Król w Nieświeżu/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Król w Nieświeżu |
Podtytuł | 1784 |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1887 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Sp. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Król zrana przechadzał się po gabinecie, jenerał Komarzewski stał na boku o stolik oparty, czekając, aż się Naj. Pan namyśli. Na twarzy pięknej jeszcze, ale zmęczonej i wyżytej Poniatowskiego, świecił, rzadki na niej, promyk wewnętrznego zaspokojenia... Stawał czasami w tej przechadzce, białą, piękną ręką brał się za świeżo ogoloną brodę i dumał, potem z uśmiechem satysfakcyi wewnętrznej, wracał do powolnej przechadzki i rozmyślania. Komarzewski zdala przypatrywał się z rodzajem czci i poszanowania. Byłto jeden z tych ludzi niewielu, którzy w króla wierzyli...
Kilka minut trwało milczenie.
— Wiesz, mój jenerale, — odezwał się nareszcie król, stając naprzeciwko niego — jest to, jakem ci mówił, chwila właśnie sposobna, aby wszystkie ślady dawnych waśni, nieporozumień, rozdrobienia na obozy — zacierać i na przejednanie pracować. Skupić wszystkich około tronu... a jeśli się nie da warchołów pozyskać, zmniejszyć przynajmniej liczbę ich...
Pomilczał chwilę.
— Co myślisz, — dodał — gdybyśmy się postarali teraz na Litwie sobie Radziwiłłów zjednać? Ludzie są niewielkich głów wogóle, namiętni, nierozważni, ale tradycye ich wiążą z krajem, wpływ mają wielki, a nie zbywa im na tem, czem on się konserwuje, na pieniądzach... Panie-kochanku teraz ze mną ani źle, ani dobrze... A gdybyśmy spróbowali..., pomacali, czyby mu odwiedziny w Nieświeżu nie pochlebiły i nam go nie pozyskały? jak ci się zdaje?
Komarzewski się uśmiechnął.
— Najjaśniejszy panie — odparł z poufałością poszanowania pełną starego sługi. Czyżbym ja mógł inaczej i lepiej coś wymyśleć nad waszę królewską mość? Myśl jest złota... Radziwiłłowie, bądźcobądź, zachowali na Litwie ten urok, jaki miała ich rodzina od wieków... a który połączenie z dynastyą jagiellońską powiększyło jeszcze... Znaczy to coś zawsze, iż Barbara była na tronie... Dziś książe Panie-kochanku na świeczniku, bo najmożniejszy, choć zresztą...
Po ustach króla uśmiech się prześliznął.
— Co mówisz na odwiedziny w Nieświeżu? — zapytał.
— Powtarzam waszej królewskiej mości, — rzekł jenerał — myśl złota, ale się nie trzeba łudzić i dla was, najjaśniejszy panie, wykonanie będzie utrapione... Z Radziwiłłem potrzeba pić...
— No, kieliszek! za pomyślność domu... — odparł król — zmogę się, choćbym odchorować miał... Gdy polityka nakazuje, niejedno przełknąć potrzeba.
— Kieliszek! — zawołał Komarzewski. — Wasza królewska mość sądzisz, że tam kielichami piją?
Poniatowski głowę wcisnął w ramiona.
— To już chyba ty mnie wyręczać będziesz musiał — rzekł śmiejąc się. — Ale mówmy najprzód, jak do tego przyjdziemy, ażebyśmy w Nieświeżu upić się mogli?
Zadumał się Komarzewski.
— Kogoś podstawimy dla insynuacyi — odezwał się, trochę pomyślawszy. — Wam, najjaśniejszy panie, napraszać się nie wypada; mnie nadto znają, jako oddanego waszej królewskiej mości; a będziemy musieli popchnąć neutralnego kogoś do jenerała Morawskiego. On i żona jego myśl podadzą wojewodzie. Musi zaprosić.
— Naturalnie — rzekł król, ostygając zwolna, w miarę, jak myślą następstwa wszystkie kroku przedsiębranego rozważał. — Naturalnie. Polityka obecnej chwili może nas zmusić do tego kroku, chociaż, Komarzesiu mój, z mojej strony będzie to ofiarą wielką. Z Radziwiłłem potrzeba chodzić ostrożnie, umieć mu się akomodować. Fraszka to z rozumnym nieprzyjacielem, ale z takim, jak ów poczciwiec Panie-kochanku! Ja, król, w porównaniu z nim, ubożuchny jestem. Oprócz orderu, którego mu dać już nie mogę, bo go ma, niczem się nawet wywdzięczyć nie potrafię za gościnę, która go szalenie kosztować może, nie dla mnie, ale dla miłości własnej.
— O! że Radziwiłł monumentalnie wystąpi, o tem ani wątpić, — przerwał Komarzewski — że go to krocie może kosztować — niema słowa; ale go stać na to.
— Byle nie popełnił jakiej niedorzeczności — wtrącił król — próżny jest... lękam się.
— Musielibyśmy tam kogoś postawić dla kontroli, — rzekł jenerał — ale najprzód wasza królewska mość zechcecie objawić stanowczą wolę swoję.
— Muszę o tem z Chreptowiczem i z Platerem pomówić jeszcze, — odezwał się Poniatowski — a ty, mój jenerale, ze swej strony, proszę cię, wyrozumiej zdaleka, nie wydając się z tą myślą, bo, anuż cofnąć się będziemy musieli?
Skłonił się Komarzewski.
— Mnie się zdaje, — rzekł ciszej — że rzecz się wykona i że będzie pożyteczną, ale żal mi zawczasu waszej królewskiej mości... sroga to będzie ofiara.
— Zgóry to przeczuwam, — westchnął król — lecz przyznasz mi, że zbyt drogo zgody i jedności opłacić nie można. Jest to chwila jedyna, w której silne stronnictwo stworzyć na podporę naszę możemy i musimy, a zatem... bądźcobądź!
Chwilkę podumał król i szepnął, palec kładnąc na ustach.
— Nie wydaj mnie tylko z sekretu. Musi się to stać nie przeze mnie, ale... samo przez się. Sam wojewoda powinien tego pożądać. Bliskość Nieświeża myśl mu tę podać musi. Będziemy oglądać kanały, zapłyniemy aż do Pińska.
— Marszruta jeszcze nie jest stale oznaczoną, czasu mamy dosyć, choć Nieśwież nam kilka dni będzie kosztować. Książe się zechce popisywać ze wszystkiem, i strzelać, i pływać, i muzyki słuchać nam każe.
— Gdyby tylko na tem się skończyło! — westchnął król. — Ale kieliszek ten, który mam w obrzydzeniu!
Komarzewski westchnął.
— Nie śmiem stawać w jego obronie, — szepnął — lecz ma on swą dobrą stronę. Wiele rzeczy się nim wytłómaczyć daje i uniewinnić. Jak za mgłą wychodzą obrazy niejasno, a tego czasem potrzeba.
Król gdzieindziej już był myślami.
— Przez Radziwiłła, — rzekł — zjednawszy go, wybór posłów mieć będziemy zapewniony, takich, jakich potrzebujemy, abyśmy trudne przeprowadzili wnioski od tronu. Rozumiesz, że nie o ten sejm mi idzie, ale o przyszły i następne. Mam zbyt wielu nieprzyjaciół jawnych i skrytych. Czas jest starać się o przejednanie i zgodę. Nie zrozpaczyłem o Branickim, z Radziwiłłami jesteśmy dobrze, ale potrzeba być serdecznie, podpierać ich i mieć ich zawsze za sobą. Panie-kochanku jest bądźcobądź potęgą. Nie wysoko cenię jego zdolności, bo on się z niemi popisywać nie umie i gra rolę bufona, ale nie zbywa mu może na przebiegłości.
— Dla mnie on zagadką, — odezwał się Komarzewski — bo obok chwil szału ma momenta wielkiego rozumu.
— A zdaje mi się, że głaszcząc miłość własną jego, pozyskać go można. Rozumiesz to, że ja się mu wpraszać nie mogę, — rzekł król — musi on mnie zaprosić, ale radbym, ażeby się to stało.
Po tej krótkiej rozmowie z Komarzewskim, król w parę godzin, wyszedłszy z gabinetu, wśród osób, które codziennie zrana przychodziły mu się pokłonić i dowiedzieć, czy niema rozkazów do wydania, zobaczył kasztelana Platera. Był to jeden z przyszłych towarzyszów podróży, tak niezbędny, jak ks. Naruszewicz. Nie było tajemnicą dla nikogo, że Plater utrzymywał pracowity dziennik swojego żywota i czynności. Układny, zręczny, ani się nadto narzucający, ani dający zatrzeć i zakryć, Plater był jednym z najpraktyczniejszych dworaków, przewidujących zawsze przyszły wiatru kierunek i zastosowujących się do niego. Płynąć przeciwko prądom i narażać się na walkę nie lubił. Z twarzy jego wyczytał Naj. pan, że kasztelanowi pilno było coś mu oznajmić, a że miał wyśmienite stosunki i z ambasadą, i potrosze wszędzie, król, zręcznie manewrując, przybliżył się do niego.
— Najjaśniejszy panie, — szepnął Plater — jedziemy z Białowieży do kanału, potem kanałem, część drogi wodą, dalej lądem, ale cała ta podróż może się nazwać hydrograficzną, a jednej rzeczy zapomniano w niej.
— Jakiej? — spytał król.
— Całemu światu wiadomo, że w Albie wojewoda wileński pokopał kanały i jeziora, dla zafundowania tam floty i odrodzenia marynarki — rzekł kasztelan. — Oglądać kanał muchawiecki, a nie widzieć marynarki Radziwiłła, co świat na to powie?
Zdziwił się król tej interpelacyi i, zamiast odpowiedzi, wtrącił:
— Nie widziałeś dziś jenerała Komarzewskiego?
— Ani nawet wczoraj — odparł Plater.
— Zkądże ta myśl o Albie i marynarce radziwiłłowskiej? — rzekł król.
— Myśl ta, przyznać muszę, nie moja, — pokornie odezwał się kasztelan — słyszałem ją z ust wielu przyjaciół księcia wojewody.
Mówiąc to, pilno w oczy spoglądał Naj. panu, który stał napozór zimny i roztargniony. Trwało milczenie chwilę. Plater czekał.
— Rozumiesz to, iż ja się zaprosić nie mogę — rzekł król wkońcu.
— Naturalnie, ale, czy się wasza królewska mość dasz zaprosić? — zapytał kasztelan.
— Czy masz polecenie mnie sondować.
— Nie — alebym rad na wszelki wypadek wiedzieć opinią waszej królewskiej mości.
Król pomyślał chwilę.
— Z jednej strony wszystko co zbliża i jednoczy, dobrem jest i pożądanem, — odezwał się — z drugiej bardzo to draźliwa i śliska wyprawa... gdzie i krok każdy i słowo wielce wyważyć trzeba i nieprzewidziane przewidzieć, aby, co miało zbliżyć, nie — rozdarło...
— Nad tem słudzy waszej królewskiej mości czuwać powinni — rzekł Plater żywo.
Nadchodzący panowie nie dali mówić dłużej, ale król wejrzeniem się porozumiał z kasztelanem.
Narada Komarzewskiego w kółku najbliższych króla przyjaciół i rodziny, skończyła się przyjęciem wielce ochoczem podanej myśli. Wszyscy byli za tem, aby zbliżenie się do wojewody i jego rodziny, jak najściślejszym węzłem utrwalić — choć wspomnienie serdecznych stosunków z Branickim i ze Szczęsnym Potockim, które się obróciły potem w zajadłą nienawiść obu — mogły zrażać Poniatowskiego. Lecz doświadczenie mało kogo uczy, a tu zupełnie odmienny charakter człowieka, zdawał się więcej obiecywać. Nie potrzebował on nic, oprócz trochy kadzidła.
Król jednak, bystrzej niż inni widzący rzeczy, lękał się, aby w kółku przyjaciół wojewody, w jego rodzinie, nie znaleźli się złośliwi, coby, albo jego królewskiej godności w czem mogli ubliżyć, lub aluzyą jakąś go upokorzyć. Wiedział, jak ze swoją krwią i rodem wysoko się nosili Radziwiłłowie i czem dla nich był stolnik litewski; im, którzy Czartoryskim ich jagiellońskiego pochodzenia zaprzeczali.
Tymczasem myśl ta zaledwie podszepnięta, jakby się zarazem zrodziła w wielu głowach, już zaprzątała przyjaciół — i wszyscy ją znajdowali szczęśliwą, naturalną, a niektórzy sądzili, że pominięcie Nieświeża byłoby uchybieniem dla książęcego domu. Zdaniem ich, król się mógł nawet bez ujmy godności swojej, sam zaprosić do Radziwiłła.
Stanisław August, pani Krakowska, prymas, wszyscy sobie życzyli tych odwiedzin, ale jeden król tylko obawiał się, aby wśród nieuniknionych pochlebstw i kadzideł, nie ukryło się żądło jakie. Tak łatwo było jednem słowem rozbudzić nieprzyjemne wspomnienia!
W parę dni potom mówiono już głośno o tem, że król zechce zapewne Radziwiłła odwiedzić, że książe zapewne prosić go nie omieszka, i że pożądanem byłoby, aby w ten sposób królewski obóz się na Litwie ubezpieczył od nieprzyjaciół, jakich mu upadek Tyzenhauza przymnożył. Z obu stron rozpoczęły się rokowania w tym celu.