się uspakajać.
— Niemówmy o tem — odezwał się żywiéj — wróćmy do Kiełpsza...
— A ja proszę nie mówmy o nim — westchnęła Hela.
Wachała się chwilę.
— Nie moglibyście sobie Toltiniego pozyskać? zapytała... Ma wpływ wielki na umysł królowéj, jest u niéj wszystkiem... To pomocnik jéj myśli, pomocnik, przyjaciel sługa...
— Wiem o tem, rzekł król zimno — lecz Toltini jest już w ręku nieprzyjaciół i spiskuje z niemi. Co knuje? o tem niewiem, lecz że na współ z niemi działa to pewna... Chcieli by się mnie pozbyć, ale ja téj cierniowéj korony, właśnie dla tego że mi dolega, nie zrzucę. Mają jeden ten tylko sposób — truciznę.
— Nie posuną się aż do zbrodni — odparła Zebrzydowska. Nienawidzę tych ludzi, ale nie sądzę aby zdolnemi byli zajść tak daleko.
— Znajdzie się ktoś co im usłuży — począł Michał zimno. — Zresztą — któż wie co poczną aby mnie zgładzić — sposobów jest wiele.
Widząc dziewczę rozpaczającem, król nagle zamilkł, zrozumiał że napróżno ją trapił temi domysłami gdy ona powiernicą tylko być mogła bezsilną.
Nagle Zebrzydowska poruszyła się żywo i przystąpiła do króla bliżéj.
— Dobrze — odezwała się — zgodzę się oddać rękę Kiełpszowi, ale wy go przywiążcie do osoby swojéj, niech on was nie odstępuje, krajczym królowéj uczyńcie kogo chcecie, on powinien być waszym krajczym, stolnikiem, podczaszym, wszystkiem. On jeden kocha was i potrafi czuwać.
Ze dworu waszego oddalcie podejrzanych.
Poruszył ramionami król Michał.
— Ja niewiem ani komu mam ufać, ani kogo podejrzewać — odezwał się zadumany.
— Wszystkich obcych — przerwała Zebrzydowska. I u nas są źli ludzie, — ale zdrady nikt się tak podłéj nie dopuści. — Dzięki Bogu nie jest to w obyczaju naszym. W innych narodach namiętność i złość dochodzą aż do czyhania potajemnego na życie — u nas napad zbrojny i zabójstwo rzecz powszednia — ale nie nikczemna trucizna!!
Mówiła gorąco, Michał spojrzał na nią i zdawał się dzielić jéj przekonanie.
— Masz słuszność — odparł — cudzoziemców oddalić muszę.
Zegar wybił godzinę, westchnął król słysząc ją i z obawą jakąś spoglądając na stos papierów, który leżał przed nim na stole.
— Helo wojna — rzekł głosem przejętym uczuciem. Proszę cię, nieoddalaj się od dworu.. Niemam nikogo czasem — słowo twoje — doda mi męztwa, tracę siły, tracę odwagę, tracę głowę...
Zastukano do drzwi i Zebrzydowska szybko uszła drzwiami bocznemi, gdy drugie otwierały się i ks. biskup chełmiński wchodził z papierami pod pachą.
Nie był on już tym zwyciężcą dni dawnych, pełnym nadziei i ufności w siebie — walczył mężnie wprawdzie, ale był znużonym i chwilami ogarniało go zwątpienie.
Jak każdy człowiek prawego charakteru, który w boju z wrogami, nie może użyć ani zakazanego oręża, ani środków nikczemnych, ani ludzi wzgardzonych, Olszowski musiał się czuć słabym, widząc przeciwko sobie występujące siły, w których nie czyniono wyboru.
Dla Prymasa i ludzie i środki dobre były, byle go wiodły do celu. Posługiwał się wszystkiem co mogło mu zapewnić zwycięztwo.
Przed królem Olszowski ukrywał swe zwątpienia chwilowe, ale w sobie cierpiał wiele, w tym wybrańcu szlachty widział męczennika i ofiarę, która bezsilna, mordować się dozwalała, opierając tylko — wytrwaniem.
Biskup poufale powitał króla papiery rzucając na stół.
— Nie pytam was o nowiny — odezwał się Michał — bom zawsze na najgorsze przygotowany.
— Niewiem czy je tak nazwać można — rzekł Olszowski — gotuje się niezawodnie wojna — mnie się zaś zdaje że ona ocalić może. Niepodobna by nawet najgorsi ludzie, niebezpieczeństwem ustraszeni nie zostali. Sobieski — chociaż Prażmowski nim włada — kocha kraj i nie zdradzi go. Sejm musi uchwalić i pobory i pospolite ruszenie, jeżeli kozacy na nas turków naprowadzą.
Hetman przeciwko turkom jest wodzem, jakiego równego znaleźć trudno.
Bądź co bądź wspólne niebezpieczeństwo jedna i zbliża.
Boleśnie uśmiechnął się król Michał.
— Niewiem co myśli Hetman, rzekł, ten może lepiéj jest uwiadomionym, ale Prymas i jego partja szerzą pogłoski że wojna jest zmyśleniem, urojeniem, że niebezpieczeństwo nie istnieje, że ja chcę szlachtę zniszczyć wyciągając ją z domów.
Poruszył ramionami.
— Ale się to utrzymać nie może! przerwał Olszowski.
— Szerzy się to przekonanie umyślnie rozsiewane przed sejmem — odezwał się król, wierzcie mi. Łatwo jest wpoić to człowiekowi czego on sobie życzy. Szlachta ma wstręt do pospolitego ruszenia, do wojny — zleniwiała. Prymas bije w to co jéj miłe... Sejm się zbierze i zostanie zerwanym, napróżno.
Westchnął.
— Ja lepszego się spodziewam — odparł Olszowski.
Unikając dalszéj rozmowy o tem, Podkanclerzy rozłożył papiery i począł o tych nieszczęsnych wakansach, które stanowiły zawsze najdrażliwszy z przedmiotów.
Nieprzyjaciele króla, zuchwale się domagali nadań starostw, urzędów — Michał w nadziei przejednania gotów był do ustępstw zawsze — Olszowski się im przeciwił.
I teraz spór się wszczął pomiędzy niemi.
Biskup miał słuszność — dowodził on że lepiéj było obdarzać przyjaciół i tych, których pozyskać się spodziewano, niż nadaremnie probować przejednania. Nazajutrz po przypieczętowaniu przywilejów, ci co je otrzymywali najczęściéj się przechwalali tem, że strachem je wymogli na królu, i szli daléj w zajadłym oporze przeciwko niemu...
Walka o każdy nowy przywiléj między królem a podkanclerzym, kończyła się zwykle milczącem uleganiem ostatniego...
Olszowski na ostatek wzdychając zawiadomił pana o kilku drobnych wybrykach nieprzyjacielskiego obozu... poczem rozstali się wzdychając oba.
Król daléj codziennie swe obowiązki spełniał z rezygnacją odrętwiałego cierpieniem człowieka...
Każdego dnia musiał pójść do królowéj, która go nie zawsze przyjmowała... Zasiedli późniéj do wspólnego stołu, przy którym nie było prawie rozmowy, jeżeli królowa Eleonora nie znalazła przedmiotu jakiegoś do urągania i dokuczania małżonkowi. Wyśmiewanie wszystkiego co tu spotykała, było dla niéj najmilszą zabawką.
Zwykle król słuchał milczący.
Czasem probował ją rozbroić łagodnością, która zdawała się przeciwny spodziewanemu skutek wywierać. Gniewało królowę. Zrywała się od stołu pod pozorem bólu głowy i rzucała go samego.
Życie było do niezniesienia...





Lata w ten sposób upływały... przedłużała się walka, sejmy były widowiskami gorszącemi, podburzającemi umysły... Prażmowski gdy się posunął do ostateczności i obudził niechęć przeciw sobie, ukazał się pozornie, przychodził rękę króla całować ze skruchą, a nazajutrz rozpoczynał podstępną swą grę na nowo.. Do ostateczności przywiedziony, złamany klęskami sromotnemi, — upokorzony traktatem w Buczaczu zawartym, Michał wycieńczony, znużony upadł na siłach...
Około niego osnuwała się tym czasem sieć najobrzydliwszych knowań i spisków...
Toltini, który potajemnie ciągle uczęszczał wieczorem do Prymasa, i zupełnie się z nim porozumiał... pracował teraz nad tem ażeby go zbliżyć do królowéj.
Zdawało się to — niepodobieństwem.
Kiełpsz, który czuwał tam gdzie się inni wcisnąć nie mogli, pierwszy pochwycił nić nowego spisku, którego doniosłości niepodobna było objąć, a nawet znaczenia wyrozumieć.
Porozumienie Prymasa z królową zdawało się niepodobieństwem, nie ważnością — cóż bowiem mogło mieć na celu?
Gdy po raz pierwszy Prażmowski zrana się ukazał na pokojach Eleonory, która go ze szczególnemi oznakami poszanowania przyjęła — doniesiono o tem natychmiast królowi.
Michał pomyślał nad tem chwilę i nie dopatrzył w tem nic nad chętkę dokuczenia mu... Ramionami poruszywszy, — obojętnie to przyjął.
Przy obiedzie królowa była promieniejąca, — zdawała się tryumfować.
— Miałam przyjemność — odezwała się żywo — poznać dziś bliżéj i dłużéj rozmawiać z Arcybiskupem.
Wiem o tem — rzekł król obojętnie.
— Jest to człowiek spotwarzony — dodała... — Podobał mi się wielce, ma rozum, polityk i statysta niepospolity, ale tu — regułą jest ogólną, nie udolnych powoływać, a zdolnych odpychać...
Ironiczny uśmiech zaigrał na jéj ustach.
— W. Królewska Mość — nie lubisz go? — zapytała.
— Wypłacam mu wzajemnością — odparł Michał zawsze apatycznie — odpoczątku mego panowania ten człowiek się nie kryje z nienawiścią dla mnie, zrywa Sejmy, kraj podburza, — wietrzy...
— Walczy za swe przekonania — przerwała królowa — zresztą słyszałam iż ma prawa wielkie, a granic ich nie przekracza. Najlepszym tego dowodem że W. Królewska Mość nic mu uczynić nie zdołasz.
— Duchownym jest — to go osłania — odparł król.
— I ma więcéj przyjaciół w kraju od W. Króla Mości — dodała Eleonora z widoczną przyjemnością, dokuczając mężowi.
Michał, nawykły do tych przekąsów, obojętnie jadł tym czasem i cały się zdawał jedzeniem zajęty...
To upodobanie w wykwintnéj kuchni, które było słabością biednego króla, obudzało w Eleonorze rodzaj obrzydzenia, z którem się nie taiła. Niekiedy szydersko się wyraziła o obżarstwie... a sama, umyślnie nie jadła prawie przy stole...
Tego dnia przez cały ciąg obiadu, Prymas był przedmiotem rozmowy, którą król podsycał mało.. Pod koniec Eleonora wstała nie czekając na Michała i zostawując go przy owocach...
Odwiedziny Prymasa... były tego dnia pogłoską i nowością, która wszystkich zajmowała...
Prażmowski stary i schorzały, zdawał się odżywionym i pokrzepionym. Zamknął się po obiedzie i długo z nim nad listami pracował... Twarz miał pod wieczór rozjaśnioną, tryumfującą..
Gości swych zwykłych odprawił wcześnie — czekał na kogoś...
Późno już bardzo godziną, bocznemi drzwiczkami, wpuszczono po cichu Toltiniego, który w pół zgięty, pokorny, uśmiechający się pospieszył do ucałowania ręki starca, nadzwyczaj też łaskawie i serdecznie przyjmującego gościa tego...
Na próżno sekretarz Eleonory wymawiał się od tego honoru, Prażmowski posadził go też, obok siebie...
— Jestem jeszcze cały przejęty — odezwał się po cichu — wrażeniem jakie na mnie uczyniła królowa... najnieszczęśliwsza istota pod słońcem. Córka Cezarów! żona, tego niedołężnego i przewrotnego książątka! Co za los! ubolewania godzien...
— Tak — potakiwał z wielkiem przejęciem Toltini — męczennicą jest... żywot to do niezniesienia.
Spojrzeli sobie w oczy dwaj spiskujący i Prymas długo na ucho szeptać coś począł sekretarzowi Eleonory. Zdawał się obawiać szmeru nawet tego cichego mruczenia — tak coś strasznego zwierzał włochowi. Nawzajem włoch więcéj wyrazistemi rąk ruchami niż słowy mu odpowiadał. Pomimo takiego zabezpieczenia się od posłuchów i zdrady. Prymas rzucał oczyma do koła... i dopiero po namyśle... drżącą ręką dobył z za sukni przygotowany list, wcisnął go Toltiniemu i niedając mu ani na chwilę trzymać na oczach, zmusił do schowania w boczną kieszeń... Znowu szepty się rozpoczęły... twarz Prymasa na przemiany wyrażała to radość, to niepokój. Toltini też nie bardzo się okazywał spokojnym, i wkrótce mieszkanie Prażmowskiego opuścił.
Zrana Kiełpsz doniósł królowi że sekretarz królowéj został wysłanym do Wiednia.
— N. panie — odezwał się — królowa bez włocha tego obejść nigdy nie mogła... Zaszła więc jakaś okoliczność nie pospolitéj wagi, kiedy się go, choćby na krótki czas pozbyć była zmuszoną.
Widziałem Toltiniego na samem wyjezdnem. Zapomniał widać o tem, iż sam mi mówił, że rodziny wcale niema, skłamał bowiem przedemną, że uprosił sobie dni kilka stęskniwszy za familją. Wszystko to razem dowodzi, że coś się knuje...
— A cóż gorszego się jeszcze knuć może? — przerwał król obojętnie.
— Niewiem — odezwał się Kiełpsz — ale i to znak nie dobry, że Toltini wczoraj był nocą u Prymasa...
Spojrzał Michał na mówiącego i poruszył ramionami...
— Cóż oni uczynić mogą? — rzekł zimno... Wyczerpali już wszelkie środki...
— Jednakże... potrzebaby... coś począć? — odezwał się nie śmiało dworzanin...
Zmarszczył się na to król i potrząsnął głową...
— Słyszałeś kiedy bajkę o bazyliszku? — zapytał.
Krajczy stanął zmięszany — po ustach króla smutny uśmiech przebiegł...
— Tak jest — dodał, o bazyliszku!... Mówią o nim że sam się ukąszeniem i własnym jadem zabija... Ja sądzę, że źli ludzie tak własną złością nakoniec giną.
Niech czynią co chcą.
Kiełpsz nic już więcéj mówić nie śmiał, ani się przyznać do tego co na własną rękę — począł.
Przekonanym był iż Toltini z ważnemi papierami musiał być wyprawionym do Wiednia. Nie wątpił iż one jak wszystko co przedsiębrała królowa, przeciwko mężowi były wymierzone.
Całą noc męczył się i niepokoił tem krajczy, a nad rankiem, wiedząc że Toltini do Wiednia jedzie dnia tego, znalazł ludzi, dobrał im dowódzcę i wyprawił ich przodem aby włochowi po drodze, papiery jakie wiózł z sobą odebrali. — Zalecił im ażeby staremu nic nie czynili złego — i dla niepoznaki tylko obedrzeć go musieli, aby napaść na prostych rabusiów złożoną być mogła.
Wybrani przez Kiełpsza tak się doskonale uwinęli, że nieczekając nocy, w lesie Toltiniego zaskoczywszy, obrali go ze wszystkiego co miał do koszuli. Z początku jednak listów przy nim żadnych znaleźć nie mogli i dopiero zaszyte w odzieży odkryli. Był między innemi papierami królowéj list do matki, do ojca i Prymasa do Ferdynanda. Toltini odarty, przestraszony tegoż dnia na noc powrócił do Warszawy potajemnie i — straszna za powrotem jego burza na zamku powstała. Królowa Eleonora z gniéwu rozchorowała się i położyła w łóżko.
Król o niczem nie wiedział — Kiełpsz sprawca tego śmiałego napadu, tak pomyślnym uwieńczonego skutkiem, mógł nim być dumnym, ale wiedział że Michał mu tego nie pochwali.
Wieczorem gdy król wieczerzę sam z Pacem zjadłszy, rozbierał się i miał iść do łóżka, rzucił mu się do nóg Kiełpsz wyznając co popełnił.
Król mocno się oburzył w początku, połajał za zbytnią gorliwość krajczego, ale w końcu papiery odebrane Toltiniemu podać sobie kazał.
Sądził Kiełpsz że je rozpieczętuje przeczyta i jawnéj zdrady mając w ręku dowody, użyje ich na pognębienie wroga.
Król tymczasem z wielką trwogą i troskliwością opatrzywszy pieczęci czy nie zostały naruszone, — papierów ani tknął i zamknął je pod klucz.
Ciekawym był Kiełpsz co z niemi potém pocznie. Michał postąpił sobie ze szlachetnością charakterowi jego właściwą. — Królowa ochłonąwszy nieco po pierwszém wrażeniu nazajutrz wstała z łóżka i do wspólnego przyszła stołu. Michał idąc na ten obiad zabrał z sobą papiery. W chwili gdy Eleonora wchodzić miała do jadalni, spotkał ją w gabinecie który ją poprzedzał.
Zapytał naprzód o zdrowie, naco otrzymał niedorzeczną odpowiedź — królowa chciała nie przedłużając rozmowy iść do sali, ale Michał jéj zastąpił drogę grzecznie i zatrzymał.
— Musiałaś pani wczoraj kogoś wysyłać do Wiednia z listami — odezwał się.
— Alboż mi niewolno? oburzyła się Eleonora.
— Nikt jéj tego nie zaprzecza odezwał się Michał, lecz należy z listami wyprawiać ludzi pod osłoną. Zdaje się że wczorajszy poseł wpadł w ręce jakimś opryszkom, którzy go odarli, bo moja straż i myśliwcy pochwycili ich potem z papierami, które szczęściem do rąk się moich w całości dostały.
Królowa bladła i rumieniła się — rzuciła na męża wzrokiem jadowitym.
— Gdzie są te papiery krzyknęła.
Michał powoli dobył z szerokiéj bocznéj kieszeni sukni pakiet i grzecznie wręczył go królowéj.
Chciwie naprzód rzuciła się na pieczęcie co widząc król rzekł z uśmiechem łagodnym.
— Pieczęci są w całości — miałem wielką ochotę dowiedzieć się co też ks. Prymas może pisać do Jego Cesarskiéj Mości, lecz nieśmiałem łamać pieczęci.
Odetchnęła królowa, ale nie myślała się tłumaczyć i uniewinniać, powróciła jéj duma i zuchwałość, milcząca poszła do stołu. Przez cały jednak czas trwania obiadu, siedziała nic do ust nie biorąc i nie mówiąc ani słowa. Michał dnia tego jadł długo, jadł wiele i Eleonora zniecierpliwiona pod koniec, odsunęła krzesło powracając do swych pokojów.
Po południu ks. Olszowski przyszedł do króla, który mu poufnie opowiedział co się stało.
Biskup chełmiński rzucił się wołając.
— Gdzie ten list?? gdzie! a dowiedziawszy się że król zwrócił go żonie, wpadł w rozpacz niemal. Przywodził tysiące przykładów przejmowanych korespondencij osób podejrzanych, dowodząc że gdzie szło o najwyższéj wagi sprawy krajowe, król miał prawo nieszanować tajemnicy listów.
Co więcéj składał dowód że Zamojski listy króla Zygmunta III przejęte na Sejmie pokładał.
Michał odpowiedział obojętnie:
— Wstręt miałem do użycia takiego środka. Cóżbym się zresztą dowiedział z listu Prymasa? nic — oprócz tego że mię zapewne przed teściem obwinia.
Przez dni potem kilka Toltini się nie pokazywał na dworze, mówiono, że leżał chory. Wstał potém i z dawną swą wstrętliwą twarzą zjawił się na pokojach.
Był on zwykłym pośrednikiem pomiędzy królem a Eleonorą, gdy czegoś wymagała, bo niemożna powiedziéć aby kiedy prosiła o co, zobaczywszy go zdaleka — Michał podszedł ku niemu.
— Cóż to? byłeś chory? zapytał go po włosku.
— Tak jest N. Panie — odparł sekretarz kłaniając się nizko. — Przyszedłem właśnie w. królewskiéj Mości wytłumaczyć się z tego że listy przy mnie od ks. Prymasa znaleziono. Ja o nich niewiedziałem, oddała mi je Najjaśniejsza Pani. Miałem zlecenie tylko wręczyć je Cesarzowi Imci?
Popatrzył mu król w oczy zimno.
— Weź że waszmość z sobą ludzi kilku, gdy z listami ważnemi jechać będziesz. Szczęściem tym razem że się przypadkiem do rąk moich dostały.
Odwrócił się i odszedł.
Królowa nie dała sobie wmówić iż papiery zabrane Toltiniemu trafem do rąk króla doszły, — była pewną że czatowano na jéj sekretarza — ale pojąć niemogła jak, starając się zdobyć listy, potem z nich nie korzystano i pieczęci nie naruszono.
Wypadek ten, zatarł inne po sobie następujące. Turcy chcieli zmusić do zachowania sromotnych w Buczaczu zawartych traktatów, które Polskę czyniły hołdowniczą państwu ottomanów. Roczny haracz nieopłacony miał ściągnąć dzicz na granice, których szlachta z obojętnością niepojętą bronić nie chciała, bo przewrotny Prymas krzyczał ciągle że nieprzyjaciela niema, że krajowi nic nie grozi.
Schorzały starzec rzucał się bezsilny, wietrzył ani sam nic nie mogąc królowi zrobić, ani jemu nic począć nie dając. Szczęściem chociaż związany z nim Sobieski i również nienawidzący Wiśniowieckiego, czuwał na granicy i bolał nad klęskami poniesionemi, usiłując je powetować...
Utracony Kamieniec — pokój ohydny, niesforność wewnątrz — obudził w nim miłość kraju.
Ks. Olszowski tylko niemógł się uspokoić po przejętych listach Prymasa do Cesarza — odgadnąć nieumiejąc co on tu mógł knować? Napróżno starał się pomiędzy duchowieństwem otaczającem Prażmowskiego znaleźć kogoś coby tajemnic jego był świadomym.
Wiedziano że od niejakiego czasu Prymas miał z Wiedniem ściślejsze stosunki, do których wchodziła królowa, ale nikt się domyśleć nie mógł, co one miały na celu.
Różnemi drogami wyprawiano listy do Wiednia, Prażmowski otrzymywał odpowiedzi, lecz zamykał je i znikim się tajemnicami nie dzielił. Można było tylko dorozumieć się iż mu zemstę obiecywał i jakieś króla upokorzenie, gdyż chory starzec cieszył się tem iż pokona nieprzyjaciela.
— Pozna siłę moją!!
Ks. Olszowski doszedł i tego że jeden ze starszych duchownych archi-katedry gnieźnieńskiéj przez Prymasa potajemnie został wysłany do Rzymu do Ojca Ś-go.
Okoliczność ta wcale by zresztą na siebie nie zwróciła uwagi, bo stosunki ze stolicą apostolską były ciągłe i żywe, — uderzało to iż ksiądz Scholastyk nie miał nic danego na piśmie i ustnie poselstwo swe miał sprawić.
Sieci intryg plątały się tak gęste, tak na wszystkie strony przeciągane, iż się z niemi ciągle trzeba było spotykać i walczyć. Król do tego nie czuł się stworzonym.
Zdrowie jego, prócz tego, coraz się pogorszało. Bliżsi posądzali już że mu zapowiadaną truciznę zadano.. Często po całych dniach w łóżku z boleściami okrutnemi przepędzać musiał, a zaledwie z niego powstawszy spotkał wiadomości, które rozpaczliwe położenie kraju przynosząc, — resztę sił mu odbierały.
Hela niekiedy wciskała się niespokojna ze słowami pociechy do chorego. Podnosił wówczas oczy i odpowiadał na jéj pytania.
— Iść trzeba, iść, walczyć i zginąć!!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.