Królewska miłośnica/Rozdział III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królewska miłośnica |
Podtytuł | Dalsze losy pani Dubarry |
Rozdział | D‘Aiguillon |
Pochodzenie | Od kolebki do gilotyny |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance“ |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich |
Miejsce wyd. | Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pani Pompadour przez potęgę rozumu, osnuwającego Francję i Europę pajęczyną subtelnej dyplomacji — wkroczyła do historji, do jej tekstu. Życie pani Dubarry zapisane jest na marginesie dziejów, rzuca światło na obyczaje epoki. Tamta była więcej władczynią Francji, niż miłośnicą króla... Ta raczej kochanką. Jest ciekawym typem kobiety, może indywidualnością niezwykłą przez wdzięk nadzwyczajny.
Jedynym jej czynem historycznym — przytem ujemnym — jest utrącenie ministerstwa Choiseul‘a. Ale i tu była narzędziem obcych złośliwych rąk, w pierwszym rzędzie mściwego i pyszałkowatego d‘Aiguillona, działającego w zmowie z Maupeou, kopiącym dołki pod obu: czynnym pierwszym ministrem i jego promowanym następcą.
Właściwie dotąd jej zleniwiała w zbytku i wygodach główka obojętną była na wielką politykę. Ludzie na dworze przesuwali się przed nią, jak zajmujący aktorowie zabawnej komedji. Wolała być widzem, niż występować na wielkiej scenie dyplomatycznej. Wybór króla zadowolnił jej próżność. Dopiero d‘Aiguillon rozgrzał jej dalsze ambicje, rozwiał obojętność na intrygi polityczne dworu — przestraszył ją groźbą utraty stanowiska faworyty, podniecił nadzieje perspektywą zaślubin monarchy, nadewszystko związał jej los ze swoim, jako kochanek, rekompensujący jej żarem zmysłów fikcję namiętności królewskiej. Pociągnął ku sobie, zmusił ją do myślenia o własnej sławie i interesach.
Dla niego zamęczała słabego króla wiecznem memento o „niebezpiecznym Choiseul‘u“ — i wygrała w tej cierpliwej walce.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Piszemy dzieje serca pani Dubarry. Nie mamy, niestety, dość miejsca na politykę epoki. W pożądaniu skrótu sprawy historycznej uciekamy się do malujących z wybornym lakonizmem wypadki tego okresu dwóch listów cudzoziemca, obracającego się na ówczesnym dworze hrabiego Lorenzo di Belmonte, informującego o życiu francuskiem swego stryja (dziada kardynała). List pochodzi z r. 1770.
„Drogi stryju! Dzieją się tu świństwa na większą skalę niż u nas, gdyż Francja jest wielką monarchją. 3.go września król udał się do tej starej rudery, jaką jest parlament tutejszy, bo mu wmówiono, że ta instytucja sądowa, ostatnio mieszająca się do haniebnych nieporządków w niszczonym przez wszystko i wszystkich skarbie, chce utrącić przywileje sądowe korony i mierzy bardzo daleko. Podobno Dubarry przeraziła go, zawieszając mu na oczach obraz Van-Dycka: sąd nad Karolem I. Ludwik przypomniał, że jest najwyższym sędzią i poprostu zniósł wyrok parlamentu, skazujący d‘Aiguillon‘a. Ten matacz Dubarry (pono już jego kochanica) triumfują. Parlament ma być rozpuszczony! Tak mówią... Choiseul miota się na wszystkie strony. Ciągle wyjeżdża, aby król poczuł brak jego rady. Ale to nie pomaga. Królowi wmówiono, że to „drugi Guise“ — skryty buntownik! Nadto wystraszono go, że Choiseul chce narazić Francję na niebezpieczną wojnę z Anglją i Hiszpanją! On, który utwierdził pokój, tak potrzebny Francji z jej zardzewiałością wojskową i rozszarpanym skarbem!
Za radą Dubarry, natchnioną jej przez d‘Aiguillona król wezwał sekretarza Choiseul‘a, opata de la Ville, poduczonego przez Maupeou, co ma mówić. Kupna szelma wystawiła zamiary Choiseul‘a z taką pozorną dobrodusznością, a tak niekorzystnie dla Choiseul‘a, że król uwierzył, iż pierwszy minister oszukuje go i spekuluje na wywołanie wojny. Dziś król przerwał posiedzenie rady, nie dosłuchawszy Choiseul‘a i nie przemówiwszy doń słowa. Wszystko to jest arcydziełem szatańskiej intrygi.
P. S. A propos, d‘Aiguillon uczynił pani D. książęcy upominek za wyzwolenie: powozik angielski z dewizą: „Boutez en avant“ z malowanemi na różowem drzewie przebitemi sercami, gołąbkami, pochodniami — symbolami miłości. Skrzydła ozdobione perłową macicą. Dar ten zakasował powóz Delfiny. Cały świat o nim mówi. Kosztuje 52000 liwrów. Czy król jest ślepy? Albowiem patrzy, a nic nie widzi. Nowy jeneralny kontroler opat Terray zasypuje złotem tę Dubarry za zgodą króla. Jest to ostatecznie tylko najlepiej utrzymywana dziewka we Francji (i w całej Europie). Ale przyznać trzeba, jest tak piękna... że warta jest deszczu złota!“
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Drugi list nosi datę 24 grudnia 1770 r. Brzmi:
„Drogi stryju! Fakt przepowiedziany przez ślepą panią Dudevant przed dziesięciu miesiącami... urodził się! Ministerstwo Choiseula prysnęło przez jedną noc. Wczoraj król przy podpisywaniu jakiegoś aktu cisnął z gniewem pióro, miast podać je zwyczajem Choiseulowi. Ten wyszedł urażony w milczeniu. Król zapytał księcia Condé: „Będzie pan tu jutro rano?“ „Tak, sire!“ — odparł książę. Został przez noc w Wersalu i traktował z protegowanymi pani Dubarry w sprawie portfelu. Nazajutrz król, udając się na polowanie, napisał poprostu suchy liścik do Choiseula: „Pańskie usługi będą mi nadal zbyteczne — racz się pan udać do Chanteloup aż do dalszych rozkazów“. Tak się to tutaj robi. Minister Praslin także wygnany.
Na dworze gwar, szepty, podsłuchiwania za drzwiami. „Panuje tu piekło i sejm polski“.[1] Książę dziś był u Dubarry podczas uroczystości jej rannego wstawania, gdy ciżba dworaków i dostawców napełnia sąsiadujące z sypialnią salony. Wymówiła sobie jakieś obietnice dla swoich protegowanych. Książę natomiast przyrzekł udzielić portfel ministra spraw zagranicznych d‘Aiguillon‘owi.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
„Nie wysłałem listu onegdaj, aby skreślić dalszy bieg wypadków. Ministerstwo już sformowane z kreatur tej Dubarry. Stało się to w dziwaczny sposób, możliwy tylko przy Ludwiku. Król na wszystkie pytania księcia co do osób pożądanych przezeń w nowem ministerstwie nie odpowiedział ani słowa: ani „tak“, ani „nie“. Ministrowie otrzymali portfele za milczącem zezwoleniem: róbcie co się wam podoba. Była tylko kwestja z Monteynard‘em, którego król dotąd cenił i lubił za jego zdolności. Ale M. wzdragał się pójść i przedstawić się Dubarry. „To nie wypada!“ — rzekł. Dubarry rozkrzyczała się wobec króla. Ludwik uczynił w powietrzu gest przekreślający w stosunku do już obranego przez Condé ministra i M. wyleciał na łeb i szyję.
„Ona jest wysoce zabawna. De Condé upomniał się wobec króla o wysokie stanowisko wojskowe dla kogoś ze swoich protegowanych. Powiada do niej wobec milczącego króla: „Pani mi to obiecała!“ A ona: „No, to odobiecuję panu! (Je vous le depromets)“ i pokazała język!...“ Namówiła króla do dania d‘Aiguillon‘owi nadto komendy w szarży szwoleżerów, skusiwszy go tem, że d‘Aiguillon (obecnie minister) gotów jest zapłacić za to stanowisko podwójną sumę t. j. 12000 liwrów. Tak się urządzają sprawy wielkiej monarchji. Myślę, że to wszystko musi kiedyś iść do djabła!“
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Dodajmy do zajmujących rysów, zaznaczonych w korespondencji pana di Belmonte, odnalezionej w archiwach Watykanu, śród papierów po kardynale[2] — że pani Dubarry na cześć nowych ministrów urządziła świetny festyn w podarowanym jej przez króla zamku Luciennes, czarodziejskim przybytku sztuki, Sezamie arcydzieł malarstwa, rzeźby i złotnictwa epoki. W festynie brali udział książęta krwi. Nadto zasiadły przy nim nadspodziewanie dwie osoby: przybyła dla uczczenia męża przez zajęcie przy nim miejsca, zapomniana w ukryciu, nieco zwarjowana ateistka księżna d‘Aiguillon; oraz znalazła się przy boku córki... mama Rançon!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Oddajmy pod jednym względem sprawiedliwość pani Dubarry. Nie pozwoliła d‘Aiguillon‘owi skrzywdzić Choiseul‘a na odchodnem. Wbrew jego opinji skłoniła króla do udzielenia mu wspaniałej pensji: 60000 liwrów rocznie i 100000 talarów, jako nagrodę jego zasług i rekompensatę za przykrość dymisji.
Ale zarazem przyznać wypada, że i on, odchodząc, potrafił być kurtuazyjnym. Opuszczając Wersal na rozkaz króla, ujrzał w jednem z okien zamku panią Dubarry. Skłonił się jej z galanterją i posłał jej całusa ręką od ust.
Nie była to jeno duma, pokrywająca żal, i chęć pokazania, że przegrana partji nie dotknęła go boleśnie. Było w tem trochę obojętności, w duchu epoki, która nic nie brała na serjo, trochę przekonania, że próżno męczył się nad poprawą tego, co zgniło i prędzej zgnić powinno. Nadewszystko był to pewien dowód uznania dla wdzięku pani Dubarry, o którym mówił, oglądając jej portrety i korząc się, cały świat ówczesny!