Królobójcy/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królobójcy |
Wydawca | Dom Książki Polskiej S. A. |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Śmierć Seliwestrowa długo żywiła oficjalne organy prasy rosyjskiej i dawała im okazję do bezsensownych wniosków o tożsamości charakteru przestępstwa z zabójstwem króla Humberta I, włoskiego. Breschiego łączono z Padlewskim i znów usiłowano wmówić w Europę, że ruch rewolucyjny rosyjski ma wspólne z zachodem źródła.
Trwały te uczone a przewrotne wywody przez kilka miesięcy, aż raptem ucichły - ucichły, zagłuszone przez dziwne wieści, idące z pałacu cesarskiego. Wieści te mówiły o zatargu cesarza ojca z synem, następcą tronu.
Cesarzewicz Mikołaj miał lat dwadzieścia jeden… Dotąd mówiono o nim mało. Plotki czy nie plotki rozsiewały od czasu do czasu pogłoski, że następca tronu jest młodzieńcem chorowitym, że cierpienie jego jest tej samej natury, co niszczący nałóg, zmarłego w Nicei, cesarzewicza (pierwszego syna Aleksandra II), że dopiero panna Łabuńska próbuje uzdrowić młodego księcia i t. d. Świat petersburgski tyle tylko miał dowodów na usprawiedliwienie tych plotek, że istotnie panna Łabuńska, nadobna gwiazda teatralna, zajęła niedwuznaczne stanowisko przy osobie cesarzewicza.
Stąd, gdy na stolicę spadła nowina o nieporozumieniu między ojcem a synem, niespodzianka była tem większą, bo przeczącą jawnie wszelkim komentarzom o charakterze i usposobieniu cesarzewicza.
Według tej nowiny, następca tronu miał postrzedz śmieszność manji podpisywania przez Aleksandra III papierów i podpisywania bardzo często rozporządzeń, których doniosłości monarcha nie rozumiał lub, dla nawału akt, zbadać nie był w stanie. Następca tronu z tego powodu, w rozmowie z ojcem, ośmielił się wytknąć cesarzowi, że pomimo uwag, często nie wie, co podpisuje… Monarcha ukarał syna aresztem domowym. Syn atoli nie dał się upokorzyć i, sporządziwszy formalny reskrypt do ministra dworu, nakazujący mu, aby cesarzowę, Marję Teodorówną wywiózł w ciągu 48 godzin z granic państwa, umieścił ten reskrypt w obwolucie swojej i położył na biurku ojca. Cesarzewicz bowiem, od czasu do czasu, w tej formie wyjednywał u monarchy jakieś drobne łaski dla swego otoczenia. Aleksander III bez wahania i namysłu podpisał ów reskrypt. Cesarzewicz, otrzymawszy swą obwolutę, zażądał posłuchania i, ponowiwszy wywody poprzednie, pokazał ojcu, że, w zapale kaligrafowania swego podpisu, — skazał żonę a matkę cesarzewicza na banicję…
Aleksander III wpadł w furję… Gromy gniewu monarchy spadły na cesarzewicza. Niełaska i uraza miała zapuścić tak głęboko korzenie, że aż zakwestjonować porządek następstwa tronu…
Bezpośrednim wynikiem gniewu było odsunięcie syna od dworu, bo dekret, skazujący go na odbycie nudnej i ciężkiej podróży na daleki wschód.
Ile w tej opowieści fantazji a ile prawdy dociec niepodobna z uwagi na blizkość wypadków. Jedynym, bezpośrednim faktem, było to, że w roku 1891 cesarzewicz wyjechał w pamiętną podróż po Syberji.
Podróż taka, przedsięwzięta do miejsc, gdzie dotąd nigdy stopa członka rodziny panującej rosyjskiej nie dosięgła, mogła byłaby nie lada być czynnikiem rozwoju dla młodego cesarzewicza, gdyby nie ograniczyła się do wysiłków syberyjskich satrapów, wysiłków, starających się ukryć to, co Syberja ma ciekawego istotnie.
Cesarzewicz ani śmiał pytać o więźniów politycznych, ani śmiał wnikać w rdzeń tajemnic niedoli syberyjskiej. Zresztą podobno nie mógł, bo Aleksander III wyraźne potemu wydał rozkazy.
Następca tronu z góry nie miał złudzeń, aby cała podróż jego miała co innego na celu, jak wydalenie ze stolicy, jak ukaranie krnąbrności, następca nie spodziewał się niczego, krom nudy urzędowego ceremonjału — ale zapewne nie spodziewał się, aby w jakiejś „półdzikiej“ Japonji los mu zgotował zamach…
W dniu 23 kwietnia, roku 1891, na jadącego przez Otsa (pod Kioto), w Japonji, następcę tronu napadł z szablą w ręku pachołek policji japońskiej. Towarzyszący cesarzewiczowi książę grecki odparował pierwsze cięcie i osłabił powtórny cios w głowę…
Zbrodniarza pochwycono i uwięziono. Cesarzewicz zaś odniósł dotkliwą ranę w głowę i to ranę, która jakoby zaciężyła mocno na zdrowiu przyszłego monarchy rosyjskiego.
Śledztwo urzędowe zbrodnicze pobudki japońskiego policjanta przypisało fanatyzmowi, — wieść nazwała je porachunkiem osobistym za pokrzywdzenie i wymieniła kobietę, — fantazja zaś próbowała zastanowić się nad zamachem, jako nad dowodem oczywistym „nihilizmu“.
Tymczasem, nietyle zdrowie cesarzewicza w kołach świadomych życia petersburgskiego nasuwało obawy, ile wprost życie samego cesarza.
„Cudowne“ ocalenie z katastrofy pod Borkami, które już przyprawiło księżniczkę Olgę o ułomność, bo o skrzywienie klatki piersiowej, odezwało się raptem w organizmie atletycznym Aleksandra III i niszczyło go bardzo pospiesznie. Potłuczenie się cesarza sprowadziło skomplikowaną i groźną chorobę nerek. Nic tu nie pomogły środki lekarskie, nic zwoływanie powag europejskich i nic wpływy niebieskie ojca Joana Kronsztadzkiego i protojereja Janyszewa. Aleksander III gasł w oczach.
Aż stan cesarza pogorszył się do tyla, że, sprowadzony z Berlina, profesor Lejden, przychylając się do djagnozy profesora rosyjskiego, Zacharina, zwiastował niechybną a blizką śmierć…
Wobec tego, zobowiązano profesora Zacharina do powiadomienia cesarza o smutnym wyniku badań…
Aleksander III odpowiedział biednemu Zacharinowi kałamarzem… i, miast ratować resztki życia, zdwoił sztab jałmużników dworu i nakazał solenniejsze odprawiać nabożeństwa.!!
Stan psychiczny cesarza samowładcy zaczął graniczyć z szaleństwem… bo Aleksander III jeszcze podpisywał, jeszcze chciał rządzić, jeszcze panować.
Około chorego zebrała się rodzina cesarska z cesarzewiczem na czele. Aleksander III nie dopuszczał jej do siebie, synowi jedynie, pod groźbą klątwy, wręczył manifest przyszły… programowy manifest. Monarcha, jakby się bał, żeby cesarzewicz nie dał się unieść jakiejś wspaniałomyślności, nie dał porwać jakimś ideom liberalniejszym, których on nienawidził tak bardzo. Nad manifestem pamiętnym czuwał zresztą Pobiedonoscew,
ten sam, który do ambasadora Stanów Zjednoczonych wyrzekł sławetny aforyzm, aforyzm, urągający chyba zdrowemu rozsądkowi oberprokuratora synodu prawosławnego.
— Czy wiesz pan, który z ludów na kuli ziemskiej jest najszczęśliwszym? — zagadnął pewnego razu Pobiedonoscew ambasadora amerykańskiego.
Ambasador uśmiechnął się czule, rozumiejąc, że usłyszy lada chwila niezgrabny komplement i odparł grzecznie.
— Doprawdy, nie wiem, ekscelencjo!
— Lud rosyjski! — zakonkludował płytki ciemięzca. — Bo lud rosyjski dotąd ostał się zarazie, nazywanej „wolnością“!…
Pobiedonoscew był więc dobrym strażnikiem testamentu politycznego, czego dowodem, że gdy w dniu 1 listopada 1894 roku Aleksander III skonał, potworny system ani drgnął i miażdżył dalej.
Cesarz Aleksander III, mimo pozorów śmierci naturalnej, — znów jest tylko ofiarą królobójstwa, które pod Borkami, nie mogąc przeciąć odrazu życia monarchy, skróciło je do lat niespełna sześciu.
Panowanie cesarza-atlety, cesarza, który obejmując rządy wróżył, iż na tronie Matuzalowych doczeka lat, skurczyło się do trzynastolecia zaledwie. — Trzynaście lat na tronie a czterdzieści dziewięć lat życia to nie wiele na atletę — lecz bodaj za wiele na skrajny reakcjonizm.
Trzynaście lat walczył Aleksander III! O co walczył, walczył podobno jedynie o własne utrapienia, własny niepokój, własne katusze… Boć czyż zaślepienie, wiara w potrzebę utrzymywania poddanych w ciemnocie, wiara w bat pogromcy — mogła władcy co innego przynieść niż złorzeczenia, bomby, pomstę uciemiężonych!…
Czyż trzynaście lat najzajadlejszych zapasów z naturalnym prądem ruchu społecznego i socjalnego mogło do innych doprowadzić rezultatów?!
Aleksander III pracował nad ładem wewnętrznym i porządkiem — ale pracował tak, jak obłąkaniec, spieszący na stłumienie pożaru z bańką nafty!
Gorzkie było życie Aleksandra III i smutne bardzo, tak smutne, iż żadne udane hołdy zachodu Europy nie zdolne były osłodzić jadu, zatruwającego każdą sekundę życia najpotężniejszemu z potężnych! I zastanawiając się a ważąc ponurą dolę monarchy, z łatwością możnaby się poddać współczuciu — gdyby nie tysiące jęków i skarg, dobywających się z więzień…
Aleksander III budował cerkwie Bogu a więzienia ludziom. Wyrzekał na los i rad był słyszeć wokół siebie słowa współubolenia, — ale głuchy był na żale innych, nieugięty na cudze cierpienie…
Najdosadniejszem bodaj zwierciadłem czynów Aleksandra III jest statystyka jednej tylko Szliselburgskiej fortecy… Statystyka odpowiadająca ściśle co do dnia trzynastoleciu panowania „twórcy pokoju“…
Gdy Aleksander III wstępował na tron, więzienie karne w Szliselburskiej fortecy posiadało ogółem 10 miejsc politycznych i stąd było raczej przejściowem niż stałem. Z rozkazu monarchy wybudowano nowe więzienie w Szliselburgu i już na 48 miejsc. Dawne zaś cele przeznaczono do „operacji“.
Te 48 cel nowych w ciągu lat 1881—1894 zdołało pomieścić w oddzielnych celach osób 72!! Zadanie to matematycznie niemożliwe znakomicie rozwiązanem zostało przez szefa sztabu żandarmów Petrowa
i jego „pomocnika“ do opieki nad więźniami szliselburskimi, Sokołowa…
A więc, nadewszystko dwóch więźniów rozstrzelano (Minakowa w 1884 i Myszkina w roku 1885) — rozstrzelano ich za to, iż ważyli się zapomocą „strajku głodowego“ zniewolić zarząd inkwizycji do dawania przestępcom książek… Minakow nadto, którego „lekarz“ więzienny kazał w swojej obecności karmić przemocą, spoliczkował „lekarza“… Myszkin zaś opierał się, gdy go za „strajk“ bito…
Dalej, trzech więźniów odebrało sobie życie — więc Klimenko powiesił się (1884), Graczewski oblał się naftą i podpalił (1888), Zofja Gincburg poderżnęła sobie gardło… nożyczkami (1891). Pamiętać należy, iż byli to już więźniowie po wyroku — a zatem śmierć ich miała na celu jedynie wyzwolenie się za wszelką cenę z pod opieki inkwizytorów.
Siedmiu przestępców dostało pomieszania zmysłów: Tichanowicz, Aronczyk, Ignacy Iwanow, Szczedrin, Juwaczew, Konoszewicz i Pochitonow. Z tych, trzech pierwszych umarło w fortecy — a czterej ostatni, po kilku latach, już jako zdeklarowani furjaci, doczekali się cel w domu warjatów.
Nakoniec dwunastu umarło z wycieńczenia jako suchotnicy (Maławskij, Bucewicz, Złatopolskij, Kobylański, Isajew, Dołguszin, Hellis, Bogdanowicz, Niemołowskij, Waryński, Buciński i Jurkowski).
W ten sposób liczba więźniów zredukowała się z 48 do 24 — a tem samem zarząd posiadł 24 wakansy…
Taż sama statystyka trzynastolecia Szliselburskiego poucza, iż wszyscy więźniowie z liczby pierwszych 48 — byli w wieku od lat 20 do 27, a więc w pełni sił żywotnych i taż sama statystyka notuje poczciwie, że taki a taki był skazanym administracyjnie (bez sądu) na pięć lub trzy lata fortecy… i tego samego więźnia po trzynastu latach więzienia wysyła na zakończenie do katorgi…
A przecież forteca szliselburska to ledwie ciasny i niepakowny przytułek, wobec kazamat i lochów więziennych, które bogobojny twórca pokoju miał już nie dla spiskowców, rewolucjonistów czy poprostu królobójców, ale dla tych, którzy potęgę państwa rosyjskiego łączyli z pełnią cywilizacji.
Aleksander III umarł, — umarł, może budząc żal serdeczny w sercach Czerewinów, Orżewskich, Klinbergów, von Wahlów, Hurków, Pobiedonoscewych i tym podobnych figur, skrajanych na wytworniejszą modłę siepaczów Iwana Groźnego, — ale śród poddanych tyle uczuć wdzięczności zostawiając, ile nadziei pokładano w następcy tronu…
Cesarz Mikołaj II miał lat dwadzieścia pięć, miał więc lata Aleksandra I, miał młodość, miał przed sobą nieuprzedzone, niezniechęcone dla siebie miljony, miał zaparte oddechy poddanych, miał wokół bijące przychylnością serca…
— Tzar est mort! Vive le tzar!