Królewska miłośnica/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Królewska miłośnica
Podtytuł Dalsze losy pani Dubarry
Rozdział D‘Aiguillon
Pochodzenie Od kolebki do gilotyny
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ II.
D‘Aiguillon.

Tego dnia wieczorem d‘Aiguillon odwiedził hrabinę Dubarry w Wersalu. Zastał ją niespokojną z gorączkowemi wypiekami na twarzy. Nie brała sobie za złe swojej przygody. Czuła w niej piękno i uprawnienie: była córką ludu — wróciła doń na moment; nie ona zdradziła — zdradziła ją starość Ludwika i jego obrażająca, niesprawiedliwa niewiara w jej wierność! On sam wywołał „wszystko“!
Ale dręczyły ją dwie zagadki. Czy książę d‘Aiguillon widział coś przez szybę i dlaczego nie wszedł; mówił do niej jakiemiś aluzjami; wyczuła to dobrze. A jeżeli widział i doniesie? To nie jest niemożliwe; jest intrygantem mimo słodkiego głosu. Co wówczas?... Jej stosunek z królem pękał... Skruszy się — i to w sposób hańbiący.
D‘Aiguillon przybył jej zakomunikować, że król nie przybędzie dziś do Wersalu. Czuje się źle. Wino zaszkodziło mu. A jej wypadek z koniem wstrząsnął jego nerwami.
— Czy mi nic nie grozi z powodu mego postępowania? — zapytała hrabina.
— To zależy! — mruknął.
— Od czego?
— Od pani dalszego postępowania... zemną.
— Nie rozumiem.
Wówczas postąpił ku niej i rzekł stłumionym głosem:
— Widziałem wszystko!
Jęknęła. Zakryła twarz rękoma.
— Boże! co sobie pomyślisz o mnie, książę?
— Już pomyślałem.
— Co?!
— Że cię kocham!... kocham oddawna!... że jestem szczęśliwy z przypadku, który odkrył mi, że można wziąć Ciebie i który... oddał Cię w moje ręce.
Była jak sparaliżowana. Czuła się w jego mocy. Jął obsypywać ją namiętnemi pocałunkami. Nie broniła się. Rozumiała, że zjawił się mężczyzna, który ją objął w posiadanie — władniej, niż król, niż wszyscy jej przygodni kochankowie.
Powalił ją na sofę i wziął. Oplotła rękoma jego szyję. Czuła się niewolnicą jego brutalnej namiętności.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Niewątpliwie d‘Aiguillon‘a w tej chwili poniosła namiętność. Był jak samiec, podrażniony widokiem szczęścia innego. Zresztą kurtuazyjny: — nie wszedł przecie, nie zburzył „sielanki“ z węglarzem, nic nie rzekł tamtemu, czekał swojej minuty do wieczora.
Ale pod żarem chwili kryły się inne namiętności: intryganta-polityka. Wobec swojego dłużącego się bez końca procesu z Choiseul‘em — acz narazie wygranego przed sądem parów — zdawna czuł potrzebę zagwarantowania sobie opieki pani Dubarry. Znawca obyczajów czasu, ułożył sobie, że uczyni z hrabiny swoją kochankę, bo na tej drodze trafnie spodziewał się najwyższego poparcia przez nią swych ambitnych planów. Jeno, że dotąd był ostrożny — lękał się oczu króla, oraz jej sztucznej pruderji i oficjalnej cnoty. Widział, że jest mu przyjazna, ale cofa się przed jego brzydotą. Dziś dopiero pod wpływem trunku, ośmielił się czarować ją spojrzeniami... kusiciela. Wiedział od kobiet, że jego brzydota ma urok; niknie, o ile uda mu się sparzyć serce kobiety żarem swych oczu. Podczas uczty usiłował oplątać ją na chłodno — aż król to zauważył. Teraz dzięki przypadkowi rozżegł się i wywołał w jej zmęczonej duszy pożar wzajemności.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Siedzieli po burzy zmysłów na sofie, przytuleni do siebie.
— Jesteś szczęśliwa? — spytał.
— Tak... lękam się tylko króla.
— Głupstwo!... Ludwikiem wstrząsnął twój wypadek. Prosi cię o przebaczenie przezemnie. Uczuł skruchę. Kazał ci powiedzieć, że wydał rozkaz wygnania hrabiny de Gramont o 15 mil od Wersalu.
— Ach! czemuś mi tego wcześniej nie powiedział?
— Czemu?!... Gdybyś była pewniejsza łask króla, nie oddałabyś się teraz mnie.
— Może! — przytuliła się doń. A ty jesteś szczęśliwy?
— Niezupełnie!
— Jakto?
— Widzisz, Joanno! — już ją tykał — przed chwilą, idąc do ciebie, spotkałem Maupeou, który zakomunikował mi wiadomość fatalną; parlament pod naciskiem Choiseul‘a zniósł wyrok parów w moim procesie o roztrwonienie funduszów państwowych.
— Jakto?!... Przecież jesteś niewinny!
— Ba! nie o to chodzi — roześmiał się. Winny, czy niewinny? Najważniejsze to, że wyrok sądu został zniesiony, a tem samem parlament wypędza mnie z hańbą moją ze dworu, może z perspektywą stryczka.
— Na Boga!... Co teraz będzie?!
— Teraz... moja słodka Dubarry musi potrafić odegrać swoją wielką rolę... zbawczyni monarchji. Musi wywrzeć nacisk na wolę króla — dzień i noc trąbić mu w uszy, że parlament wywyższa się ponad ważne prerogatywy tronu, że dowodem tego jest zniesienie wyroku sądu parów na mnie, że Choiseul zagrzewa parlament do zagarnienia najwyższych praw sędziowskich monarchy, słowem, że... Choiseul musi ze swem ministerstwem pójść precz. Nie dość tego! musisz go przekonać, że... ja winienem być pierwszym ministrem.
— Oho! czy nie za wiele żądasz? spytała figlarnie.
— Nie!... bo jako pierwszy minister podsunę Maupeou myśl, że król Ludwik XV powinien uczynić dla pięknej pani Dubarry to, co król Ludwik XIV uczynił dla swej wiernej miłośnicy, pani Maintenon — poślubić ją!...
Ucałowała go serdecznie. Przyrzekła od jutra przystąpić do dzieła...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Od progu zawołała go jeszcze okrzykiem:
— Ach! Zapomniałam... Mam przecie męża... Jak mogę zaślubić Ludwika?
— To nic... Rozwód!... Znam dobrze nuncjusza. Wystara mi się u papieża o dyspensę dla pani.
— Ale pozór... Potrzebny jest pozór kanoniczny.
— Ten jest... Bardzo prosty. Napisze Pani do Ojca Świętego list pełen skruchy, że wyszłaś za mąż za człowieka, który był bratem twego kochanka.
— A to grzech?
— W życiu — nie!... Ale w kanonicznem prawie okropny. Unieważnia małżeństwo...
Przyrzekał starania kłamliwie. Mimo głupoty Ludwika, nie sądził, aby ten posunął się tak daleko, jak „mądry“ Ludwik XIV względem starzejącej się nabożnisi. Ale d‘Aiguillon znalazł przynętę na wpływową u króla złotą rybkę!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.